36. Widzę blask w jej oczach, ale widzę też, że on zniknie. Będzie coraz słabszy i słabszy, jak ogień, który najpierw staje się żarem, a później popiołem.*

Z nieodłącznym papierosem w ustach siedział na murku przed kolumną domków szeregowych. Jego oczy schowane za wielkimi czarnymi okularami przeciwsłonecznymi biegały we wszystkie strony w poszukiwaniu jednej osoby. Kiedy wypalił fajkę i zgasił ją o ziemię, jego umięśniona i ładnie opalona ręka wyciągnęła z paczki kolejną. Wczoraj dostał prawie całe opakowanie Marlboro, a dziś w środku już nic prawie nie było. Pośpiesznie podpalił papierosa, ładując go sobie do ust.

Dostrzegł rudowłosą wychodzącą właśnie spod numeru ósmego. Międy nimi stało kilka samochodów, więc na pewno go nie zauważyła. Szybko zsunął się z murka i czekał, aż tylko Pauline będzie trochę bliżej.
Sam nigdy nie wpadłby na pomysł, żeby z nią porozmawiać i przeprosić za swoje dawne zachowanie. W NoName nie pojawiał się już od dłuższego czasu, a jeśli już się pojawiał, to wcześniej zapoznawał się z grafikiem barmanów po to, aby nie trafić na tę dziewczynę. Kto by pomyślał, że Tom będzie z kimś dłużej niż przez tydzień. Gdyby rozstał się z Martą, Andreas na pewno nie musiałby widywać ani jej ani Pauline. Ale nic nie wskazywało na to, że przyjaciel chce zakończyć swój związek, a raczej przed nim była jeszcze długa droga niewoli.
Blondyn poczekał jeszcze przez chwilę, przyglądając się jak rudowłosa kołysze biodrami i szuka czegoś w torebce. Niezłe ciałko, pomyślał i uśmiechnął się do swoich myśli. Właściwie była całkiem w jego typie. Długie, prawie czerwone, falowane włosy, jasna karnacja idealnie grająca z delikatnym makijażem i te ubrania, które uwydatniały jej wszelkie cechy figury. Z takim ciałem mogła spokojnie iść na wybieg, a nie do baru za ladę.

- Pauline – Powiedział cicho, lecz na tyle głośno, aby go usłyszała. Dziewczyna odwróciła się i przystanęła, by spojrzeć, kto ją woła, a gdy tylko zobaczyła swojego rozmówcę mina jej zdrzedła.
- Czy my jesteśmy na ‘ty’? – rzuciła do niego od niechcenia z wielkim zamiarem splunięcia mu w twarz. Neumayer to była największa porażka wychowawcza jaką w życiu widziała, dlatego nie chciała mieć z nim więcej do czynienia.
- Możemy być nawet na ‘kotku’.
- Kretyn.
- Swój swojego pozna, nie? – Andreas uśmiechnął się cwanie, a Pauline tylko unosząc w górę oczy, zaignorowała go i odwróciła się, by iść dalej.
- Zaczekaj! – usłyszała znów, a w myślach puściła piękną wiązankę przekleństw pod adresem blondyna. Chłopak szybko znalazł się z nią twarzą w twarz.
- Czego chcesz? – warknęła coraz bardziej poirytowana.
- Podobno nie jesteśmy na ‘ty’…
Twarz Andreasa ozdobiła się jeszcze szerszym, sarkastycznym uśmiechem. W tym samym czasie rudowłosa najwyraźniej doszła do wniosku, że tylko marnuje swój czas, słchając jego wywodów, więc wyminęła go bez słowa.
- Dobra, zaczekaj! Tylko się z tobą droczę!
Dłoń blondyna spoczęła na jej ramieniu, zaciskając się lekko. Znów ta twarz i ten bezczelny uśmiech, który chciałaby móc skasować jednym ruchem. Ale widząc jakiej postury jest Andreas wiedziała, że tylko by sobie zaszkodziła.
- Łapy przy sobie! – wysyczła przez zaciśnięte zęby, wyrywając się z uścisku.
- Okej, okej – Andreas szybko zabrał rękę, ładując ją sobie do kieszeni, podczas gdy druga wciąż trzymała palącego się papierosa. – Między nami jest już dobrze?
- Słucham?
- No, czy nie jesteś już na mnie „obrażona”? – zrobił cudzysłów z paluszków, patrząc jak w Pauline zbiera się coraz więcej złości.
- Chyba sobie kpisz.
- Nie kpię. Pytam całkiem poważnie. – Odpowiedział spokojnie, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Dziewczynie wydawało się, że chyba się przesłyszała. Jakie to ścierwo było z tego faceta!
- Słuchaj ty no… – zaczęła.
- Znowu to zrobiłaś.
- Co?
- Powiedziałaś do mnie per ty.
Pauline uchodziła za bardzo spokojną i opanowaną osobę, ale w takich wypadkach najzywczajniej nie potrafiła utrzymać swoich emocji na wodzy. Totalnie gardziła osobnikiem, który stał na przeciwko niej. A gdzie jakikolwiek szacunek? Nie cierpiała tego słowa. Pewnie dlatego, że na tym świecie trzeba szanować niewłaściwych ludzi z niewłaściwych powodów.
- Oooch! Posłuchaj mnie, psie. Toleruję cię tylko i wyłącznie ze względu na bliźniaków, bo ich lubię. Jasne?!
- Czyli… Lubisz już Toma? – wydawać by się mogło, że chłopak parsknął cicho śmiechem, wyprowadzając już dość pulsującą Pauline z równowagi. Tak, to był dokładnie taki typ faceta, których nienawidziła. Zakochany w sobie, arogancki, pomiatający innymi i w pierwszej kolejności wyznający zasadę: „debilem jestem i nic, co debilne nie jest mi obce”.
Dziewczyna westchnęła tylko, mając nadzieję na jak najszybsze zakończenie tej bezsensownej rozmowy.
- Tak.
- Tak?
- Jesteś aż taki głupi czy tylko udajesz?
Wyrazy ich twarzy kontrastowały ze sobą. Jego wciąż pokrywał szeroki uśmiech, a jej kończyła się już cierpliwość, więc dostrzec można było tylko grymas i niezadowolenie. W pewnym momencie chłopak przejechał dłonią po jej długich włosach, zahaczając o kolczyk w lewym uchu. Zamurowało ją, więc nie zrobiła żadnego, nawet najmniejszego ruchu. W jego oczach było coś, czego nie potrafiła nazwać. Coś jakby ironia, pogarda, a mimo wszystko widziała ten błysk, który czynił go magicznym. Patrzył na nią tym swoim władczym wzrokiem, który przeszywał ją na wskroś. Poczuła jakieś szarpnięcie w żołądku.
- Jesteś bezczelna. – Znów się uśmiechnął, ukazując równy zgryz. Cholera, ten koleś był jakiś nie tego!
- Co ty nie powiesz. – Parsknęła sarkastycznie, krzyżując ręce na piersiach.
Andreas nachylił się, odgarniając z jej twarzy kosmyki włosów. Drgnęła, gdy szepnął wprost do jej ucha:
- Jara mnie to.
- Idiota. – Warknęła złowrogo. Czy on znów próbował ją poderwać? Nie, nie możliwe.
Nagle stało się coś, czego nie spodziewałaby się nigdy w życiu. Usta chłopaka delikatnie musnęły jej własne, powodując, że Pauline zastygła w bezruchu. Zamrugała kilkakrotnie oczami, by upewnić się, że to, co się stało jest prawdą i kiedy tylko po raz któryśtam dostrzegła na jego twarzy ten jakże znienawidzony przez nią uśmiech, zdała sobie sprawę, że on na prawdę ją pocałował! Nie zastanawiając się długo, wymierzyła mu siarczysty policzek, który w okamgnieniu stał się czerwony.
- Uderzyłaś mnie! – wrzasnął Andreas, odskakując na pół metra i masując sobie obolałą część twarzy. Papieros wypadł mu z ręki.
- Bo mnie pocałowałeś!
- Ale się temu nie opierałaś, co znaczy, że mogę to zrobić jeszcze raz.
- Tylko spróbuj, a skrzywię ci szczenkę!
Stali na przeciwko siebie, patrząc na przeciwnika. On z całkowitym niezrozumieniem, dlaczego go uderzyła, ona, gotując się z wściekłości, chętna zrobić to jeszcze raz tylko mocniej i z pięści.
W końcu Andreas opuścił ręce.
- Dobra, dobra. – Odparł, a jego wyraz twarzy całkowicie się zmienił. Pauline myslała, że padnie na zawał, kiedy znów się uśmiechnął! Czy temu kolesiowi wszystko sprawia przyjemność?! Przecież to absurdalne! – Ale między nami już jest okej?
- Jeśli powiem, że tak to dasz mi spokój? – warknęła, całkiem bezradna i zawiedziona.
- To zależy. – Usłyszała w odpowiedzi i wytrzeszczyła na Andreasa oczy ze zdumienia. Jeszcze tego brakowało, żeby to on jej dyktował warunki.
- Od czego znowu?
Kolejny raz nachylił się, tym razem robiąc to błyskawicznie i znów jego usta spoczęły na jej wargach. Pauline też zareagowała szybciej niż to było możliwe. Wedle swoich postanowień zacisnęła dłoń w pięść i z całej siły uderzyła go w twarz. Tym razem nie odskoczył z wrzaskiem, lecz pozostał w miejscu, spodziewając się jej reakcji. Jej zdziwienie i złość tylko dawało mu większą satysfakcję.
- Pauline, Pauline… – powiedział powoli i spokojnie – Jesteś bardzo niekonsekwentna w swoich czynach, wiesz? Nie czuję najmniejszego choćby skrzywienia szczęki.
- Skurwiel! – krzyknęła i oddaliła się od niego, by zacząc biec przed siebie. Już i tak zmarnowała wystarczająco dużo czasu. Jej skronie pulsowały. Czuła się jak butelka coca coli, do której ktoś wrzucił mentosa.
- Kretyn, idiota, skurwiel, a przecież i tak wiem, że na mnie lecisz! – Doszedł do niej jego głos i śmiech. Odwróciła się tylko, by pokazać mu środkowego palca i zniknęła za rogiem pierwszej ulicy, przysięgając w duchu, że jak najszybciej zapisze się na lekcje boksu. Nigdy nie rozmawiaj z idiotą. Najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem.

Świat cierpi na brak mężczyzn, szczególnie tych, którzy są cokolwiek warci.


*

Dorosła. Pluszowe misie zamieniła na mężczyzn. Colę na tanie wino. Zamiast sprawdzać, czy w opakowaniu płatków jest zabawka, zaczęła popalać papierosy przy ich jedzeniu. Nie chciała mu pokazać, jak bardzo ją to bolało. Nie chciała pokazać samej sobie, że zależy jej na nim. Życie to tylko życie. Wzloty i upadki. Zwycięstwa i porażki. Miłość i złamane serce. Przecież takich jak on jest mnóstwo! Na świecie jest sześć miliardów ludzi, sześć miliardów dusz, więc jest w czym wybierać.

Teraz próbuję się odnaleźć, zostać dobrym człowiekiem. Czasami czuję się taka silna w głębi duszy, ale muszę wydobyć z siebie tą siłę. Nie jest to łatwe. Nic nie jest łatwe. Ale ciągle trzeba próbować** - pomyślała Keisse i uniosła w górę głowę. Szła na spotkanie ze swoim strachem.

Blondwłosa kobieta, zapewne pani Kaulitz, o bardzo miłym wyrazie twarzy wpuściła ją do środka. Niepewnie kierowała się po schodach na górę. Stanęła przed jasno-brązowymi drzwiami z plakatem Green Day i od razu wiedziała, że to tutaj. Tylko Bill mógł przywiesić taki plakat i napisać krwiście czerwonym flamastrem: „I lov ya, Billie Joe Armstrong! <33″. Keisse klepnęła się otwartą dłonią w czoło, a po chwili zapukała.
- Nie jestem głodny, mamuś! – usłyszała w odpowiedzi i klepnęła się drugi raz.
- To ja… dziubasie – powiedziała dosyć głośno, lecz niepewnie i nacisnęła klamkę, wchodząc do pokoju.
- A… to… cześć, Keis.
Zdawało jej się, że się uśmiechnął i powrócił do wcześniejszego zajęcia. Trzymał w rękach ze cztery koszule i przystawiał je do różnych par jeansów.
- Możemy porozmawiać?
- Kurcze, teraz? – spytał ze smutkiem w głosie, zerkając to na jedną to na drugą część garderoby – Jestem zajęty.
- Wybieraniem koszuli?
- Wiesz, jakie to trudne?! Nie wiem, którą włożyć! – żachnął się, darząc ją morderczym spojrzeniem.
- Wy faceci. – Keisse machnęła ręką, przysiadając na tapczanie. – Wszyscy jesteście tacy sami. Potraficie tylko otwierać słoiki, zmieniać koła i schodzić na dół z kijem baseballowym jak wam coś szura!
- Ja nie jestem jak każdy facet.
- No jasne. Żaden inny nie napisałby na drzwiach, że kocha Billie’go Joe Armstronga! – zaśmiała się, patrząc jak Bill oblewa się rumieńcem i po chwili też zaczyna śmiać. Spoważniała. – Ej, Bill…
- Mhm?
- Przepraszam za tamto. No wiesz… za to, że wtedy tak na ciebie wyskoczyłam. Cieszę się, że jesteś ze Sieną, serio. Miałam wtedy po prostu zły dzień.

Dopiero teraz tak na prawdę na nią spojrzał. I uśmiechnął się całkowicie szczerze. W tym momencie kolor i fason koszuli nie były ważne. Liczyło się to, co powiedziała i że w ogóle to powiedziała.
- A ja nie uważam, że jesteś zamknięta w swojej twierdzy i nie dopuszczasz nikogo. – Odparł po chwili i podszedł do niej. Położył jej ręce na ramiona. Drgnęła. – Na prawdę cię lubię, Keisse.
- Ja ciebie też – wychrypiała, a coś wielkiego i ciężkiego ugrzęzło jej w gardle.
Bill przytulił ją do siebie, czując znany mu już zapach jaśminu.
Czasami zdarza się, że chwila stabilizuje się, zatrzymuje się i trwa o wiele dłużej niż chwila. Dźwięki się zatrzymują, ruchy się zatrzymują, na wiele, wiele dłużej niż chwile. I wtedy ta chwila mija.***

Odsunął się od niej i powrócił do swoich koszul.


*

- Za dwa dni ostatni dzień sierpnia.
Objąłem Martę ramieniem, przyciągając jej głowę do siebie. Miałem pewien całkiem ciekawy plan.
- I? – spytała, próbując rozszyfrować, co mam na myśli.
- To dla mnie, Billa, Andreasa i G&G bardzo ważny dzień. Ale sama się przekonasz. – Uśmiechnąłem się łobuzersko. – Posłuchaj, wymień mi trzy rzeczy, które zawsze chciałaś zrobić, ale zabrakło ci odwagi albo czasu.
- Ale… – zdziwiła się, patrząc na mnie.
- Proszę.
- No dobrze. Zawsze chciałam mieć tatuaż. – Odparła i przystanęła, uśmiechając się. Podniosła kawałek swojej bluzki, ukazując płaski brzuch. – O tutaj, na biodrze.
- Załatwione! – ucieszyłem się i pociągnąłem ją za rękę.
- Ale o co ci chodzi? – Marta nie opierała się mojemu uściskowi i podbiegała co chwilę, by dotrzymać mi kroku.
- Idziemy do salonu tatuażu.
- Jak to?
- Tak to. Zrobimy sobie tatuaże. – Powiedziałem, co spotkało się z jej zdziwionym, a zarazem pełnym podniecenia wzrokiem . – Chodź!

Ja poszedłem pierwszy, żeby zmniejszyć strach Marty. To była najgorsza godzina w moim życiu. Najgorsza ze względu na ból fizyczny. Poza tym byłem strasznie zadowolony, siedząc na fotelu w salonie tatuażu. Wybraliśmy ten sam, dość nietypowy wzór. Ja na przedramieniu, Marta tak jak mówiła wcześniej – na biodrze. Napis ‘love and freedom’ pośród róż z kolcami. Dziewczyna siedziała na przeciwko mnie, mrużąc oczy. Była wystraszona, ale bardziej szczęśliwa i podekscytowana. Starałem się nie pokazywać, że mnie boli, chociaż ból rzeczywiście był straszny tak jak zawsze mówił Bill.
Po godzinie Marta usiadła na fotel. Złapałem ją mocno za dłoń, przeplatając nasze palce. Żeby odwrócić jej uwagę od igły, mówiem jej do ucha różne kawały i śmiałem się.

- Cholera, jak boli! – krzyknęła w pewnym momencie, zaciskając zęby.
Po jakimś czasie jej prawe biodro pokryte było takim samym wzorem jak mój.

- Jesteś szalony, wiesz? – zaśmiała się, zerkając na swój nowy nabytek i kręcąc głową z niedowierzania, że właśnie zrobiła sobie tatuaż. – Podoba mi się.
Przystanęła kilka metrów dalej i zarzuciła mi ręce na szyję. Objąłem ją w pasie, uważając, by nie dotknąć jej wciąż bolącej kości biodrowej. Musnęła delikatnie moje usta. – Dziękuję. – Powiedziała po chwili i mocniej mnie pocałowała. Oddałem pocałunek. Staliśmy tak przez dłuższy czas, wpijając się w swoje wargi.
- Może i jestem szalony, ale to nie ja jeżdżę kradzionym samochodem bez prawa jazdy. – Zauważyłem, śmiejąc się.
- Kradzionym?
- Uwiodłaś mnie! – zawołałem ze śmiechem, żeby odświeżyć jej pamięć – Inaczej nigdy bym ci go nie dał! To tak jakbyś go ukradła!
- Wcale nie!
- Właśnie, że tak! – droczyłem się z nią jeszcze przez chwilę. – No dobra, kolejna rzecz, którą zawsze chciałaś zrobić.
Marta zastanowiła się przez chwilę. Usiedliśmy na jednej z ławek w parku. Dzień był wyjątkowo upalny i od kilku dni z nieba nie spadła ani jedna kropelka deszczu. Patrzyłem na swoją dziewczynę z podziwem. Słońce padało na jej twarz, idealnie ją rozświetlając. Bawiła się włosami i myślała nad kolejnymi rzeczami, które mogłaby mi przedstawić. Była na prawdę piękna. Była kobietą, którą wyśniłem sobie kilka dni przed spotkaniem z nią. Potrafiła rozpalić mnie najbardziej lodowatym spojrzeniem.

A miłość? Jeszcze jeden nałóg młodości, ryzykowne gry, oszałamiające stany nieważkości…****

- Jest tyle rzeczy, które chciałabym zrobić. To za trudne, by wymienić tylko dwie z nich. – Powiedziała nagle Marta, wzdychając. Kątem oka wciąż patrzyła z nieukrywaną radością w oczach na nasze tatuaże. – Ale dobrze. Chciałabym zwiedzić cały świat. Calutki. Chciałabym skoczyć na spadochronie. Przejechać się szybkim motorem. Wykąpać nago w morzu. Zrobić to pieprzone prawo jazdy. Zostać stewardessą. Albo pilotem. Kupić sobie kota perskiego. Zatańczyć finałowy taniec z Dirty Dancing. Uprawiać seks w deszczu. Jak na razie to tyle. Jak coś mi się przypomni to ci powiem. – Zaśmiała się Marta, wyliczając wszystko dokładnie na palcach.
- W takim razie spore zadanie przed nami. Ale deklaruję ci, mogę nawet pisemnie, że to wszystko się spełni. A… mnie osobiście najbardziej podoba się ta ostatnia opcja. – Wyszczerzyłem się do niej. – I kto tu jest szalony, co? Jesteś prawie jak nimfomanka!
- No co ty! Nie uprawiałam seksu od trzech lat!
- Serio? A ja wczoraj… – zaśmiałem się za co dostałem kuksańca w bok. – Aua! W takim razie pozostaje nam czekać na deszcz.
Zachichotała cicho i wtuliwszy się w moje ramiona złożyła na mojej szyi subtelny pocałunek. Gdybym nie siedział, lecz stał, kolana by się pode mną ugięły. Są dwie rzeczy, których mężczyzna ukryć nie potrafi – kiedy jest pijany i zakochany.
- Dlaczego ty to wszystko dla mnie robisz? Przecież to absurdalne. Jesteś dla mnie za dobry. – Westchnęła nagle Marta, wciąż się uśmiechając i spojrzała mi głęboko w oczy.
- Maleństwo! - prawie krzyknąłem, mocniej tuląc do siebie jej drobne ciało – Zrobiłbym największą kanapkę na świecie, gdybyś mnie o to poprosiła! Poszedłbym na koniec świata! Wypełniłbym rzeki Tymbarkiem! Mówią, że jak się zakochasz to tracisz rozum. Ja go już dawno straciłem, ale jestem gotów brnąć w to dalej.
- Bez względu na wszystkie konsekwencje?
- Jak najbardziej. – Uchwyciłem jej piękną twarz delikatnie w dłonie. – Jestem tu po to, żeby spełniać twoje najskrytsze marzenia.
- Kochasz mnie. To moje największe marzenie. – Szepnęła cicho, ledwo dosłyszalnie. Przyłożyła swoją dłoń do mojego policzka, gładząc je lekko. Przyciągnęła swoją twarz do mojej, by złożyć na ustach pocałunek.


*

Koścista dłoń przez dłuższy czas kotłowała się w kieszeni spodni, próbując wydostać z niej telefon. Po paru minutach walki odblokował klawiaturę i odczytał smsa. „Zarezerwuj dla mnie urodzinową noc. Mam ochotę na coś nowego i niegrzecznego. S. ;*” Zrobiło mu się ciepło z wrażenia i automatycznie się uśmiechnął.

- Kto to? – Keisse zajrzała Billowi przez ramię, szybko czytając wiadomość. Ten zorientowawszy się, co robi schowal telefon z powrotem do kieszeni. – Łuuhu, na urodziny chce ci strzelić coś na prawdę niezwykłego? Czego wy tam jeszcze nie próbowaliście?
- Keis! – Czarny zarumienił się nieznacznie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- No co! – dziewczyna pokazała mu język i powróciła do swojego zajęcia. Co chwilę przerzucała wzrok na zmianę z jednej koszuli na drugą. – Nie wiem, Bill. W obydwu jest ci bardzo ładnie. – Stwierdziła po chwili, trzymając jeden z ciuchów w dłoni i nie mogąc się zdecydować.
- Mi ogólnie jest bardzo ładnie. – Bill wypiął dumnie pierś, starając się jeszcze ochłonąć po przeczytaniu treści sms’a.
- Tralalala. W takim razie załóż moją kieckę.
- Jeszcze czego, żeby wyglądać jak ty.
Keisse ze śmiechem rzuciła w niego niebieską koszulą w kratkę. Bill pokręcił głową z dezaprobatą, ściągając z siebie materiał.
- Ale… chyba nie spędzisz tego wieczoru tylko z nią, co nie? – zapytała nagle Keisse nie będąc do końca pewna, czy może wyjawić mu plany urodzinowe – Obiecaliśmy wszyscy zrobić imprezę u Anke.
- Noo… – Bill zawahał się przez chwilę. – Może chciała iść do kina…
- Do kina w urodziny, wooow! A potem romantyczna kolacja w restauracji, kąpiel w jazzuzi na tarasie w wynajętym pokoju hotelowym z widokiem na cały Berlin, szampan i cała noc łóżkowych szaleństw! Serio, wyjątkowo! – dziewczyna uniosła brew, starając się dać mu do zrozumienia, że to kompletna tandeta i chyba się na to nie nabierze.
- Ej! A to dobry pomysł jest!
- Na randkę! A macie ich średnio osiem w tygodniu!
- O, a to wychodzi jednego dnia więcej niż jedna… serio? – zapytał inteligentnie, kalkulując w głowie wszystkie wypowiedziane przed chwilą liczby.
Dziewczyna uderzyła się w czoło.
- Boże. Ej no, urodziny masz raz w roku!
- I spędzę je z wybranką mojego serca.
- Wysranka twojego berca. – Mruknęła Keisse – A zresztą rób jak chcesz… komu tam zależy…

Jej zależało. Ale to było chyba bez najmniejszego znaczenia.

Na świecie jest sześć miliardów ludzi, sześć miliardów dusz, więc jest w czym wybierać. Ale czasami wszystkim, czego potrzebujesz jest ta jedna jedyna.

___________________________

*Isabel Abedi, Whisper. Nawiedzony dom.
**Marilyn Monroe
***Lucas, One Tree Hill
****Tadeusz Konwicki, Pamflet na siebie