56. Czasami wszystkim, czego pragniesz jest jedna.

Nigdzie nie mogłem znaleźć Marty. Po prostu zapadła się pod ziemię. Ale może to i dobrze? Przynajmniej nie będziemy się dłużej kłócić przez jakiś czas, a byłem pewien, że zaraz się zjawi, bo przecież nie opuściłaby takiego wydarzenia. Po kilku godzinach goście zaczęli się zbierać i gdyby nie pomoc Gustava to nie bardzo ogarnąłbym te przekąski i napoje. Co gdzie ma leżeć, obok czego, jakich sztućców się do tego używa. Czułem się jakbyśmy szykowali jakiś poważny bankiet dla biznesmenów, a to było przecież tylko spotkanie pożegnalne Keisse, więc nie było się czego obawiać.
Pod nogami krzątał mi się także Papi, cały czas bucząc i pytając, gdzie jest mama, ale nie potrafiłem mu odpowiedzieć na to pytanie. Swoją drogą Marta zachowała się okropnie nieodpowiedzialnie, znikając i zostawiając go samego, co więcej: nawet nie mówiąc dokąd wychodzi i o której wróci. Coraz bardziej czułem narastającą złość, a z każdą kolejną minutą jej nieobecności miałem ochotę wyjść i jej poszukać, a potem wykrzyczeć prosto w twarz, że takie zachowanie jest karygodne. Może wcześniej trochę przesadziłem z tymi wyzwiskami pod jej adresem, ale naprawdę zachowała się co najmniej dziecinne.
- Gdzie Marta? - zapytał Bill, wchodząc właśnie do kuchni i zaśmiał się na widok fartucha, którym byłem przepasany. Przewróciłem oczami na jego pytanie, które w ciągu minuty słyszałem ze sto razy od Małego.
- Nie wiem. - Odpowiedziałem spokojnie i wyciągnąłem z piekarnika kurczaka, krzywiąc się trochę, gdy poparzyłem sobie palce - Ale mógłbyś mi z tym pomóc.
Bill tylko zerknął na naczynie z daniem i pokręcił głową. Szybko sięgnął po leżącą na stole marchewkę, którą od razu zaczął chrupać i podał mi rękawicę żaroodporną.
- Niestety, nie ma szans. Szukam Sieny.
- Tej też nie ma? - zdziwił się Gustav, przyozdabiając jajka kawiorem - Przecież zaraz przyjdzie Keisse!
- Tom, gdzie są małe łyżeczki? - zapytał Georg, który nagle pojawił się w kuchni, kończąc tym samym rozmowę telefoniczną z Pauline. - I od razu ułóż je przy małych talerzykach, jako że ja jestem nie do końca sprawny. - Georg uniósł w górę swoje obie dłonie w gipsie.
- Raczej bardziej umysłowo. - Zaśmiał się Bill i dostał od Georga kopniaka.
- A bo ja wiem gdzie są łyżeczki?
Rzuciłem się do szafek, by je znaleźć, ale nie miałem zielonego pojęcia gdzie mogą być. Przegrzebałem chyba wszystkie półki, aż w końcu udało mi się na nie natrafić. Ciastem przygotowanym przez Sienę pachniało w całym domu. Ta to potrafiła stworzyć w kuchni wszystko z niczego. Bezbłędnie gotowała i piekła, uwielbiałem gdy coś przygotowywała, tym bardziej, że Marta raczej stroniła od kuchni.
Po kilku minutach wszystko już stało na wielkim, przybranym stole w salonie, a nad nim wisiał ogromny różowy napis "Do zobaczenia, Keisse!" i kilka kolorowych balonów i serpentyn.
Byłem coraz bardziej poddenerwowany nieobecnością Marty. Początkowo zacząłem się złościć, że zostawiła nas z tym wszystkim samych, a wiadomo, że czterech facetów w kuchni równa się jedna wielka bomba atomowa, ale później złość ustępowała zmartwieniu. A jeśli coś złego jej się stało? Wyszła taka naburmuszona i pewnie nawet nie patrzyła pod nogi. Nie darowałbym sobie, gdyby stała jej się krzywda, więc postanowiłem, że jeżeli do pół godziny nie wróci, pójdę jej szukać, chociażbym miał wylądował w Warszawie.
- Myślicie, że jej się spodoba? - zapytał uradowany Gustav na widok różnobarwnego pokoju, zacierając ręce z dumy. Aż mu się oczy świeciły, gdy patrzył na to, co nasze ręce stworzyły, by odpowiednio pożegnać przyjaciółkę.
- Raczej nie. Keis nie lubi różowego. - Odezwał się Bill, zasiadając do stołu i zerkając na zegarek. Dochodziła osiemnasta.
- Och, w takim razie musimy to zmienić! Jeżeli Keisse nie będzie zadowolona to...
- Keisse nie przyjdzie.
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeliśmy w stronę drzwi do salonu, w których teraz pojawił się Andreas. Zmarszczyłem brwi na jego słowa.
- Skąd wiesz? Rozmawiałeś z nią? - zapytałem i sam nie mogłem uwierzyć w to, że odezwałem się do niego po tak długim czasie i obietnicy jaką sobie złożyłem. Andreas spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałem coś do tej pory niespotykanego. Smutek.
- Keisse siedzi właśnie w samolocie i za dziesięć minut odlatuje.
Chłopcy popatrzyli kolejno po sobie, a po ich minach było widać niedowierzanie. Przecież Keisse nie wyleciałaby bez pożegnania.
- Co ty pieprzysz, Andre?
- Jak to odlatuje za dziesięć minut?
- Czy coś się stało?
Słychać było ciągłe pytania i przekrzykiwanie się nawzajem. To niemożliwe. Jak ona mogłaby nam to zrobić? Marta i Siena na pewno nie darowałyby jej takiego cichego wyjazdu, a Bill... Siedział teraz w milczeniu na krześle i nie słuchał już nawet zdziwionych głosów Georga i Gustava. Miałem wrażenie, że ma ochotę rozpłakać się jak małe dziecko, ale nie mógł tego zrobić przy nas wszystkich. Jedynie Papi siedzący u Gustava na kolanach zaczął pochlipywać cichutko i mówić jak bardzo żałuje tego, że nie ma z nim jego ukochanej cioci. Żal mi się zrobiło obydwóch.
- Powiedziała, że na swój sposób pożegnała się już z każdym, a ta impreza niech trwa do samego końca, bo jej obecność niewiele by tutaj zmieniła, a jedynie wpadlibyśmy w melancholijne nastroje, czego wolała uniknąć.
- Ale to wszystko miało być dla niej - jęknął Georg, lecz po chwili rzucił się, aby skonsumować kawałek ciasta. Chyba nie przeszkadzało mu to, że zje porcję Bielschowsky.
- Ty, Andreas, zapewne odpowiednio się z nią pożegnałeś -  Warknąłem w stronę blondyna o za długich spodniach, który zignorował moje słowa. Dostałem za to kuksańca w bok od Billa, słysząc ciche "Daj spokój, Tom". Dobrze jednak wiedziałem, że bardzo go to boli, ale stara się zachować twarz.
Zachowanie Keisse nie zdziwiło mnie. Wiedziałem, że ta dziewczyna jest skomplikowana i jedyne, co w niej było pewne to to, że nic nie było. Miała różne dziwne pomysły i zawsze nas czymś potrafiła zaskoczyć, także tym razem. Nie miałem jej tego za złe. Miała rację, że z każdym z nas odpowiednio się pożegnała, chociaż ostatnimi dniami unikała ludzi. Przez wyjazdem jednak zdążyła spotkać się z każdym z nas i zapewne uprzednio dokładnie to wszystko zaplanowała.

Już jej nie było. Pomimo tylu kłótni i upierdliwości czułem, że będzie mi jej cholernie brakować.




***


- Myślisz, że dobrze zrobiła?

Głos Sieny zaginął gdzieś w pustce, a ona sama bardziej podkurczyła nogi, obejmując się ramionami. Jej ciało pokryła gęsia skórka. Zerknęła teraz na Martę, która z przymrużonymi powiekami nuciła jakąś piosenkę.
Marta uwielbiała tu przychodzić. Wierzyła, że to miejsce ma jakąś specjalną moc i dar, dzięki któremu potrafiła zapomnieć o tym, co złe. To tutaj po raz pierwszy pocałowała Toma i to tutaj usłyszała pierwsze "kocham cię" z jego cudownych ust. Mogła siedzieć na trawie godzinami, wpatrywać się w idealnie gładką taflę jeziora i słuchać ciszy. O ile ludzie zakochują się w wielkich miastach i metropoliach, ona kochała właśnie tę małą, odległą łączkę, o której mało kto wiedział. To była jej druga miłość. Ta miłość, która nie mogła jej skrzywdzić, a jedynie dać odrobinę spokoju i wytchnienia.
 - To była jej decyzja. Nie nam ją oceniać. - Odpowiedziała Marta i zaśmiała się cicho, widząc jak Siena cały czas drapie się, zrzuca z siebie bliżej nieokreślone owady i klepie komary.
- Och, no co? - odparła dziewczyna, udając oburzoną, lecz zaraz później wybuchnęła głośnym śmiechem - Przyprowadziłaś mnie tutaj to teraz chociaż pomóż te robaki ze mnie zdjąć.
- Czy to był pająk?
- GDZIE?! - Siena w okamgnieniu wstała na równe nogi, otrzepując się cała, lecz widząc jak Marta się z niej nabija, zaraz usadowiła się z powrotem na trawę, dając przyjaciółce kuksańca w bok.
- To bolało!
- Bo miało!
Zaśmiały się obie i po chwilę znowu zamilkły. Marta wzięła głęboki oddech.
- Po co właściwie tutaj jesteśmy? - zapytała nagle Siena, rozglądając się dookoła i upewniając, że w promieniu kilkuset metrów nie ma żywej duszy, która mogłaby ją od tyłu zajść z siekierą. Odetchnęła z ulgą.
- Niech Tom się trochę pomartwi. W końcu nie codziennie słyszy się od swojego chłopaka, że jest się suką.
- To trochę dziecinne z twojej strony, że uciekasz od problemów zamiast je rozwiązywać.
- Tak uważasz? - Marta spojrzała na przyjaciółkę z triumfalnym wzrokiem mówiącym coś w rodzaju: "Co ty nie powiesz?", na co Siena przytaknęła zdecydowanie głową.
- Czekasz aż on przyjdzie i przeprosi - zaczęła powoli i niepewnie - A w rzeczywistości to wcale nie jest jego wina. Powinnaś mu odpuścić ten wywiad. Jego to męczy. Stara się ciebie chronić, a ty mu to utrudniasz.
- Chronić? - prychnęła Marta, czując narastającą panikę i zdenerwowanie. Czuła złość, że Siena kompletnie jej nie rozumie, a ponadto jeszcze broni Toma. Dziwnie było jej słuchać innych słów niż te, które potwierdzają za każdym razem jej słowa. - Przez to, że pokazuje się ze mną w miejscach publicznych, a potem zaprzecza, że coś nas łączy? To nazywasz ochroną? W takim razie od dziś najdalej gdzie z nim wyjdę to do łazienki na piętrze, żeby nas paparazzi nie przyłapali. Jeżeli decyduje się mnie pokazać mediom, bo tak jest, skoro chodzi ze mną po mieście za rękę, to niech przynajmniej ma odwagę się przyznać, że jesteśmy razem. - Wyrzuciła wszystko na jedynym wdechu, aż poczerwieniała po czubek nosa. Chwilę później westchnęła głęboko i kiedy emocje jej opadły, oparła głowę o ramię przyjaciółki. - Bill taki nie jest, prawda? - zapytała półgłosem, chociaż nie do końca wiedziała czy to pytanie było na miejscu czy nie. Wiedziała, że odpowiedź na pewno nie poprawi jej paskudnego humoru. - Właściwie to jaki on jest, gdy jesteście razem?
Dziewczyny wymieniły spojrzenia, po czym Siena przymknęła powieki i rozmarzonym głosem odparła:
- Jest taki... Wrażliwy, czuły, delikatny...
- Wrażliwy? Czuły? Delikatny? Weź sprawdź, bo może to nie jest facet.
- Nie powiesz mi, że Tom jest inny.
Marta zamilkła, nieznacznie wzruszając ramionami. Wyobraziła sobie swojego chłopaka i od razu wiedziała, że Siena ma cholerną rację. Och, przecież Tom jest dokładnie taki sam jak jego bliźniak: wrażliwy, czuły, delikatny. Ma też cięty język, ale to inna kwestia. Jedną jedyną cechą, której w nim nienawidziła była niepewność. I tutaj nie chodzi o niepewność samego Toma, ale niepewność co do niego, jego czynów i zachowań. Nie potrafiła jednak przekonać siebie samej, że to jest cecha, którą z nim współdzieli i odrzucała tę myśl za każdym razem, gdy znów pojawiała się w jej głowie.
- Tom jest... Znasz go... On jest... - zawahała się przez chwilę - Kocha mnie. 
Siena zadumała się, kiwając ze zrozumieniem głową. Zerknęła na taflę jeziora, którą teraz oświetlały ostatnie promienie słońca wynurzającego się zza chmur. Zbliżał się piękny zachód i chociaż ona nie przepadała za takimi chwilami, musiała przyznać, że tutaj było wyjątkowo. Jej oczy wyrażały ogromny zachwyt dla tego miejsca i wcale nie dziwiła się, dlaczego Marta kocha tutaj przychodzić i co sprawia, że bywa tutaj tak często.
Pomyślała o Billu i o tym, co właściwie do niego czuje. Była w stu procentach pewna, że to miłość i że kocha go ponad życie. Wciąż nie mogła darować sobie tego, że kiedyś go zostawiła i odeszła, ale ludzie się zmieniają. Czasami potrzebują czasu, aby od całego zgiełku i zamieszania odetchnąć i odpocząć i aby przemyśleć wszystko. Ona podjęła ten krok, ale w głębi siebie czuła, że nie był on do końca poprawny, bo przez jej czyny Bill stracił do niej część zaufania. Czuła, że dalej ją kocha, chociaż jej tego nie mówi, ale przeczuwała także, że Keisse także nie jest mu obojętna.
- Wiesz, że kiedy powiedziałam Tomowi o Papim, wystraszył się i uciekł? - zagaiła nagle Marta, bawiąc się źdźbłem trawy - Myślałam, że to już koniec.
- Serio?
- Dlatego trochę się go obawiam. Boję się, że pewnego dnia przyjdzie i powie, że nie ma ochoty bawić się dłużej w tatusia.
- Postaraj się go zrozumieć. - Odparła Siena, kładąc rękę na lśniących blond włosach dziewczyny i delikatnie je przeczesała. - Niecodziennie człowiek dowiaduje się takich rzeczy. W dodatku to przecież Tom. Wcześniej jego życie wyglądało inaczej: imprezy, alkohol, dziewczyny na jedną noc. Wiesz jakie to było denerwujące, gdy wracał do domu o piątej nad ranem i trzaskał każdymi możliwymi drzwiami? Albo gdy codziennie przyprowadzał którąś z kolei Lolitę? Myślałam, że Simone krew zaleje, gdy każdego dnia widziała w swoim domu inną twarz,  a co więcej nawet Tom mylił ich imiona, bo ciężko było zapamiętać. No i pojawiłaś się ty, a on oszalał po prostu. Mówił tylko o tobie, cały czas tylko Marta, Marta, Marta... To też było wkurzające - zaśmiała się cicho w rękaw bluzy - Wywróciłaś jego życie do góry nogami tak nagle i niespodziewanie, a potem jeszcze taka niespodzianka, że masz dziecko! Nie tylko on by się wystraszył.
- Patryk był zachwycony... - szepnęła Marta bardziej do siebie, lecz nie uszło to uwadze Sieny.
- Patryk był ojcem Papiego. Byliście razem od dłuższego czasu, więc wiedział czego może się spodziewać. Toma postawiłaś przed faktem dokonanym. Toma! Człowieka, który nie ma pojęcia o dzieciach! 
- Chodzą razem na spacery, dużo rozmawiają, bawią się, czasami gotują, chociaż nie bardzo im to wychodzi. - Marta uniosła w górę kąciki ust, wyobrażając sobie wymienione sytuacje.
- Widzisz? Gdyby Tom nie kochał ciebie i Papiego nie robiłby tego wszystkiego. Poza tym znasz kogoś kto potrafiłby się oprzeć temu maluchowi? 
- Ma to po swoim tacie. - Blondynka zmrużyła oczy, a na jej twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech.
- Nie wątpię, ale dużo ma też po tobie, Marta - Siena spojrzała głęboko w niebieskie bezdenne ślepia, dokładnie te same, które miał mały chłopczyk, a których błękit wydawał się aż nierzeczywisty. - Was nie da się nie kochać.
Posłała jej ciepły uśmiech, a Marta odwzajemniła go i mocno objęła przyjaciółkę. Czasami tylko tego jej było trzeba. 
Przyjaźń nie potępia w chwilach trudnych. Nie odpowiada zimnym rozumowaniem: "Gdybyś postąpił w ten czy tamten sposób". Otwiera szeroko ramiona i mówi: "Nie pragnę wiedzieć. Nie oceniam. Tutaj jest serce, gdzie możesz spocząć."


***

[John Lennon - Can you feel the love tonight] http://www.youtube.com/watch?v=fTtgVSxfr5M

Czasami miałem wrażenie, że wszystko za szybko się dzieje. Zdecydowanie za szybko.

Po bliżej nieokreślonym czasie pocieszania Papiego, że ciocia Keisse niedługi do nas wróci, postanowiłem znaleźć Martę. Pytałem wszystkich, czy ją widzieli lub czy wiedzą gdzie jest, ale wszyscy zaprzeczali. Wtedy zdałem sobie sprawę, że mogła być tylko w jednym miejscu, a kiedy do domu wróciła Siena i potwierdziła moje przypuszczenia, czym prędzej udałem się nad jezioro.
Słońce już powoli chowało się za horyzontem. Z dnia na dzień robiło to coraz szybciej, dając tym samym znać, że wielkimi krokami zbliża się koniec października. 

Martę dostrzegłem już z daleka. Nie dało się nie zauważyć jej błyszczących włosów, które delikatnie rozwiewał wiatr. Siedziała sama na brzegu jeziora z podkurczonymi nogami i puszczała kaczki do wody. Słysząc moje kroki, szybko odwróciła twarz w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się ze sobą, lecz jej oczy nie były już takie zimne i smutne jak wcześniej. Uśmiechnęła się blado do mnie, a automatycznie poczułem jak oblewa mnie fala przyjemnego gorąca. Marta była po prostu niewymownie piękna. I co najważniejsze - była moja. Czy warto było zatem poświęcać coś tak pięknego dla zwykłej, głupiej kłótni i zwycięstwa? Nie mogłem oceniać jej wyborów bez poznania jej powodów.

- Cześć. - Szepnąłem cicho, przysiadając obok niej i wziąłem do ręki kamyk, by razem z nią puszczać kaczki. Wrzuciłem go do wody, pozwalając, aby poleciał daleko przed siebie, odbijając się od tafli jeziora.
- Cześć. - Odparła równie cicho i niepewnie jak ja.
- Czemu szepczemy?
- Nie wiem.
- Wiedziałem, że tutaj będziesz. - Zagaiłem po chwili ciszy - Nie tak łatwo się przede mną ukryć.
- I właśnie to mnie przeraża, Tom. - Wydawało mi się, że się zaśmiała. Uśmiechnąłem się lekko i wbiłem wzrok w ziemię, serce biło mi jak młotem. Człowiek kocha albo nie kocha. Żadna siła na świecie nie ma na to wpływu. Możemy udawać, że nie kochamy. Możemy przywyknąć do drugiej osoby. Możemy przeżyć całe życie w przyjaźni i wzajemnym zrozumieniu, założyć rodzinę, kochać się każdej nocy i każdej nocy mieć orgazm, a mimo to czuć wokół żałosną pustkę, wiedzieć, że czegoś ważnego brakuje. Dlatego tak ważne było dla mnie, aby ona była szczęśliwa i aby to ona mnie kochała. Bo to, że ja darzyłem ją właśnie tym uczuciem nie podlegało dyskusji. Czy już pora zaczynać?
- Martuś, ja... Ten wywiad... To wszystko...
- Nie mówmy o tym, to już nieważne. - Odparła szybko, przerywając mi. Zerknąłem na nią szybko, marszcząc brwi i wszystkie troski odpłynęły jak ręką odjął. Patrzyła na mnie ciepło, z uczuciem, którego nie da się porównać z żadnym innym. Wiedziałem, co ten wzrok chce mi powiedzieć i poczułem, że moje serce topnieje niczym ser na gorącym toście. - Odwróć się, przytulę cię.

Resztę wieczoru przeleżeliśmy na zimnej trawie, ale nam było ciepło. Przy Marcie zawsze było mi ciepło. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się jak idioci z najgłupszych rzeczy. A później... Później chwyciłem jej delikatną dłoń i poprosiłem do tańca. Zgodziła się bez krzty zawahania. Marta uwielbiała tańczyć. Nie miało dla nas znaczenia to, że nie ma muzyki. Cisza i odgłosy świerszczy były dla nas czymś jeszcze piękniejszym. Pozwoliłem wtulić jej się w moje ramiona, a sam mocno ściskałem jej drobne ciało jakbym bał się, że odejdzie. Jej zapach przywracał mnie o przyjemne zawroty głowy, pragnąłem czuć tę woń jeszcze bardziej, więc wściubiłem nos w jej ramię.


Czy czujesz miłość tego wieczoru?

Ona jest tam gdzie my. 

- Będę twoim Patrickiem Swayze. - Szepnąłem radośnie wprost do jej ucha. I chociaż nie widziałem jej twarzy, dałbym głowę, że się uśmiechnęła.

- Nie chcę, żebyś nim był. Bądź moim Tomem Kaulitzem.
Uchwyciłem w dłonie jej brodę i złożyłem na ustach mocny pocałunek.
- Zawsze nim jestem.
- Bądź tylko moim.
- Zawsze jestem...

W tej chwili jest 6.470.818.671 ludzi na świecie. Niektórzy z nich uciekają przestraszeni. Niektórzy wracają do domu. Niektórzy mówią kłamstwa, aby przetrwać dzień. Inni po prostu spoglądają prawdzie w twarz. Niektórzy są złymi ludźmi, w walce z dobrem, a niektórzy dobrzy walczą ze złem. Sześć miliardów ludzi na świecie. Sześć miliardów dusz. A czasami wszystkim, czego pragniesz... jest jedna.


***


Tydzień później


Cały tydzień Bill chodził jak na szpilkach. Każdy możliwy telefon odbierał w ułamku sekundy, ale nie słysząc tego konkretnego głosu w aparacie, jego zapał szybko gasł. To było nie do pomyślenia, że Keisse nie dała znaku życia od kiedy wyjechała. Nigdy się tak nie zachowywała. Nigdy. Kaulitz w końcu stwierdził, że jeśli jakimś cudem zobaczy jej imię na wyświetlaczu swojej komórki to odbierze ją tylko po to, aby porządnie ochrzanić tę niewychowaną dziewuchę. Bo jak mogła nie dzwonić tyle czasu? Od zmysłów prawie odchodził. W głowie miał przeróżne wersje wydarzeń: a to, że samolot się rozbił albo że ktoś ja napadł i wyczyścił z organów, żeby potem sprzedać na czarnym rynku. Jej serce by mu chociaż oddali, zapłaciłby za nie miliony! Dobrze wiedział jednak, że każda z tych wersji jest raczej mało prawdopodobna.

Wiele razy zastanawiał się, co by jej powiedział. Był przekonany, że naturalnie wykrzyczy jej do słuchawki jak paskudnie się zachowała, wyjeżdżając bez słowa, ale z drugiej strony sam nie wiedział do końca czy rzeczywiście chce, żeby zadzwoniła. Ona miała tam swoje, zupełnie inne życie, on miał swoje. Ze swoją ukochaną przy boku. Skoro Keisse zdecydowała się wyjechać to zapewne tak miało być.

Zeskoczył pospiesznie z łóżka, zerknął po raz ostatni do lustra i spojrzał na zegarek. No tak, był juć poważnie spóźniony. Siena zapewne stała już pod szkołą, trzepiąc się z zimna. Wyobraził ją sobie z tym cienkim, granatowym sweterku, który tak uwielbiała nosić i nosem schowanym głęboko w ogromnym szalu. Zastanawiał go fakt, po co nosi szal, a nie ubierze kurtki? Potem stoi jak mała biedna dziewczynka, szczękając zębami, a co drugi przechodzień pyta ją, czy dobrze się czuje i czy może nie ma gorączki albo innego paskudztwa. A ona po prostu stoi i czeka na swojego chłopaka, który miał być po nią już pół godziny temu!

Bill zdążył jeszcze usłyszeć jak do mieszkania wpada poranna poczta i chwytając w biegu kilka listów, wrzucił je do torby. Czym prędzej wyszedł z domu, przeklinając siarczyście na swoją nieuwagę. Z daleka otworzył już samochód, wrzucając do środka kilka potrzebnych rzeczy i dostrzegłszy małą blondyneczkę na ganku przeciwnego domu pomachał radośnie swojej siostrze, która z ogromnym uśmiechem na twarzy energicznie zaczęła mu odmachiwać. Nie do końca zaakceptował fakt, że Lily to jego siostra, ale cóż mógł zrobić? Przecież to nie była jej wina, że ich wspólny ojciec zachował się tak jak się zachował, a mała była tak słodka i urocza, że nie dało się jej oprzeć.
Odpalił samochód i naciskając coraz mocniej pedał gazu wyjechał z Loitsche, przy okazji chwytając kubek ze Starbucks, który stał obok niego z wczorajszą latte. Upił łyk kawy i słysząc w radiu, że właśnie wybiła piętnasta przyspieszył. Wyprzedzał samochód za samochodem, dopóki nie usłyszał, że właśnie dzwoni jego telefon. Wziął głęboki oddech gotów na konfrontację ze Sieną, która zapewne zaraz zjedzie go z góry do dołu, krzycząc, że "co on sobie wyobraża do cholery?!" Zerknął szybko na wyświetlacz, ale to co zobaczył sprawiło, że zachłysnął się popijaną właśnie kawą i rozlał ją na świeżo wyprane spodnie. Zaklął na głos, a kiedy samochód za nim dał mu wyraźnie do zrozumienia, że zjeżdża na lewy pas szybko odbił z powrotem. Nacisnął zieloną słuchawkę i włączył głośnomówiący.
- Coś ty narobiła, Bielschowsky? - pokręcił głową z dezaprobatą, a serce zabiło mu szalenie szybko. Nie spodziewał się, że akurat zadzwoni. Myślał co prawda o jakimś miesiącu czy dwóch...
- Musiałam. - Usłyszał cichutki głosik pełen wyrzutów sumienia.
- Musiałaś wylać mi kawę na spodnie?
- Co? Jaką kawę? - Keisse wyraźnie się zdezorientowała, ale Bill tylko się zaśmiał.
- Właśnie polałem sobie spodnie, kiedy zobaczyłem, że dzwonisz. Tylko ty tak na mnie działasz.
- Och, sprawiam, że się moczysz? - po samochodzie rozległ się głośny śmiech dziewczyny. Bill sam uśmiechnął się z satysfakcją, że jeszcze potrafi ją rozśmieszyć. 
Kamień spadł mu z serca, kiedy zadzwoniła. Zwolnił nawet nogę z gazu, bo przecież nie spieszyło mu się tak jak wcześniej, a czekająca Siena mogła poczekać chwilę dłużej. Stracił całe zainteresowanie czasem i ściszył muzykę w radiu, skupiając się na długo wyczekiwanej rozmowie zza oceanu.
- Dobra, już dosyć. - Przerwał śmiech dziewczyny i przybrał poważny ton, marszcząc brwi. Chciał jak najszybciej dowiedzieć się prawdy. - Keisse, dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego wyjechałaś bez pożegnania? Jeżeli podasz mi jeden konkretny powód to nie skopię ci dupy jak wrócisz.
- Nie potrafiłabym...
- Czego byś nie potrafiła? - zmarszczył brwi jeszcze bardziej, przygryzając wargi.
- Dotrzymać słowa danego Tomowi.
- O czym ty mówisz? - podniósł głos. Kompletnie nie wiedział, co ma na myśli. Poczuł ukłucie zazdrości, kiedy usłyszał, że obiecała coś jego bratu. Jego bratu, nie jemu!
- Nieważne, nie zrozumiesz. - Odparła szybko, zmieniając nagle temat. Wiedział, że ta sprawa jednak będzie go niepokoiła dłużej, ale wolał nie zawracać sobie teraz tym głowy - Jak tutaj jest zaaaajebiście! Ludzie są tacy mili, słońce praży od kiedy tylko wyszłam z samolotu, a i kupiłam sobie boskie szpilki na lotnisku! Są cudne!
- Ty i szpilki? W takim razie nie skopię ci dupy, bo zanim tu dotrzesz to się zabijesz. - Zachichotał Kaulitz ze swojego żartu - Jak brat?
- Nie widziałam go kupę lat. Przystojny jak cholera, pracuje w marketingu i ma żonę i córkę, wyobrażasz to sobie?! Nic mi nie powiedział! - oczami wyobraźni widział Keisse przemierzającą amerykańskie uliczki i gestykulującą ile sił, wydało mu się to nawet zabawne. Swoją drogą zastanawiał się czy z jej charakterkiem i łatwością nawiązywania kontaktów już kogoś poznała. 
- Mhm. 
- Widzę, że nie bardzo cię to interesuje. - Skwitowała dziewczyna, lecz w jej głosie nie było słychać żadnej urazy. - No, dobrze, już nieważne. Opowiadaj, co tam u ciebie. Oświadczyłeś się już?
- Ach, nie. Jeszcze nie, ale to na dniach. - Odparł i ucichł. Po chwili dodał niepewnie - Tak tutaj nudno i pusto... Bez ciebie.
- Och jasne! Beze mnie zawsze się nudzicie, palanty.
- I nie ma z kim się kłócić
- Zawsze możemy telefonicznie.
- To nie to samo. - Machnął ręką Bill. Powoli zbliżał się do szkoły Sieny - Nie zobaczę jak ci brwi skaczą, gdy się denerwujesz. -  Na chwilę zapadła głucha cisza po obu stronach. - No co? Zawsze ci skaczą.
- Nigdy mi tego nie mówiłeś. - Keisse nagle spoważniała.
- Wielu rzeczy ci nie mówiłem, które w tobie lubię.
- Na przykład?
- Na przykład, gdy się cieszysz to tak śmiesznie przekładasz nogi albo podoba mi się to, że wyciągasz orzechy z czekolady Nussbeisser. Może nie wiesz, ale Andreas ostatnio myślał, że to zwykłe orzeszki i wszystkie zjadł. Dopiero potem powiedziałem mu, że to te wylizane przez ciebie.
- Ohyda! - krzyknęła dziewczyna, śmiejąc się na cały głos aparatu. Przypomniała sobie blondyna, z którym wiele ją łączyło. Jeżeli oczywiście seks to coś wielkiego. Na jej twarz wpłynął uśmiech, bo skoro Bill jest w stanie rozmawiać z nią o Andreasie to znaczy, że wszystko między nimi w porządku i sprawę można uznać za zakończoną - Jak on się trzyma?
- Nie rozmawiałaś z nim? - zdziwił się Bill, wytrzeszczając oczy. Był przekonany, że rozmawiała z Andreasem zaraz po przylocie do Stanów.
- Jesteś pierwszą osobą, z którą rozmawiam odkąd tu przyjechałam.
- Mam się czuć zaszczycony? - zapytał, uśmiechając się szelmowsko i z ogromną satysfakcją - Poczekaj, pójdę skoczyć z mostu nad Łabą, bo podobno najlepiej jest umrzeć, gdy się jest bardzo szczęśliwym.
Bill zatrzymał samochód pod szkołą, lecz nie dostrzegł nigdzie swojej dziewczyny. Czyżby się obraziła i poszła na autobus? Nie było to teraz jego największym zmartwieniem, lecz mimochodem rozglądnął się dookoła. Nie chciał, żeby Siena była świadkiem ich rozmowy. 
- A ty... jesteś szczęśliwa? - zdążył zapytać tylko, kiedy na horyzoncie pojawiła się szczupła szatynka w granatowym swetrze i ogromnym szalu na szyi. Wychodziła właśnie z budynku szkoły otoczona grupką dziewczyn, ale nie wydawała się wściekła. Rozmawiała i śmiała się perliście do koleżanek i kolegów. Bill poczuł się odrobinę winny, że nie jest w ogóle zazdrosny o jej kontakty ze znajomymi, a konkretnie o ich męską część. - Siena idzie, muszę kończyć, Keis.
- Bill? - Keisse zatrzymała go jeszcze przed rozłączeniem się.
- Tak?
- Obiecaj mi, że nigdy nie zapomnimy kim dla siebie jesteśmy. Ile razem przeżyliśmy i ile jeszcze przejdziemy. Obiecaj mi, że będziemy zawsze i nie będziemy musieli przypominać sobie, że powinniśmy być. Obiecaj mi, że za miesiąc, pół roku czy dwa lata z takim samym zapałem będziemy planować swoje życie. Obiecaj mi, że będąc na drugim końcu świata nie będę musiała zastanawiać się, co w tym momencie robisz, bo właśnie będziemy kolejną godzinę gadać przez telefon. Obiecaj mi, że nigdy nie będę musiała płakać podczas oglądania naszych wspólnych zdjęć. Obiecaj mi, że nie muszę się niczego obawiać. Obiecaj mi, proszę. Bill?

Bill otworzył ze zdumienia usta. Z jednej strony obserwował zbliżającą się Sienę, ale w rzeczywistości nawet jej nie widział. Przed oczami miał zupełnie inny obraz. Obraz ciemnowłosej dziewczyny, z którą maluje ściany w pokoju i słucha The Beach Boys. Oczy zaszły mu mgłą na wspomnienie tamtej chwili. To był taki piękny dzień, taki piękny czas z nią spędzony. To był... najpiękniejszy dzień w jego życiu. Niby zwykły, nic nieznaczący, a jednak dla niego to było coś więcej. A teraz nie było jej przy nim i właśnie go prosiła, aby nie zapomniał. Jednego był pewien: nigdy, nigdy, nigdy tego nie zapomni.


- Obiecuję.

- Zawsze będziesz najwspanialszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała w życiu. Jesteś zbyt ślepy, żeby zauważyć, że jestem jedyną kobietą, która nigdy nie przejdzie obok ciebie obojętnie. Dobranoc, Dziubasie.

Wyłączyła się, a on jeszcze przez dłuższy czas trzymał w ręce telefon. Oderwał się od swoich myśli dopiero, kiedy na siedzeniu obok usiadła Siena i nachyliła się, aby złożyć na jego ustach pocałunek.

55. Trafiło.

TO JUŻ ROK.


_____________________________



W kuchni panował ogólny chaos narastający z sekundy na sekundę. Natłok ludzi, grająca w tle muzyka i każdy przekrzykujący drugiego swoimi racjami. Dziewczyny zajęły się przygotowaniem przekąsek i robieniem ostatnich porządków. Georg, jak to miał w zwyczaju, robił za pasożyta i podjadał wszystko, co dopiero przygotowane, było kładzione na talerzach. W wyniku swojego nagannego zachowania dostał zakaz zbliżania się do lodówki i stołu, więc usiadł obok Andreasa (wsza jedna!) i zaczęli rozprawiać na temat nowej kelnerki pracującej w NoName. Bill przyglądał się całej te scenie opierając się o futrynę i zaciągał się już drugim papierosem w ciągu ostatnich dziesięciu minut. Lewą rękę schował w kieszeni spodni i kurczowo zaciskał w niej swój telefon gryząc się z podjęciem właściwej decyzji. A co jeśli ta, którą wybierze nie będzie właściwa, a będzie nią ta, której nie wybierze? W głowie miał totalny mętlik.

Z jednej strony wyznanie Keisse sprawiło, że czuł coś w rodzaju dumy, zadowolenia i spełnienia, ale z drugiej dobrze wiedział, że to nie powinno mieć dla niego najmniejszego znaczenia, bo kocha Sienę, nawet jeśli jej tego nie mówi, a tylko odpowiada "jak wyżej".
- Bill, ile razy powtarzałam, żadnego palenia w tym domu, to szkodzi Papiemu! - zbulwersowała się Marta wymownie spoglądając na mnie, abym zareagował w odpowiedni sposób. Ja jednak zajęty rozmową z Gustavem stwierdziłem, że rozprawię się z Czarnym później w tej sprawie. Marta skierowała zatem wzrok z powrotem na Billa. Zdziwiła się, widząc jego bezczelne spojrzenie, które uważnie ją taksowało.
- Papiego nie ma, jest u mojego ojca i przecież ze względu na imprezę zostaje tam do rana. Musisz być bardzo naiwna jeśli uważasz, że w ciągu nocy tyle ludzi, ile tu dzisiaj będzie w połączeniu z wódką, nie będzie chciało sięgnąć po papierosa. Marta, wyluzuj. - Mruknął beznamiętnie, ciągnąc kolejnego bucha.
- Kochanie, co ci jest? - zainteresowała się Siena słysząc dość ostrą uwagę z ust swojego chłopaka.
- Może i masz racją, Bill. Ale pamiętajcie, że tym razem chcemy mieć z Tomem moje łóżko do własnej dyspozycji. - Wronicz zaśmiała się, próbując obrócić wszystko w żart. Ale umilkła szybko zdając sobie sprawę, że być może wspominanie wspólnej nocy Billa i Keisse nie było na miejscu, biorąc pod uwagę obecność Sieny.
- Spokojnie, dopilnuję tego. - Odezwała się szybko Siena, by wybronić swojego lubego z niezręcznej sytuacji - Pewnie z Billem wylądujemy dzisiaj u mnie. Swoją drogą, słyszałam o tamtej akcji. Keisse nigdy mi o tym sama nie powiedziała, w ogóle nie wiem, co się z nią ostatnio dzieje. Mam tylko nadzieję, że pojawi się tutaj dziś i mi chociaż opowie jak to było robić za czyjś szybko plan B - prychnęła Siena nie odrywając się od robienia kanapek. Z jej wypowiedzi można było wywnioskować, że nie ma żadnego żalu do Billa o tamto wydarzenie. Żałował tego, bo jakąś częścią siebie chciał, aby jego też za to winiła.
- Czasem trzeba upaść bardzo nisko. - Warknął Bill, lustrując Andreasa morderczym spojrzeniem. - Wychodzę, idę się przejść, będę  tu wieczorem. - Czarny odwrócił się i wyszedł z kuchni, trzaskając za sobą drzwiami.
Czasem emocje, które nami kierują są tak silne, że nieważne jak bardzo byśmy chcieli je ukryć, w żaden sposób nam się to nie uda, bo one same są zdolne do ujawniania się w naszych zachowaniach.
Andreas spojrzał na puste już miejsce, w którym przed chwilą stał Bill. Kątem oka widział, jak tamten go obserwuje, ale wolał udać, że nic się nie dzieje. Co wstąpiło w młodszego Kaulitza? Czyżby się dowiedział? Keisse mnie zabije.

[The Lovely Feathers - Wrong Choice]


Bill przemierzał samotnie puste ulice miasteczka. Nie było mu dane zobaczyć ani jednej żywej duszy.  Wsunął ręce w kieszenie skórzanej kurtki i zanurzył nos w szaliku oplecionym wokół szyi. Nadchodziła zima, temperatura powietrza w dzień nie rosła już powyżej 10 stopni, liście opuściły gałęzie drzew i przemieszczały się po powierzchni ziemi lub parę metrów nad nią, ale już tylko za pomocą chłodnego wiatru, który pojawiał się codziennie. Rzadko wychodziło słońce, niebo za dnia było ponure i wydawało się w sobie odbijać cały brud tego świata, po którym jeszcze chodził. Pomyślał o działce morfiny schowanej w ramie łóżka. Jeszcze nie zdecydował czy wykorzysta ją na nadchodzącym przyjęciu czy jutro. Wszystko zależało od Keis. Przystanął nagle na środku ulicy i rozejrzał się dookoła. Miał wrażenie, że razem ze zmianą pory roku wszystko na parę miesięcy nie zaśnie, ale umrze. Keisse następnego dnia wieczorem odlatywała na drugi koniec oceanu. Więc ich relacja też mogła już tylko umrzeć. Jakichkolwiek uczuć by teraz nie żywił do tej dziewczyny, nie chciał pozwolić jej odejść. Chociaż aktualnie zlałby ją pasem za to nagranie w studio. Coś zakuło go w serce. Miał Sienę i naprawdę ją kochał, a może tylko mu się wydawało? W końcu to niezbyt normalne, gdy osobie, z którą kiedyś dzieliłeś szaloną, młodzieńczą i zdawać by się mogło, wieczną miłość, nie potrafisz nawet wyznać dwóch tak ważnych słów. Przecież kiedyś ciągle to wypowiadałeś, szeptałeś te słowa do jej ucha częściej niż paliłeś papierosa, a mówimy tu o długoletnim nałogu. Kochaliście się i byliście tylko wy, a świat mógłby nie istnieć. A dziś, gdyby nie świat, was też by tutaj nie było. Więc co do cholery powstrzymuje od zwykłego "kocham cię"? Po prostu niepewność.

Ale Bill żywił też uczucia do Keisse i chociaż nikomu się do tego nie przyznał, przed samym sobą nie mógł się oszukiwać. Jak teraz to wszystko będzie wyglądać? Zakochany Georg traci swoją ukochaną, jeszcze mu coś odbije i poleci za nią. Za jakiś czas pewnie wrócimy do pracy, bo wakacje trwają już wystarczająco długo. Tom coraz bardziej angażuje się w rodzinę z Martą. A ja zostanę sam na sam ze Sieną. Potrafię tak jeszcze? Oczywiście, że nie, jakże byłbym do tego zdolny, skoro nie umiem wyrzucić z siebie nic więcej oprócz głupiego 'ditto'. Bill prychnął do siebie na głos, po raz pierwszy od wyjścia z domu ciesząc się tymi pustkami panującymi na ulicach. Przynajmniej nikt go nie weźmie za świra. Chociaż raz. Jutro wszystko może się zmienić. Bo jutro, gdy Keis już obierze swój nowy cel życia, on zaryzykuje i zada Sienie najważniejsze pytanie na jakie w życiu zbierze odwagę. Oby faktycznie nie pomyślała, że z niego wariat. Nasilająca się w głowie niepewność, milion negatywnych uczuć i chwila wahania. A po chwili silna pewność, której ustępują wszystkie złe myśli. Tak, na pewno.

Drzwi otworzył mu ojciec Keisse. Nigdy nie spodziewałby się po tym człowieku takich rzeczy, jakie w rzeczywistości wyprawia. Przechodząc przez salon pozdrowił babcię, która Bóg wie, który raz słuchała The Beach Boys. Zaśmiał się pod nosem i wchodząc po schodach sam zanucił refren tej piosenki, która jak nic innego, przypominała mu wspólne malowanie ściany u Marty. Zapukał do pokoju, ale nie otrzymując odpowiedzi uchylił drzwi i zajrzał do środka. Uderzyła go świeżość powietrza, które już od dłuższej chwili musiało wpadać przez okno otwarte na oścież. Wszystko było idealnie wysprzątane, półki, na których zazwyczaj tłoczy się płyty teraz wiały pustkami, otwarta szafa też nie imponowała zawartością, bo znajdowały się w niej chyba tylko trzy bluzki. Pod oknem stały kartony, zapewne z rzeczami do schowania w garażu, a przy rozkopanym łóżku dumnie prezentowały się dwie wielkie walizki wypełnione po brzegi. Na biurku w miejscu, które zajmował laptop, schowany już w bezpieczne miejsce, leżały wszystkie potrzebne dokumenty. Bill sięgnął po plik różnych kartek i przeglądając je szybko znalazł bilet, któremu dokładnie się przyjrzał. Oto dowód, że to nie sen, że rzeczywistość gna do przodu i niedługo spełnią się jego obawy. Zwrócił wzrok na ścianę, gdzie zawsze wisiały ich zdjęcia z przeróżnych imprez i wypadów. Przymknął powieki dostrzegając ich brak. Wszystko zniknęło. Poczuł się jakby ktoś zapakował do czarnego worka część jego życia, która w ostatnich chwilach była dla niego dość ważna. Worek został szczelnie zaklejony taśmą izolacyjną i trafi do wielkiego pieca, gdzie przed długi czas będzie palił się w takiej temperaturze aż w końcu pozostaną same zgliszcza i nikt nie będzie w stanie przywołać z tego widoku ani jednego wspomnienia. Nawet on sam. Najbardziej zawiódł go brak buldoga nad łóżkiem. Zawsze roztaczał w tym pokoju aurę bezpieczeństwa. Ona czuła się przez niego tak dobrze chroniona. Przecież tak mówiła. I teraz go nie ma? Kaulitz westchnął i wyszedł na korytarz nasłuchując jej potencjalnych kroków. W łazience lała się woda pod prysznicem. Podszedł do drzwi i chwilę się zawahał. Nie były zablokowane. Po cichu nacisnął klamkę i wszedł do środka. Uderzyła go fala gorąca. Z powodu temperatury panującej w pomieszczeniu oraz z powodu widoku jej nagiego ciała przed mleczne szkło. W nadziei, że nie zostanie zauważony zdjął kurtkę, szalik i koszulkę, którą miał na sobie. Pod drzwiami zostawił adidasy oraz jeansy i skarpetki. W samych bokserkach wparował Keisse do kabiny prysznicowej.

- Co jest?! - wrzasnęła przestraszona, ale kiedy odwróciła ciało i znalazła się w objęciach Czarnego uśmiechnęła się szeroko i spojrzała mu w oczy. - Wariat. - Szepnęła, zakręcając wodę.
Jednak się pojawił! TAK! Zjawił się u niej po tym wszystkim, co się wydarzyło. Pewnie nie mógł już dłużej bić się z myślami i postanowił, że nie pozwoli jej wyjechać bez pożegnania. A ona tak bardzo tego pragnęła, jak niczego na świecie. Teraz świat się nie liczył. Liczyło się tylko to, że jest przy niej. Znów. W dodatku prawie nagi. I chociaż nie spodziewała się, że Bill krzyknie jej z ekscytacją, że on też ją kocha i chce z nią być, to w jednej chwili była gotowa złamać obietnicę złożoną Tomowi i wiedziała, że prędzej czy później to zrobi.
- Wiedziałem, że to powiesz. - Zaśmiał się, gryząc jej wargę i wtulając jej ciało w swoje.
- Co tu robisz?
- Chyba nie zapomniałaś, że zabieram cię na imprezę pożegnalną, prawda? I zarazem przyszedłem przeprosić, że znowu się do ciebie dobieram. - Szepnął, wywołując u niej cichy chichot. Nie wspomniał nic o liście, który ostawiła mu na Seszelach, nie chciał do tego wracać. Liczyło się tu i teraz. Ona i On. Ich namiętność.
- Pamiętam doskonale. I nie musiałbyś przepraszać, gdybyś teraz tego nie robił. Ale to nie twoja wina, to ja powinnam to przystopować.
- Obiecuję, żeee... więcej się to nie powtórzy? - mruknął wpychając jej język do ust.
- Z pewnością, Bill. Przecież jutro wyjeżdżam.
- Mmmm, zostań. Nie możesz mi tego zrobić.
- Wręcz muszę. - Keisse odepchnęła go lekko, a on zmarszczył brwi. - Jesteś ze Sieną, a my nie umiemy być tylko przyjaciółmi. Musisz przestać ją ze mną zdradzać, a ja muszę się obudzić i przestać żyć złudzeniami i żywić się nadzieją, że może... jednak.
Przez chwilę trwała cisza, którą trudno było obojgu znieść. Keisse odwróciła wzrok, a Bill poczuł, że jeśli teraz tego nie powie, to nigdy się nie pozbędzie tego ciężaru. Wiedział, że rozpęta tym wojnę między nimi, ale musiał coś sobie z Bielchowsky wytłumaczyć.
- Andreas popierzał cię kiedy tylko chciał, prawda? - zabrzmiało to szorstko. Zbyt szorstko.
Keisse wytrzeszczyła oczy, a dolna szczęka opadła jej parę centymetrów w dół. Przecież już to przerabiali. Mówiła mu kilkakrotnie, że z Andreasem nic ją nie łączy. Szkoda tylko, że Neumayer nie potwierdził jej słów!
- Słucham? Jakim cudem? On nie miał prawa tego powiedzieć! Obiecał! - przełknęła głośna ślinę, czując jak łzy zbierają jej się w kącikach oczu.
- Nic nie powiedział. Dobrze dochował tej waszej tajemnicy. - Warknął Bill, łapiąc ją za nadgarstek i wbijając jej lekko paznokcie w wewnętrzną część rąk. Poczuł narastającą złość, bo wcześniej miał tak wielką nadzieję, że to okaże się żartem, głupim wybrykiem, na który Keisse i Andreas zareagują gromkim śmiechem i krzykną, że nie do wiary! Kaulitz dał się wrobić! Ale to była prawda, okrutna prawda, którą doskonale widział w jej oczach. Machinalnie przycisnął ją do ściany lekko przygniatając ją swoim ciałem.
- Jak mogłaś?
- Przecież między nami nic nie ma, nikt tu nikogo nie zdradził, pomijając Sienę!
- Jak mogłaś, pytam! Okłamałaś mnie! - krzyknął jej do ucha, nawet nie zdając sobie sprawy jak bardzo ona się go boi. Nie widział słonych łez płynących po jej policzkach, bo spuściła głowę w dół, aby nie musieć patrzeć mu w oczy. - Naprawdę jesteś taka łatwa? Dlaczego dałaś mu się namówić? Podniecało was to, że robicie to w moim studio? Na tych wszystkich konsolach? Nie wpijały cię się w tyłek te wszystkie guziczki? A może było tak wspaniale, że nawet nie zwróciłaś na to uwagi?!
- Przestań! - krzyknęła wyrywając mu rękę. Szybko sięgnęła po słuchawkę prysznicową i skierowała strumień zimnej wody na jego kroczę. Kaulitz w ułamku sekundy wyskoczył spod prysznica. - Taki biedny teraz jesteś, użalasz się nad swoim losem?! Sam nie potrafisz się zdecydować na stabilny związek i gdy tylko masz czas wolny i nie widzisz się ze Sieną przybiegasz do mnie! Zastanów się nad sobą i nie pouczaj mnie na temat mojego życia, bo ja przynajmniej nikogo nie ranię!
- Mnie rani to, co robisz!
- A to dziwne, bo nie sprawiasz wrażenia, jakobym w ogólne cię obchodziła, Kaulitz! Och, biedny, co ty teraz poczniesz w takiej sytuacji! A, no nie ma co rozpaczać, w domu czeka na ciebie Siena, nieprawdaż? Taki to koniec świata, że twoja kochanka spotyka się z twoim dealerem? A kto by o to dbał, przecież mnie nie kochasz! - poczerwieniała ze złości na całym ciele, ciężko oddychając. - Wiesz co, gdyby Szekspir cię znał napisałby więcej tragedii!
- A gdyby znał ciebie? Napisałby sonet do dziwki! - prychnął Bill, sięgając po ręcznik.
- Przynajmniej wiedziałabym, że kogoś w życiu inspiruję! To mój ręcznik! - brunetka wyrwała frotte i owinęła go wokół ciała.
- Super, nie mam majtek na powrót do domu, bo pewna wariatka chciała odmrozić mi genitalia!
- Wtedy przynajmniej nikogo byś już nie zdradził - Keisse próbowała zachować powagę, bo naprawdę była zdenerwowana i rozzłoszczona, ale pomimo tego parsknęła śmiechem i spojrzała na Billa. Podała mu z szafki czysty ręcznik.
- Nienawidzę cię, wiesz? Dziękuję.
 Po piętnastu minutach ubierania i szykowania się w milczeniu Keisse kątem oka spojrzała na Billa, który nadal w samym ręczniku siedział przy kaloryferze.
- Teraz patrzysz na mnie z udawaną litością, bo przecież twoja duma mogłaby ucierpieć, gdybyś przyznał się, że choć trochę czujesz to samo co ja, prawda? Masz dziewczynę, którą kochasz, albo sam to sobie wmawiasz, Bill. Nie wiem jak jest naprawdę, bo sam nie chcesz sprawić, aby ktokolwiek to zrozumiał. Ze mną w takim razie idzie ci wspaniale, bo nie rozumiem zupełnie nic.

Ja też nie rozumiem, ale nie mogę ci tego wyznać, nie możesz być tego w stu procentach świadoma. Tak będzie mi łatwiej pozwolić ci odejść. - Pomyślał i sam nie spodziewał się tak głupiej odpowiedzi ze swojej strony.


- Te majtki w życiu mi nie wyschną. - jęknął i zganił się za swój intelekt. Usłyszał cichy śmiech Keisse. Spojrzał na nią. Z precyzją malowała sobie oczy z lekko rozchylonymi ustami. - Kocham Sienę, Keis.

- Wiem, a ja wyjeżdżam do Stanów i być może nigdy więcej się nie spotkamy, dlatego nie mam o to pretensji ani o brak jakiegokolwiek odzewu na mój list, który zostawiłam ci pewnej nocy na Seszelach.
Bill oblał się rumieńcem i spuścił głowę. No tak, jednak ona wypomniała tamten list. Postanowił jednak już dłużej nie ciągnąć tematów, które były zbyt niewygodne dla obojga.
- Nie ma już buldoga.
- Ojciec kazał mi zostawić pokój we wręcz szpitalnej czystości. Chce go komuś wynająć, gdy wyjadę. Trochę mi szkoda tego wszystkiego co tu po sobie pozostawiam, a nie mogę tego wziąć ze sobą.
- Te pudła. Co w nich jest?
- Mnóstwo płyt, zdjęcia, jakieś moje rysunki i wiele innych pierdół. Nie wszystko mogę przeciągnąć przez odprawę na lotnisku, bo nadbagaż byłby tak ciężki, że kosztowałby mnie drożej niż bilet.
- Mogę tam poszperać?
- Bierz, co chcesz. - wzruszyła ramionami odwracając się od lustra w jego stronę. Posłała mu najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek u niej widział.
- Wezmę wszystko. - Skwitował Bill po chwili zastanowienia.

Chcę cię mieć w każdej postaci jaką po sobie pozostawisz, skoro nie jesteś moja.


***


Po kilku godzinach pracy wszystko już było całkiem gotowe. Zapach potraw unosił się po całym domu i aż mnie skręcało w środku, kiedy Marta zabraniała mi zjeść cokolwiek i kazała czekać do wieczora. Wszyscy pozbierali się do swoich domów, aby przygotować się do przyjęcia pożegnalnego Keisse, więc zostaliśmy z Martą sami. Co więcej Papi od rana był z moim ojcem i Lily gdzieś na wycieczce rowerowej, więc zostaliśmy CAŁKIEM sami.

Marta zrzuciła z siebie fartuch i cisnęła nim gdzieś w bliżej nieokreślone miejsce i rzuciła się na fotel, jęcząc.
- Padaaaam.
- Daj, wymasuję ci stopy. - Zaoferowałem się i przysiadłem się bliżej niej, łapiąc za jej kapcie i ściągając je z jej nóg. Posłała mi tylko całusa w powietrzu i sięgnęła po pilot od telewizora. Włączyła jakiś program muzyczny i przymknęła oczy, a ja zacząłem rozmyślać o Billu.
A dokładnie o Billu i jego kochance. Kochance, która także była kochanką Andreasa. Nieźle się Keisse ustawiła, nie powiem. Śmiać mi się zachciało, jak przypomniałem sobie moje pierwsze spotkanie z nią i jak bardzo mylne ono było. Wydawała się wtedy taka... normalna. Ot, zwykła, grzeczna, niepozorna dziewczynka pracująca w zoologicznym. Ale przecież tak samo było z Pauline, tylko, że zupełnie odwrotnie. A reszta historii jest już znana.
Patrzyłem tak przez pryzmat czasu, właściwie niedługiego, bo zaledwie kilku miesięcy i w głowie mi się nie mieściło jak bardzo wszyscy się zmieniliśmy. Niektórzy z szalonych, cieszących się życiem ludzi w szarych zjadaczy chleba, użalających się nad swoim życiem i sięgających narkotyków, inni znaleźli w końcu swój sens życia, jakiś cel, który determinuje wszystko. Jeszcze inni starali się zapomnieć o przeszłości, która nie była życzliwa, a kolejni rzucali wszystko i uciekali od problemów, wyjeżdżając. Andreas też się zmienił, poniekąd. Przestał być tym nieskazitelnym przyjacielem i stał się kimś, kto wcale nim nie był. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Marta podniosła się nagle z zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy i uważnie wpatrzyła się w ekran telewizora, na którym chwilę później ukazała się moja twarz w trakcie jednego z udzielanych wywiadów. Zmrużyłem oczy, starając sobie przypomnieć kiedy to było, ale nie musiałem czekać długo. Pamiętałem ten wywiad, którego udzieliłem w Hamburgu, będąc z wizyta u Josta.
Czy tamta blondynka to wybranka pańskiego serca? - spytała rudowłosa kobieta w śmiesznych warkoczykach, mówiąc głośno i wyraźnie do mikrofonu. Kamera powędrowała w inną stronę i na ekranie pojawiła się teraz w oddali Marta w towarzystwie Patricka i Lily. Bawili się radośnie na placu zabaw. Serce zabiło mi szybciej. - Widziałam, jak szliście obok siebie przez dłuższy czas w towarzystwie tych dwojga małych dzieci. - Kontynuowała reporterka. 
- Przełącz te badziewie - powiedziałem szybko i niepewnie, ale Marta tylko machnęła ręką, uciszając mnie w ten sposób. Nasłuchiwała jeszcze bardziej.
- Nie. - Zaśmiałem się w telewizji. - Jestem singlem i nie mam zamiaru zmieniać tego w najbliższej przyszłości. Miłość w naszych czasach nie istnieje. Trzeba robić melanż i się nie przyzwyczajać. Kobiety to tylko dodatek do urozmaicenia życia, a moje życie jest już wystarczająco urozmaicone. Oto, co mam do powiedzenia w tej sprawie.
Moja twarz zniknęła i znów pojawiła się reporterka, snując na antenie domysły, kim też mogłaby być blondwłosa piękność z placu zabaw. A ja poczułem się jakbym zaraz miał zapaść się pod ziemię. Czerwieniłem się po sam czubek nosa, a przynajmniej tak właśnie czułem. Marta natomiast podkurczyła nogi i patrząc gdzieś w ślepy punkt siedziała tak w głębokiej ciszy. Liczyłem sekundy w myślach, kiedy się odezwie, ale ona milczała. Może to ja powinienem to przerwać i coś powiedzieć? Ale niby co? Owszem, to co powiedziałem wtedy było głupotą, ale to tylko głupi, nic nieznaczący wywiad, których udzieliłem już setki. Co więcej kto by się tym przejmował czy Tom Kaulitz ma dziewczynę czy nie?
Marta wstała i wyłączyła telewizor, po czym wolno skierowała się do drzwi. Widziałem na jej twarzy żal i zrobiło mi się okropnie przykro. W jeden chwili byłem kompletnie bezsilny i nie miałem pojęcia, co zrobić.
- Marta... - rzuciłem tylko, kiedy przekraczała już próg pokoju. Zatrzymała się na sekundę, trzymając kurczowo futryny, ale nie odwróciła się w moją stronę. - To tylko... głupi wywiad.
Westchnęła, kręcąc głową i wyszła. Cisza, która panowała w pokoju aż kuła w uszy, a ja jak ten idiota siedziałem wygodnie w fotelu w bezruchu zamiast biec za nią i wyjaśniać, że to wszystko nie było prawdą. Chociaż sama powinna się tego domyślić! Zrobiłem to przecież dla naszego dobra. Wiedziała o tym. Wiedziała?
- Kim dla ciebie jestem? - spytała, wchodząc z powrotem z kubkiem herbaty w ręce. Usiadła na podłodze i spojrzała mi prosto w oczy. Przerażały mnie w tym momencie. Były takie niepewne i zagubione, choć nadal piękne.
-  Kobietą, z którą chciałbym spędzić życie. - Odparłem bez chwili zastanowienia.
Marta przygryzła dolną wargę.
- To śmieszne. To, co mówisz. Mówiłeś, żeby się nie przyzwyczajać, a...
- Marta, to tylko głupi wywiad! - przerwałem jej, podnosząc głos, lecz po chwili go ściszyłem - Nie bądź dziecinna.
- To ty jesteś dziecinny. Nie potrafisz nawet się przyznać, że kogoś kochasz.
- Ile raz mam powtarzać, że to tylko głupi wywiad? Nikomu nie muszę się do niczego przyznawać. Media rządzą się innymi prawami, ale ty tego nie zrozumiesz, bo...
- Bo co? Bo nie mam setek tysięcy fanek na świecie, bo nie występuję w telewizji przez milionami ludzi? - jej twarz poczerwieniała, a jej skronie nerwowo zaczęły pulsować. Mimo to starała się zachować stoicki spokój. - Myślisz, że gdybyś powiedział w tym wywiadzie, że jesteś ze mną to połowa świata znienawidziłaby cię czy może rozpoczęłaby się nagła fala samobójstw, bo bożyszcze nastolatek Tom Kaulitz się zakochał? Obchodzę cię bardziej ja czy cały świat?
- Ty jesteś moim całym światem.
- Och, Boże, Kaulitz - Marta przewróciła tylko oczami - Daruj sobie takie wyznania w tej chwili. Rozmawiamy poważnie, a ty mi tutaj...
- Widzisz?! - uniosłem się, wstając. Jak ona mogła mi coś takiego powiedzieć?! - Właśnie przyznałaś się do tego, że nie traktujesz mojego uczucia serio! JA JESTEM POWAŻNY.
- Nie powiedziałam...
- Powiedziałaś.
- Wiem, co powiedziałam, a czego nie. A przynajmniej, co miałam na myśli.
I właśnie najczęściej poruszają nas słowa, które ktoś powiedział niechcący, mimochodem. Nie o tym myślał, nie o to chodziło, a trafiło. Ale kłóć się tutaj z upartą jak osioł babą. "Wiedziałam, co miałam na myśli". A co ja jestem? Edward ze Zmierzchu? Nie potrafię czytać w myślach, a nawet gdybym potrafił to Marty myśli byłyby zbyt skomplikowane jak na moją małą, biedną głowę. Czasami nienawidziłem tego, że pomimo swojej dojrzałości, potrafi być tak dziecinna. Ale czego mogłem się spodziewać po dziewczynie, która dopiero w grudniu stawała się pełnoletnia?
- Chciałam tylko, żebyś się nie wstydził powiedzieć, że kogoś kochasz. - Zaczęła po krótkiej chwili - Bo miłość to nie jest powód do wstydu. O ile oczywiście jest prawdziwa.
- Sugerujesz coś? 
- Skądże znowu.
Teraz to ja wywróciłem oczami. Ta rozmowa nie miała przecież najmniejszego sensu. Nie chciałem się kłócić, zakładam, że Marta też nie miała takiego zamiaru, ale skoro już zaczęliśmy to musiałem w to brnąć. I zazwyczaj to ja musiałem się poddawać i ją przepraszać, dlatego tym razem stanowczo obiecałem sobie, że tego nie zrobię, chociażby nasz spór miał trwać wieki. Ludzie już tak mają: niby się kochają, ale czasami mają ochotę zepchnąć się nawzajem z dachu wieżowca. Taką ochotę właśnie miałem ja, bo ile razy można tłumaczyć, że głupi wywiad to tylko głupi wywiad? 
Marta stała na środku pokoju z kubkiem w ręku i czułem, że jej największym marzeniem w tym momencie jest rozbić mi go na głowie. Nie zrobiła tego jednak, a w zamian nachyliła się w moją stronę i syknęła:
- To, co masz po lewej stronie klatki piersiowej to serce i tego czasami należy używać. Zazwyczaj częściej niż swojego penisa.
O nie! Przegięła! Ciśnienie podskoczyło mi niebezpiecznie wysoko, a usta otworzyły się z niedowierzania. Zacisnąłem tylko pięść z wściekłości, patrząc w jej oczy i czekając, aż wszystko odszczeka. Nawet, gdy się złościła była piękna, ale jej uroda nie mogła mnie przecież omamić. 
Blondynka po chwili odwróciła się na pięcie, a ja mając nadzieję, że mnie usłyszy szepnąłem cicho:
- Suka.
Przystanęła i zrobiła pół obrotu, mrużąc oczy. Znów wpatrywała się we mnie jakby chciała mnie zabić. 
- Czy ty właśnie nazwałeś mnie "suką"?
- A i owszem!
Chwila ciszy.
- Cham! Idiota! Skurwysyn!
- Przeszło?
- Na 10 minut.
Rzuciła się z powrotem na fotel z tym nieszczęsnym kubkiem w ręku, który był prawie pusty pusty, a który już dawno powinien znaleźć się w zmywarce.
Piękne popołudnie. Wieczorem czekała nas pożegnalna impreza Keisse, a my prowadziliśmy właśnie trzecią wojnę światową, która szybko nie mogła się zakończyć. 
Jeżeli zaczyna ci na kimś zależeć, to lepiej od razu strzel sobie kulkę w łeb. Na pewno będzie mniej bolało.

54. Hoes over bros.


Boże, Keis, prawie erotyk z tego zrobiłaś. ;-)

18+, dla jasności.

_________________________________________

- Do zobaczenia kiedyś, Pauline. - Szepnął Georg, nachylając się do ucha dziewczyny, a jego długie włosy połaskotały ją po policzku. - Przytuliłbym cię, ale sama widzisz... - Wyszczerzył się, próbując podnieść trochę wyżej swoje obie ręce w gipsie.
Pauline zaśmiała się tylko i pocałowala go w policzek.
- Szkoda tylko, że wyjeżdżam dwie godziny przed ich powrotem. - Na jej twarz wpłynął grymas smutku, a przed oczami stanęła twarz rozesmianej Marty i jej maleńkiego synka.
- Och, przecież przyjedziesz za niedługo! - Siena poklepała ją hardo po ramieniu, a Gustav przytulił do siebie jej drobne ciało.
- Będziemy na ciebie czekać.
- Ja najbardziej.
Andreas.
No tak, tego można było się spodziewać.
Chociaż wcale za nim nie przepadała, musiała się uśmiechnąć, bo tak po prostu wypadało. On odwzajemnił swój idealny uśmiech, a ona poczuła, że oblewa ją fala rumieńca, a przed oczami stanął jej obraz, kiedy Andre starał się ją przeprosić i pocałował ją. Dwukrotnie. Och, czyżby się jej spodobał? Skądże znowu, pomyślała. Milion milionów razy bardziej wolę Georga i jego umiejętności grania w pokera. Albo raczej ich brak.
Chwyciła swoją walizkę podróżną i stanęła w kolejce do odprawy. Po raz ostatni spojrzała na tych ludzi. Ludzi, z którymi spędziła ostatnie 3 miesiące, a którzy tak wiele ją nauczyli. Nauczyli ją podejścia do życia i tego, aby nie brać go zbyt poważnie. Kiedyś była dziewczyną, której głównym celem były książki, nauka i ponownie książki i nauka. Dziś, chociaż ciągle uważała to za bardzo istotny element jej życia, starała się podchodzić do tego z większym dystansem. Bo przecież istnieją rzeczy ważne, mniej ważne i ważniejsze: rodzina, przyjaciele, miłość. John Steinbeck powiedział kiedyś, że zmiany przychodzą jak lekki wiatr, który porusza zasłony o poranku i jak delikatne perfumy pachnące dzikimi kwiatami, ukrytymi w trawie. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy jak bardzo przez ostatni czas jej świat i wszystko wokół niego uległo zmianie. Ogromnej. Patrzyła na ludzi i nie widziała już w nich wrogów, ale sojuszników. Bo przecież każdy z nich nosił w sobie swoją własną historię.
Skąd mogła przypuszczać, że w zwykłym niemieckim mieście, w którym jeszcze nigdy nie miała okazji być i nawet kiedyś nie zamierzała, doświadczy jednych z najpiękniejszych chwil w swoim dotychczasowym życiu? Początek zdecydowanie tego nie zapowiadał.
I nagle przypomniał jej się jeden z toastów, które wznosiła w dniu swojej imprezy pożegnalnej:

Myślę, że wszyscy wiecie, że Tom i ja mieliśmy dość szkicowy początek. Tom, wzajemna nienawiść będzie dobrym określeniem, nie? Gorzej. Widzicie, wtedy zabawna rzecz się wydarzyła. Marta pokazała mi, że można znaleźć dobro w każdym, jeśli tylko damy mu szansę. Zakładając, że jest niewinny. Czasami zawodzimy się na ludziach. Czasami nas zaskakują. Ale naprawdę nigdy ich nie poznacie... Dopóki nie posłuchacie tego, co jest w ich sercach, a to właśnie zrobiła Marta z Tomem. I to jest to, co powinniśmy zrobić dla nich. Więc to dla was, sceptycy, przygotujcie się na zaskoczenie. Więc to za moją małą kuzynkę i jej chłopaka. I za miłość.*

Tego, że jeszcze kiedyś tu wróci była bardziej niż pewna. Uśmiechnęła się do siebie i chcąc zrobić coś spontanicznego, czego jeszcze nigdy w życiu nie zrobiła, cisnęła swoją walizkę o podłogę i zaczęła biec w stronę swoich przyjaciół, by sekundę później rzucić się na zdezorientowanego Georga i złożyć na jego ustach namiętny pocałunek.


*

Tydzień później


Powoli zbliżał się listopad, a każdy kolejny miesiąc niósł ze sobą wiele zmian. Już niedługo mieli pojawić się rodzice Marty i uporać się do końca z przeprowadzką, a to znaczyło, że ja miałem z powrotem przeprowadzić się do siebie. Moglśmy oczywiście z Martą wynająć coś albo kupić, ale żadne z nas na razie o tym nie myślało tym bardziej dlatego, że dopiero co wprowadzili się do nowego domu. Szczerze powiedziawszy, jakoś nie bardzo uśmiechało mi się mieszkanie z "teściami" za ścianą, chociaż bardzo ich lubiłem. Wydawało mi się, że spontaniczność i wieczne szaleństwo mamy Marty mogłoby się źle na mnie odbić i zostawić jeszcze jakiś psychiczny uraz, a tego z pewnością chciałem uniknąć.
Pauline wróciła do Paryża, ale ciągle czułem jakby tutaj była, bo dzień w dzień rozmawialiśmy z nią przez telefon albo na Skype. Jej śmiech sprawiał, że robiło mi się o wiele lżej na duszy, a rozmowy ze Sieną na tematy czysto filozoficzne sprawiały, że czułem się przez to mądrzejszy.
Kolejną zmianą było to, że coraz częściej odwiedzałem teraz ojca i Lily, zakopując topór wojenny na stałe. W końcu Johann był moim ojcem. Nie wiedziałem do końca czy wierzyć jego historyjkom o zmarłej żonie i tym, że zawsze sercem i myślami był z nami, ale chyba nie miałem innego wyjścia. Chodziliśmy do niego często na obiady z Martą, Patrickiem, Billem i Sieną.
Jeśli chodzi o Billa... Stosunkowo dawno z nim nie rozmawiałem na poważne tematy. Właściwie Bill mało z kim ostatnio prowadził jakiekolwiek rozmowy, a Siena nieraz skarżyła się, że znika na całe dnie i wraca wieczorami. Początkowo podejrzewałem, że przesiaduje u Keisse, ale przecież nie mógł tego robić po całym zajściu na Seszelach. Przecież nie wyjaśnili sobie nic. No właśnie. Ja też nie wyjaśniłem sobie z Keisse tego, co powinienem już dawno. Musiałem w końcu złamać się i ją odwiedzić, bo rzadko teraz u nas bywała, a z Martą spotykała się na osobności zapewne na dobrze znanej mi łące, którą Marta nazywała "swoją świątynią dumania", wspominając jednocześnie nazwisko jakiegoś znanego polskiego poety, ale nie wiedziałem o kogo jej chodzi.
Z Andreasem nie rozmawiałem wcale. Nie miałem najmniejszego zamiaru widzieć jego twarzy do końca życia. Czasami jednak musiałem, bo przychodził wraz z Georgiem w odwiedziny i wtedy zazwyczaj siadaliśmy w salonie, a oni dużo rozmawiali. Patrzyłem na niego i widziałem w nim zdrajcę. Zdrajcę, ćpuna, dealera i oszusta. W dodatku posuwał pewnie Keisse gdzieś na boku, co jeszcze bardziej mnie obrzydzało. Miałem ochotę wygarnąć mu wszystko w twarz, ale musiałem się opanować, bo Marta nie patrzyła na to przychylnym wzrokiem. Czy żałowałem wszystkiego? Oczywiście, że tęskniłem za czasami, kiedy byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, traktowałem go jak brata, ale on okazał się zwykłą świnią, która chce zarobić brudne pieniądze kosztem zdrowia i życia mojego bliźniaka. Bill tego nie rozumiał. Twierdził, że Andreas chciał mu tylko pomóc, ale przecież można to było zrobić w inny sposób. Teraz musiał chodzić na tę swoją terapię dla uzależnionych i leczyć się z tego gówna. Ciekaw byłem, czy dalej po kryjomu brał, ale nie poruszałem już tej kwestii, bo wiedziałem, że wybuchnie z tego awantura, a ja i tak nic nie wskóram. Było mi brata po prostu żal.


Po raz kolejny stanąłem przed tak dobrze znanym mi domem. Byłem tutaj już kilka razy i zawsze w podobnej sprawie. Drzwi otworzył mi średniego wzrostu mężczyzna z kilkudniowym zarostem ubrany w elegancki garnitur, ale wydawało się jakby nie był prany od lat. Śmierdziało od niego alkoholem. Ojciec Keisse wpuścił mnie bez słowa do środka. Później słyszałem, że mruczy coś pod nosem i wszedł do salonu. Ja natomiast udałem się po schodach na górę i stanąłem przed napisem "Do not disturb". Nacisnąłem klamkę, a drzwi zaskrzypiały cicho. Moim oczom ukazały się czerwone ściany pokoju, a na jednej z nich ten wielki buldog, który przyprawiał mnie o dreszcze. Keis powiedziała kiedyś, że właśnie on ją ochrania. On, bo nikt inny nie może.
Dziewczyna leżała na swoim łóżku z przykniętymi powiekami, a w uszach miała słuchawki od swojego discmana. Nie usłyszała, kiedy wszedłem, więc dopiero, gdy usiadłem obok niej poruszyła się wystraszona.
- Kaulitz - powiedziała półgłosem, wyciągając słuchawki z uszu i podniosła się, aby usiąść - Przyszedłeś, aby znów mnie pchnąć czy może po raz kolejny chcesz mi wypomnieć moje życie erotyczne?
- Daj spokój, Keis. - Odparłem oburzony, przewracając tylko oczami. Wiedziałem, że zaraz zaczną się jej pretensje i kazania. - Chciałem tylko, żebyś wyjaśniła mi jak to na prawdę jest.
- Niczego nie muszę ci tłumaczyć. Nie muszę ci się spowiadać.
Oczywiście. Ta sama zagrywka, co zawsze. "Nic nie musisz wiedzieć", "nie jesteś moim ojcem", "po co w ogóle pytasz?" To był już dość nudny scenariusz, który przerabialiśmy chyba milion razy, kiedy chcieliśmy sobie coś wyjaśnić. Keisse wtedy zazwyczaj przyjmowała postawę obronną, twierdząc, że nie jest niczemu winna i nic nie trzeba wyjaśniać, a juz na pewno ze mną. Wtedy wiedziałem, że muszę rozegrać wszystko inaczej.
- Oczywiście, że nie. Ale skoro sypiasz z moim bratem... - zacząłem i to był strzał w dziesiątkę. Oczy Keisse rozszerzyły się znacznie, a ona sama się zakrztusiła i zdenerwowana podniosła się lekko. Minęło kilka krótkich chwil, zanim zabrała głos.
- Marta? - syknęła, uciekając wzrokiem w stronę sufitu i zacisnęła pięści - Ona ci powiedziała?
- Marta niczego mi nie powiedziała - Sprostowałem szybko, uspokajając ją ręką. Na mojej twarzy pojawił się cwany uśmiech. - Tylko cię podpuściłem, Keis, a ty dałaś się nabrać. I właśnie tym samym przyznałaś się, że sypiasz z Billem.
- Nie sypiam z nim!
- On ma dziewczynę, gwoli przypomnienia! - tym razem to ja się uniosłem. Zaczęło mnie już to wszystko irytować.
Keisse patrzyła na mnie osłupiała, jakby pierwszy raz w życiu słyszała tę nowinę i chciała zapytać z przerażającym smutkiem w głosie: "Bill ma dziewczynę?" Wyglądało to dość dziwnie. Siedziała na łóżku i nie wiedziała ani co powiedzieć ani jak się zachować. Najgorsze w tym wszystkim było to, że bardzo dobrze wiedziała, że Czarny ma już swoją ukochaną, a była nią jej przyjaciółka. Czy zatem można było Keisse nazywać w ten sposób? Przecież przyjaciele nie robią sobie takich świństw, a już na pewno nie odbijają sobie chłopaków. Był taki zwrot, który bardzo dobrze znała i rozumiała. Hoes over bros.* Jednak nie trzymała się tej zasady nawet w najmniejszej częśći.
- Nie... nie sypiam z nim  - powiedziała cicho, a jej głos się załamał. Znów odwróciła wzrok. - Nie sypiam z nim, Tom. Zdarzyło mi się raz... Dwa, właściwie.
- Trzy, piętnaście, sześćdziesiąt... Pewnie już nie możesz zliczyć.
- NIE SYPIAM Z NIM. - Powiedziała dobitnie i wyraźnie, przenosząc oczy na mnie. Gdyby wzrok mógł zabijać, padłbym właśnie trupem. Skronie dziewczyny nerwowo zaczęły pulsować. - Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nic do mnie nie czuje i kocha Sienę. To ona jest jego kometą, nie ja.
- A Neumayerowi dajesz się posuwać, bo myślisz, że może on cię kocha? - prychnąłem tylko, bo nie mogłem zrozumieć dlaczego twierdziła, że chodzi z chłopakiem do łóżka tylko w przypadku, kiedy darzą się uczuciem. W takim wypadku jasnym by było, że do Andreasa czuje to samo co do Billa.
- Kto jak kto, ale ty nie powinieneś mi prawić uwag na ten temat. Przypominam, że to ty kiedyś zaliczałeś po kilkanaście lasek jednej nocy.
- Dobrze powiedziane: kiedyś.
- Ty kiedyś, ja teraz. Jaka różnica? Dla mnie to też będzie "kiedyś". - Wzruszyła ramionami - Z resztą ja tylko z dwoma.
- Z moim bratem! - wstałem z impetem, czując narastającą we mnie złość.
- Och, wybacz! Nie zgwałciłam go! Dobrze wiedzał, co robi! Z czystą świadomością zdradził swoją ukochaną dziewczynę, więc jakiekolwiek moralności praw jemu, a nie mnie!
Westchnąłem głośno, przysiadając na skraju jej łóżka. Ona w tym czasie chwyciła w dłonie czerwoną poduszkę i nerwowo zaczęła ją skubać, podkurczając nogi i kołysząc się w przód i w tył. Wyglądała teraz jak mała, bezbronna dziewczynka, która z bezsilności i rozpaczy próbowała się uratować w jakikolwiek sposób. Wiedziała, że to, co mówi nie miało większego sensu i że w głównej mierze ona jest winna. Chciała przekonać samą siebie, że w miłości wszystkie chwyty są dozwolone.
- To jest żałosne, wiesz? To co mówisz. - Mruknąłęm pod nosem, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Wiem, Tom - Odparła spokojnie, przybierając najbardziej poważny ton jaki tylko mogła - Ale ja... Ja na prawdę go...
- Kocham? - wtrąciłem prędko - Skoro go kochasz, przestań robić to, co robisz. On jest szczęśliwy, Keis. Ze Sieną. Nie możesz tak po prostu ładować mu się do łóżka, wykorzystując jego chwile słabości. Niszczysz go. Niszczysz jego związek. I niszczysz tym samym swoją przyjaźń ze Sieną. Czy to wszystko jest tego warte?
Keisse odwróciła twarz w stronę okna, czując jak w kącikach jej oczu zbierają się łzy. Zacisnęła mocniej powieki. Nie była aż taka głupia, żeby tego nie rozumieć. Wiedziała, że to, co robi jest złe z każdej strony i nic nie jest w stanie jest wytłumaczyć. Zdradzała Sienę tak samo jak robił to Bill, ale to właśnie przyjaciółce ufa się bardziej niż własnemu chłopakowi. To był wielki błąd, że Siena w ogóle jej zaufała i Keisse doskonale o tym wiedziała.
Dobrze, może zdradzić chłopak, narzeczony, mąż, czy Bóg wie jaki status może jeszcze osiągnąć facet, i każda kobieta ma tego świadomość. Ale żadna nigdy przenigdy nie poddaje w wątpliwość wierności swojej przyjaźni. I może tutaj popełnia największy błąd. Ufa bezgranicznie, a potem często dopada ją ten słynny zimny prysznic po tym jak okazuje się, że przyjaciółka jest DOKŁADNIE taka sama jak facet. Tylko nie ma jaj, a usta maluje szminką i za każdym razem powtarza, że "na nią zawsze możesz liczyć". Wtedy to najbardziej perfidne kłamstwo jakie można usłyszeć, a potem jedyne, co pozostaje to pluć sobie w brodę, że uwierzyło się w kogoś za mocno. Czasami hoes over broes to za mało. Czasami to nie wystarcza. To tylko stwierdzenie bez popartych dowodów i Keisse doskonale zdawała sobie sprawę, że ona jest tą złą, dlatego, żeby nie być jeszcze gorszą postanowiła zakończyć pewien rozdział w swoim życiu. Właśnie ten, który rozpoczyna się na BI, a kończy na podwójne L.
- Za tydzień. Za tydzień się to wszystko skończy. - Uśmiechnęła się mimo wszystko spod pokrywy łez.
- Jednak wyjeżdżasz?
- Nic mnie tutaj nie trzyma. - Odpowiedziała szybko, wstając i podchodząc do ściany z buldogiem. Przeszła szybko w stronę kolejnej, zerkając na zdjęcia, które tam wisiały - No, może babcia. I Marta. Ale chcę zacząć żyć nowym życiem. Bez niego. - Jednym ruchem ręki zerwała pojedyncze zdjęcie, pozwalając aby spadło gdzieś na podłogę.
Wstałem i podszedłem do niej, ostrożnie ją obejmując.
- Chodź tu do mnie. - Przytuliłem jej drżące ciało, a ona wtuliła się we mnie jak mały wystraszony dzieciak, który boi się ciemności i potrzebuje ciepła swojej mamy - Ale wiesz, że nie wyjedziesz stąd bez imprezy pożegnalnej?
- Miałam nadzieję, że to powiesz.
- Tylko pamiętaj, żeby nie skończyła się ona wiesz gdzie i wiesz z kim. Inaczej cię zastrzelę. - Pogroziłem jej zabawnie palcem, a ona  zaśmiała się cicho. Poczochrałem jej włosy, ładnie i świeżo pachniały.
- Mam już szukać kamizelki kuloodpornej? - spytała, udając poważną, ale gdy tylko napotkała mój morderczy wzrok dodała szybko - Żartowałam przecież.

Pokręciłem głową i przewróciłem oczami. Oto była cała Keisse Bielschowsky. Z zewnątrz silna, dojrzała i dorosła kobieta, z której każdy mógłby brać przykład, a w środku mała, strachliwa i niewinna dziewczynka, ciągle szukająca schronienia w czyichś ramionach.

Mówi się, że opuszczamy ten świat tak, jak na niego przyszliśmy: nadzy i samotni. Wiec jeśli pozostaniemy bez niczego, to co jest miarą życia? Jest ona określana ludźmi, których kochamy? Czy życie po prostu mierzone jest naszymi osiągnięciami? A co, jeśli polegniemy? Albo nigdy nie będziemy naprawdę kochani? Co wtedy? Czy możemy się zmienić? Czy cicha desperacja naszego pragnienia doprowadzi nas do szaleństwa?**

**

Bill biegł ulicą z kilkoma teczkami pod pachą, dysząc głośno. Musiał jak najszybciej dostać się do studia. Po pierwsze Jost zadzwonił do niego kilka minut temu, aby wysłał mu pewne demo. Jakby sam nie mógł pofatygować swojej osoby, ruszyć tyłka i przyjechać do Magdeburga na kilka dni. Byłoby go na to stać nawet setki razy, z resztą sam zapowiedział, że musi odwiedzić połamanego Georga i osobiście życzyć mu powrotu do zdrowia, bo trasa koncertowa przecież sama się nie zrobi. Jednak minęło już kilka tygodni od jego informacji na temat tejże wizyty, a samego producenta jak nie było, tak nic nie zapowiadało się, że ten fakt szybko się zmieni.
Po drugie Bill sam doszedł do wniosku, że to jego powinność, aby znaleźć się w studio chociażby dlatego, że dawno go tam nie było, a czuł niezwykle silny sentyment to tego miejsca. Ponadto jako lider grupy wiedział, że powinien zainteresować się trochę bardziej nadchodzącą trasą po Europie i zacząć w końcu ćwiczyć swój głos, który ostatni raz trenował na Seszelach z piosenką, o zgrozo, z repertuaru Spice Girls.
A po trzecie i chyba najbardziej istotne: nie mógł znaleźć sobie nigdzie miejsca. Od kilku dni włóczył się ulicami tam i z powrotem, zaglądając do przypadkowych barów, gdzie zazwyczaj zamawiał whisky z colą, a potem upijał się nią do nieprzytomności. Siena całkiem nie wiedziała jak ma to wszystko odbierać i komentować, więc wolała przemilczeć, będąc pewna, że to wszystko jest spowodowane stresem przed kolejną poważną trasą. Z resztą tak właśnie mówił jej Bill, który usunął się w cień od pewnego czasu, nie dopuszczając do siebie nikogo. Ciągle też pisał nowe teksty. A  potem je targał i wyrzucał i pisał od nowa. Robił to zazwyczaj właśnie w barach albo zamykał się w swoim mrocznym pokoju i tam próbował coś stworzyć. Z Keis nie spotkał się od przyjazdu do Niemiec. Nie wiedział jaka mogłaby być odpowiedź na jej list, więc odwlekał to w czasie tak bardzo jak tylko mógł. Spotykając ją w centrum lub w innym publicznym miejscu, gdy tylko nie udało mu się gdzieś skryć, mówił ciche "cześć" i ulatniał się.
Czuł do siebie też nutkę wstrętu i obrzydzenia za to, że zdradził Sienę, ale starał się o tym nie myśleć i modlił się, aby ta przypadkiem się o tym nie dowiedziała.

Wszedł do studio, kładąc pliki kartek do jakiejś szafki i przejrzał jeszcze raz swoje teksty, które dzień wcześniej wydawały mu się całkiem sensowne. Wszystkie były takie dołujące, że kiedy teraz je czytał prawie czuł wstyd, że mógł napisać coś tak pozbawionego jakiegokolwiek znaczenia i szybko przetargał kartki na małe kawałeczki. Zaczął szukać demo, o które poprosił Jost i ku jego zdziwieniu zobaczył jakiś nowy, nieodsłuchany jeszcze rekord, który zapisał się w pamięci urządzenia nagrywającego. Pomyślał, że może to właśnie to, czego szuka i wcisnął guzik odtwarzania. Przez kilka chwil słychać było ciche westchnięcia i śmiech, ale żadnego głosu. Bill zmarszczył brwi, przysłuchując się dalej.


- Mała, wiesz, że mam cię w garści? - szepnął namiętnie Andreas wprost do ucha dziewczyny, odgarniając z twarzy włosy, które przysłaniały jej brązowe oczy.
- Jak to? - zapytała Keisse powoli i bardzo niepewnie.
- Popieprzam cię parę dobrych razy w tygodniu i robię z tobą co chcę, a Kaulitz, twój przyjaciel ma cię za taką niewinną dziewczynę. Plus... on wciąż nie wie, czym sobie umilamy te cudowne noce. - Mruknął tonem, który wskazywał, że to on ma nad wszystkim kontrolę. Zerknął jednoznacznie na jej dość sine przedramię, na którym było widać kilka nakłuć od igieł.
- Nie powiesz mu.
- Załóżmy się.
- Andre!
- Też cię kocham, piękna. - Zamknął jej usta pocałunkiem, wsuwając dłoń w jej spodnie.
- Przestań! Obiecaj, że mu nie powiesz. - Podniosła głos, przytrzymując go dłonią opartą o umięśnioną klatę.
- Coś za coś... - uśmiechnął się cwanie, unosząc prawą brew ku górze.
- Co masz na myśli?
Bez słowa uklęknął przed nią, mając ją między nogami i złapał za rozporek szybko go rozpinając. W ułamku sekundy jego spodnie znalazły się w kolanach. Keisse głośno przełknęła ślinę, patrząc z lekkim skrzywieniem na wypukłość w jego bokserkach.
- Nienawidzę cię, sukinsynu. - Warknęła, łapiąc za gumkę od jego majtek i pociągnęła je w dół.


Nie wierzył. Po prostu nie dowierzał własnym uszom. Oszukała go! W perfidny sposób go oszukała, patrząc mu prosto w oczy, kiedy pytał, czy łączy ją coś z Andreasem. To nie mogła być prawda. Przecież wyparła się wszystkiego, śmiejąc się przy tym głośno! A teraz miał czarno na białym dowód na to, że Tom mówił prawdę. Tylko dlaczego ta prawda była tak bolesna, chociaż nie powinna robić na nim najmniejszego wrażenia?


___________________________________
*chodzi o "przyjaźń ponad chłopaków"

**Lucas, OTH