57. Tysiące mieczy.

- Muszę wyjechać na kilka dni... tygodni... nie wiem na jak długo. W każdym razie wracam do Warszawy.

Kiedy Marta oznajmiła mi jakie ma plany, nie skłamię mówiąc, że na początku trochę mnie to przeraziło. Po co ona chciała wyjeżdżać, kiedy dopiero co wprowadziła się do nowego domu?
Uniosłem wzrok znad puzzli, które właśnie układaliśmy z Papim i jestem pewien, że Maluch był tak samo zdziwiony jak ja, o ile w ogóle rozumiał sens wypowiadanych przez swoją mamę słów.
Nie chciałem rozpoczynać kolejnej kłótni między nami, chociaż od ponad tygodnia żadnej takiej nie było i chwała Panu za to. Siedziałem zatem cicho w skupieniu, rozmyślając i pozwoliłem, aby Marta kontynuowała.
- Muszę uregulować sprawy związane ze szkołą. Wiesz przecież, że został mi ostatni rok, a nie chcę tego zaprzepaścić. Czeka mnie matura, potem chciałabym iść na studia. Rozumiesz mnie, prawda?
- Nie całkiem. - Przerwałem jej i wstałem, otrzepując się. - Marta, po co ci studia? Tutaj nawet i bez tego znajdziesz dobrą pracę. Zobacz... - Podszedłem do niej wolnym krokiem, ujmując jej dłoń w swoje, a mój wzrok utkwił w jej błękitnych oczach - Jesteś piękna, mądra, ambitna i utalentowana. Mówisz w trzech językach. Każdy pracodawca...
- W czterech.
- Słucham?
- Chociaż... hmm... jakby na to spojrzeć inaczej to w pięciu... - zachichotała sama do siebie, całkiem zbijając mnie z tropu. Kiedy tylko dostrzegła moją nietęgą minę, szybko sprostowała. - Znam jeszcze hiszpański, bo mój tato pracował przez pewien czas w Panamie i kiedyś spędzałam tam każde wakacje przez kilka lat. No i trochę migam. Właściwie całkiem dobrze, a raczej lepiej niż dobrze. - Mówiła, śmiejąc się przy tym cicho, a kiedy ja nie odwzajemniłem jej śmiechu z powodu braku jakiegokolwiek zrozumienia, spoważniała i wyjaśniła, że zna język migowy, bo jej dziadkowie ze strony taty są głuchoniemi i siłą rzeczy musi się jakoś z nimi porozumiewać.
- O matko. - Westchnąłem, patrząc na nią z podziwem, a trochę ze strachem. Czym ona mnie jeszcze zaskoczy? - Czy jest coś, czego jeszcze nie wiem o tobie?
Marta wywróciła oczami i znów na jej twarzy zamigotał słodki uśmiech. Rozbawiła ją ta cała sytuacja, a ja zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę mało o niej wiem.
- Z tymi wszystkimi epitetami, które wymieniłem, a uwierz, że mógłbym wymieniać dalej, ty chcesz jeszcze iść na studia?
- Oczywiście! Wykształcenie to podstawa. - Jej mina zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Powiedziała to tak poważnym tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Nie wiedziałem do końca, co mam powiedzieć. Z jednej strony rozumiałem, że chce piąć się w górę i osiągnąć coś w życiu. Z drugiej jednak uważałem, że nie musi osiągać sukcesu zawodowego, bo przecież ja miałem wystarczającą ilość pieniędzy, które zabezpieczą nas na całe życie i Marta w ogóle nie musiała pracować, abyśmy żyli godnie. Bałem się jednak wygłosić swojej opinii, bo znałem opinię jej. Zawsze, gdy tylko wspominałem o swoich pieniądzach, Marta patrzyła na mnie jakby chciała mnie zabić i powtarzała, że moje pieniądze to tylko i wyłącznie moja sprawa, a jej nic do tego. Pamiętam przecież sytuację, kiedy złapała ją policja, gdy jechała bez prawa jazdy, a ja wniosłem odpowiednio wysoką łapówkę. Przez dwa tygodnie nie miałem spokoju, bo Marta koniecznie chciała się dowiedzieć ile jest mi winna i już na drugi dzień wręczyła mi plik banknotów, których i tak nie przyjąłem.
A teraz moja mała dziewczynka chciała iść na studia, podjąć pracę i siedzieć w niej aż do emerytury. Nie byłem przyzwyczajony do takiego życia, ale dlaczego miałbym ją w pełni zrozumieć, skoro ja sam w rzeczywistości nigdy nie pracowałem w podobny sposób, a jedynie robiłem to, co sprawiało mi przyjemność i jeszcze niemało na tym zarabiałem? Wiedziałem, że nie mogę jej niczego zabronić. Wiedziałem też, że Marta ma cel, którego jeszcze nie dane mi było poznać.

- Dobrze. Zrobisz, co uważasz.
Przytuliła się do mnie mocno, a ja tylko się uśmiechnąłem, głaszcząc ją po głowie. Byłem szczęśliwy, że ona była, chociaż to nasze szczęście szybko zakłócił Patrick, który cisnął przed siebie puzzlami, denerwując się, że nie potrafi ich poprawnie ułożyć. Zaśmiałem się tylko, a Marta już przy nim była.
- Synku, nie denerwuj się tak - Tłumaczyła mu jak na prawdziwą matkę przystało. Chwilę później wszyscy w trójkę siedzieliśmy na dywanie, bawiąc się układanką.

Zastanawiało mnie jedno. Dlaczego Marta, niemalże stawiając na piedestale wykształcenie jest z kimś takim jak ja? Przecież Einsteinem nie jestem, nie czytam książek, nie rozwiązuję krzyżówek czy głupiego sudoku. Studiów też nie miałem, bo nie było ani czasu ani, co najważniejsze, chęci, żeby w ogóle je rozpocząć. Oczywiście, że miałem pewne wyobrażenie siebie za kilkadziesiąt lat, ale w tym wyobrażeniu czegoś jednak brakowało. Jednego małego puzzla.

- A może pojechałbyś do Warszawy ze mną? - zagadnęła nagle Marta, pomagając Papiemu włożyć odpowiedni fragment układanki w odpowiednie miejsce.
- A co ja miałbym tam robić? - wybuchnąłem śmiechem, uznając to za bardzo dobry dowcip.
- Poznałbyś moją rodzinę, przyjaciół. Może trochę pozwiedzał. Polska jest naprawdę piękna.
- W to nie wątpię, ale... Ty mówisz poważnie?
- Jak najbardziej.
Kompletnie zaskoczyło mnie jej pytanie. Nie potrafiłem wyobrazić sobie siebie w miejscu, w którym w ogóle nie znam ludzi, mówiących w jakimś śmiesznym języku. Co innego wakacje na Seszele, a kilkutygodniowy pobyt w Polsce u rodziny Marty. Byłem zupełnie zdezorientowany, ale z drugiej strony pomyślałem, że kiedyś i tak mnie to czeka, więc dlaczego nie miałoby się to odbyć teraz? Georg i tak ciągle miał obie ręce w gipsie, a telefon od Josta milczał przez ostatnie kilka tygodni.

Radość Marty nie miała końca, kiedy powiedziałem, że się zgadzam. Patrick chyba cieszył się jeszcze bardziej, bo z podekscytowania, że wujek Tomuś jedzie z nimi do dziadków nie mógł zasnąć tego wieczoru i razem z Martą musieliśmy czytać mu bajki przed snem aż do samej północy. W końcu zasnął, a ja i Marta razem z nim.



***


Leżał na łóżku półnagi, a pierzasta kołdra odsłaniała jedynie jego tors. Czytał jakiś magazyn o modzie, ale w rzeczywistości myślami był zupełnie gdzie indziej. Myślał o Keisse, o Sienie, o Andreasie... Ale przede wszystkim w jego głowie wciąż dudniły słowa zza oceanu "Zawsze będziesz najwspanialszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała w życiu". I ta obietnica, którą złożył kilka godzin wcześniej, a co do której był przekonany w więcej niż stu procentach. Przecież nie mógł, nie potrafił, nie był w stanie zapomnieć o tym wszystkim, co kiedyś się wydarzyło. Wiedział też, że między nim i Keisse nigdy nie będzie niczego więcej, bo po prostu nic więcej nie ma najmniejszego prawa się wydarzyć, a oni już do końca pozostaną parą niespełnionych kochanków i zafascynowanych sobą przyjaciół. On miał dziewczynę, którą kochał, chociaż jej o tym nie mówił, bojąc się, że ponownie zostanie zraniony. Ona była bardzo daleko stąd, żyjąc zupełnie innym życiem - swoim, bez niego. I tak nie potrafiliby ze sobą być, choć tak wiele ich łączyło, a różniło jeszcze więcej. Chociaż obiecał, że nie zapomni tak naprawdę to była jedyna rzecz, której teraz pragnął. Wymazać ją z pamięci. Każde wspomnienie, pomimo tego, że samo w sobie było piękne, było też tym, co raniło go najbardziej, bo wiedział, że już się nie powtórzy. Keisse po prostu nie ma i nie będzie. Zostawiła go. Zostawiła go, robiąc mu tym samym przysługę, by mógł w końcu poukładać swoje życie. I tak też postanowił zrobić.

Siena właśnie położyła się na materacu tuż obok Billa i jadła czekoladowe ciasteczka, których opakowanie znalazła gdzieś w kuchni. Opatulona dokładnie białym prześcieradłem opierała głowę na ramieniu Czarnego, delikatnie przy tym łaskocząc go swoimi brązowymi włosami. Oddychali miarowo.
W ułamku sekundy Bill ruszył się z miejsca i po omacku wyszukał swoich spodni leżących na podłodze. Czuł, że to jest odpowiedni moment, aby zacząć wszystko od nowa. Uśmiechając się dumnie, wyciągnął z kieszeni niewielkie czerwone pudełeczko w kształcie serca. Siena patrzyła na niego przez chwilę, po czym widząc, co robi i uświadamiając sobie, co chce powiedzieć, jej szczęka opadła trzy centymetry w dół. 
Kiery Bill podsunął jej pudełeczko pod nos, jego ręce trzęsły się jakby miał Parkinsona. Liczyło się tu i teraz. Chciał zrobić to już dawno, a właśnie znalazł się idealny moment.
- Wyjdziesz za mnie? - wyrzucił w końcu z siebie z całkiem poważną miną. Jego serce tłukło się w piersi jak oszalałe. Wydawało mu się, że cały Magdeburg to słyszy.
Siena zakrztusiła się ciastkiem i minęło co najmniej kilkadziesiąt sekund, zanim mogła coś powiedzieć.
- Rany... Bill... - zaczęła z nieukrywanym blaskiem w oku i otworzyła serduszko. Jej oczom ukazał się śliczny złoty pierścionek z brylantem.
- Mam to uznać za odpowiedź twierdzącą? - głos Billa zadrżał, a on w skupieniu obserwował reakcję dziewczyny. Jego serce zabiło jeszcze głośniej.
- Tak... tak! - zawołała wreszcie Siena i rzuciła się Czarnemu na szyję. Bill odetchnął z niesamowitą ulgą i zaśmiał się głośno do samego siebie, tuląc jej głowę. Czuł, że w końcu wszystko będzie tak, jak być powinno.
- Przynajmniej dobrze będę spał - powiedział, ciągle się śmiejąc. - Dusiłem to w sobie jakiś miesiąc.
Siena oderwała głowę i ze łzami w oczach spojrzała głęboko w jego intensywnie brązowe tęczówki.
- Głuptasie! Kocham cię! - niemal wrzasnęła mu do ucha i mocno pocałowała w usta.
- Jak wyżej. - Wyszczerzył się Bill, na co dziewczyna tylko przewróciła oczami. Teraz nawet brak "kocham cię" z ust ukochanego nie mógł zakłócić jej szczęścia.


*

Obudziło go natarczywe światło padające wprost na jego przymknięte powieki. Z niesmakiem otworzył oczy, automatycznie zakrywając je rękoma. Zobaczył, że lampka nocna jest włączona i nie wiedział, co jest tego przyczyną. Ku jego zdziwieniu Siena nie spała. W pierwszej chwili pomyślał, że może jest tal bardzo podekscytowana zaręczynami, lecz ta nawet nie zwróciła uwagi na jego przebudzenie. Siedziała z podkurczonymi nogami, opierając się o ramę łóżka i beznamiętnie jadła kolejne ciastko. Nie wiedział, ile czasu spał ani która była godzina. 
- Nie śpisz jeszcze? - wychrypiał Bill, próbując sięgnąć do lampki, by ją wyłączyć. Zerknął na budzik stojący na szafce nocnej. - Matko, już trzecia. Połóż się, kochanie.
- Bill? - zapytała Siena spokojnie, patrząc na przeciwległą ścianę.
- Słucham?
- Nie mogę za ciebie wyjść.
Billa sparaliżowało. Patrzył na dziewczynę w zupełnym zaskoczeniu, domagając się wyjaśnień. Jego oczy wielkością przypominały piłeczki ping-pongowe. Siena była osobą, która kilka godzin wcześniej płakała ze szczęścia, gdy jej się oświadczył, więc nie mógł zrozumieć dlaczego nagle zmieniła zdanie.
- Jak to? - zapytał, głęboko oddychając i podnosząc się - Przecież zgodziłaś się. Powiedziałaś "tak". Ja rozumiem, że to może za wcześnie, może nie jesteś gotowa, ale...
- Mówisz przez sen, wiedziałeś o tym? 
- I to ma być powód? - Bill podniósł się jeszcze bardziej i zaczął nerwowo gestykulować. - Okej i co? Nie rozumiem. Wymamrotałem kilka słów przez sen... znaczy... czy to co powiedziałem było tak złe? Czy powiedziałem, że chcę cię zabić lub coś w tym stylu?
- Powiedziałeś "kocham cię."
- To chyba dobrze, prawda? - zdziwił się jeszcze bardziej, marszcząc czoło. Siena w końcu odwróciła głowę w jego stronę, a ich oczy spotkały się. - Powiedziałem to, co zawsze chciałem powiedzieć tylko po prostu się bałem. Przepraszam, że od czasu, kiedy znów jesteśmy razem nigdy wcześniej ci tego...
- Powiedziałeś "kocham cię, Keisse."*

Zastanawiałeś się kiedyś w jakim czasie, twoje życie może ulec zmianie? Jaka miara wystarczy, aby to się stało. Czy są to trzy lata, jak długość liceum? Jeden rok i osiem tygodni, jak trasa koncertowa? Czy twoje życie może się zmienić w ciągu miesiąca, tygodnia albo jednego dnia albo godziny? Zawsze się spieszymy, żeby dorosnąć, żeby pójść w różne miejsca, żeby powiedzieć coś ważnego. Czasami jedna godzina może wszystko zmienić.


Słowa jak sztylet. Jak tysiące mieczy.