SERIA III
Wszystko jest inaczej niż miało być. Ci, którzy kiedyś odeszli, wrócili, a ci, którzy mieli być, odeszli.
Dla tych, którzy będą.
________________________
Kilka miesięcy temu w jednym wywiadzie zapytano mnie, jak wyobrażam sobie siebie i najbliższe otoczenie za 10 lat. To pytanie szczególnie utkwiło mi w głowie. Pamiętam, że otworzyłem już usta, by powiedzieć, że z pewnością ja, Bill, Georg i Gustav będziemy szaleć na wielkej scenie zapewne gdzieś w Ameryce Północnej, spotykać się z fanami, uciekać przed paparazzi, odbierać nagrodę Grammy, a czerwony dywan będzie dla nas chlebem powszednim, ale tak szybko jak to było tylko możliwe, zamknąłem usta i w efekcie nie wydałem z siebie ani jednego dźwięku. Dziennikarz patrzył na mnie przez chwilę, a w każdej kolejnej sekundzie na jego twarzy malował się coraz większy strach, że może moje struny głosowe doznały jakiegoś większego uszkodzenia i nagle nie potrafię mówić lub, co gorsza, spotkał mnie napad jakiejś dziwnej choroby. Rozwiałem jego wątpliwości, mówiąc, że nie mam zielonego pojęcia, co będę robił jutro, za tydzień albo w przyszłym miesiącu, a co dopiero za 10 lat.
Tak na prawdę dużo razy rozmyślałem nad tym pytaniem i za każdym kolejnym razem moje wizje były do siebie podobne. Teraz jednak, kiedy Bill jakimś dziwnym sposobem zmienił datę na moim laptopie i w oczy raził mnie dzień 12. maja 2019 siedziałem ze wzrokiem utkwionym w te kilka cyferek. Na prawdę chciałbym wiedzieć, co wydarzy się tamtego dnia, ale przyszłość jest tylko wielką czarną plamą.
*
Lotnisko w Berlinie nie należało do moich ulubionych, może to ze względu na dość dużą ilość Turków pracujących tutaj. Ale każdego trzeba było dażyć szacunkiem, zwłaszcza kiedy ludzie kłaniali ci się nisko, a ty nie miałeś pojęcia, kim ta osoba jest. Przerzuciłem przez ramię plecak i szybko rozluźniłem krawat pod szyją, w myślach przeklinając na tę część garderoby, której i tak nigdy nie nauczyłbym się wiązać. Właśnie zapowiadano, że wylądował samolot linii Wizzair z Amsterdamu, a mnie zaczepiła wysoka, miła blondynka, jedna ze stewardess, latająca na tych samych liniach, co ja.
- Udanego urlopu, Tom. - Powiedziała po angielsku i wyszczerzyła białe zęby, machając mi na pożegnanie. Uśmiechnąłem się do niej, również jej odmachując i dziękując. - I pozdrów ode mnie Martę. Nie możemy się doczekać, kiedy wróci do pracy.
- Ja właściwie mogę, Noemi. To dopiero siódmy miesiąc, a ona już narzeka, że chce wrócić. Ja najchętniej zabroniłbym jej pracować przez najbliższe 50 lat. - Puściłem do niej oczko i już mnie nie było na hali lotniska. Z pola widzenia znikła mi długonoga blondynka, a przed oczami ukazała się inna, lecz dużo, dużo ładniejsza. Właściwie najpiękniejsza jaką w życiu widziałem, a wypukły brzuch tylko dodawał jej uroku. Marta stała przy czarnym Audi RS4, bawiąc się kluczykami od samochodu, a wokół niej biegało dwoje równie pięknych dzieci. Na mój widok uśmiechnęła się, a mnie zrobiło się lżej na duchu z myślą, że najbliższe dwa miesiące spędzę tylko i wyłącznie w towarzystwie rodziny. Podszedłem do żony i mocno pocałowałem ją w usta, kładąc jedną rękę na jej brzuchu, a drugą na pośladku.
- Dzień dobry, pani Kaulitz. - Powiedziałem jej do ucha - Seksownie pani wygląda. Chyba się pani troszkę przytyło.
- No jasne, skoro Simone ładuje we mnie tyyyle jedzenia! - krzyknęła z głośnym śmiechem, rzucając mi się na szyję - Panie pilocie, cieszę się, że już jesteś!
W tym samym czasie usłyszałem głosy dzieciaków, które z wielką radością na twarzach biegły w moją stronę. Szybko złapałem oboje na ręce, całując na przywitanie.
- Cześć, dzieciaki! Uuu, ile ty ważysz Billie? - zwróciłem się do chłopczyka o kasztanowych włosach, udając, że podnoszenie go sprawia mi trudność. Później zerknąłem na przepiękną dziewczynkę o włosach takiego samego koloru jak jej mama i pięknych brązowych oczach, które odziedziczyła po mnie. Uśmiechała się, przytulając się do mojej szyi. - Witaj, Królewno. Tęskniłaś za tatusiem?
- Jasne. - Mia przytuliła się jeszcze mocniej. Zdecydowanie moim ulubionym zajęciem było bycie tatą.
Porzuciłem gitarę. Oczywiście zawodowo, bo w wolnym czasie lubiłem sobie na niej pograć. Marta też czasem chwytała za wiosło i urządzaliśmy sobie niewielkie rodzinne koncerty ku uciesze dzieci. Pracowałem jednak jako pilot w niemieckich liniach Lufthansa, a Marta była jedną ze stewardess, o czym zawsze marzyła. Kiedy wszystko się ułożyło, postanowiliśmy, że oboje udamy się na studia. Ja skończyłem co prawda turystykę, lecz podjąłem również kursy w aeroklubie i uzyskałem licencję na pilotowanie. Moja, wtedy dziewczyna, ukończyła szkołę dla stewardess. Rok później wzięliśmy ślub i wyprawiliśmy huczne wesele, a na naszą podróż poślubną wybraliśmy Panamę. Później na świat przyszły nasze dzieci. Na początku trudno było pogodzić pracę z rodziną, więc zazwyczaj dzieci latały samolotem z nami po całym świecie, a później zrezygnowaliśmy z tego, dość męczącego, przebywania razem. Wynajęliśmy nianię do dzieci, którą okazała się być moja mama i najczęściej jak tylko się dało, powracaliśmy do Niemiec.
Patrick chodził teraz do siódmej klasy. Wciąż miał blond włosy ułożone w artystycznym nieładzie, jak to zazwyczaj bywało u Andreasa i chyba nawet stąd wziął się pomysł na taką fryzurę. Świadomość, że spędziłem z nim wiele lat sprawiała, że czułem jakby był moim prawdziwym synem. Bill Tom Kaulitz miał 5 lat i był ulubionym i jedynym chrześniakiem wiadomo z resztą kogo. Bill rozpieszczał go tak bardzo jak tylko mógł. Przysyłał mu paczki ze Stanów, gdzie aktualnie mieszkał, a gdy tylko odwiedzał rodzinne Niemcy zawsze zabierał go na różne wycieczki. Mały go uwielbiał. Mia natomiast była malutką, słodką dziewczynką o kręconych blond włosach. Troszkę nieśmiała, ale jak na swoje 3 lata była bardzo mądra i lubiła śpiewać, zwłaszcza wcześnie rano, gdy chciała, żebym w końcu się obudził. Talent wokalny najprawdzopodobniej odziedziczyła albo po mamie albo po wspominanym wcześniej wujku, który kochał ją tak mocno jak swojego chrześniaka i nie oszczędzał jej prezentów czy komplementów. A za dwa miesiące na świat miało przyjść moje, teoretycznie trzecie, a praktycznie czwarte, dziecko. Dziewczynka. Wiedziałem, że będzie tak samo piękna jak swoja mama i siostra.
*
- Kochanie, przyszła kartka od Toma ze Sri Lanki. Pisze, że u niego wszystko w porządku, Marta świetnie się czuje, chociaż czasem marudzi, a Tom marzy, żeby już znaleźć się w domu. Dopnę ją do tych pozostałych. - Siena wsadziła telefon komórkowy pomiędzy ucho a ramię i wyciągając tysięczną już chyba pinezkę przypięła kolorową pocztówkę do tablicy korkowej, na której widniało już multum bardzo podobnych kartek z różnych części świata. - Pisze jeszcze, że musimy w końcu ich odwiedzić, bo Billie ciągle o ciebie pyta, no i na świat za niedługo przyjdzie nowy Kaulitz.
- Zadzwonię do niego i powiem, że przylatujemy, hmm... może za tydzień, co? - powiedział w słuchawce głos. W tle dało się usłyszeć wertujące kartki papieru. - Nie, nie za tydzień. Wtedy mam koncert w Montrealu. Ale może za dwa tygodnie? - znów wertujące kartki - Nieeee, cholera, Nowy Jork. O, trasa mi się końcy za miesiąc, więc wpadam do L.A. po ciebie i lecimy do Niemiec, co ty na to?
Siena tylko westchnęła przeciągle, zerkając na kalendarz. Słyszała tę samą gadkę od dwóch lat.
- Dobrze, zarezerwuję bilety. - Powiedziała w końcu kręcąc głową z dezaprobatą i była jak najbardziej świadoma, że i tak w końcu albo będzie zmuszona je przebukować albo po prostu ona i Bill nie stawią się na lotnisku w wyznaczonym terminie. Mimo wszystko powróciła myślami do swoich wcześniejszych słów, które wspominały o nowym, nienarodzonym jeszcze, Kaulitzu. Po raz pierwszy uśmiechnęła się szczerze. - Kochanie?
- Tak?
- Tęsknię za tobą.
- Ja za tobą też, przecież wiesz.
- Chciałabym mieć dzieci. - Odparła niepewnie, nieczekając na reakcję męża - Tak jak Tom i Marta. Boże, jacy oni muszą być szczęśliwi!
W słuchawce zapanowła grobowa cisza, która trwała przez dość dłuższą chwilę. Przerwało ją głośne westchnęcie po drugiej stronie aparatu.
- Rozmawialiśmy już na ten temat. - Głos Billa wydawał się nie tyle co niespokojny, jak zwyczajnie znużony - Uważam, że na razie jesteśmy za młodzi na dzieci.
- Bill! Mamy po 30 lat! To najwyższa pora na dzieci!
- Kochanie, pracujesz przecież w szkole. Tam masz na co dzień z nimi kontakt. Czego jeszcze chcesz?
- Chcę mieć własne... - szepnęła i poczuła, że zaraz się rozpłacze. Czegoś jej brakowało. Na nic zdawały się prośby dotyczące ich wspólnego potomka. Dodatkowo Bill za każdym razem upewniał się, że żona wzięła tabletkę antykoncepcyjną, żeby pewnego dnia nie zostać zaskoczonym przez ogromny brzuch. Gdyby Siena nie podjęła się pracy nauczycielki niemieckiego w jednej ze szkół w Los Angeles może wtedy nie miałby wymówki. Chociaż i tak co chwilę powtarzał, że są za młodzi, a ona wiedziała, że to nieprawda. Zwyczajnie się bał roli ojca. Myśl, że musiałby zrezygnować z solowej kariery muzycznej na pewno go przerażała. Siena przejechała opuszkami palców po zdjęciu, na którym znajdowała się dość liczna rodzina jej szwagra.
- Bill... - odezwała się po krótkiej chwili milczenia. - Kocham cię.
- Jak wyżej. - Odpowiedział szybko, lecz z nieukrywaną czułością w głosie i rozłączył się. On i ta jego kariera.
Niedługo po dwudziestych urodzinach Billa, on i Siena polecieli do Stanów. W Las Vegas wzięli szybki ślub, a na stałe zamieszkali na Ventura Boulevard w Los Angeles, w Kalifornii. Odpowiedniej byłoby powiedzieć, że zamieszkała tam Siena, bo Bill większość roku spędzał poza domem, będąc w trasie koncertowej.
*
Keisse po raz kolejny tego dnia usiadła na przeciwko wielkiego obrazu i przekręcając głowę kilkakrotnie w różne strony uważnie mu się przyglądała. Na jej czole pojawiały się zmarszczki i równie szybko znikały, a kiedy w końcu doszła do tego, czego jej brakuje w tym dziele sztuki klasnęła w dłonie i czym prędzej pobiegła po pędzel i farby. Wytarłszy dłonie w i tak brudny już biały fartuch zerknęła do okna, w którym zobaczyła zmierzającego do jej galerii sztuki Andreasa. Po chwili do środka wpadł tenże blondyn, z impetem trzaskając drzwiami.
- Ciszej! - krzyknęła w jego stronę - Klientów mi wystraszysz!
- Klientów? - zapytał Andreas i zaśmiał się na głos, a dla upewnienia, że nie ma tutaj zupełnie nikogo oprócz nich samych, rozglądnął się dookoła. - Chciałabyś naprawdę zobaczyć stado klientów wykłócających się o jeden produkt!
Keisse spojrzała na niego spod byka.
- Praca tutaj jest o wiele bardziej pożyteczna niż ten twój burdel. - Powiedziała ze złością w głosie, przejeżdżając gdzieniegdzie pędzlem z czerwoną farbą po obrazie. - Zwłaszcza, że nazywasz te biedne, niemające pieniędzy i za grosz poczucia godności kobiety, produktami.
- To nie żaden burdel tylko najbardziej znana w mieście agencja towarzyska. - Oburzył się Andreas, zakładając ręce na piersi. - Poza tym te panienki robią to, co lubią.
Keisse chciała jeszcze coś dodać i otworzyła usta, by kontynuować rozmowę, ale uznała, że stosowniej będzie się nie odzywać i nie polemizować na ten zupełnie nieinteresujący ją temat. Blondyn uśmiechnął się bezczelnie, czując swoją przewagę.
- Właściwie chciałem ci powiedzieć, że Tom zaprasza nas wszystkich do siebie jeszcze przed narodzinami małej. Pójdziemy tam razem, okej?
- Nie ma sprawy. - Odparła Keisse, w zupełności kończąc już swoje dzieło. Kolejny raz wytarła dłonie w fartuch i schowała przybory do biurka. - Zadzwonię mu o tym powiedzieć.
- Już wszystko skończone, mamo. - Oboje usłyszeli za sobą znany głos i odwrócili się w stronę ośmioletniej dziewczynki, żującej gumę balonową, która na widok Andreasa szeroko się uśmiechnęła. - Cześć, tato.
- Cześć, Młoda. Łap! - Blondyn też uśmiechnął się na widok córki, rzucając w jej stronę ulubionego batona. Dziewczynka, ubrana w żółta sukienkę do kolan z kilkoma motywami kwiatowymi, zwinnie go złapała i podeszła do Keisse, siadając obok niej na biurku.
- Co to jest burdel, mamo? - zapytała nagle, wywołując na twarzy Andreasa uśmiech - Powiedziałaś tacie tak wcześniej, słyszałam.
Keisse oblała się rumieńcem i lekko speszyła, na co Andreas uśmiechnął się jeszcze bardziej. Spojrzała na niego, szukając pomocy.
- To... no burdel to inaczej bałagan, prawda? Śmietnik jednym słowem. - Wyjaśniła, gestykukując nerwowo dłońmi. Dziewczynka machając nogami, pokiwała ze zrozumieniem.
- Jesteś śmieciarzem, tato?
- Mówiłem ci już, słonko, że pracuję w w Urzędzie Skarbowym. - Powiedział Andreas, podchodząc do córki i wyciągając z kieszeni pomięte dziesięć Euro, wręczył je jej. - A tam tyle papierów, że mama dlatego użyła słowa burdel. Zawsze mamy bałagan na biurkach.
- Aha. - Skomentowała dziewczynka, a Keisse i Andreas wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Po chwili zaczęli kontynuować swoją wcześniejszą rozmowę. Mała natomiast zaczęła otwierać swojego batona i wycignęła z ust gumę do żucia w celu przyklejenia ją pod biurko.
- Georgino Neumayer, nie waż się tego zrobić. - Keisse dostrzegłszy to pogroziła córce palcem i w tym samym czasie do galerii wpadł zdyszany Georg. Ściągnął z oczu przeciwsłoneczne Ray Bany, upewniając się, czy dobrze widzi.
- Fuu, ohyda! - nieznacznie się skrzywił. W między czasie usłyszał jeszcze 'cześć wujku', na które odmachał ręką.
Keisse przeniosła wzrok na obraz, stojący tuż za nią i zapytała z przerażeniem w głosie:
- Nie podoba ci się obraz?
- Nie obraz. Twoje buty, kochana. - Georg pokręcił głową i wszyscy przenieśli wzrok na kilkucentymetrowe szpilki brunetki, które były jej najnowszym i zdecydowanie zadowalającym zakupem. Keisse nie przejęła się jednak tą przykrą uwagą. O wiele gorzej poczułaby się, gdyby ktoś skrytykował jej najnowsze dzieło. - Jestem pewien, że nie kupiłaś ich u mnie.
- Oczywiście, że nie. Para butów w Georg Listing Shoes kosztuje tyle, co moja wypłata!
- Nic dziwnego, skoro nikt tutaj nie przychodzi. - Dodał ironicznie Andreas, za co został niemal zamordowany wzrokiem dziewczyny. Szybko odwrócił głowę w drugą stronę, pogwizdując pod nosem.
- Podrzucę ci kilka ostatnich par z zeszłego sezonu, a tymczasem moja ulubiona koleżanko... - tutaj Georg zwrócił się do Georginy z wielkim uśmiechem - Zbieraj się, jedziemy na lekcję baletu.
- Dobrze, wujku.
Mała zeskoczyła z biurka i zdążyła jeszcze chwycić swój plecaczek, kiedy Listing był już przy drzwiach.
- Będziecie u Toma na przyjęciu, prawda? - zapytał jeszcze na wychodnym pozostałą dwójkę i założył na oczy uprzednio ściągnięte okulary.
- Pewnie, nie przegapilibyśmy tego. - Odpowiedziała Keisse, a Andreas pokiwał twierdząco głową za jej słowami.
- Pa, mamo. Pa, tato. - Zawołała dziewczynka, wychodząc z galerii. 'Pa, Dżi' usłyszała jeszcze równocześnie od rodziców i zamknęła za sobą drzwi, podążając do czerwonego BMW za Georgiem.
Keisse i Andreas, wbrew pozorom, nie byli parą. Od siedemnastego roku życia Keisse i dziewiętnastego Andreasa tworzyli tak zwany 'wolny związek', czyli bez zobowiązań. Nazywani byli przez innych przyjaciółmi z przywilejami. Dwa lata później niespodziewanie okazało się, że dziewczyna jest w ciąży, lecz to nie przeszkadzało ani jednemu, ani drugiemu. Nie wzięli też żadnego ślubu, stwierdzając, że największą głupotą jest zawierać małżeństwo ze względu na dziecko. Żyli w przyjaźni, a mała Georgina tylko ją pogłębiała i można by rzec - była łącznikiem pomiędzy rodzicami. Jednak od czasu jej narodzin Keisse i Andreas nie sypiali już ze sobą, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych pytań córki i nie być głównym tematem plotek w mieście. Georgina mieszkała z mamą, ale Andreas zabierał ją do siebie na noc, kiedy tylko chciała. Poza tym widywali się niemal codziennie, bo Neumayer jako właściciel znanej agencji towarzyskiej nie miał za dużo do roboty ('nie chcę być swoim klientem' - mawiał zawsze ze śmiechem) i często odwiedzał Keisse w galerii sztuki, w której wystawiała głównie obrazy swojego autorstwa. Nie był to może najlepiej płatny zawód, ale dziewczyna zawsze podkreślała, że robi to, co lubi i jest pewna, że kiedyś ktoś doceni jej wysiłek i ciężką pracę. Ponadto, żeby nie utrzymywać się jedynie z marnych zarobków galerii i pieniędzy od Andreasa na córkę, w weekendy pracowała jak barmanka w NoName, a czasem potrzebna była pomoc w starym sklepie zoologicznym i na to też chętnie się pisała, głównie ze względu na to, że od małego kochała zwierzęta. Nie brakowało jej zatem ani pieniędzy ani czasu dla córki, która często popołudnia po zajęciach szkolnych spędzała z nią w galerii.
Georg był dość ciekawą osobą. To on z paczki magdeburskich przyjaciół zmienił się najbardziej. Znacznie wydoroślał i porzucił swoje wcześniejsze życie chłopaka pragnącego się wyszaleć. Założył szkołę baletową (nikt wcześniej nie miał pojęcia, że do późniego dzieciństwa ćwiczył balet), do której obowiązkowo uczęszczały Georgina, Mia i Luise oraz miał sieć sklepów obuwniczych w całych Niemczech, która rozprzestrzeniła się z czasem na Europę, a później na cały świat. Po kilku latach firmowy znaczek GL Shoes był jednym z najbardziej rozpoznawanych i cieszył się taką popularnością jak światowej sławy Chanel czy Gucci. Georg pieniędzy miał aż za dużo, dlatego udzielał się też charytatywnie, przeznaczając spore kwoty na hospicja czy domy dziecka. Jeśli chodzi o miłość - wciąż utrzymywał dobry kontakt z Pauline i kilka razy w roku odwiedzał ją w Paryżu, ale związek na odległość męczył ich oboje, więc postanowili zostać przyjaciółmi. Zwłaszcza, że Pauline była teraz bardzo aktywnym politykiem na arenie swojego kraju i nieraz chodziły plotki, że po Nicolasie Sarkozym to ona przejmuje naczelną władzę w państwie. Oczywiście rudowłosa szybko rozwiewała te wątpliwości, powtarzając, że rola prezydenta interesuje ją akurat najmniej. Chociaż dość ciężko było jej zorganizować czas wolny, starała się jak najczęściej odwiedzać ukochaną kuzynkę i jej rodzinę w Niemczech, będąc jednocześnie matką chrzestną Billiego.
*
Gustav ubrany w poważny garnitur ostatnim ruchem poprawił drażniący go krawat. Kolejna sprawa sądowa, w której miał dowieźć niewinności wysoko postawionego biznesmena oskarżonego o zabójstwo żony, miała rozpocząć się za niespełna 5 minut. Na sali sądowej panowała cisza. Kilka miejsc było już zajętych przez oglądających, na przeciw niego stał prokurator, za którym Gustav osobiście nie przepadał, a pan sędzia, kolega po fachu, skończywszy właśnie dopalać papierosa wszedł na salę, zerkając na zegarek. Mieli jeszcze trochę czasu.
Jacyś mężczyźni z tyłu szeptali między sobą, co było jedynym wydawanym odgłosem na ogromnej sali. Nagle cisza ta została przerwana przez dość głośny dzwonek Nokii, wydobywający się z czyjegoś telefonu. Zanim Gustav zorientował się, że to jego i że zapomniał wyłączyć sprzęt, wszystkie oczy utkwione były w niego. Sięgnął do kieszeni spodni i zobaczył na wyświetlaczu napis 'Anke'. To mogła być ważna sprawa, zwłaszcza, że jego córka chorowała właśnie na szkarlatynę, więc schyliwszy się i przysłoniwszy telefon ręką, powiedział do aparatu:
- Coś się stało, kochanie?
- Wolisz na obiad kurczaka czy kotleta? - usłyszał głos żony, krzątającej się po kuchni i odgłos uderzających o siebie garnków. Przewrócił tylko oczami.
- Niestety nie mogę teraz rozmawiać, gdyż...
- Daj spokój! To kurczak czy kotlet?
Rozejrzał się po sali. Wszyscy ciągle na niego patrzyli, więc szepnął ledwosłyszalnie:
- Może być kurczak.
- Co? Nie usłyszałam. Kurczak czy ko...
- Kurczak! - powiedział poirytowany Gustav na tyle głośno, że na sali usłyszeli to wszyscy i wywołało to falę śmiechów. Zrobił się czerwony jak burak, odwracając się do ludzi plecami.
- W sosie curry?
Rozłączył się, nie odpowiadając już na to pytanie tylko szybko wyłączył telefon, chowając go głęboko do kieszeni swoich idealnie wyprasowanych spodni.
Gustav skończył prawo i został adwokatem. Z resztą jednym z najlepszych w Magdeburgu. Nie chciał, żeby Anke podejmowała jakąkolwiek pracę, więc ta zajmowała się tylko ich domem i dziećmi. Mieli pięcioletnie bliźniaki - córkę Luise i syna Adolfa (imiona odziedziczyły po dziadkach). Przeprowadzili się do Loitsche, gdzie wybudowali duży dom tuż obok Simone Kaulitz. Anke miała z sąsiadką bardzo dobry kontakt pomimo różnicy wieku, a jej dzieci i wnuki Simone spędzały ze sobą mnóstwo czasu zwłaszcza ze względu na bliskie kontakty rodziców, którzy byli przecież przyjaciółmi.
*
Przyjęcie, które urządzaliśmy wraz z Martą na cześć naszej nienarodzonej jeszcze córki, zgromadziło wszystkich naszych przyjaciół z wyjątkiem Billa i Sieny, którzy jednak łączyli się z nami poprzez Skype. Był Georg, Gustav, Anke i bliźniaki, Keisse, Andreas i Georgina, moja mama, mój tata i Gordon oraz rodzice Marty. Zaprosilibyśmy także panią Hoffmann, ale niestety ta musiała pożegnać się z naszym światem kilka lat temu. Największą niespodzianką tego wieczoru okazała się jednak Pauline, która niezapowiedzianie także się zjawiła, przylatując specjalnie z Paryża. To było piękne uczucie widzieć wszystkich swoich przyjaciół w jednym miejscu. Szczęśliwych i spełnionych. Czekających na to, co przyniesie los.
Dzisiaj jednak żyję ze świadomością, że lepiej nie znać swej przyszłości i próbować dobrze przeżywać teraźniejszość. Cokolwiek by się nie zdarzyło, instynkt życia pomoże nam pokonać nawet najtrudniejszą przeszkodę. Jesteśmy silni i nie wiemy o tym, dopóki to niepotrzebne. To jeden z aspektów, które czynią życie niezwykle godnym tego, aby je przeżyć.
______________________
*Wiktor Hugo
*
Przyjęcie, które urządzaliśmy wraz z Martą na cześć naszej nienarodzonej jeszcze córki, zgromadziło wszystkich naszych przyjaciół z wyjątkiem Billa i Sieny, którzy jednak łączyli się z nami poprzez Skype. Był Georg, Gustav, Anke i bliźniaki, Keisse, Andreas i Georgina, moja mama, mój tata i Gordon oraz rodzice Marty. Zaprosilibyśmy także panią Hoffmann, ale niestety ta musiała pożegnać się z naszym światem kilka lat temu. Największą niespodzianką tego wieczoru okazała się jednak Pauline, która niezapowiedzianie także się zjawiła, przylatując specjalnie z Paryża. To było piękne uczucie widzieć wszystkich swoich przyjaciół w jednym miejscu. Szczęśliwych i spełnionych. Czekających na to, co przyniesie los.
Dzisiaj jednak żyję ze świadomością, że lepiej nie znać swej przyszłości i próbować dobrze przeżywać teraźniejszość. Cokolwiek by się nie zdarzyło, instynkt życia pomoże nam pokonać nawet najtrudniejszą przeszkodę. Jesteśmy silni i nie wiemy o tym, dopóki to niepotrzebne. To jeden z aspektów, które czynią życie niezwykle godnym tego, aby je przeżyć.
______________________
*Wiktor Hugo