53. Nic nie tworzy przyszłości tak jak marzenia.*


SERIA III


Wszystko jest inaczej niż miało być. Ci, którzy kiedyś odeszli, wrócili, a ci, którzy mieli być, odeszli.
Dla tych, którzy będą.


________________________

Kilka miesięcy temu w jednym wywiadzie zapytano mnie, jak wyobrażam sobie siebie i najbliższe otoczenie za 10 lat. To pytanie szczególnie utkwiło mi w głowie. Pamiętam, że otworzyłem już usta, by powiedzieć, że z pewnością ja, Bill, Georg i Gustav będziemy szaleć na wielkej scenie zapewne gdzieś w Ameryce Północnej, spotykać się z fanami, uciekać przed paparazzi, odbierać nagrodę Grammy, a czerwony dywan będzie dla nas chlebem powszednim, ale tak szybko jak to było tylko możliwe, zamknąłem usta i w efekcie nie wydałem z siebie ani jednego dźwięku. Dziennikarz patrzył na mnie przez chwilę, a w każdej kolejnej sekundzie na jego twarzy malował się coraz większy strach, że może moje struny głosowe doznały jakiegoś większego uszkodzenia i nagle nie potrafię mówić lub, co gorsza, spotkał mnie napad jakiejś dziwnej choroby. Rozwiałem jego wątpliwości, mówiąc, że nie mam zielonego pojęcia, co będę robił jutro, za tydzień albo w przyszłym miesiącu, a co dopiero za 10 lat.
Tak na prawdę dużo razy rozmyślałem nad tym pytaniem i za każdym kolejnym razem moje wizje były do siebie podobne. Teraz jednak, kiedy Bill jakimś dziwnym sposobem zmienił datę na moim laptopie i w oczy raził mnie dzień 12. maja 2019 siedziałem ze wzrokiem utkwionym w te kilka cyferek. Na prawdę chciałbym wiedzieć, co wydarzy się tamtego dnia, ale przyszłość jest tylko wielką czarną plamą.


*

Lotnisko w Berlinie nie należało do moich ulubionych, może to ze względu na dość dużą ilość Turków pracujących tutaj. Ale każdego trzeba było dażyć szacunkiem, zwłaszcza kiedy ludzie kłaniali ci się nisko, a ty nie miałeś pojęcia, kim ta osoba jest. Przerzuciłem przez ramię plecak i szybko rozluźniłem krawat pod szyją, w myślach przeklinając na tę część garderoby, której i tak nigdy nie nauczyłbym się wiązać. Właśnie zapowiadano, że wylądował samolot linii Wizzair z Amsterdamu, a mnie zaczepiła wysoka, miła blondynka, jedna ze stewardess, latająca na tych samych liniach, co ja.
- Udanego urlopu, Tom. - Powiedziała po angielsku i wyszczerzyła białe zęby, machając mi na pożegnanie. Uśmiechnąłem się do niej, również jej odmachując i dziękując. - I pozdrów ode mnie Martę. Nie możemy się doczekać, kiedy wróci do pracy.
- Ja właściwie mogę, Noemi. To dopiero siódmy miesiąc, a ona już narzeka, że chce wrócić. Ja najchętniej zabroniłbym jej pracować przez najbliższe 50 lat. - Puściłem do niej oczko i już mnie nie było na hali lotniska. Z pola widzenia znikła mi długonoga blondynka, a przed oczami ukazała się inna, lecz dużo, dużo ładniejsza. Właściwie najpiękniejsza jaką w życiu widziałem, a wypukły brzuch tylko dodawał jej uroku. Marta stała przy czarnym Audi RS4, bawiąc się kluczykami od samochodu, a wokół niej biegało dwoje równie pięknych dzieci. Na mój widok uśmiechnęła się, a mnie zrobiło się lżej na duchu z myślą, że najbliższe dwa miesiące spędzę tylko i wyłącznie w towarzystwie rodziny. Podszedłem do żony i mocno pocałowałem ją w usta, kładąc jedną rękę na jej brzuchu, a drugą na pośladku.
- Dzień dobry, pani Kaulitz. - Powiedziałem jej do ucha - Seksownie pani wygląda. Chyba się pani troszkę przytyło.
- No jasne, skoro Simone ładuje we mnie tyyyle jedzenia! - krzyknęła z głośnym śmiechem, rzucając mi się na szyję - Panie pilocie, cieszę się, że już jesteś!
W tym samym czasie usłyszałem głosy dzieciaków, które z wielką radością na twarzach biegły w moją stronę. Szybko złapałem oboje na ręce, całując na przywitanie.
- Cześć, dzieciaki! Uuu, ile ty ważysz Billie? - zwróciłem się do chłopczyka o kasztanowych włosach, udając, że podnoszenie go sprawia mi trudność. Później zerknąłem na przepiękną dziewczynkę o włosach takiego samego koloru jak jej mama i pięknych brązowych oczach, które odziedziczyła po mnie. Uśmiechała się, przytulając się do mojej szyi. - Witaj, Królewno. Tęskniłaś za tatusiem?
- Jasne. - Mia przytuliła się jeszcze mocniej. Zdecydowanie moim ulubionym zajęciem było bycie tatą.
Porzuciłem gitarę. Oczywiście zawodowo, bo w wolnym czasie lubiłem sobie na niej pograć. Marta też czasem chwytała za wiosło i urządzaliśmy sobie niewielkie rodzinne koncerty ku uciesze dzieci. Pracowałem jednak jako pilot w niemieckich liniach Lufthansa, a Marta była jedną ze stewardess, o czym zawsze marzyła. Kiedy wszystko się ułożyło, postanowiliśmy, że oboje udamy się na studia. Ja skończyłem co prawda turystykę, lecz podjąłem również kursy w aeroklubie i uzyskałem licencję na pilotowanie. Moja, wtedy dziewczyna, ukończyła szkołę dla stewardess. Rok później wzięliśmy ślub i wyprawiliśmy huczne wesele, a na naszą podróż poślubną wybraliśmy Panamę. Później na świat przyszły nasze dzieci. Na początku trudno było pogodzić pracę z rodziną, więc zazwyczaj dzieci latały samolotem z nami po całym świecie, a później zrezygnowaliśmy z tego, dość męczącego, przebywania razem. Wynajęliśmy nianię do dzieci, którą okazała się być moja mama i najczęściej jak tylko się dało, powracaliśmy do Niemiec.
Patrick chodził teraz do siódmej klasy. Wciąż miał blond włosy ułożone w artystycznym nieładzie, jak to zazwyczaj bywało u Andreasa i chyba nawet stąd wziął się pomysł na taką fryzurę. Świadomość, że spędziłem z nim wiele lat sprawiała, że czułem jakby był moim prawdziwym synem. Bill Tom Kaulitz miał 5 lat i był ulubionym i jedynym chrześniakiem wiadomo z resztą kogo. Bill rozpieszczał go tak bardzo jak tylko mógł. Przysyłał mu paczki ze Stanów, gdzie aktualnie mieszkał, a gdy tylko odwiedzał rodzinne Niemcy zawsze zabierał go na różne wycieczki. Mały go uwielbiał. Mia natomiast była malutką, słodką dziewczynką o kręconych blond włosach. Troszkę nieśmiała, ale jak na swoje 3 lata była bardzo mądra i lubiła śpiewać, zwłaszcza wcześnie rano, gdy chciała, żebym w końcu się obudził. Talent wokalny najprawdzopodobniej odziedziczyła albo po mamie albo po wspominanym wcześniej wujku, który kochał ją tak mocno jak swojego chrześniaka i nie oszczędzał jej prezentów czy komplementów. A za dwa miesiące na świat miało przyjść moje, teoretycznie trzecie, a praktycznie czwarte, dziecko. Dziewczynka. Wiedziałem, że będzie tak samo piękna jak swoja mama i siostra.

*

- Kochanie, przyszła kartka od Toma ze Sri Lanki. Pisze, że u niego wszystko w porządku, Marta świetnie się czuje, chociaż czasem marudzi, a Tom marzy, żeby już znaleźć się w domu. Dopnę ją do tych pozostałych. - Siena wsadziła telefon komórkowy pomiędzy ucho a ramię i wyciągając tysięczną już chyba pinezkę przypięła kolorową pocztówkę do tablicy korkowej, na której widniało już multum bardzo podobnych kartek z różnych części świata. - Pisze jeszcze, że musimy w końcu ich odwiedzić, bo Billie ciągle o ciebie pyta, no i na świat za niedługo przyjdzie nowy Kaulitz.
- Zadzwonię do niego i powiem, że przylatujemy, hmm... może za tydzień, co? - powiedział w słuchawce głos. W tle dało się usłyszeć wertujące kartki papieru. - Nie, nie za tydzień. Wtedy mam koncert w Montrealu. Ale może za dwa tygodnie? - znów wertujące kartki - Nieeee, cholera, Nowy Jork. O, trasa mi się końcy za miesiąc, więc wpadam do L.A. po ciebie i lecimy do Niemiec, co ty na to?
Siena tylko westchnęła przeciągle, zerkając na kalendarz. Słyszała tę samą gadkę od dwóch lat.
- Dobrze, zarezerwuję bilety. - Powiedziała w końcu kręcąc głową z dezaprobatą i była jak najbardziej świadoma, że i tak w końcu albo będzie zmuszona je przebukować albo po prostu ona i Bill nie stawią się na lotnisku w wyznaczonym terminie. Mimo wszystko powróciła myślami do swoich wcześniejszych słów, które wspominały o nowym, nienarodzonym jeszcze, Kaulitzu. Po raz pierwszy uśmiechnęła się szczerze. - Kochanie?
- Tak?
- Tęsknię za tobą.
- Ja za tobą też, przecież wiesz.
- Chciałabym mieć dzieci. - Odparła niepewnie, nieczekając na reakcję męża - Tak jak Tom i Marta. Boże, jacy oni muszą być szczęśliwi!
W słuchawce zapanowła grobowa cisza, która trwała przez dość dłuższą chwilę. Przerwało ją głośne westchnęcie po drugiej stronie aparatu.
- Rozmawialiśmy już na ten temat. - Głos Billa wydawał się nie tyle co niespokojny, jak zwyczajnie znużony - Uważam, że na razie jesteśmy za młodzi na dzieci.
- Bill! Mamy po 30 lat! To najwyższa pora na dzieci!
- Kochanie, pracujesz przecież w szkole. Tam masz na co dzień z nimi kontakt. Czego jeszcze chcesz?
- Chcę mieć własne... - szepnęła i poczuła, że zaraz się rozpłacze. Czegoś jej brakowało. Na nic zdawały się prośby dotyczące ich wspólnego potomka. Dodatkowo Bill za każdym razem upewniał się, że żona wzięła tabletkę antykoncepcyjną, żeby pewnego dnia nie zostać zaskoczonym przez ogromny brzuch. Gdyby Siena nie podjęła się pracy nauczycielki niemieckiego w jednej ze szkół w Los Angeles może wtedy nie miałby wymówki. Chociaż i tak co chwilę powtarzał, że są za młodzi, a ona wiedziała, że to nieprawda. Zwyczajnie się bał roli ojca. Myśl, że musiałby zrezygnować z solowej kariery muzycznej na pewno go przerażała. Siena przejechała opuszkami palców po zdjęciu, na którym znajdowała się dość liczna rodzina jej szwagra. 
- Bill... - odezwała się po krótkiej chwili milczenia. - Kocham cię.
- Jak wyżej. - Odpowiedział szybko, lecz z nieukrywaną czułością w głosie i rozłączył się. On i ta jego kariera.
Niedługo po dwudziestych urodzinach Billa, on i Siena polecieli do Stanów. W Las Vegas wzięli szybki ślub, a na stałe zamieszkali na Ventura Boulevard w Los Angeles, w Kalifornii. Odpowiedniej byłoby powiedzieć, że zamieszkała tam Siena, bo Bill większość roku spędzał poza domem, będąc w trasie koncertowej.

*

Keisse po raz kolejny tego dnia usiadła na przeciwko wielkiego obrazu i przekręcając głowę kilkakrotnie w różne strony uważnie mu się przyglądała. Na jej czole pojawiały się zmarszczki i równie szybko znikały, a kiedy w końcu doszła do tego, czego jej brakuje w tym dziele sztuki klasnęła w dłonie i czym prędzej pobiegła po pędzel i farby. Wytarłszy dłonie w i tak brudny już biały fartuch zerknęła do okna, w którym zobaczyła zmierzającego do jej galerii sztuki Andreasa. Po chwili do środka wpadł tenże blondyn, z impetem trzaskając drzwiami.
- Ciszej! - krzyknęła w jego stronę - Klientów mi wystraszysz!
- Klientów? - zapytał Andreas i zaśmiał się na głos, a dla upewnienia, że nie ma tutaj zupełnie nikogo oprócz nich samych, rozglądnął się dookoła. - Chciałabyś naprawdę zobaczyć stado klientów wykłócających się o jeden produkt!
Keisse spojrzała na niego spod byka.
- Praca tutaj jest o wiele bardziej pożyteczna niż ten twój burdel. - Powiedziała ze złością w głosie, przejeżdżając gdzieniegdzie pędzlem z czerwoną farbą po obrazie. - Zwłaszcza, że nazywasz te biedne, niemające pieniędzy i za grosz poczucia godności kobiety, produktami.
- To nie żaden burdel tylko najbardziej znana w mieście agencja towarzyska. - Oburzył się Andreas, zakładając ręce na piersi. - Poza tym te panienki robią to, co lubią.
Keisse chciała jeszcze coś dodać i otworzyła usta, by kontynuować rozmowę, ale uznała, że stosowniej będzie się nie odzywać i nie polemizować na ten zupełnie nieinteresujący ją temat. Blondyn uśmiechnął się bezczelnie, czując swoją przewagę.
- Właściwie chciałem ci powiedzieć, że Tom zaprasza nas wszystkich do siebie jeszcze przed narodzinami małej. Pójdziemy tam razem, okej?
- Nie ma sprawy. - Odparła Keisse, w zupełności kończąc już swoje dzieło. Kolejny raz wytarła dłonie w fartuch i schowała przybory do biurka. - Zadzwonię mu o tym powiedzieć.
- Już wszystko skończone, mamo. - Oboje usłyszeli za sobą znany głos i odwrócili się w stronę ośmioletniej dziewczynki, żującej gumę balonową, która na widok Andreasa szeroko się uśmiechnęła. - Cześć, tato.
- Cześć, Młoda. Łap! - Blondyn też uśmiechnął się na widok córki, rzucając w jej stronę ulubionego batona. Dziewczynka, ubrana w żółta sukienkę do kolan z kilkoma motywami kwiatowymi, zwinnie go złapała i podeszła do Keisse, siadając obok niej na biurku.
- Co to jest burdel, mamo? - zapytała nagle, wywołując na twarzy Andreasa uśmiech - Powiedziałaś tacie tak wcześniej, słyszałam.
Keisse oblała się rumieńcem i lekko speszyła, na co Andreas uśmiechnął się jeszcze bardziej. Spojrzała na niego, szukając pomocy.
- To... no burdel to inaczej bałagan, prawda? Śmietnik jednym słowem. - Wyjaśniła, gestykukując nerwowo dłońmi. Dziewczynka machając nogami, pokiwała ze zrozumieniem.
- Jesteś śmieciarzem, tato?
- Mówiłem ci już, słonko, że pracuję w w Urzędzie Skarbowym. - Powiedział Andreas, podchodząc do córki i wyciągając z kieszeni pomięte dziesięć Euro, wręczył je jej. - A tam tyle papierów, że mama dlatego użyła słowa burdel. Zawsze mamy bałagan na biurkach.
- Aha. - Skomentowała dziewczynka, a Keisse i Andreas wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Po chwili zaczęli kontynuować swoją wcześniejszą rozmowę. Mała natomiast zaczęła otwierać swojego batona i wycignęła z ust gumę do żucia w celu przyklejenia ją pod biurko.
- Georgino Neumayer, nie waż się tego zrobić. - Keisse dostrzegłszy to pogroziła córce palcem i w tym samym czasie do galerii wpadł zdyszany Georg. Ściągnął z oczu przeciwsłoneczne Ray Bany, upewniając się, czy dobrze widzi.
- Fuu, ohyda! - nieznacznie się skrzywił. W między czasie usłyszał jeszcze 'cześć wujku', na które odmachał ręką.
Keisse przeniosła wzrok na obraz, stojący tuż za nią i zapytała z przerażeniem w głosie:
- Nie podoba ci się obraz?
- Nie obraz. Twoje buty, kochana. - Georg pokręcił głową i wszyscy przenieśli wzrok na kilkucentymetrowe szpilki brunetki, które były jej najnowszym i zdecydowanie zadowalającym zakupem. Keisse nie przejęła się jednak tą przykrą uwagą. O wiele gorzej poczułaby się, gdyby ktoś skrytykował jej najnowsze dzieło. - Jestem pewien, że nie kupiłaś ich u mnie.
- Oczywiście, że nie. Para butów w Georg Listing Shoes kosztuje tyle, co moja wypłata!
- Nic dziwnego, skoro nikt tutaj nie przychodzi. - Dodał ironicznie Andreas, za co został niemal zamordowany wzrokiem dziewczyny. Szybko odwrócił głowę w drugą stronę, pogwizdując pod nosem.
- Podrzucę ci kilka ostatnich par z zeszłego sezonu, a tymczasem moja ulubiona koleżanko... - tutaj Georg zwrócił się do Georginy z wielkim uśmiechem - Zbieraj się, jedziemy na lekcję baletu.
- Dobrze, wujku.
Mała zeskoczyła z biurka i zdążyła jeszcze chwycić swój plecaczek, kiedy Listing był już przy drzwiach.
- Będziecie u Toma na przyjęciu, prawda? - zapytał jeszcze na wychodnym pozostałą dwójkę i założył na oczy uprzednio ściągnięte okulary.
- Pewnie, nie przegapilibyśmy tego. - Odpowiedziała Keisse, a Andreas pokiwał twierdząco głową za jej słowami.
- Pa, mamo. Pa, tato. - Zawołała dziewczynka, wychodząc z galerii. 'Pa, Dżi' usłyszała jeszcze równocześnie od rodziców i zamknęła za sobą drzwi, podążając do czerwonego BMW za Georgiem.
Keisse i Andreas, wbrew pozorom, nie byli parą. Od siedemnastego roku życia Keisse i dziewiętnastego Andreasa tworzyli tak zwany 'wolny związek', czyli bez zobowiązań. Nazywani byli przez innych przyjaciółmi z przywilejami. Dwa lata później niespodziewanie okazało się, że dziewczyna jest w ciąży, lecz to nie przeszkadzało ani jednemu, ani drugiemu. Nie wzięli też żadnego ślubu, stwierdzając, że największą głupotą jest zawierać małżeństwo ze względu na dziecko. Żyli w przyjaźni, a mała Georgina tylko ją pogłębiała i można by rzec - była łącznikiem pomiędzy rodzicami. Jednak od czasu jej narodzin Keisse i Andreas nie sypiali już ze sobą, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych pytań córki i nie być głównym tematem plotek w mieście. Georgina mieszkała z mamą, ale Andreas zabierał ją do siebie na noc, kiedy tylko chciała. Poza tym widywali się niemal codziennie, bo Neumayer jako właściciel znanej agencji towarzyskiej nie miał za dużo do roboty ('nie chcę być swoim klientem' - mawiał zawsze ze śmiechem) i często odwiedzał Keisse w galerii sztuki, w której wystawiała głównie obrazy swojego autorstwa. Nie był to może najlepiej płatny zawód, ale dziewczyna zawsze podkreślała, że robi to, co lubi i jest pewna, że kiedyś ktoś doceni jej wysiłek i ciężką pracę. Ponadto, żeby nie utrzymywać się jedynie z marnych zarobków galerii i pieniędzy od Andreasa na córkę, w weekendy pracowała jak barmanka w NoName, a czasem potrzebna była pomoc w starym sklepie zoologicznym i na to też chętnie się pisała, głównie ze względu na to, że od małego kochała zwierzęta. Nie brakowało jej zatem ani pieniędzy ani czasu dla córki, która często popołudnia po zajęciach szkolnych spędzała z nią w galerii.
Georg był dość ciekawą osobą. To on z paczki magdeburskich przyjaciół zmienił się najbardziej. Znacznie wydoroślał i porzucił swoje wcześniejsze życie chłopaka pragnącego się wyszaleć. Założył szkołę baletową (nikt wcześniej nie miał pojęcia, że do późniego dzieciństwa ćwiczył balet), do której obowiązkowo uczęszczały Georgina, Mia i Luise oraz miał sieć sklepów obuwniczych w całych Niemczech, która rozprzestrzeniła się z czasem na Europę, a później na cały świat. Po kilku latach firmowy znaczek GL Shoes był jednym z najbardziej rozpoznawanych i cieszył się taką popularnością jak światowej sławy Chanel czy Gucci. Georg pieniędzy miał aż za dużo, dlatego udzielał się też charytatywnie, przeznaczając spore kwoty na hospicja czy domy dziecka. Jeśli chodzi o miłość - wciąż utrzymywał dobry kontakt z Pauline i kilka razy w roku odwiedzał ją w Paryżu, ale związek na odległość męczył ich oboje, więc postanowili zostać przyjaciółmi. Zwłaszcza, że Pauline była teraz bardzo aktywnym politykiem na arenie swojego kraju i nieraz chodziły plotki, że po Nicolasie Sarkozym to ona przejmuje naczelną władzę w państwie. Oczywiście rudowłosa szybko rozwiewała te wątpliwości, powtarzając, że rola prezydenta interesuje ją akurat najmniej. Chociaż dość ciężko było jej zorganizować czas wolny, starała się jak najczęściej odwiedzać ukochaną kuzynkę i jej rodzinę w Niemczech, będąc jednocześnie matką chrzestną Billiego.

*

Gustav ubrany w poważny garnitur ostatnim ruchem poprawił drażniący go krawat. Kolejna sprawa sądowa, w której miał dowieźć niewinności wysoko postawionego biznesmena oskarżonego o zabójstwo żony, miała rozpocząć się za niespełna 5 minut. Na sali sądowej panowała cisza. Kilka miejsc było już zajętych przez oglądających, na przeciw niego stał prokurator, za którym Gustav osobiście nie przepadał, a pan sędzia, kolega po fachu, skończywszy właśnie dopalać papierosa wszedł na salę, zerkając na zegarek. Mieli jeszcze trochę czasu.
Jacyś mężczyźni z tyłu szeptali między sobą, co było jedynym wydawanym odgłosem na ogromnej sali. Nagle cisza ta została przerwana przez dość głośny dzwonek Nokii, wydobywający się z czyjegoś telefonu. Zanim Gustav zorientował się, że to jego i że zapomniał wyłączyć sprzęt, wszystkie oczy utkwione były w niego. Sięgnął do kieszeni spodni i zobaczył na wyświetlaczu napis 'Anke'. To mogła być ważna sprawa, zwłaszcza, że jego córka chorowała właśnie na szkarlatynę, więc schyliwszy się i przysłoniwszy telefon ręką, powiedział do aparatu:
- Coś się stało, kochanie?
- Wolisz na obiad kurczaka czy kotleta? - usłyszał głos żony, krzątającej się po kuchni i odgłos uderzających o siebie garnków. Przewrócił tylko oczami.
- Niestety nie mogę teraz rozmawiać, gdyż...
- Daj spokój! To kurczak czy kotlet?
Rozejrzał się po sali. Wszyscy ciągle na niego patrzyli, więc szepnął ledwosłyszalnie:
- Może być kurczak.
- Co? Nie usłyszałam. Kurczak czy ko...
- Kurczak! - powiedział poirytowany Gustav na tyle głośno, że na sali usłyszeli to wszyscy i wywołało to falę śmiechów. Zrobił się czerwony jak burak, odwracając się do ludzi plecami.
- W sosie curry?
Rozłączył się, nie odpowiadając już na to pytanie tylko szybko wyłączył telefon, chowając go głęboko do kieszeni swoich idealnie wyprasowanych spodni.

Gustav skończył prawo i został adwokatem. Z resztą jednym z najlepszych w Magdeburgu. Nie chciał, żeby Anke podejmowała jakąkolwiek pracę, więc ta zajmowała się tylko ich domem i dziećmi. Mieli pięcioletnie bliźniaki - córkę Luise i syna Adolfa (imiona odziedziczyły po dziadkach). Przeprowadzili się do Loitsche, gdzie wybudowali duży dom tuż obok Simone Kaulitz. Anke miała z sąsiadką bardzo dobry kontakt pomimo różnicy wieku, a jej dzieci i wnuki Simone spędzały ze sobą mnóstwo czasu zwłaszcza ze względu na bliskie kontakty rodziców, którzy byli przecież przyjaciółmi.

*

Przyjęcie, które urządzaliśmy wraz z Martą na cześć naszej nienarodzonej jeszcze córki, zgromadziło wszystkich naszych przyjaciół z wyjątkiem Billa i Sieny, którzy jednak łączyli się z nami poprzez Skype. Był Georg, Gustav, Anke i bliźniaki, Keisse, Andreas i Georgina, moja mama, mój tata i Gordon oraz rodzice Marty. Zaprosilibyśmy także panią Hoffmann, ale niestety ta musiała pożegnać się z naszym światem kilka lat temu. Największą niespodzianką tego wieczoru okazała się jednak Pauline, która niezapowiedzianie także się zjawiła, przylatując specjalnie z Paryża. To było piękne uczucie widzieć wszystkich swoich przyjaciół w jednym miejscu. Szczęśliwych i spełnionych. Czekających na to, co przyniesie los.



Dzisiaj jednak żyję ze świadomością, że lepiej nie znać swej przyszłości i próbować dobrze przeżywać teraźniejszość. Cokolwiek by się nie zdarzyło, instynkt życia pomoże nam pokonać nawet najtrudniejszą przeszkodę. Jesteśmy silni i nie wiemy o tym, dopóki to niepotrzebne. To jeden z aspektów, które czynią życie niezwykle godnym tego, aby je przeżyć.

______________________
*Wiktor Hugo

52. To, co słyszysz to życie, wszystko pozostałe jest mniej ważne.


- Marta! Bella mia!
Usłyszałem za sobą zbyt wysoki jak na mężczyznę głos i przewróciłem tylko oczami, wiedząc kto jest jego właścicielem. Szybko odwróciłem się za siebie, a Marta zrobiła to samo z niewielką jednak różnicą: na jej twarzy widniał uśmiech, a na mojej wcale.
Marcell, kiedy tylko wszedł do jadalni i zobaczył Martę rzucił się w stronę naszego stolika niczym głodny pies na kiełbasę, a biegł tak szybko, że prawie wywrócił się o własne nogi. Martę trochę to rozbawiło, a mnie wydało się komiczne i pajacowate. Widziałem go raz, jeden jedyny na karaoke, kiedy wpatrywał się w Martę jak sroka w gnat, ale wiedziałem, że go nie polubię. Może dlatego, ze był przystojny i czułem jakieś zagrożenie?
- Marcello! - pisnęła podekscytowana dziewczyna. Prędko wstała na równe nogi i objęła Włocha, gdy tylko się przy nas pojawił. Trwało to chyba wieczność. - To jest Tom. Mój chłopak. - Wskazała na mnie, a facet tylko podał mi rękę.
- My się już znamy, Martita - uśmiechnął się szeroko, ignorując mnie, a szczęka prawie wypadła mu z ust. Zerknął na Patricka i zmierzwił mu blond czuprynę przysłaniającą czoło - Puppy, ciao amico!
- Ciao! - uradował się Mały, sącząc przez rurkę sok cytrynowy i przybił mu z wielkim zaangażowaniem piątkę
Marcell zajął miejsce obok mnie. Drażnił mnie jego uśmiech, który nigdy nie znikał. Miał białe, idealnie równe zęby i kruczo-czarne włosy i brwi, a jego opalenizna i włoska uroda idealnie się z tym komponowały.
Zaczął rozmawiać z Martą w nieznanych mi językach, ale mogłem wywnioskować, że mówią trochę po polsku, trochę po włosku. No tak, poligloci się znaleźli. Zapewne mogliby rozmawiać nawet po baskijsku i świetnie się rozumieć, a ja siedziałem obok nich jak kołek z ogromną chęcią zwrócenia Marcie uwagi, że to trochę niekulturalne i niegustowne rozmawiać w moim towarzystwie w innym języku niż niemiecki czy angielski. Chrząknąłem cicho.
- Och. Marcell, mów po angielsku - Marta ożywiła się, nagle zwracając na mnie uwagę. Zwróciła się do mnie:
- Tom, Marcell to Włoch, ale mieszka w Los Angeles od kilku lat. Poznałam go, kiedy byłam w zeszłym roku z rodzicami i Pauline w Rzymie.
- Pauline? - zainteresował się nagle - Pauline Bianca Clotilde Prevert? Co u niej słychać? Dalej pasjonuje się przepisami prawnymi?
- Dostała się na politologię na uniwersytet Daniela Diderot w Paryżu. Chce być politykiem. - Wyjaśniłem, a chłopakowi aż oczy się zaświeciły. Marta wypięła dumnie pierś.
- Belissimo! A ty, Martita? Jak twoje wielkie plany w American Airlines? Wiesz, że wystarczy słowo, a...
- Wiem, Marcell i doceniam to, na prawdę. Niestety moje wielkie plany muszą jeszcze trochę poczekać. - Marta uśmiechnęła się i zerknęła na Papiego, który właśnie dojadał swój budyń czekoladowy, a jego twarz była cała w brązowej mazi. Chwyciłem w dłoń chusteczkę i wytarłem mu buzię.
American Airlines? Marta wspominała, że chciałaby zostać stewardessą albo pilotem, ale nie mówiła, że w amerykańskich liniach lotniczych. Zdawało się, że ten cały Marcell wiedział więcej o niej niż ja. Denerwowało mnie to, a jeszcze bardziej denerwowało mnie jego imię i to, że na każdym kroku wciąż je słyszałem, bo ktoś ciągle je wymawiał.
Dowiedziałem się, że ma 25 lat, od 5 lat mieszka w Kalifornii, a wcześniej mieszkał w Rzymie i tam ma rodziców. Mówi w siedmiu językach, w tym po polsku, bo jego dziadek był Polakiem i nadal mieszka gdzieś pod Warszawą. Na Seszelach znalazł się całkiem przypadkowo i nie żałuje. Ponadto w swoim dość krótkim życiu zwiedził już chyba cały świat począwszy od Niemiec, poprzez Amerykę Łacińską, kończąc na Nowej Zelandii, a trasę Route 66 zna na pamięć, bo rok w rok robi sobie wycieczkę przez całe Stany. Co najciekawsze, w żadnym z odwiedzanych miejsc nie jest dłużej niż kilka dni, bo jak mówi "ma jeszcze tyle do zobaczenia i ciągle brak mu czasu". Żyć, nie umierać.

Zastanawiało mnie, gdzie byli Bill i Keisse, skoro wysłałem już dawno wiadomość do brata, aby zjawił się na obiedzie. Nie miałem najmniejszej ochoty oglądać jego towarzyszki, ale chyba po raz kolejny musiałem ją przeprosić za to, co zrobiłem. Wiedziałem jednak, że nie będzie chciała mnie słuchać, a mówić do niej to jak rzucać grochem o ścianę. Cóż, namieszałem i wypadało to odkręcić. Miałem nadzieję, że Bielschowsky zrozumie moją dezaprobatę i złość na jej życie erotyczne z człowiekiem, o którym na samą myśl miałem odruchy wymiotne.

Jaka była szkoda, że Marcell musiał już nas opuścić i wrócić do siebie. Ubolewałem nad tym faktem bardzo, tym bardziej, że widziałem jak niemal ślinił się na widok Marty i co chwilę powtarzał to swoje "Martita, bella mia!" Kiedy przypomniałem sobie, że powiedział o niej jako o najpiękniejszej kobiecie na Ziemii, krew mnie zalewała. Oczywiście, to, co mówił było prawdą, ale wolałem ja używać takich słów aniżeli on! On nie miał do niej żadnych praw, ja owszem.

- Kim on tak właściwie dla ciebie jest? - zapytałem Martę, gdy tylko zostaliśmy sami. Zmarszczyłem brwi, a ona uśmiechnęła się tylko lekko, sięgając po czekoladowego muffina.
- Kolegą.
- Co rozumiesz przez to słowo?
Spojrzała na mnie jak na kogoś z innej planety, zastygając w miejscu. Utkwiła we mnie swój wzrok, który w jednej sekundzie przeszył mnie na wskroś. Odchrząknęła.
- Cóż... Kolega to osoba przeciwnej płci, która ma w sobie to coś, co powoduje, że absolutnie nie mam ochoty się z nim przespać. - Odparła ze stoickim spokojem, a ja trochę zarumieniłem się na te słowa. No tak, powinna była podejrzewać przecież, że będę o nią odrobinę zazdrosny, w końcu na tym to wszystko polega. - Zadowolony?
- Zdecydowanie.
Udałem, że się uśmiecham, żeby jakoś załagodzić sytuację, ale Marta dobrze wiedziała, że to tylko kamuflaż. Do jadalni nagle wszedł Bill. Był dziwny, nazbyt poważny. Usiadł obok mnie i siedział tak kilka minut w bezruchu
- Gdzie Keis? - zapytała Marta.
- Nie wiem. - Odparł spokojnie, nawet nie zerkając na Martę. Ciągle patrzył zamyślony gdzieś przed siebie, ani razu nie mrugając nawet okiem.
- Nie wiesz?
- Ona... Ona chyba... Boże. - Urwał nagle, zatykając sobie usta dłonią. Spojrzeliśmy z Martą na siebie zdezorientowani. Od zawsze wiedziałem, że Bill był trochę inny, ale żeby aż tak?

Nagle wszystko wydało się takie jasne! Jak on mógł tego nie zauważyć? Przecież Keisse... Ona go kochała. Kochała od dawna i cały czas to ukrywała. Teraz to wszystko miało jakiś sens, ułożyło się w logiczną całość. Pamiętał przecież, kiedy skrytykowała go, gdy znów zaczął być ze Sieną i gdy denerwowała się, kiedy wciąż o niej mówił i się z nią spotykał. Prosiła, by był przy niej, bo było jej ciężko, a on jej obiecał, że będzie. Proponowała, aby znów "zapomniał", a "najlepszy sposób, żeby zapomnieć kogoś to znaleźć się pod kimś innym". Nie robiła tego dla przyjemności, ale z miłości. Tylko on wiedział, że ćpała i ona jako jedna z pierwszych wiedziała, że on robi to samo. I nie bez powodu zdenerwowała się, gdy przed kilkoma godzinami powiedział swojej dziewczynie, że dla niego liczy się tylko ona.
W takim razie... Czy wyjazd na Seszele to był przypadek? A może coś więcej? Może to właśnie ona miała się tu znaleźć?
I nagle mu się przypomniało.
Znów się z nią przespał. Kilka godzin temu zrobił coś, co było okropne z każdej strony, z której by to na to nie patrzeć. Po pierwsze: zdradził swoją dziewczynę, po drugie: dał Keisse nadzieję. Czuł się jak ostatni dupek, ale nie wiedzieć czemu... czuł się też szczęśliwy, odkrywając jej tajemnicę.
- Ona mnie kocha.

Wiedziałem to. Wiedzieliśmy to od dawna ja i Marta.

Wygląda na to, że wszystko we wszechświecie ma swój porządek... w ruchach gwiazd i obrotach Ziemi i w zmianach pór roku. Lecz życie człowieka zawsze jest pełne chaosu. Każdy zajmuje swoją pozycję, próbując się w tym jak najlepiej odnaleźć, widząc błędne motywy innych i swoje własne.*


*

[Akurat - Lubię mówić z tobą]

Nazywam się Keisse Bielschowsky. 
Może za często przeklinam, bywam wredna, mam cięte riposty, ale tak naprawdę wrażliwość to najbardziej dostrzegalna przez bliskich mi cecha mojego charakteru. Chociaż wydaje się, że jestem tak okropnie silna, nie potrafię radzić sobie z najprostszymi dla innych problemami. Dostrzegam zbyt wiele rzeczy, których nie powinnam. Nienawidzę rasizmu i egoizmu. Cenię mężczyzn, którzy potrafią kochać, ale nie wierzę w przyjaźń z nimi. Nie noszę szpilek, chociaż posiadam trzy pary w szafce. Upajam się wolnością tak samo jak moim ukochanym arbuzowym drinkiem i wódką. Tak, wódka to po amfetaminie to, co uwielbiam najbardziej. Ponadto dużo maluję, zwłaszcza melancholijne rzeczy, uwalniając się poprzez to od ojca alkoholika i szarej rzeczywistości. Jestem dobrym słuchaczem, ale także dużo mówię i wymagam, aby mnie słuchano. Jestem samotna pośród tłumu ludzi i czasami mam wrażenie, że krzyczę bardzo głośno, ale nikt mnie nie słyszy. Nie słyszy mojego wołania o pomoc. Dlatego bywam arogancka i bezczelna, a kiedy jestem dla kogoś miła, to albo udaję albo muszę go naprawdę wyjątkowo lubić. Och, i kocham amfetaminę i opium, wspominałam już? Jestem ćpunką. Jestem jaka jestem.
Jestem, bo muszę.
Nazywam się Keisse Bielschowsky i jestem uzależniona. Od kogoś, kogo kocham. Bez wzajemności.


Siedziała na brzegu oceanu, pozwalając, aby jego ciepłe wody obmywały jej stopy. Nie wiedziała już, co myśleć ani co robić. Właśnie wyznała miłość komuś, kogo nazywała swoim przyjacielem, a kto był po uszy zakochany w jej przyjaciółce i tworzył z nią udany związek. Bo odważyć się i wyznać komuś swoje uczucia to chyba jeszcze większe stadium bezbronności niż stanąć nago. Dlaczego to wszystko musiało być takie skomplikowane?
Westchnęła przeciągle i poczuła ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Wystraszona obróciła twarz, dostrzegając przed sobą niską blondynkę. Błękit jej oczu ją przerażał.
- Co się dzieje z człowiekiem, kiedy pęka mu serce? - zapytała Marta, przysiadając tuż obok dziewczyny.
- Nic. Zupełnie nic. - Odpowiedziała szybko Keisse - Przecież żyje, pije herbatę, bierze prysznic, czyta książki, słucha muzyki, czasem nawet się uśmiecha... Z tym, że każda z tych czynności nie ma najmniejszego choćby sensu. Rozumiesz?

Może dlatego, że kiedy okaże się przyjacielowi swoją słabość, człowiek już nie jest wobec niego tak swobodny. Może dlatego też, iż sądzimy zawsze, że nasze cierpienie jest jedyne, nieporównywalne, jak wszystko to, co nas dotyczy. Nikt nie kocha tak, jak my kochamy, nikt nie cierpi tak, jak my cierpimy. Brzuch przecież boli mnie, nie ciebie.**
Ale Marta nie musiała odpowiadać na pytanie. Znała ten ból. Może nie w takiej postaci, w jakiej właśnie doświadczała go Keisse, ale nawet ze wzmożoną siłą. Dla niej świat zakończył się z dniem śmierci Patryka. I musiał odrodzić się na nowo. Bo nagle miała dla kogo żyć, miała dla kogo pić tę herbatę i brać prysznic, czytać książki, słuchać muzyki i przede wszystkim się uśmiechać. 

Siedziały tak obok siebie przytulone przez dłuższy czas, rozmawiając. Później Marta pobiegła do hotelu i przyniosła dla nich butelkę czerwonego wina, którą opróżniały powoli. Czasami się śmiały, czasami płakały, wspominając różne historie ze swojego życia. Każda z nich wiedziała, że bez siebie niewiele by miały. Chociaż nie znały się od dzieciństwa, wiedziały o sobie rzeczy, o których inni nie mieli pojęcia. Potrafiły chwalić, gdy druga zrobiła coś dobrze i przywracać do pionu, gdy było odwrotnie. Potrafiły spędzać ze sobą masę czasu, nie nudząc się przy tym. Potrafiły śmiać się do rozpuku z rzeczy, które niewiele śmieszą innych i potrafiły razem płakać przez coś, co dla kogoś innego okazywało się być błahostką. Mówią, że prawdziwi przyjaciele mogą nie rozmawiać ze sobą długo i nie widzieć się latami i nigdy nie poddadzą w wątpliwość swojej przyjaźni. Kiedy się spotykają, jest tak jakby rozmawiali ze sobą dzień wcześniej, bez względu na czas, który upłynął, czy to jak bardzo byli od siebie oddaleni.

- Co ja narobiłam, Marta...
- Co takiego?
- Spałam z nim. Znów.
Oczy Marty powiększyły się znacznie, a blondynka pokręciła tylko głową. Wiatr rozwiewał jej długie włosy, które falowały lekko. Słońce zaczęło zachodzić.
- Wiesz, że nie pochwalam tego, co robisz głównie ze względu na Sienę. - Powiedziała Marta po krótkiej chwili, łapiąc w dłoń piasek i pozwalając, aby uciekał między jej długimi palcami. Nagle uśmiechnęła się i następnie próbowała przybrać poważny ton. - Ale jeśli od tego zależy twoje szczęście, nie wahaj się użyć wszystkich możliwych narzędzi, aby je zdobyć. Mogą to być twoje znajomości, twój biust albo twoje wymuszone łzy. Wszystko, tylko żebym później nie musiała słuchać twoich narzekań.
Keisse zaśmiała się tylko cicho. Wiedziała, że Marta wszystko obróci w żart. Tak cholernie jej tego brakowało. Żeby zamiast mówić "robisz to źle", ktoś w końcu powiedział "rób tak, jeśli to uważasz za słuszne". Oczywiście nie uważała spania z Billem za słuszne, bo wiedziała, że to niesprawiedliwe wobec Sieny. Ale nie potrafiła się temu oprzeć.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, aż w końcu całkiem zaszło. Spędziły na plaży kilka dobrych godzin, upijając się winem i omijając kolację.
- Normalnie zaproponowałabym ci dzisiaj nocleg na plaży, ale wiesz... Papi... Prosiłam Toma, żeby się zajął nim na jakiś czas i chyba już pora wracać. - Zaczęła Marta i wstała, otrzepując się z piasku. Na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka.
- Tak, jasne. Idź. Ja posiedzę jeszcze chwilę.
- Na pewno?
Keisse pokiwała głową, a Marta po raz ostatni nachyliła się, aby przytulić przyjaciółkę. Powiedziała półgłosem:
- Detente un momento, cierra los ojos y escucha tu respiración. Lo que escuchas en estos momentos es tu vida, lo demás es menos importante.
Ciemnowłosa zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z lekcji hiszpańskiego, które miała ostatni raz w gimnazjum. Chyba jednak na coś się one przydały. Uśmiechnęła się tylko i pocałowała Martę w czoło.
- Buenas noches, Wronicz.

Kiedy blondynka oddaliła się, Keisse włożyła słuchawki do uszu i wpatrywała się w gwiazdy. W ręku ciągle trzymała kieliszek wina, słuchając jednej piosenki w kółko i delektując się każdym łykiem napoju, leżała w ten sposób aż do świtu. Czekała na wschód słońca. Miała nadzieję, że razem z nowym dniem, pojawią się nowe nadzieje.


Zatrzymaj się na chwilę, zamknij oczy i słuchaj swojego oddechu. To, co słyszysz to życie, wszystko pozostałe jest mniej ważne.


_______________________

* OTH, Lucas
**Trzy metry nad niebem

51. Every night is another story.

- Wytłumaczysz mi, co znaczył ten siniak na jej przedramieniu? – Marta podniosła głos tak jak jeszcze nigdy. W jej żywych oczach żarzyła się złość. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że… że…
Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, co chce powiedzieć. Z napięciem mnie obserwowała, oddychając ciężko. Poczułem jak czerwienię się ze wstydu po sam czubek nosa i nerwowo bawię się własnymi palcami, wlepiając wzrok w czubki adidasów. Szybko zdałem sobie sprawę, że wygląda teraz jak winowajca, więc podniosłem głowę i popatrzyłem na dziewczynę. Najgorsze, że nie mogłem przecież powiedzieć, że pchnąłem Keisse na ścianę tylko dlatego, że nie widziałem, co robię. Poza tym, dlaczego nie uparłem się, by porozmawiać z nią na osobności? Mogłem przecież w porę ugryźć się w język.
- …że ją uderzyłeś? – Marta dokończyła z trudem.
- Nie chcę.
- Nie chcę, ale muszę? – Drążyła temat, upewniając się, że Papi właśnie oddał się po południowej drzemce. Kiedy jednak zobaczyła, że synek smaczenie śpi, stanęła przede mną, krzyżując ręce na piersiach. Jej wzrok nie zapowiadał niczego dobrego, a wręcz przeciwnie – przeszywał mnie na wskroś.
- Nie chcę… – zawahałem się – I nie muszę. Marta, to było niechcący! Keisse jakoś sama tak… spadła…
- Sama spadła czy jej w tym pomogłeś?
- Bez przesady. Nie jestem damskim bokserem. – Udałem obrażonego, a w głębi siebie czułem, że zarazzapadnę się pod ziemię.

Jak mogłem tak kłamać? Właściwie już sam nie wiedziałem, co się tamtego felernego dnia wydarzyło. Miałem w głowie totalny mętlik, nie potrafiłem nawet odtworzyć tamtych wyderzeń w głowie. Ciężka sprawa. Dowiedziałem się, że Keisse od dłuższego czasu wiedziała o prochach Billa, przyszedłem do niej i bum… ta wyglądowała nagle na ścianie. Mniej więcej tak to wyglądało. Raczej mniej niż więcej.

- W takim razie, dlaczego pokazała ci tego siniaka, mówiąc…
- Była zła! Wściekła! Nie widziałaś jej miny?
- Owszem. I nie dziwię jej się. – Skomentowała z powagą, lecz po chwili widziałem, że jej złość powoli mija. Odetchnąłem z ogromną ulgą, bo myślałem, że jeszcze chwila i rzuci się na mnie z pięściami, kląc złowrogo. Podszedłem, by ją przytulić. – Mogłeś zachować jej życie seksualne dla siebie. Bill wcale nie musiał wiedzieć, że urozmaica je sobie z Andreasem.
- Ty wiedziałaś o tym?! – krzyknąłem zdziwiony, odskakując na kilka metrów i zaraz zostałem uciszony przez dziewczynę gestem ręki. Ściszyłem zatem głos. – Wiedziałaś, że ona coś do Billa? I o Andre też wiedziałaś?

Marta przysiadła na brzegu łóżka i wygładziła miejsce obok siebie, bym również usiadł. Zrobiłem to posłusznie, czekając na jej odpowiedź.

- Jestem jej przyjaciółką, Tom. Wiem wiele więcej niż ci się wydaje. Ale najbardziej boli mnie to, że nie mogę nic z tym zrobić głównie dlatego, że jestem także przyjaciółką Sieny.

I właśnie to było najgorsze. Marta stała między młotem a kowadłem. Wiedziała, że Keisse jest po uszy zakochana w Billu i najchętniej towarzyszyłaby przyjaciółce w dążeniu do marzenia i cieszyła się razem z nią, gdyby zostało ono spełnione, ale z drugiej strony pojawiała się kolejna osoba, jaką była Siena. W takim wypadku Marta nie mogła zrobić nic, bo wówczas zagroziłaby jej związkowi. I bądź tutaj przyjacielem! Musisz zatajać prawdę, żeby kogoś nie zranić, a nie na tym ten cały mechanizm polega. Naturalnie, że kiedy zaczęto nam ufać, my zaczęliśmy kłamać. Czasem dla dobra własnego, czasem dla kogoś innego, kogo dobro jest równie ważne. Jedno jest pewne: romans komplikuje przyjaźń. I chociaż tutaj jej jeszcze nie skomplikował, to na pewno nie przejdzie bez echa i da o sobie znać.

- Jesteś za dobra.
Objąłem moco Martę w pasie, wtulając twarz w puszyste włosy, w których widać było drobinki złotego piasku.
- I za to mnie kochasz? – zaśmiała się radośnie, wstając z łóżka i podeszła do okna.
- To tylko jeden z niewielu powodów, dla ktorych cię kocham.

Wyszczerzyłem zęby, ale Marta wciąż wpartywała się w szybę, patrząc jak słońce rozrzuca promienie na zabiegane miasto i wczasowiczów. Niedaleko naszego hotelu wznosił się ogromny budynek, widoczny chyba z każdego miejsca w mieście. Za dnia nic zwyczajnego, nocą oświetlony milionem małych punkcików był głównym punktem. Morze połyskiwało niemal nadnaturalnym błękitem. Automatycznie na twarz Marty wpłynął uśmiech. I w takich momentach zazwyczaj przychodził czas na refleksje, w których zastanawiała się, dlaczego jest tak szczęśliwa. Dlaczego właśnie ona. Przecież jest tylu samotnych, biednych i chorych ludzi na świecie, a ona ma wszystko, czego potrzeba, a mimo wszystko los ciągle podsyła jej niespodzianki. Czy to jest sprawiedliwe?

- A kochałbyś mnie, gdybym…
- Tak – odpowiedziałem bez krzty zawahania. Marta odwróciła szybko twarz w moją stronę, marszcząc brwi ze zdziwienia i jednocześnie z podniecenia.
- Ale nie dałeś mi skończyć.
- Bo zawsze będę cię kochać.

Zamknęła oczy i pozwoliła promieniom słońca igrać ne jej długich, maksymalnie czarnych rzęsach jak złoty kurz, a po chwili niespodziewanie rzuciła się mnie ze szczerym śmiechem, zakładając ręce na moja szyję i obsypując mnie masą pocałunków.


*

- Czemu płaczesz? – Bill spytał najciszej jak potrafił i powoli zamknął drzwi do ich pokoju.
- Przyjmijmy wersję, że lubię. – Odburknęła tylko i wytarła łzy wierzchem rękawa, ze wszystkich sił przeklinając na tego nieszczęsnego Kaulitza o za długim języku. Właściwie na obu, bo nic by się nie stało, gdyby w ogóle nie poznała tego drugiego. Ale było już za późno, za dużo słów zostało wypowiedzianych, żeby móc cokolwiek zrobić. Zacisnęła dłoń w pięść, obmyślając już plan, w którym jak najszybciej obije twarz Tomowi za to, co zrobił. Dlaczego tak bardzo jej nienawidził? Przecież nic złego mu nie zrobiła, a nawet go lubiła. Stroniła od niego, gdy miał zły humor, śmiała się z jego kawałów i nieraz głupich powiedzonek, potrafiła zdobyć się na szczerą rozmowę i słuchała go, kiedy mówił do niej. Ach tak. Przespała się z jego przyjacielem. BYŁYM przyjacielem. I żeby tylko jeden raz.

Poczuła ciepłą dłoń na swoich plecach i zadrżała. Zrobiło jej się słabo, ale resztką sił wzięła głęboki oddech i rzuciła się na łóżko. Rzeczywiście było bardzo wygodne i za nic w świecie nie zgodziłaby się spać na podłodze.

- Co to wszystko miało znaczyć? O czym on mówił? – dopytywał się Bill. Jego słowa brzmiały teraz jak wystrzały z karabinu maszynowego. – Jaki seks? Jaki Neumayer…? Chwila, chwila… PIEPRZYŁAS SIĘ Z ANDREASEM?!
- Tak, mózgowcu. Będąc kilkaset kilometrów od niego. Pogięło cię? – na twarz Keisse wpłynął rumieniec. Należało jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. – Tom ma po prostu za bardzo wybujałą wyobraźnię. Nie wiem, co oni tam z Martą robią, ale cyberseks?!
- Och.

Bill wydał z siebie tylko tak inteligentny dźwięk, na nic więcej nie było go stać. Chyba dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że istnieje coś takiego jak seks przez internet. Dziwne, bo nigdy nie stosował takiej formy przyjemności.

- Czyli nic cię z nim nie łączy?
- Oczywiście, że nie głuptasie. – Keisse udała uśmiech. Szybko odwrócila twarz, by nie widział, że jej oczy mówią zupełnie coś innego. – To dobrze?

Bill zamyślił się na chwilę. Bardzo nie chciał, aby zobaczyła, że z momentem, kiedy zaprzeczyła jego pytaniu, on odetchnął z wielką ulgą, a jego serce zabiło trzy razy szybciej niż zwykle. Przecież w ogóle nie powinno robić mu to jakiejkolwiek różnicy, prawda?

Keisse nie czekała aż jej odpowie, tylko zwinnymi ruchami sięgnęła po swój strój kąpielowy, wierzchem dłoni wycierając ostatnie łzy, jakie pojawiły się na jej policzkach. Znienawidziła dzień, w którym zgodziła się pojechać na te wakacje. Gdyby tego nie zrobiła, zapewne siedziałaby teraz z babcią, jedząc spaghetti i sluchałaby tych wszystkich starych piosenek, które bardzo poprawiały jej humor. Albo znów kłócilaby się z ojcem. Wolałaby już nawet zarobic kilka dodatkowych sieniaków niż żyć z myślą, że za kilka godzin znów zobaczy twarz Toma, który własnie upokorzył ją na całej lini. Wszystko tylko nie to.
Ściągnęła z siebie top, a oczom Billa ukazały się jej nagie plecy. Puścił wodze wyobraźni, pozwalając aby przed oczami stanął mu nieco widok. Zaczerwieniony, szybko odwrócił głowę.

- Idziemy na basen? – zapytał speszony, kiedy Keisse założyła na siebie górną część stroju i odwróciła sie w jego stronę. Cięzko było mu nie patrzeć tam, gdzie nie powinien, chociaż już nieraz widział ją półnagą. A nawet raz nagą, tyle, że niewiele z tego pamiętał.
- Na plażę. Chyba, że wolisz zostać. Ja chcę popływać.

I znów bez słowa pokiwał tylko głową, a dziewczyna bez skrupułów przewiązała się ręcznikiem w pasie starając założyć dolną część garderoby. Wówczas on sam, nie mogąc się skupić, sięgnął po swoje szorty i wyszedł do łazienki, aby się w nie przebrać.



*

Byliśmy na tyle zajęci sobą i naszymi ustami, które były dosłownie wszędzie, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy nasze nogi zaniosły nas do łazienki. Szalałem z miłości, inaczej nie potrafię tego określić. Moje dłonie przesuwały się wzdłuż jej szczupłego ciała, zahaczając w końcu o pośladki, a jej palce biegały zwinnie gdzieś pod moją koszulką, która chwilę później znalazła się już na podłodze. Równie szybko pomogłem Marcie pozbyć się ubrań, co nie wydawało się być prostym zadaniem ze względu na nasze nieprzerwane pocałunki. Przygniotłem ją do ściany, dysząc ciężko. Czułem jej oddech na swojej szyi. Nogi miała ugięte w kolanach i patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek. Teraz nadszedł czas na moja ulubioną scenę. Uśmiechnąłem się zawadiacko i wysunąłem język, by przejechać nim wzdłuż swoich warg, zatrzymując się na srebrzystym kolczyku. Wiedziałem, jak bardzo to uwielbia, jak potrafię doprowadzić ją do apogeum zwykłą zabawą piercingiem. Widząc to, ukazała równy szereg śnieżnobiałych zębów i złapała mnie z całej siły z tył głowy, przyciągając do siebie i zatapiając się w gorących i spragnionych pocałunku wargach. Podniosłem jej drobne ciało i jednym ruchem otworzyłem drzwi kabiny prysznicowej, do której wpadliśmy z wielkim hukiem, śmiejąc się i całując równocześnie. Jedną ręką gładziłem jej brzuch, wspinajac się w górę, a drugą, która drżała niemiłosiernie próbowałem odkręcić kurek z wodą. Po chwili lodowata ciecz uderzyła w nasze dwa rozgrzene ciała złączone już w jedność. Wystawiliśmy twarze w górę, aby zimna woda mogła je ochłodzić. A później znów zajęliśmy się sobą i przyjemnościami. Całym ciałem przyciskałem dziewczynę do drzwi kabiny, odgarniając jej mokre włosy z czoła i po omacku znalazłem jej dłoń, by zapleść nasze palce. Zapewne trwalibyśmy w takiej pozycji jeszcze przez dłuższy czas, gdyby szyba, do której przylegaliśmy w jednej sekundzie nie pękła, sypiąc się po podłodze jak popiół, a my wypadliśmy z kabiny, lądując na podłodze i kawałkach szkła. Byliśmy całkowicie oszołomieni tą sytuacją. Patrzyliśmy wielkimi oczyma na siebie i jednocześnie na resztki kabiny prysznicowej. Było na tyle dobrze, że żadnemu z nas nic się nie stało. Zapanowała grobowa cisza, słychać było tylko wodę lejącą się do brodzika. Po chwili doszło nas czyjeś głośne wołanie.

- Co to było?! – krzyknęła Keisse z sąsiedniego pokoju , dobijajac się do drzwi. Kiedy w końcu udało nam się ochłonąć i zrozumieć, co właściwie się stało, wybuchnęliśmy gromkim śmiechem, próbując wstać z mokrej i pełnej szkła podłogi.


*


Pływała tam i z powrotem, a Bill tylko obserwował jej ruchy. Szczerze powiedziawszy to odpowiadało mu o wiele bardziej, biorąc pod uwagę fakt, że najlepszym pływakiem to on nie był. Kiedy zatrzymała się kilka metrów od brzegu, podpłynął, aby być bliżej niej.
- Ciepła dziś woda. – Zauważył słusznie, nie wiedząc właściwie, co ma powiedzieć.
- Jak wczoraj, przedwczoraj i zapewne jutro.

Patrzył na nią i widział coś więcej niż zwykłą dziewczynę. Patrzył na nią i nie wiedział, dlaczego przyciąga go jak magnes. Podobała mu się jej twarz owionięta mokrymi włosami i rozmazany tusz do rzęs wokół brązowych oczu. Miał ochotę zatopić dłonie w jej włosach, rozkoszując się ich zapachem. Nie wiedział, skąd wzięły się u niego tak nagłe odczucia. Podejrzewał, że ta cała sprawa z Andreasem coś ze sobą niosła i gdyby nie ona…

Nagle się rozpadało. Krople zaczęły uderzać o taflę wody i ich ciała. Keisse pisnęła cicho i zanurzyła się po samą szyję, a Bill zrobił dokładnie to samo. Jego ręce automatycznie podniosły się do góry, by nałapać w dłonie chłodne krople deszczu. Keisse przysunęła się do niego bliżej jakby ze strachu i łapiąc jego brodę, odwróciła mu twarz w swoją stronę. Czuła, że robi jej się gorąco, a jego obecność tutaj potęgowała to coraz bardziej.

- Masz coś na ustach… – szepnęła cichutko, nie wiedząc do końca, co robi i jakie będą tego konsekwencje.
- Hm…?
Ciepły język brunetki przesunął się w poprzek jego ust i wpełzł między wargi. Bill mimowolnie odwzajemnił pocałunek i zamknął oczy, układajac dłonie na jej biodrach. Tego nie spodziewał się wcale.
- Co to było? – mruknął po chwili z wciąż przymkniętymi oczami.
- Kropla deszczu.
Keisse spuściła głowę, uświadamiając sobie, co właśnie nastąpiło. Ale jego osoba sprawiała, że chciała więcej i więcej.
- W takim razie była to najlepsza kropla deszczu jaka kiedykolwiek na mnie spadła… wiesz? – nie czekając na odpowiedz rzucił się na nią i całując ją wziął ją na ręce, wynosząc z morza. Lądując na mokrym piasku zaśmiali się głośno lecz po sekundzie śmiech został stłumiony namiętnymi pocałunkami.

To było tak nagłe i spontaniczne, że oboje nie mieli pojęcia, co się dzieje. Liczyło się tu i teraz, Jakby wpadli w trans i nie mogli wrócić do rzeczywistości. Turlali się po pustej plaży, okładając swoje twarze i inne części ciała pocałunkami. Robili to z taką prędkością, jakby zostały im ostatnie chwile życia i musieli wykorzystać je do samego końca. Łapczywie całował ją, odgarniając mokre włosy z czoła, a ona robiła to samo, czując, że jego grzywa po raz pierwszy w życiu w czymś mu przeszkadza. Nie zwracali uwagi na deszcz, który padał coraz bardziej, a nawet uważali, ze to uatrakcyjnia przeżywane właśnie chwile. Wrócili do hotelu dopiero wtedy, kiedy poczuli, że piasek mają w każdym niejmniejszym zakamarku ciała. Śmiali się przez całą drogę, wysypując go na chodnik prowadzący do ich pokoju i współczując pokojówkom, które będą musiały wszystko odkurzyć. Docierając do drzwi ich pokoju, Bill czuł jakby był po co najmniej kilku piwach. Zwinnymi ruchami chudych palców szybko rozpiął rozporek i wyskoczył ze spodni co chwilę spoglądając na Keisse, która kończyła rozpinać guziki swojej bluzki. Przyciskając ją do ściany przesunął nosem po jej szyi ku górze i delikatnie musnął jej wargi swoimi ustami.

- Musisz mi nieustannie przypominać, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Chyba że i Ty się zapomnisz. Jeśli tak, to mi nie przypominaj. Takie zapomnienie może zdarzyć się nawet najlepszym przyjaciołom. – Szepnęła wprost do jego ucha zawieszając nogę na jego biodrze.


*

Tymczasem w Magdeburgu Siena, "bezręki" Georg i Gustav zawzięcie grali w Eurobusiness, co chwilę przekrzykując się słowami ” Kupuję Wiedeń!” albo „hotel w Amsterdamie! Płacisz mi!”. Śmiali się i kłócili na zmianę.

Andreas wszedł niespostrzenie tylnymi drzwiami do kuchni, zahaczył o lodówkę, wyciągając z niej zimne piwo i ruszył w stronę pokoju.
- Błagaaaam was, ludzie. W co wy gracie? – zarechotał, rzucając się na fotel i sięgnął po pilot od wieży, aby włączyć jakąś przyzwoitą muzykę. – Nie znacie lepszych gier?
- Poker rozbierany czy może „Słoneczko”? – prychnęła Siena, stawiając na swoim państwie we Włoszech domki.
- Andreas miał na myśli raczej „Kto pierwszy rozbierze się do naga, wygrywa”.
- A nagrodą byłaby noc z nim, prawda? – zaśmiał się Gustav, licząc swoje pieniędze. W tle leciała akurat jakaś piosenka Aerosmith, do której Andre potakiwał głową, nucąc pod nosem i śmiał się jednocześnie z kumpli. Jacy oni mało doświadczeni we wszystkim.
- Siena bardzo chętnie by wygrała. – Poruszał brwiami, uśmiechając się do blondynki, która udawała, że rozbawiło ją to jak nigdy dotąd, po czym wysunęła dłoń ze środkowym palcem w jego stronę, kręcąc przy tym głową. W ogóle nie ruszał ją fakt, że podoba się chłopakowi, bo wiedziała jaki jest jego życiowy cel: „zaliczyć i zostawić”. Ale musiała przyznać, że był całkiem seksowny.
- Skarbie, jeśli myślisz, że twój Billuś jest ci tak samo wierny jak ty jemu, to lepiej od razu chodźmy na górę. – Andreas wskazał palcem na sufit, który miał oznaczać sypialnię rodziców Georga. Siena jednak zmarszczyła brwi.
- Sugerujesz coś?
- Nie, skąd! Chodzi mi tylko o to, że raz się z Keisse przespał, nie? A to znaczy, że musi mu się podobać, bo na pewno inaczej by tego nie zrobił. Znamy Billa… Paszteta nie przeleci. Z resztą… mało kogo kiedykolwiek przeleciał, ale…
- BILL SPAŁ Z KEISSE? – Siena w ciągu sekundy znalazła się na równych nogach, niszcząc przy tym niechcący ich planszę, co spotkało się z niezadowoleniem ze strony chłopaków. Machnęła na to tylko ręką, podchodząc do Andreasa i powtórzyła swoje ostatnie pytanie.
- Bill spał z Keisse?

Lekko zaskoczony blondyn zmieszał się. Uśmiech zszedł z jego twarzy, a dłonie mocno zacisnęly się na puszce piwa.
- Myślałem, że ci powiedział… – powiedział cicho i przeklnął w duchu na swoją nieuwagę w tym, co mówi – Ale może tylko tak mi się wydawało, ze spali ze sobą. Bo co ja tam mogę wiedzieć, nie?
Dziewczyna chyba nie uwierzyła. W zamian za to czerwona na twarzy ze wściekłości sięgnęła po swój telefon i czym prędzej wystukała na nim numer do swojego chłopaka.


*

Gęste powietrze przepełnione było zapachem wody morskiej. Leżał nagi na wodnym materacu trzymając w ramionach Keisse podczas, gdy jego dziewczyna zapewne właśnie uczyła się na test tysiące kilometrów stąd.Przymknął oczy i uśmiechnął się, delikatnie łapiąc kosmyk włosów brunetki w dłoń i podsuwając go sobie pod nos. Czuł jeszcze jaśmin. Uwielbiał ten zapach, tylko ona tak pachniała. Jakiś kłębek myśli w jego głowie próbował go zmusić do poczucia winy za zdradę, ale nie przepełniały go żadne uczucia, oprócz szczęścia.

- Uśmiechasz się. – Szepnęła Keisse, przerywając głuchą ciszę.
- To źle?
- Zdradziłeś Sienę i się uśmiechasz. Sam sobie odpowiedz na swoje pytanie.

Bill westchnął głęboko wbijając wzrok w lustro na suficie. Przez chwilę przyglądał się odbiciu dziewczyny, której oczy skierowane były w jego stronę.
- Powiem ci, że twój tyłek wyglądał zajebiście. – Skwitował sprawiając wybuch śmiechu u obojga.
- No w sumie twój też był niczego sobie.

Bill spuścił oczy, wzdychając głęboko.
- Ja… nie wiem, czemu nie czuję się winny. Wiem, że gdyby się dowiedziała byłby to ogromny cios, szczególnie, że nie wie o naszym wcześniejszym razie. Dlatego ona nie może się dowiedzieć, ale… naprawdę nie mam wyrzutów sumienia, Keis.
- Może teraz myślisz sobie, że jestem stuknięta, niestabilna psychicznie czy upośledzona umysłowo. A ja jestem po prostu za… – wibrujący na szafce telefon Billa nie dał dokończyć jej zdania.

Czarny sięgnął po komórkę i mrużąc oczy spojrzał na wyświetlacz

- O Matko. To Siena.
Spojrzeli po sobie ze strachem jakby ktoś właśnie przyłapał ich na jakimś morderstwie. Bill jeszcze przez chwilę patrzył na wibrujący telefon, po czym drżącym palcem niepewnie nacisnął zieloną słuchawkę.
- NIE. PRÓBUJ. MI. SIĘ. Z NIĄ. PRZESPAĆ. – Usłyszał jedno zdanie, które totalnie zwaliłoby go z nóg, gdyby tylko stał. Głośny oddech Sieny sprawiał, że przeszedł go zimny dreszcz. Automatycznie rozglądnął się po pokoju i wyjrzał przez okno, aby znaleźć jakąś ukrytą kamerę czy Bóg jeden wie co. Kiedy w końcu zorientował się, że niczego takiego tutaj nie ma, pomyślał, że jego dziewczyna nie ma w ogóle wyczucia czasu, bo zadzwoniła odrobinę za późno. Może to nie był przypadek? Może właśnie miał ją zdradzić? Spójrzmy na to inaczej – gdyby los definitywnie zakazał mu zdrady, a on nie mógłby oprzeć się pokusie tych kilku chwil – gdyby to cokolwiek znaczyło, Siena na pewno zadzwoniłaby przed faktem dokonanym, a nie po. Kochał ją, chociaż tym razem starał się uważać ze swoimi uczuciami. Może właśnie dlatego nie miał wyrzutów sumienia, a chwilę po ostatnich słowach dziewczyny uśmiechnął się arogancko.
- Oczywiście, kochanie. Dla mnie liczysz się tylko ty.

Nacisnął czerwoną słuchawkę i jeszcze mocniej przytulił do siebie głowę Keisse, a zapach jaśminu przyjemnie drażnił jego nozdrza.

- Co mówiłaś zanim przerwał ci telefon?
- Że… po prostu jestem za… – brunetka urwała na chwilę przypominając sobie ostatnie słowa Billa, które wypowiedział w słuchawkę. Dla niego liczyła się Siena, parę chwil rozkoszy z przyjaciółką-ćpunką nie wnosiło zbyt dużo do jego życia. Powinna już dawno sobie zdać z tego sprawę i przestać karmić się złudnymi nadziejami. – …jebiście zadowolona.
Bill uśmiechnął się do siebie i szepcząc coś w rodzaju ‘nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo zadowolony jestem ja’ pocałował ją zachłannie. Jakież było jego zdziwienia, gdy Keisse odsunęła delikatnie jego brodę od swojej twarzy.
- I tak już przesadziliśmy. – Mruknęła nie mogąc znieść myśli, że chłopak i owszem, całuje ją, ale równie dobrze może sobie wyobrażać, że to jego ukochana, nie Keis.
Dziewczyna zwinnym ruchem wstała z łóżka i udała się w stronę łazienki. Bill leżał jeszcze chwilę z rękami pod głową i odsłoniętym torsem, uśmiechając się przez przymrużone oczy. Keisse zerknęła na niego zanim dopadła drzwi. Jak mogła się tak pomylić? Myślała, że to znaczy dla niego cokolwiek, a on uważał to po prostu za niezobowiązujący seks. W dodatku nie miał zielonego pojęcia, co czuje ona. Był tylko łamaczem serc. A konkretnie jednego. Jej serca.

Wzięła zimny prysznic, a lodowata woda ochładzała jej ciało. Czuła się wykorzystana. Ale z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że to głównie jej wina, bo uwodziła chłopaka, który był wybrankiem serca jej koleżanki. W jednej sekundzie poczuła się jak zwykła suka, mając złudne nadzieje, że zimna woda zmaże z niej poczucie winy.

Dlatego tak ważne jest, aby pozwolić pewnym rzeczom odejść. Uwolnić się od nich. Odciąć. Zamknąć cykl. Nie z powodu dumy, słabości czy pychy, ale po prostu dlatego, że na coś już nie ma miejsca w twoim życiu. Zamknij drzwi, zmień płytę, posprzątaj dom, strzepnij kurz. Przestań być tym, kim byłeś i bądź tym, kim jesteś. Musisz zrozumieć, że to nie jest gra znaczonymi kartami. Raz wygrywamy, raz przegrywamy. Nie oczekuj, że inni ci coś zwrócą, docenią twój wysiłek, odkryją twój geniusz, odwzajemnią twoją miłość.

Wyszła z łazienki, przewiązując wokół ciała ręcznik. Bill spał, co mogła wywnioskować z tego, że miał otwarte usta – jak zawsze, gdy padał w objęcia Morfeusza. Usiadła obok niego na brzegu łóżka i z głębokim westchnięciem odgarnęła mu włosy z czoła. Uśmiechnęła się do dnia, w którym to ona mu je farbowała, prostowała i zrobiła z nich coś a’la skunks. I to nieszczęsne ucho, które trafiło pod blaszki prostownicy! A później zrobiła coś, czego sama się po sobie nie spodziewała. Wyszukała gdzieś kartkę papieru i długopis, niemal kaligrafując to, co miała mu do powiedzenia. Na koniec położyła list na szafkę i złożyła na ustach chłopaka delikatny pocałunek. Ubrała się szybko i wyszła z pokoju w nadziei, że przeczyta go wtedy, gdy jej nie będzie w pobliżu.


*

Obudził go dzwoniący telefon. Niechętnie przetarł oczy i spojrzał na wyświetlacz, na którym teraz widniało imię brata.

- Bill, jesteśmy już na kolacji. Dołączcie do nas jak najszybciej. – Usłyszał głos Toma i mruknął coś, że zaraz się tam pojawią, jednocześnie szukając swojej towarzyszki. Rozłączył się i powoli wstał z łóżka.
- Keis? – powiedział cicho, lecz nie usłyszał odpowiedzi. Zaglądnął do łazienki, ale tam też jej nie było. Wzruszył ramionami z myślą, że najwyraźniej poszła na basen lub coś w tym stylu. Zaglądnął do lustra i poprawił swoją nienaganną fryzurę, po czym wrócił do pokoju w poszukiwaniu skarpetek. Kiedy jego wzrok natrafił na złożoną w pół kartkę leżącą na szafce nocnej zdziwił się lekko, bo dziewczyna zazwyczaj wysyłała sms’y z informacją, gdzie poszła lub co robi. Chwycił świstek w dłonie, a z każdym kolejnym zdaniem serce biło mu coraz mocniej.

„Może teraz myślisz sobie, że jestem stuknięta, niestabilna psychicznie czy upośledzona umysłowo. A ja jestem po prostu zakochana. Na dodatek w Tobie, dasz wiarę? I jeśli to właśnie zakochanie czyni mnie taką, jaką teraz jestem i jaką Ty mnie widzisz, nic na to nie poradzę, bo nie panuję nad tym. Serce to jeden z organów, nad którymi bez wątpienia nie mamy żadnej kontroli. I jeśli moje serce zachoruje na chorobę zwaną miłością, to są dwa wyjścia z tej sytuacji: albo umrę samotnie, bo ty jesteś na tyle odporny, że ciebie ona nie dopadnie albo umrzemy razem cudowną śmiercią pocałunków, dotyku i słów, w której każde nowe ‘kocham Cię’ będzie ustabilizowaniem naszego uczucia i zapewnieniem, że istnieje coś takiego jak wieczność.

Keisse

PS. Przepraszam, że tak się stało. Przepraszam, jeśli kiedykolwiek będziesz miał ze mną jakieś problemy z tego powodu. Albo nie… Nie będę przepraszać za miłość.”

50. Nienaprawialny.

[Spice Girls – Wanna Be]


Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Do czasu. Patrzyłem na Billa, jak płacze ze śmiechu jeszcze przed rozpoczęciem piosenki, którą dziewczyny zaraz miały zaśpiewać. Kiedy usłyszeliśmy pierwsze dźwięki Butterfly i głosy Kiesse i Marty idealnie dopasywujące się w tekst, szczęki opadły nam w dół. Cholera! Radziły sobie całkiem nieźle z tak pokręconą piosenką!

Patrick krzyczał coś do swojej mamy, wiercąc się na ladzie, by móc zobaczyć ją w całej okazałości. Zeby ułatwić mu to zadanie posadziłem go u siebie na ramionach. Spojrzałem na Marcello. Był pod wielkim wrażeniem ruchów i głosów dziewczyn. Oczy mu błyszczały, kiedy wodził wzrokiem za Martą. Miałem ochotę mu przyłożyć tym bardziej, że znalazł się w tym miejscu nie wiadomo skąd. Bill wyglądał zupełnie inaczej. Jego skwaszona mina mówiła, ze trochę za daleko wybiegł w swoich marzeniach. Chęć skompromitowania Keisse i odpłacenia się jej pięknym za nadobne nie dała oczekiwanego rezultatu. W efekcie Czarny zapewne zastanawiał się, czy brunetka aby przypadkiem nie śpiewa lepiej od niego.

- Teraz wasza kolej, cwaniaczki – usłyszeliśmy równocześnie z ostatnim dźwiękiem piosenki głos Bielschowsky i zdezorientowani spojrzeliśmy na siebie nawzajem. Czy ona mówiła do nas? Na to pytanie można było odpowiedzieć od razu, widząc, że Keisse patrzy wprost w nasze oczy. Z resztą nie tylko Keisse, ale i wszyscy zebrani na sali zwróceni byli w naszą stronę, a kiedy prowadzący wywołał nasze imiona, pokazując na nas palcem, kilku gości wypychało nas w kierunku sceny.
- Jak to… Ale jak to nasza? Przecież… – mój głos zagubił się gdzieś pośród głośnych oklasków i wołań. Przełknąłem ślinę, ściągając z ramion Papiego i oddałem go w ręce Marcello. Nie zastanawiałem się, czy powinienem to zrobić czy nie. W tym momencie nie miało dla mnie znaczenia, że zupełnie nie znam tego człowieka, który mógłby przecież okazać się jakimś kidnaperem albo Bóg wie kim.

Chwilę później razem z bliźniakiem znaleźliśmy się na scenie. Marta ze śmiechem zostawiła na moim policzku całusa i poklepała mnie po ramieniu, życząc powodzenia. Później zniknęła gdzieś w tłumie rozszalałych widzów. Brat poprosił prowadzącego o ktrótką chwilkę na przygotowanie i pocierając spocone ze stresu ręce o spodnie, powiedział:

- Spoko, Tom. Poradzimy sobie. Przecież już głupszej piosenki chyba nie było w repertuarze, nie? Z resztą… – wziął głęboki oddech – Jestem legendą rocka.
- Za ciasne spodnie nie robą z ciebie legendy rocka, Bill.
- Ale jestem wokalistą i chyba umiem śpiewać, nie?

Pokiwałem głową. W sumie miał rację. Potrafił śpiewać, a piosenka nie mogła być przecież gorsza niż ta zaprezentowana przez dziewczyny. Dostałem do ręki karteczkę z tytułem i widząc, co jest na niej napisane, zakrztusiłem się własną śliną.
- Umiesz śpiewać, ale… chyba nie to.
Czarny czym prędzej przejął ode mnie papierek, a w jego oczach migotało coś pomiędzy strachem przed kompromitacją a nieograniczoną złością na dziewczyny. Za kilka sekund mieliśmy wcielić się w role Spice Girls i odstawić show piosenką Wanna be. O zgrozo.
- O kurwa.
- Chcesz coś jeszcze dodać, legendo rocka?
- Raczej legendo wielkiego wstydu. Największego na świecie.
- Taaak, zdecydowanie największego. Jak ja będę udawać Malenie C? Z tym głosem? – pisnąłem, czując jak trzęsą mi się dłonie, nogi i cała reszta ciała. Bill okazał się sprytniejszy ode mnie i szybko zapowiedział, że to ja mam zacząć śpiewać.
- Co? O nie! Ty!
- Ty!
- Ja jestem starszy!
- O całe dziesięć minut! I właśnie dlatego powinieneś uratować młodszego brata.

Zabrakło mi argumentów, więc musiałem przystać na jego słowa. Wziąłęm głęboki oddech i kiwnąłem prowadzącemu głową, że możemy zaczynać. Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak skompromitowany, chociaż nawet jeszcze nie zacząłem. Nigdy specjalnie nie narzekałem na brak umiejętności wokalnych i strachu przed występami scenicznymi, ale w tym przypadku marzyłem, żeby znaleźć się w domu. W Litsche, w swoim pokoju, a najlepiej w łóżku. Cóż, musiałem się przemóc, słysząc pierwsze nuty piosenki. Trudno, najwyżej widownia obrzuci mnie pomidorami z Martą i Keisse na czele.

- Yo, I’ll tell you what I want, what I really really want. So tell me what you want, what you really really want. I’ll tell you what I want, what I really really want. So tell me what you want, what you really really want. I wanna, I wanna, I wanna, I wanna, I wanna really really really wanna zigazig ha. – Wyrzuciłem na jednym tchu, a… potem miałem ochotę zapaść się pod ziemię, widząc jak cała widownia śmieje się na cały głos. Może to nie było spowodowane faktem, że o śpiewaniu damskim głosem nie mam bladego pojęcia, ale tym, że piosenka sama w sobie była komiczna, a w wykonaniu dwóch facetówt to już w ogóle nie ma o czym mówić. Chwilę po mnie Bill przejął pałeczkę i starał się najlepiej jak mógł, ale wychodziło mu koszmarnie. Powiedziałbym, że nawet gorzej niż mi, co mogłem stwierdzić także po minach dziewczyn, Patricka i Marcello. Pomyślałem, że może obrócimy wszystkio w głupi żart i trochę powygłupiamy się na scenie, więc podszedłem do Billa i wtórując mu, pchnąłem go biodrem w biodro. Odskoczył na kilka metrów, nie przestając śpiewać i popatrzył na mnie jak na idotię. Chwilę później najwyraźniej zrozumiał, co mam na myśli, bo zaczął wyginać się na scenie jak baletnica i robić śmieszne piruety. Sam próbowałem nie wybuchnąć śmiechem do mikrofonu i zacząłem robić podobne ruchy. Humor od razu nam się polepszył, widząc jak naszym przedstawieniem rozbawiliśmy widownię, która niedługo później śpiewala już na cały głos razem z nami:

- If you wanna be my lover, you gotta get with my friends. Make it last forever, friendship never ends. If you wanna be my lover, you have got to give. Taking is too easy but that’s the way it is.


Musiałem przyznać, że show odwaliliśmy całkiem niezłe! I chociaż początek wydawał się straszny, to koniec końców wyszło naprawdę ciekawie. Usłyszeliśmy głośne oklaski i okrzyki. Złapaliśmy się za ręce i ukłoniliśmy najniżej jak potrafiliśmy.


*

Następnego dnia wszystko zapowiadało się dziwnie już na samym starcie. Od rana dziewczyny nic nie robiły tylko na każdym kroku wyginały się w każdą stronę, śpiewając po nosem Wanna be. Myślałem, że mnie krew zaleje, gdy słyszałem ich śmiech. Z Billem było jeszcze gorzej, chociaż chciał zachować twarz i udawał, że też go to bawi. Ale to było nic. Kiedy tylko zeszliśmy rano na śniadanie, oczy wszystkich gości skierowane były na nas, a obsługa uśmiechała się tajemniczo. W recepcji kilka gości klepało mnie i Billa po plecach, chwaląc nasz wczorajszy występ. Udawałem, że nie widzę ich szyderczych uśmieszków. Bill nawet został zaproszony na grę w brydża przez grono starszych panów w sali rozrywek, a ja w tym czasie popływałem trochę na basenie.

- Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak seksownie kręcił tyłkiem! – krzyknęła Keisse, wpadając do pokoju, w którym właśnie się przebierałem i rzuciła się na moje łóżko. „Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś uprawiał cyberseks” – miałem jej dogryźć, ale w porę ugryzłem się w język. Postanowiłem, że porozmawiam z nią po obiedzie i bez obecności świadków.
- Nie uwierzycie! – w tym momencie jak burza pojawił się Bill, stawiając wszystkich na nogi. W ręce trzymał małą kartkę. – Jakiś producent zaproponował mi współpracę! Mówił, że możemy nagrać jakiś kawałek, a kiedy powiadomiłem go, że to nie będzie potrzebne, bo mam już swój zespół, który całkiem nieźle daje sobie radę, spojrzał na mnie jak na idiotę – Bill nieco się skrzywił – i powiedział „z tym głosem?!”
Keisse wybuchnęła śmiechem, na co Bill skrzywił się jeszcze bardziej. Usiadł obok niej, kładąc ręce na jej brzuchu.
- Nie rozumiem. – Westchnął – Pierwsze proponuje mi nagranie kawałka, a później krytykuje mój głos.
- Przy takiej piosence każdy głos zostałby skrytykowany – rzuciłem zabijające spojrzenie w kierunku Marty. Ta szybko jednak uciekła wzrokiem i odwróciła głowę, lecz zdążyłem jeszcze zauważyć jej uśmiech.
- Nie przejmuj się, Dziubasie. Za to w You can dance na pewno zająłbyś pierwsze miejsce.
Keisse nachyliła się i pocałowała Czarnego w policzek, po czym wstała i przeciągnęła się. – Chodźmy na ten obiad. Umieram z głodu.


*


- Mamo, a po obiedzie dostanę kinder koczeladkę?* – zapytał Patrick z nadzieją w głosie, widząc na swoim talerzu przewagę warzyw, które uprzednio nałożyła mu Marta.
- Jeżeli wszystko ładnie zjesz, to tak.
- A Tomusiu, pomożesz mi? – zobaczyłem wycelowany w swoją stronę widelec z nabitym brokułem i spróbowałem nie zwymiotować. Nie wiem, dlaczego Marta ładowała w Papiego tyle zdrowej żywności, ale szczerze mu współczułem. Sam w dzieciństwie miałem podobnie.
- Nie-e. – Odparłem, starając się usmiechnąć do małego i odwróciłem widelec w jego stronę. Mały spojrzał na niego z nie mniejszym obrzydzeniem niż Bill.
- Tak-e.
Widelec znów został odwrócony w moją stronę, ale wykorzystując chwilową nieuwagę Marty Bill sięgnął i zdjął z niego kawałek zielonego świństwa, ładując do serwetki, a serwetkę do swojej kieszeni.
- Nie rozumiem, Marta, dlaczego tak go maltretujesz tymi warzywami. – Żachnął się Czarny, puszczając Patrickowi oczko, na co ten odpowiedział mu ogromnym uśmiechem.
- Może dlatego, żeby nie popełnić błędu twojej mamy i dopuścić do chociaż najbardziej podstawowego rozwoju jego mózgu. Nie słyszałeś, że zielone warzywa zawierają najwięcej kwasu foliowego? – spytała retorycznie Marta, nawet na niego nie zerkając – Och, oczywiście, że nie.

Bill naburmuszył się tylko i zamilkł. Chciał zagiąć Martę czymś równie pouczającym, ale najwyraźniej zrezygnował z tego, wiedząc, że z dziewczyną nie wygra. A już na pewno nie z taką dziewczyną. Z matką nie należy się kłócić o jej własne dziecko, bo jest to walka z góry przegrana.

Skończyłem swój posiłek, patrząc jak Marta próbuje nakarmić obrażonego Patricka, który zapowiedział trzydniową głodówkę, jeśli ta będzie go faszerować takim jedzeniem. Blondynka śmiała się tylko z jego pomysłu, grożąc rocznym zakazem jedzenia słodyczy, co oczywiście poskutkowało i Mały chcąc nie chcąc musiał „zadowolić” się swoim obiadem. W nagrodę czekała na niego przecież ‘Kinder koczeladka’. Bill także ciągle konsumował swojego kotleta, zaglądając czy aby przypadkiem nie ma w nim odrobiny czegoś, co nie nadaje się do spozycia. Jedynie Keisse rozsiadła się wygodnie na krześle i przeciągnąwszy się mocno, stwierdziła, że ma ochotę iść na plażę. Pomyślałem, że to dobra okazja, aby porozmawiać z nią na temat Andreasa. W końcu taka sprawa nie mogła dłużej czekać. Zaganąłem więc, korzystając z okazji, że tylko my nie byliśmy zajęci jedzeniem.

- Keis, mogę cię na słówko?
- Nie mam przed nimi nic do ukrycia, mów śmiało. – Ukazała szereg zębów. Co to miało znaczyć? Nie powiedziałaby na pewno tego z takim przekonaniem, gdyby wiedziała, o co chodzi. Ba, wówczas w ogóle nie wypowiedziałaby podobnych słów. Ale dlaczego miałem nie skorzystać z okazji? Skoro była tak pewna siebie, może właśnie tę pewność wypadało nieco stłumić. Zmarzczyłem brwi.
- Okej. – Wziąłem głęboki oddech – Po pierwsze: z NIM się z nie rozmawia. Po drugie: z NIM się TAK nie rozmawia. Po trzecie: jeśli jeszcze raz usłyszę, że z NIM rozmawiasz, a zwłaszcza TAK rozmawiasz to wyrzucę ci laptopa. Oczywiście wiesz, o czym mówię, prawda?

Usta dziewczyny otworzyły się mimowolnie i zapadło nagłe milczenie. Uśmiechnąłem się tylko, lecz bynajmniej nie był to uśmiech serdeczny. Bill i Marta szybko podnieśli wzrok i patrzyli to na mnie to na Keisse. Tego na pewno się nie spodziewała.
- Ja nie wiem! – Kaulitz odezwał się z buzią pełną ziemniaków, podnosząc palec w górę jak w szkole przy odpowiedzi. – Powiedz Tom, o co chodzi! Nooooo powieeeedz, noooo.
- Skoro nie masz przed nimi tajemnic, to może powinienem zrobić to, o co prosi Bill?
Oczy Keisse rozszerzone były maksymalnie, ale wciąż nie powiedziała ani słowa. Uznałem to za pozwolenie.
- A więc, Keisse, zabraniam ci rozmawiać z Neumayerem, a już na pewno zabraniam ci uprawiać z nim seksu przez kamerkę internetową!

Kilka ludzi spojrzało z niesamakiem w naszym kierunku, bo chyba mówiłem zbyt głośno jak na restaurację.
- Tom! – Marta posłała mi mordercze spojrzenie, pokazując brodą na Patricka. Uspokoiłem ją gestem.

A potem wszystko potoczyło się tak szybko, że ledwie nadążałem. Bill zakrztusił się przeżuwanym właśnie kęsem i blondynka musiała go polepać po plecach, a Keisse bez zastanowienia wymierzyła mi siarczysty policzek i czym prędzej wstała od stołu, by na wychodnym rzucił przez zaciśnięte zęby:
- Nie jesteś moim ojcem, Kaulitz, żeby czegokolwiek mi zabraniać. Nawet jakbyś nim był to i tak miałabym to w dupie, bo jego zdanie liczy się dla mnie najmniej. Jesteś za to skończonym dupkiem i wcale nie dziwię się, że Andreas nie walczy o waszą przyjaźń, chociaż wiele razy pytał mnie o radę w tej sprawie. Jesteś po prostu milion milionów gorszy niż on. Myślałam, że naprawdę zmieniłeś się od ostatniego razu – tutaj podciągnęła do góry rękaw bluzki, odsłaniają niewielkiego siniaka – Ale ty jesteś… nienaprawialny. Tak, jesteś nienaprawialny. – Sięgnęła po szlankę w moją wodą mineralną i przechyliła ją wprost na moją koszulkę. – A to za to, że podsłuchujesz moje prywatne rozmowy.

I wyszła, a do moich uszu jeszcze długo dobiegał odgłos odbijających od posadzki szpilek. Marta i Bill patrzyli na mnie w milczeniu, chyba nie do końca rozumiejąc tego, co właśnie się wydarzyło. Ale przecież to nie ja byłem im winny wyjaśnienia. Czy słowo ‘winny’ nie brzmi tutaj dwuznacznie? Czy ja powinienem czuć się winny za to, co właśnie zrobiłem? Bo skoro nie… to dlaczego tak właśnie się czułem?


Nienaprawialny… To słowo huczało mi głowie coraz glośniej i głośniej.


_________________________________

*Maksiu :*

49. You’re my butterfly. Sugar. Baby.

Dla wszystkich, którzy wracają. Bo powroty są piękne.

______________________________________

Po wydarzeniach z zeszłej nocy zdecydowanie wystarczyło mi wrażeń. Ucieczka z baru dość podniosła mi adrenalinę, by resztę wakacji na Seszele spędzić spokojnie. Keisse oczywiście cały dzień chodziła napuszona, dumna jak paw z wczorajszych poczynań i na każdym kroku podkreślała, że przegraliśmy i tym samym musimy wykonać jakieś specjalne zadanie. Zaczynałem się jej powoli bać, bo nigdy nie miałem pewności, co takiego może wymyślić. Marta wygraną przyjęła dość spokojnie, lecz widząc wściekłą minę Billa i zaciśniętą ze złości pięść, wybuchała głośnym śmiechem. Mój brat po prostu nie potrafił przegrywać.

Po obiedzie, kiedy razem z bliźniakiem zjedliśmy zwykłego kurczaka z rożna, nie mogąc znieść widoku homarów i różnych wytrawnych potraw, Bill wziął mnie na stronę. Upewnił się, że dziewczyny i Patrick zniknęli w windzie, by przygotować się na wyjście na basen i z uśmiechem cwaniaka rzucił:

- Dzisiaj jest wieczór karaoke. Widziałeś ogłoszenia?
- Taaaak, rzuciły mi się w o…
- Świetnie! Można się zgłaszać! A my w odpowiedzi na wczorajszą kolację zgłosimy nasze Jesteśmy-Hardcorami-Panie!

Zamrugałem porozumiewawczo brwiami. Podobał mi się ten pomysł. A jeszcze bardziej spodobał mi się, gdy usłyszałem jaki repertuar dla Keisse i Marty wybrał Bill. Parsknąłęm śmiechem, wyobrażając sobie minę Bielschowsky, która zostaje wywołana na scenę, następnie wręczają jej mikrofon i każą śpiewać wybraną uprzednio piosenkę. Bill czasami miał głowę do takich spraw. Wszystko udało nam się załatwić bez większego problemu, wystarczyło odrobinę pokłamać przy zapisach na karaoke. Odbywały się one bowiem osobiście, to znaczy zgłosić się mogła jedynie osoba, która sama chciała wziąć udział w imprezie. Nie można było zgłaszać osób trzecich, tak jak chcieliśmy to zrobić my. Kaulitz podał imiona i nazwiska dziewczyn jako nasze własne, a kiedy chłopak wyglądający średnio na 17 lat, który zapisywał uczestników spojrzał na nas jak na idiotów, brat wyjaśnił mu, że w naszym kraju (którego nazwa jest mi bliżej nieznana) są to tradycyjne męskie imiona. Chłopak chyba dał się nabrać, bo tylko wzruszył ramionami i zapisał coś w niewielkiem zielonym notatniku, upewniając się, że właśnie tę piosenkę chcemy zaśpiewać. No to będzie jazda!


*

Po południu wybraliśmy się z Martą i Papim na plażę. Mały śmigał w poszukiwaniu muszelek, które koniecznie chciał pokazać Lily i babci Rose z racji, że ta od młodości kolekcjonowała takowe rzeczy. Ja w końcu mogłem spełnić swoje zeszłoroczne życzenie i rozłożyłem się plackiem na ręczniku, a pod ręką miałem ulubionego drinka California Driver, lecz musiałem zrezygnować ze skręta. Z własnej woli i z powodu obecności Patricka. Słońce przygrzewało mocno, słychać było szum morza, a obok siebie miałem najpiękniejszą i najwspanialszą kobietę pod Słońcem. Marta wzrokiem pilnowała synka, jednocześnie starając się opalić. Jej gładka skóra coraz bardziej robiła się brązowa, co wywoływało na jej twarzy ogromny uśmiech.

- Mamo! Pac jaka duuuza! – usłyszała podekscytowany głos Małego, który w jednej sekundzie znalazł się przy niej, a w rączkach mocno ściskał muszelkę. – Pokazę ją Lils jak wlocimy!

Marta pochwaliła synka i postanowiła pomóc mu w szukaniu czegoś godnego uwagi. Radość chłopczyka nie miała granic. Złapał mamę za rękę i zaczął ją ciągnąć w stronę brzegu.

- Paps! – zawołałem za nim. Odwrócili się oboje. – Znajdź też jakąś dla mnie, okej?
- Dobla, Tomciu! – klasnął w rączki i schylił się, by podnieść kamyk. – Twoja muszelka będzie wyjątkowa. Będzie idalna!*

Buchnąłem śmiechem równocześnie z Martą. Moja muszelka ma być IDALNA. Znaczyło to zapewne, że będzie perfekcyjna w każdym calu. Pokazałem Papiemu kciuk uniesiony w górę, a ten odwazjemnił gest i rzucił się w kierunku morza, gdzie jego bystre oko ponownie coś dostrzegło. Patrzyłem jak niespełna osiemnastoletnia dziewczyna opiekuje się swoim trzyletnim dzieckiem i byłem pełen podziwu. Nie wiem, czy wielu jest ludzi, którzy daliby sobie radę w tak młodym wieku z tak ogromnym wyzwaniem. Ja z pewnością nie podołałbym zadaniu. Pamiętam przecież jak dowiedziałem się, że Marta ma synka. To było jak kubeł z zimną wodą. Stchórzyłem wtedy, uciekłem, bałem się, że mogę nie poradzić sobie z taką odpowiedzialnością. A ona? Po prostu dawała sobie doskonale radę i nie oczekiwała od nikogo pomocy. Robiła wszystko z wielkim wyczuciem, z perfekcją i, co najważniejsze, jej miłość do tej małej istoty mogłaby skruszyć nawet lód.

Na plaży zasnąłem na kilkanaście minut, a kiedy się obudziłem Marta leżała obok mnie, a blondynek liczył swoje muszelki. Gdy zobaczył, że nie śpię, podbiegł do mnie i wręczył mi jedną z nich, uśmiechając się tuż nad moją głową.

- Plose, Tomciu. Ta jest najładniejsa. Mamusia pomogła mi ją znaleźć.
- Dzięki, Mały. Idalna, co?

Chłopczyk zaśmiał się cicho i powrócił do swoich zdobyczy. Zerknąłem na zegarek. Dochodziła siedemnasta.
- Dzisiaj jest wieczór karaoke. – Rzuciłem jakby od niechcenia, czekając na reakcję Marty. Spodziewałem się entuzjastycznej odpowiedzi i nie zawiodłem się.
- Świetnie! Idziemy?
- Tak właściwie… – zawahałem się na sekundę – …to już z Billem zapisaliśmy ciebie i Keisse do pewnej piosenki.

Starałem się ukryć uśmieszek, specjalnie odwracając głowę i udając, że kicham. Marta chyba się nabrała, bo nie dopytywała się, co to za piosenka, tylko od razu zgodziła się na występ. Widziałem tylko, że uśmiechała się. Dla pewności, że wszystko jest zgodne z planem i moja dziewczyna niczego nie podejrzewa dodałem, że na pewno będziemy się cudownie bawić. Postanowiłem wrócić do pokoju hotelowego. Blondynka powiedziała, że zostanie jeszcze na chwilkę na plaży. Zabrałem więc ręcznik i ruszyłem w stronę budynku. Byłem śmiesznie podekscytowany dzisiejszym wieczorem. Bill cieszył się jeszcze bardziej, dlatego postanowiłem przekazac mu dobrą wiadomość, że wszystko idzie po naszej myśli. Wszedłem do recepcji, mijając gości i wsiadłem do windy. Na pierwszym piętrze dosiadł się do mnie ten sam chłopak, który zapisywał uczestników karaoke. Musiałem się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem na jego widok. Wyświetlił się numer mojego piętra i biegiem rzuciłem się do drzwi pokoju Billa i Keisse. O dziwo były otwarte, co znaczyło, że któreś z nich na pewno jest w środku. Zastała mnie jednak głucha cisza.

- Bill? – spytałem i nie czekając na odpowiedź wszedłem do kolejnego pokoju. Nie było tam mojego bliźniaka. Była za to Keisse, siedząca w samej bieliźnie przed swoim laptopem, która najprawdopodobniej nie zauważyła, że wszedłem. W jednej sekundzie zrobiłem się czerwony jak burak i pierwszą myślą, jaka mnie naszła było oczywiście opuszczenie pomieszczenia. Byłem już gotów, by zrobić to jak najciszej, ale to, co usłyszałem kilka chwil później zupełnie zbiło mnie z tropu. Usłyszałem głos Andreasa! Automatycznie przeniosłem wzrok tam, skąd dochodził i zdałem sobie sprawę, że on i Keisse rozmawiają ze sobą na Skypie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale strój dziewczyny, a raczej jego brak, budził pewne kontrowersje. Zmarszczyłem brwi, ciągle stojąc w tych cholernych drzwiach i patrzyłem jak niemalże naga Bielschowsky powoli coraz bardziej obnaża się przed blondynem.

- Macanie z tyłu jest nie po chrześcijańsku, ale za to bliżej krzyża – Doszedł mnie głos chłopaka i jego głośny rechot, który wywołał u Keisse śmiech. Spuściła ramiączko swojego stanika, po czym jej ręce powędrowały na plecy, wprost do haftek. W tym momencie poczułem się jakbym dostał w twarz. Bez namysłu wyszedłem z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Oparłem się o nie i wziąłem głęboki oddech. Moje dłonie mimowolnie zaciśnięte były w pięści, a skronie pulsowały nerwowo. Po raz pierwszy w życiu widziałem, żeby ktoś uprawiał cyber seks. Do tej pory widziałem to jedynie na filmach, sam nigdy nie próbowałem tego rodzaju zabaw. Rozumiem, że Andreas zdolny był do wszystkiego, ale… KEISSE?! Ona i ten idiota? Nie, nie. To nie miało najmniejszego sensu. Po co Keisse miałaby zabawiać się z Andreasem, wiedząc jaki jest z niego człowiek? Przecież był ostatnim dupkiem, skurwysynem, imbecylem i ćpunem. Moja nienawiść do niego zwiększyła się teraz kilkakrotnie. On ją wykorzystywał, tak samo jak wykorzystał Billa, a ona była zbyt naiwna, by nie wierzyć jego słowom. Poza tym sama kilka dni temu przyznała mi się, że kocha Billa! Ktoś kto kocha, nawet bez wzajemności… czy wówczas może robić takie rzeczy? Czy to nie jest jak zdrada?

Poszedłem do swojego pokoju i usiadłem na łóżku. Niedługo później przyszła Marta i Papi, który spał w jej ramionach, mocno ją ściskając.

Postanowiłem, że zapomnę o tym, co widziałem, ale pierwsze wyjaśnię tę sytuację. Bo właściwie to w ogóle nie powinno mnie obchodzić. Andreas i Keisse mogli przecież robić, co tylko zechcą i nie musieli miec na to mojego pozwolenia. Dlaczego więc tak bardzo zdenerwował mnie tamten widok? Moja złość z Andreasa przeszła teraz na dziewczynę. Keisse od pewnego czasu grała mi na nerwach, ale dzisiejszego dnia moje emocje osiągnęły apogeum. Koniecznie musiałem z nią porozmawiać, chciałem wiedzieć na czym stoi to wszystko.

- Coś się stało? – spytała blondynka, widząc moją zatroskaną minę. Zmarszczyła brwi, kładąc swojego syna na łóżko.
- Nic, kochanie. – Pocałowałem ją w czoło, udając że się uśmiecham – Pójdę… Zapomniałem, że zostawiłem w recepcji swój klucz.
I wyszedłem, wsadzając ręce głęboko do kieszeni. Poczułem w nich paczkę papierosów i odczułem ulgę. Nie wiem, jaki był sens w zaciąganiu się dymem tytoniowym, ale zawsze później łatwiej było mi zebrać myśli. Szedłem przed siebie, a przed oczami ciągle miałem jeden obraz, który irytował mnie jeszcze bardziej.

Marta spojrzała na swojego synka i nachyliła się, by go pocałować. Westchnęłą głośno, sięgnęła na szafkę nocną swojego chłopaka i zabrała z niej mały srebrny kluczyk, który rzekomo znajdował się teraz w recepcji. Wsadziła go do kieszeni spodenek i otworzyła szeroko szafę, by na wieczór karaoke założyć swoją ulubioną sukienkę od Gucciego. Na jej twarz wpłynął szeroki uśmiech cwaniaka. Zapowiadał się ciekawy wieczór, o skutkach którego chłopcy nie mieli nawet mglistego pojęcia.

Nie ważne ile nas znają, nie ważne jak bardzo kochają, ważne jest to, że w chwili, w której udajemy szczęście oni wiedzą, że jest udawane.

*


- Gdzie one są, kurka wodna? – denerwował się Bill i z nerwów zaczął obgryzać paznokcie. – Powinny już tu dawno być! Jeszcze spóźnią się na swój występ! – I zamilkł, dostrzegając w oddali dwie dziewczyny, zbliżające się w naszą stronę. Zmieniły jednak kierunek i poszły tuż pod scenę. Czarny zaśmiał się przeraźliwie jak morderca w znanym horrorze i zaczął zacierać ręce. Pokręciłem głową z politowaniem i postukałem się palcem w czoło. Patrick ubrany w T-Shirt z napisem „I love my mummy” patrzył na niego podejrzliwie, potem spojrzał na mnie. Poczochrałem mu czuprynę.
- Jesteś psychiczny, wiesz? – burknąłem w stronę brata, lecz po chwili uświadomiłem sobie, czego zaraz będę świadkiem i sam zaśmiałem się jak on wcześniej. Patrick siedzący tuż obok mnie na ladzie, ziewnął przeciągle i zaczął rozglądać się za swoją mamą. W rączkach mocno ściskał szklankę z sokiem bananowym, który co jakiś czas sączył przez rurkę. Miałem pewien problem z wprowadzeniem go tutaj, bo był to wieczór dla dorosłych, a Mały bardzo chciał nam potowarzyszyć. Ale czego nie załatwią pieniądze? Pokazując dowód, wcisnąłem ochroniarzowi sto dolarów i było po kłopocie. Marta i Keisse nie zostały poproszone o żaden dokument, chociaż obie były jeszcze niepełnoletnie. Wynikało to na pewno z faktu, że osiłek na bramce prawie ślinił się na ich widok, dorzucając jakiś tekst o rzadko spotykanych tutaj blondynkach. Miałem ochotę coś mu odpyskować, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem.

Nie było chwili, w której Czarny nie cieszyłby się ze swojego planu, aż mu się oczy świeciły. Byliśmy pewni, że następnym razem Keisse odechce się zabierać nas do restauracji, pochować wczesniej nasze portfele i zmusić do ucieczki.

Muzyka brzmiała mi w uszach, na przemian ze stukającymi się szklankami. Na scenę wyszła właśnie kobieta rozmiarów hipopotama, zaczynając śpiewać jakąś hiszpańską piosenkę i mocno przy tym kręcąc biodrami. Bill i Patrick na jej widok rownocześnie wypluli przełykany wlaśnie napój tak, że na koszulce osobnika stojącego przed nami pojawiły się teraz plamy po piwie i soku. Całe szczęście nikt nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi. W pewnej chwili przeszedł obok nas chłopak o ciemnych, kręconych włosach z plakietką hotelu na koszulce. Sekundę później, dostrzegłszy trzyletniego blondynka, zatrzymał na nim swój wzrok. Przewróciłem oczami, sięgając do kieszeni po kolejne pieniądze, aby wręczyć je mu za przetrzymywanie tutaj dziecka. Byłem pewien, że właśnie o to mu chodzi. Szczenka opadła mi trzy centymetry w dół, kiedy usłyszałem jak ten niepewnie wypowiada imię Patricka i podchodzi bliżej, by się Małemu przyjrzeć. Następnie jego oczy poszerzyły się znacznie i ciemnowłosy zaśmiał się głośno. Papi wówczas spojrzał na niego i krzyknął uradowany coś po polsku.

- Puppy! Ciao, mio amicco! – tyle udało mi się zrozumieć ze słów młodego Włocha, który nazywał blondyna swoim przyjacielem. Później zaczęli prowadzić rozmowę po polsku. Chłopak wziął dziecko na ręce i podniósł do góry. Moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Billa, który był tak samo zbity z tropu jak i ja. Nie wiedziałem kim jest ten człowiek ani dlaczego właśnie dotyka Patricka. Nie musiałem jednak długo czekać na wyjaśnienia, gdyż Włoch zauważył mój niepokój i wyciągnął ku mnie dłoń, wcześniej sadzając Papiego na blacie. Zwrócił się do mnie w jakimś języku, z którego mogłem jedynie wywnioskować, że mówił do mnie po polsku. Zaprzeczyłem ruchem głowy, dając mu do zrozumienia, że nie mam pojęcia, o czym do mnie mówi.

- Jestem Marcello. Czy Puppy jest tutaj con voi? – spytał łamaną angielszczyzną, uważnie patrząc mi w oczy. Ukazał szereg białych zębów, które idealnie kontrastowały z jego ciemną opalenizną. Musiałem się uważnie przysłuchać, by zrozumieć jego słowa – Gdzie jest Marta?

Rozglądnąłem się i dostrzegłem, że moja dziewczyna i Keisse stoją tuż pod sceną, gotowe do swojego występu. Wskazałem na nie głową, a Włoch od razu przeniósł na nie wzrok.
- Bellissimo! Marta jest najpiękniejszą kobietą pod Słońcem! – krzyknął, patrząc na blondynkę ubraną w obcisłą błękitną sukienkę.
- Marta jest moją dziewczyną. – Odparłem trochę bezczelnym tonem, mierząc go od stóp do głów. Swoją obecnością i włoskim akcentem zaczął powoli działać mi na nerwy.
- To nie zmienia faktu, że jest najpiekniejsza.

Był zupełnie niewzruszony moimi słowami. Co prawda odpowiedział mi na nie, ale wyglądało to jakby tak naprawdę wcale ich nie usłyszał. Patrzył na dziewczynę z takim podziwem, jakby zaraz miały mu wypaść oczy. Nawet nie zerkał na mnie. W jednym musiałem przyznać mu rację: Marta rzeczywiście wyglądała przepięknie. Prowadzący sięgnął po mikrofon i wyczytał imiona dziewczyn. Od razu dostałem ogromną dawkę dobrego humoru i razem z Billem zderzyliśmy o siebie swoje szklanki. Mały na widok swojej mamy krzyknął coś głośno. Posadziłem go na swoim ramionach, żeby miał lepszy widok. Zapowiadało się niezłe show, które miałem oglądnąć razem z Billem, Patrickiem i… niejakim Marcello, o którym nie wiedziałem zupełnie nic, poza tym, że był po uszy zakochany w mojej dziewczynie.



*

Marta i Keisse słysząc swoje imiona, przybiły sobie piątki i pewnym krokiem wyszły na scenę. Próbowały dostrzec gdzieś część widowni, która przyszła tu specjalnie dla nich, ale nie sposób było to zrobić. Prowadzący podał im tytuł piosenki, którą właśnie miały zaśpiewać, a na wielkim telebimie od razu pojawiły się napisy. Miały minutę na niewielkie przygotowanie się i przeczytanie tekstu. Otworzyły kartkę i dostrzegły umieszczony na niej napis. Ich szczenki w tej chwili, gdyby tylko mogły znalazłyby się na podłodze.

- O nie. – Skomentowała drżącym głosem brunetka.
- O Boże.
- Zamorduję ich.
- I zakopię w ogródku obok chomika.
- Tego się nie spodziewałam. – Keisse tupnęła nogą jak mała dziewczynka – Myślałam, że wybiorą jakieś „Eye of the tiger” albo w najgorszym wypadku coś z repertuaru Queen’u.
- Ej, ale ja dobrze myślę? To ta piosenka…- zaczęła niepewnie Marta, drapiąc się po brodzie – Jakoś tak to szło… Kom maj lejde, kom, kom maj lejde, czy coś takiego, nie?
- Tak. To dokładnie to samo. – Ciemnowłosa przełknęła głośno ślinę, przeklinając w duchu na bliźniaków. Może wczorajszy pomysł z restauracją był zbyt mocnym przegięciem? – Właśnie tak się rozpocznie i zakończy jednoczesnie moja kariera muzyczna. Cholera, a chciałam wydać własną solową płytę!
- To będzie totalne upokorzenie. Wyjeżdżamy za kilka dni, zawsze można te ostatki spędzić w pokoju hotelowym, nie pokazując się nikomu.
- W szafie czy pod łóżkiem? – prychnąła Keisse. – Ale Młoda, my się nie damy tym dwum bliźniaczym bestiom. Zawsze mogło być gorzej, prawda? Na przykład w ich przypadku.

Uśmiechnęły się do siebie porozumiewawczo i wybuchnęły śmiechem. Jeżeli to one są w złym położeniu, jak nazwać to, z czym za kilka minut zmierzą się chłopcy? Ta myśl spowodowała, że bez skrępowania sięgnęły po mikrofony i wzięły głęboki oddech. Piosenka Crazy Town „Butterfly” nie wydawała się już być taka przerażająca.

______________________________

*Maksiu