Patrząc na oddalającego się chłopaka, poczuła w kieszeni wibrujący telefon, a po chwili głośna melodyjka Safri Duo wydobyła się z głośnika. Marta niechętnie sięgnęła po sprzęt i widząc na wyświetlaczu napis 'Mama', nacisnęła zieloną słuchawkę, uśmiechając się. Kilka razy przytaknęła głową, słysząc głos rodzicielki, która brzęczała jej nad uchem, niczym nieodpędzona mucha.
- To już jutro? Ach, tak. Całkiem wyleciało mi z głowy. – Odparła blondynka do aparatu, wbijając wzrok w swoje sznurówki i nerwowo zagryzając dolną wargę. – Będę czekać. Kocham was bardzo.
Wyłączyła się i z powrotem schowała komórkę. Zerknęła przed siebie i zamrugała oczami, by chwilę później zacisnąć powieki tak mocno, jak się tylko da. Serce biło jej szalenie szybko, a natłok myśli spowodował, że nie miała najmniejszej chęci iść gdzie indziej niż do własnego domu. Skierowała się w aleję, prowadzącą do jej dzielnicy, w której znajdował się rządek niewysokich domków. Jeden z nich był właśnie jej schronieniem, azylem. Z jednej strony czuła ekscytację, a z drugiej kompletną bezradność.
I co teraz? – pomyślała, szukając w sobie niezwyciężonej siły. Pokonać strach, zasada numer jeden.
Skończyć z Tomem raz na zawsze, zasada numer dwa. Nie można go dłużej okłamywać. **
**
Uchyliłem drzwi domu, które zaskrzypiały nie cicho, bo na dosyt głośno. Trzech facetów w domu, a nikt nie potrafi ich naoliwić.
Wbiegłem do środka jak huragan, mało nie potykając się o własne nogi i zatrzasnąłem z impetem za sobą drzwi, które skrzypnęły dwa razy głośnej niż uprzednio i na domiar tego zamknęły się z ogromnym hałasem.
- Bill! Muszę ci coś powiedzieć! – wrzasnąłem pełen radości, nie zwracając na nie uwagi. Zastałem brata na niepościelonym łóżku w pozycji półleżącej. - Całowaliśmy się! Dasz wiarę?! To z Martą to chyba coś więcej niż zwyczajna znajomość!
Rzuciłem się plackiem obok Czarnego, kładąc ręce pod głowę. Byłem szczęśliwy. W jednej sekundzie poczułem, ze mogę mieć wszystko. Ze świat zewnętrzny jest na wyciągnięcie ręki. W końcu zaczyna się układać po mojej myśli.
Mogę mieć świat u stóp. Ja nie przypuszczam, ja to wiem.
Mogę mieć takie życie jak inni mają sen.
- Super – bąknął beznamiętnie Bill, a w jego głosie wyczułem złość i ironię. – To sukces, że przelizałeś się z nią po tygodniu, to nie jest łatwa laska. Chociaż z innymi zawsze wystarczał ci jeden dzień.
Machinalnie podniosłem głowę, patrząc w jego niewymalowane oczy. Nie mogłem uwierzyć, że ten dupek tak do mnie mówi.
- Uderzyłeś się w głowę czy wreszcie ktoś ci powiedział, ze jesteś zwykłą, wypudrowaną, świnią?! – uniosłem głos, gotów nawet go uderzyć. Ale nie będę zniżał się do poziomu prostaka.
Prychnął pod nosem, a raczej oboje prychnęliśmy. W tym samym momencie.
- Nieee, nic mi sie nie stało, ale ojciec z wizytą wpadł. – Odparł spokojnie, gwiżdżąc i patrząc w sufit, wyczekując mojej reakcji.
- Jaki ojciec? Gordon wrócił? – zdziwiłem się i sięgnąłem po niedojedzonego batona, który spoczywał na szafce nocnej obok łózka. Zrobiłem wielki gryz, a skrzywiony bliźniak jakby oburzony zapytał:
- A czy Gordon jest twoim ojcem?
- No nie – odpowiedziałem niewyraźnie z pełnymi ustami i zmarszczyłem znacząco brwi.
- No to zastanów się, co pieprzysz bo… jak on to powiedział: "byłem, jestem i będę twoim ojcem bez względu na wszystko". Śmieszne, prawda?
- No, ale kto tak powiedział? – zapytałem nie ukrywając zdziwienia. No Tom, wytęż swoje szare komórki! Pomyślmy logicznie. Skoro nie Gordon, który praktycznie jest moim ojcem, to masz jeszcze teoretycznie... Prawie zakrztusiłem się kawałkiem batona, który ugrzęzł mi w gardle. – Boże. Ty serio mówisz? Johann Ka...
- Johann Klaus Kaulitz we własnej osobie.
- I ty go wpuściłeś?!
- Ależ nie. Sam sobie tu wszedł. I jeszcze bezczelnie zabrał woreczek z moimi pro... pro... Proszę cię, no! – zaczął się jąkać, co spotkało się z uśmiechem na mojej twarzy. Zawsze, gdy coś kręcił, nie mógł się wysłowić.
- Woreczek z czym twoim? – zapytałem, unosząc śmiesznie w górę jedną brew.
- Nieważne! Ważne, że on tutaj był! W moim domu!
- Naszym.- Poprawiłem go na co tylko nerwowo przytaknął. Wzruszyłem ramionami, a myśli nie dawały mi spokoju.
MÓJ ojciec, którego nie widziałem kilkanaście dobrych lat, nagle bez uprzedzenia zjawia się w MOIM domu i rozmawia z MOIM bratem. Obudził się z półwiecznego snu albo miał poważnie ciężki wypadek, w którym uszkodził sobie mózg, by dopuszczać się takich grzechów. Przecież rola takiego taty jest... niedozwolona, zabroniona. Swoją drogą, ciekawe jak on teraz wygląda?
Pewnie postarzał się o jakieś trzydzieści lat i bez wątpliwości można by go uznać za dziadka. Bo nie wierzę, by dbał o siebie jak Bill, który używa najdroższych kosmetyków i co dzień spędza w łazience kilka godzin. A jego ubiór? Szmaty za kamienia łupanego, zdaje się.
Na ulicy na pewno bym go nie poznał, ot co.
- Jaki on jest? – zapytałem, przygryzając delikatnie dolną wargę i zabawiając się własnymi palcami, które lekko o siebie uderzały. Brat wykrzywił usta, zastanawiając się.
- No taki, jak zawsze był. Pamiętasz? Wysoki, ciemne włosy i oczy – brat zerknął na mnie, oczekując mojej reakcji. Serce waliło mi jak młot pneumatyczny. Zapanowała niezręczna cisza, w której dało się usłyszeć nasze nierówne oddechy. – W pierwszej chwili, gdy go zobaczyłem, myślałem, ze widzę ciebie. Tylko bez dredów, kolczyka w wardze, obwisłych ciuchów i troszkę postarzałego. Macie identyczne wyrazy twarzy.
Mimo wszystko wymusiłem uśmiech, wracając do wspomnień. Kiedyś Bill mi powiedział, że nie mogę obracać się w tył, patrzeć w przeszłość. Najważniejsze jest TU i TERAZ. Obecna chwila. Dany moment. Ale żeby przypomnieć sobie twarz człowieka tak mi bliskiego, a który jednocześnie jest tak odległy, musiałem spojrzeć za siebie. Przymknąłem powieki, a w głowie ujrzałem te najważniejsze sceny mojego życia, kiedy on było obok. Uśmiechnięty, wspierający. Prawdziwy... tata.
- Dlaczego wrócił? – zadałem pytanie, mając krztę nadziei, że ojciec porzucił wszystko, co miał, by dostać się do swoich synów.
- Żona mu zmarła. I pewnie tylko dlatego. – Głos Billa zabrzmiał sucho i obojętnie. Kilkakrotnie zamrugałem oczami. Żona?! Czyli miał żonę! Był w małżeństwie z inną kobietą niż moja mama. Był, bo już nie jest. I dobrze mu tak. Niech cierpi, nie obchodzi mnie już to.
*
Spłukała pianę z włosów gorącą wodą, podśpiewując cicho pod nosem. Uwiła na głowie turban i owinęła się dokładnie ręcznikiem, lekko się uśmiechając. Nie był to uśmiech radości i szczęścia. Jakiś inny.
Marta po chwili wyszła z łazienki, wycierając uprzednio stopy o biały, pluszowy dywanik. Weszła do kuchni i ucieszona na widok słoika z Nutellą, podeszła do chlebaka i wyciągnęła z niego kilka kromek chleba. Nałożyła na niego czekoladowy krem, czując jak zimna dłoń dotyka jej ramienia. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Kanapka w mgnieniu oka wylądowała na jasnych kafelkach, a ona podskoczyła z przerażenia. Gdy po chwili zobaczyła przed sobą małą twarz, którą okalały rude kosmyki włosów, odetchnęła z ulgą.
- Zwariowałaś?! – wrzasnęła, kładąc dłoń na sercu i głęboko oddychając.- Wiesz, jak się wystraszyłam?
- Sratatata, zaraz mi się wytłumaczysz, ma Mademoiselle! – z udawanym oburzeniem powiedziała z francuskim akcentem Pauline, schylając się i podnosząc chleb z podłogi. Marta tylko przewróciła oczami, odbierając swój posiłek i pociągnęła kuzynkę w stronę salonu. Obie usiadły na zakurzonej kanapie. Wokół wszystko było jeszcze w proszku.
Ze ścian sypał się tynk, farba odłaziła kolorowymi płatami, a kilka puszek z żółtym kolorem stało pod drzwiami. Generalny remont trwał, albo raczej: jeszcze się nawet nie zaczął.
- Widziałam cię z nim. – Głos Rudej zadrżał, a Marta otwierając usta, by ugryźć kromkę została w bezruchu.
- I? – odparła spokojnie, mocząc zęby w słodkim kremie. Wiedziała, że zaraz wybuchnie trzecia wojna światowa, ale wolała zachować pozory.
Patrzyła na towarzyszkę, która ze złości robiła się coraz bardziej czerwona. Jej głowa wyglądała teraz jak mały, dojrzały pomidor.
- Marta! Nie rozumiesz?! Nie wolno ci!
- Przestań mi wreszcie mówić, co mogę, a czego nie! Nie jesteś moją matką.
- Zapomniałaś? Obiecałaś mu to! Nie można łamać obietnic! – jej skronie pulsowały.
- Obiecałam mu, że będę szczęśliwa. Nie ważne z kim, ważne, że będę. Nie było cię przy tej rozmowie, nie ty trzymałaś go za rękę, nie ty płakałaś mu w ramię, nie ty krzyczałaś jego imię, kiedy jego serce przestało bić! Nie ty byłaś jego miłością!
- Ale Tom złamie ci serce! Wiesz, kto to jest! Największy podrywacz na świecie! Największy zboczeniec, jakiego świat miał! Największy drań, jaki mógł kiedykolwiek istnieć, a ty chcesz z nim być…
- Z Tomem to nic poważnego. Po prostu go lubię, nic więcej dla mnie nie znaczy. Zwykła znajomość.
- Czy to dlatego... wybrałaś akurat jego? - zapytała Pauline, przełykając głośno ślinę. W gardle stanęła wielka gula, która utrudniła jej dokończenie pytania - Dlatego, że tak bardzo jest do Niego podobny?
Marta uciekła wzrokiem gdzieś daleko, a do jej oczu napłynęły łzy. Jak łatwo było ją orzszyfrować.
- Nie mam złych intencji. Myślałam, że mnie zrozumiesz.
Spuściła głowę, a jej twarz przykryły gęste blond włosy. W duchu przeklinała na siebie i równocześnie na nadopiekuńczą kuzynkę, która uważała się za nie wiadomo kogo. Przecież nie jest szmatą, nie puszcza się z nowopoznanym chłopakiem i nie zarabia tym na życie. Za dużo razy od życia dostała w dupę, by teraz pozwolić sobą manipulować. A Tom... tak bardzo Go przypominał.
- Martuś, oczywiście, ze cię rozumiem. Chcę tylko dla ciebie jak najlepiej. Wciąż uważam cię za moją małą siostrzyczkę, której potrzebna jest miłość bliskiej osoby. Ale przecież ty już masz dużo więcej przeżyć ode mnie. Tylko ten Kaulitz... coś złego mu z oczu patrzy.
- Skąd to możesz wiedzieć?
- Nazwał mnie dziwką.
Niedokończona kanapka z Nutellą po raz któryś tam wypadła jej z rąk. Cholera, no! Wiedziała, że to skończony dupek i idiota. Ale… ale tak świetnie całuje.
- Już jutro nie będziemy tutaj same.
- Wiem.