21. Po burzy zawsze wychodzi słońce.

Drobne ciało dziewczyny z sekundy na sekundę coraz bardziej drżało. Przez plecy oparte o zimną ścianę przebiegła fala gorąca, później lodowatego zimna i tak na zmianę. Jej rude włosy przyklejały się do rozpalonego czoła, z którego powoli spływały stróżki potu. Była rozgrzana do czerwoności i pierwszą trzeźwą myślą, jaka ulokowała się w mojej głowie była wysoka gorączka. Mógłbym nawet rzec, że przypominało to febrę.
Nie mogłem patrzeć na jej zapłakaną twarz, którą co jakiś czas ukrywała w dłoniach. I te oczy. Zawsze przemawiające do mnie nieograniczoną nienawiścią, teraz – bojące się spojrzeć gdziekolwiek, pełne strachu, żalu i cierpienia. W sumie moje zadanie było już wykonane. Mógłbym bez obaw zostawić Pauline w takie pozycji, jakiej się znajdowała i odejść bez słowa, ale co bym z tego miał? Sumienie nie dałoby mi spokoju. Z resztą - miałem serce i uczucia. Empatia nie była mi obca. Nie mogłem stać bezczynnie, widząc jak Francuzka płacze.
Zerknąłem za siebie w stronę drzwi, by sprawdzić czy przypadkiem nikogo nie ma niedaleko nas i bez zastanowienia podniosłem szczupłą Pauline, trzymając ją na rękach w głębokich objęciach. Pogłaskałem ją po głowie, odgarniając włosy ze skroni i wyszedłem z ciemnego pomieszczenia, kierując się w stronę długiego korytarza.
- Ja… Nie wiem, co… Tom, dziękuję. – Powiedziała zachrypniętym głosem, połykając słone łzy, które ciurkiem ciekły po jej policzkach. Mocno ścisnęła moją szyję, przysuwając do niej swoją twarz. Wychwyciłem słodki zapach jej skóry.
- Cii, nie mów nic. – Odparłem i przechodząc obok roztańczonych ludzi, wyminąłem wszystkich bez słowa. Czułem na sobie palący wzrok niektórych z nich. Niech sobie myślą, co chcą. Mam ich wszystkich w dupie, skoro nawet nikt nie zaoferuje pomocy. Przybyłem w jak najbardziej przyjacielskich stosunkach z planety, w której liczba populacji wynosi jeden. Równe jeden.
Wyszedłem z klubu, udając się na parking. Sine palce Pauline mocno wbijały się w moje plecy. Jakby chciała, bym jej nie puszczał. Położyłem jej ciało na tylnym siedzeniu samochodu i przykryłem kocem po sam czubek nosa. Wyglądała jakby była martwa. Wsiadłem za kierownicę i wziąłem głęboki oddech, ściągając z głowy czapkę. Przez chwilę wpatrywałem się w jakiś punkt przed sobą, nie mając pojęcia, co robić, gdzie jechać, co powiedzieć. Może powinienem iść po Billa i Andreasa? Nie, na pewno nie. Przymknąłem na chwilę powieki, próbując wszystko sobie ułożyć. Zawieźć Pauline do domu Marty czy może mojego i tam się nią zaopiekować?
Wcisnąłem gaz, obróciwszy się do tyłu i ruszyłem, kilka minut później mijając tabliczkę z napisem Loitsche.


*


- Coś się stało, że tak wcześnie wracacie? – dobiegł mnie głos mamy, gdy tylko wszedłem do domu. Zatrzasnąłem za sobą drzwi. Po chwili rodzicielka stanęła naprzeciwko mnie, polerując naczynia błękitną ściereczką. Kiedy dostrzegła coś wielkiego na moich rękach przykrytego grubym materiałem, spod którego wystawały chude nogi odziane w czerwone szpilki, od razu do mnie podbiegła, ostawiając przedmiot.
- Bill?! – zawołała automatycznie i odsłoniła kawałek koca. Odetchnęła z ulgą, widząc przed sobą nie młodszego syna, a zupełnie obcą jej dziewczynę. No tak, nawet własna matka nie jest w stanie stwierdzić, co ma aktualnie na sobie jej syn. Czerwone szpilki… kto wie, może coś takiego też kiedyś przyjdzie mu do głowy?
Mama spojrzała na mnie pytająco, przystawiając palce do szyi Pauline. – Zemdlała?
- Nie, śpi. Jest wykończona. Położę ją do mojego łóżka, niech odpocznie. – Odparłem i przygryzłem nerwowo dolną wargę. – Mamo, chyba nie masz nic przeciwko? – dodałem, obróciwszy się w jej stronę.
- Oczywiście, że nie, Tom. Idź, idź już. Zrobię ci kawy. - Machnęła ręką, wskazując podbródkiem na drzwi mojego pokoju. Jeden Bóg wie, o czym sobie pomyślała, patrząc na rudowłosą. Pewnie była przekonana, że to jakaś dupeczka, którą właśnie udało mi się zaliczyć. Ale nie dbałem o to. Najważniejsze dla Pauline był teraz spokój i cisza.
Położyłem dziewczynę do łóżka i przykryłem kołdrą. Spała jak zabita, głęboko oddychając. Spojrzałem na zegarek. Godzina była dość wczesna jak na powrót z dyskoteki, bo dochodziło dopiero wpół do jedenastej, a znając pozostałą dwójkę, która pewnie teraz opijała się do nieprzytomności, wrócą dopiero nad ranem
Wyszedłem z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi i wziąłem zimny prysznic. Myśli nie dawały mi spokoju. Chłodna woda lała się na mnie, a ja stałem nie wykonując żadnych najmniejszych ruchów. Przed oczami cały czas widniała twarz ów kolesia, który dostawiał się do Pauline. Jakbym go jeszcze gdzieś spotkał, to bym mu nogi z dupy powyrywał.
Ubrałem na siebie żółty szlafrok Billa, bo mój pewnie gdzieś zaginął wśród bałaganu, dredy obwinąłem ręcznikiem i na stopy włożyłem wielkie, pluszowe kapcie. Zszedłem na dół.
W moje nozdrza uderzył zapach parzonej kawy, którą zrobiła mama. Chwyciłem w dłoń kubek ze swoim imieniem i usiadłem w salonie na kanapie obok Jorga zapatrzonego w jakiś nudny film dokumentalny.
- Co to za dziewczyna? – zapytała Simone, wchodząc do pokoju z kofeinowym napojem i zajęła miejsce przy stole. Gordon nagle się ożywił i ściszył telewizor, zerkając to na mnie, to na mamę.
- Koleżanka. Najprawdopodobniej została zgwałcona. – Odpowiedziałem beznamiętnie, czując jak pod wpływem wypowiadanych słów coś przewraca mi się w żołądku. Rodzicielka wydała z siebie cichy jęk współczucia, a ojczym ciężko westchnął. – Wszystkiego się dowiem jutro, jak Pauline się obudzi. Teraz potrzeba jej snu.
- Położyłeś ją spać w brudnych ubraniach? – zapytał Gordon, marszcząc brwi.
- A co? Miałem ją rozebrać, okąpać, umyć jej ząbki i może jeszcze poczytać bajkę na dobranoc? Potem pomyślałaby jeszcze, że zgwałcono ją dwa razy w ciągu jednego dnia. Śmieszne, nie? – odparłem, nie kryjąc sarkazmu i pokręciłem z dezaprobatą głową.
Zapadła niezręczna cisza, która przerywały tylko odgłosy upijanych łyków kawy. No ładnie. Bliźniak z Andreasem szaleją na parkiecie, a ja siedzę i martwię się za kogoś. W dodatku za kogoś, kto nigdy nie darzył mnie sympatią i dla kogo byłem po prostu zwykłym, nic nieznaczącym śmieciem. Ale właśnie ten ktoś był najbliższą osobą Marty. Nie, nie pomagałem Pauline z perfidnego egoizmu i dla własnych korzyści. Nawet, gdyby była mi całkiem obcą dziewczyną - nigdy nie obojętną w takiej sytuacji, w jakiej się znalazła. Kiedy mój kubek po kawie zaczął świecić pustką, odłożyłem go, rzuciłem krótkie dobranoc i udałem się na górę sprawdzić stan mojego gościa.

Kto by pomyślał, że ja, który najbardziej kłócę się z Pauline, będę opiekował się nią we własnym łóżku? Paradoks. Dwie sprzeczności, można by rzec.
Dziewczyna głęboko spała, a jej oddech lekko świszczał. Podszedłem powoli z obawą, że ją obudzę, ale widząc jak bardzo pochłonięta jest snem mój strach zelżał. Usiadłem na brzegu łóżka, lustrując wzrokiem jej ciało, którego większą część przykrywała kołdra. Po raz pierwszy od czasu poznania Pauline mogłem się jej uważnie przyglądnąć. Miała delikatne rysy twarzy, które okalała kaskada czerwonych włosów, zgrabny nos i długie rzęsy. Nie była brzydka, wręcz przeciwnie, była na prawdę ładna, ale pod żadnym względem nie przypominała Marty. Mojej Marty. Musiały być raczej dalszą rodziną.
Sięgnąłem po czarnego Samsunga i wystukałem na nim wiadomość.

Pauline nocuje u mnie. Tom.

Wysłano do: Marta.


*


- Jawohl! Jawohl! Ich liebe Alkohol!

Usłyszał po raz setny Andreas, co spowodowało, że zawartość jego żołądka wykonała szalony taniec. Skrył głowę z obawą, że ktoś nieproszony może ich usłyszeć i o mało nie uderzył Czarnego w twarz. Doprowadzał go do szału tym ciągłym śpiewaniem. Była już trzecia nad ranem, a myśl o tym, że mógłby teraz wracać do swojego domu podczas, gdy Bill szedłby tutaj całkiem sam, sprawiła, że szybko zaprzestał rozmyślania o tym. Przecież widząc jak Kaulitz krzywo idzie, każdy zacząłby się o niego martwić. Takiemu to nawet nie można by życzyć dotarcia do domu w przyszłym miesiącu, bo po drodze tak czy inaczej jebnąłby w słup i tyle by po nim zostało. Na całe szczęście zbliżali się już do małej wioski i dostrzegając niewielki biały domek, Andreas odetchnął z ulgą.
- Bill, zamknij dziób, bo nie ręczę za siebie! – warknął w końcu, kiedy młodszy ponowił swoje śpiewanie, które bardziej przypominało wycie staruszek w chórze kościelnym i zacisnął pięści ze złości. – Wypiłeś tylko jedno piwo, a tobie już odwala!
- Andrutku mój kochany – powiedział Bill zupełnie zmienionym głosem, przez który na pewno nie zrobiłby kariery i zatoczył się wokół własnej osi. W ostatniej chwili blondyn, który tez był lekko wstawiony, przytrzymał go. Chociaż Andreas wypił znacznie więcej, to jednak w jego głowie wciąż były trzeźwe myśli. – Heeeeej! – zawył Kaulitz po chwili i przystanął – czy ja przypadkiem nie mam dwóch różnych sznurówek?

Blondyn uniósł oczy ku niebu, ciągnąc go za sobą, jednak ten był nieugięty i wskazał palcem na swoje brązowe buty.
- Czego mnie ciągniesz jak psa za smycz? Przyjrzyj się uważnie, no normalnie dwie inne!
- Nie wiem, czy alkohol nawet w tak małych ilościach obniża ostrość widzenia, ale nawet ślepy by dostrzegł, że masz skórzane buty ze szpicem, w których nie ma ani pół sznurówki.
- Serio?
- Chodź już!

Andreas powoli tracił cierpliwość i kiedy wreszcie dopadł drzwi przy ulicy Bahnhofstrasse dziewiętnaście, ucieszył się niemiłosiernie, unosząc obie ręce w górę w geście podzięki.

Okazało się, że to, co przeżył przed chwilą było tylko ułamkiem wyczyn Billa. Czarny potraktował drzwi z kopniaka i dopiero po chwili przypomniał sobie, ze w kieszeni ma klucze. Wyciągnął je próbując trafić jednym z nich do zamka, głośno się przy tym śmiejąc.

- AHOJ WARSZAWAAAAA! JAK LECIEEE?! – wrzasnął przeciągle na całe gardło, otwierając drzwi, co spotkało się z pomrukami niezadowolenia obudzonych domowników i ucieczką Andreasa jak najdalej od niego. Biegł z powrotem w stronę Magdeburga aż się za nim kurzyło. Bill odwrócił się tylko, by spojrzeć na uciekającego przyjaciela i wzruszył obojętnie ramionami, przekraczając próg mieszkania. Czknął i nie zauważając wysokiego stopnia, runął na podłogę jak długi. *


*


Usłyszawszy przy uchu ciche odgłosy, gwałtownie podniosłem głowę znad miękkiej poduszki. Po chwili czyjaś ręka, którą rozpoznałem po czarnych paznokciach, uderzyła mnie w ramię. Przeciągnąłem się leniwie, patrząc na brata miażdżącym wzrokiem.

- Tom, spałeś w moim szlafroku. – Zauważył, mówiąc szeptem, a ja spojrzałem w dół, ujmując wzrokiem swoją nienaganną sylwetkę. – I w dodatku nie w łóżku tylko na krześle. I byłeś tak przekrzywiony… o tak, właśnie tak – tutaj zrobił dziwną pozę, lecz widząc, że ja jeszcze nie do końca kontaktuję ze rzeczywistością, machnął ręką, próbując usiąść na środku łóżka. Kiedy jego kościsty tyłek dotknął czegoś wypukłego, odskoczył na dwa metry, masując obolałą część ciała. Usłyszawszy cichy dziewczęcy jęk, odsunął kawałek kołdry, a to, kogo tam zobaczył sprawiło, ze mało nie dostał zawału.
- Aaaaaa! – rozległ się głośny krzyk z obu stron. Wystraszona Pauline zaczęła ciężko oddychać, a jeszcze bardziej wystraszony Bill patrzył na nią, jak na dziwoląga. Jego szczęka opadła kilka centymetrów w dół. Dopiero teraz do mnie dotarło, że w moim łóżku jest dziewczyna. Zapomniałem o tym na śmierć.
- Kurwa! – usłyszałem po chwili z ust bliźniaka, który najwyraźniej na coś nadepnął i teraz skakał po pokoju, trzymając się za stopę. – Tom, idioto, musisz przyprowadzać te swoje panienki do domu?!
- Usiadłeś mi dupą na twarzy! – przerwała mu rudowłosa, a jej poliki znacznie się zaróżowiły. Siedziała z podkurczonymi nogami, zerkając raz na mnie, raz na mojego brata.
- I tak jest taka mała i chuda, że pewnie nawet jej nie poczułaś!
- Twoje kości wrzynały mi się w nos!
Bill otworzył usta, by coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie zabrakło mu słów. Prychnął pod nosem, odwracając głowę. Teatrzyk jaki właśnie oboje przedstawili wydawał się być dość komiczny. Czarnemu każdy włos sterczał mu w inną stronę, miał niesamowicie gigantyczne worki pod oczami i w dodatku na sobie tylko błękitne dresowe spodnie, w których wyglądał jak bezdomny człowiek, zamieszkujący dworzec kolejowy. Pauline natomiast z burzą rudych włosów, rozmazanym makijażem i w swoich codziennych ubraniach siedziała i mówiła coś do siebie po francusku.
- Bill jestem. – Chłopak wyciągnął w jej stronę rękę, którą ona mocno lecz niepewnie uścisnęła. Oboje uśmiechnęli się do siebie. No super! Ja kiedy pokłóciłem się z Pauline za żadne skarby nie mogłem odzyskać jej zaufania, a oni niech od razu skoczą sobie w ramiona!
- Pauline Bianca Clotilde Prevert, ale mów mi po prostu Pauline, bo nie mam pojęcia dlaczego rodzice dali mi tak długo na imię.

Gdzieś to już słyszałem… 

- Pauline?! To ty jesteś kuzynką Marty i dziewczyną, którą Tom nazwał…
- Bill. Powinieneś już iść, nie uważasz? – przerwałem mu zirytowany, posyłając porozumiewawcze spojrzenie. No tak, czasami jego iloraz inteligencji wynosił minus dziesięć.
- Tak, jasne.

Takim właśnie sposobem Bill i Pauline poznali się. Później wzięli ślub, urodziła im się szóstka dzieci i żyli długo i szczęśliwie. Żartowałem, nie było aż tak różowo.
Kiedy wreszcie pozbyłem się bliźniaka z pokoju (kazałem mu zrobić śniadanie dla jego nowej koleżanki, na co zgodził się bez marudzenia) mogłem zacząć rozmawiać z Pauline w dość normalny sposób.
- Byłeś przy mnie całą noc? – zapytała cichutko, chowając wzrok. Przytaknąłem głową i oblizałem spierzchnięte usta, delikatnie gryząc dolną wargę.
- Czy między tobą, a tym… – zacząłem gestykulować, gdy na mnie spojrzała – tym… kolesiem coś zaszło?
Spuściła głowę. Najwyraźniej wszystko powróciło. Każda niechciana myśl znów pojawiła się w umyśle.
- Jeśli chcesz wiedzieć, czy mnie zgwałcił to pocieszę cię faktem, że nie doszło do tego. Przybyłeś w samą porę. Mon héros.*
Odetchnąłem z wielką ulgą, a kamień spadł mi z serca.. Dziewczyna posłała mi ciepły uśmiech, odwzajemniłem go. Serce tłukło się w mojej piersi jak szalone, z sekundy na sekundę zwiększając siłę bicia, przynajmniej tak mi się wydawało.


A po nocy przychodzi dzień,

A po burzy spokój…**



- Marta wie, że tu jesteś. Możesz wziąć prysznic, przygotuję ci czysty ręcznik i pożyczę ci jedną z moich koszulek. Później zejdź do kuchni na śniadanie. – Odparłem, skubiąc róg puszystej poduszki i sam zastanowiłem się, jakim dziwnym cudem mogłem nie lubić Pauline. Przecież była… No właśnie, jaka była?
Pamiętam dzień, w którym miałem przeprosić ją za dziwkę. To właśnie wtedy poznałem Martę i z przeprosin nic nie wyszło. A teraz Marta ma rzekomego Patricka, a mnie głęboko gdzieś. Po prostu żyć, nie umierać.

Francuzka zrobiła, jak jej mówiłem. Ja w tym czasie zeszedłem do Billa, pomagając mu zrobić gulasz myśliwski, cokolwiek to było. Wiem, trzeba być naprawdę człowiekiem z problemami, żeby takie coś jadać na śniadanie. Ale to u nas chyba było rodzinne, prawda?
- Widziałem Gustava z tą jego nową dziewczyną. – Zaczął bliźniak, krojąc mięso, po czym wrzucił je do garnka i wytarł ręce o swój biały fartuszek z zielone grochy. – Jest trochę, hm… młodsza niż myślałem. ZDECYDOWANIE młodsza.
- To znaczy?
- Ma jakieś czternaście lat. – Odparł z ironią, a ja przerwałem swoją pracę i spojrzałem na niego wielkimi oczyma.
- A on dwadzieścia. – Skwitowaliśmy zgodnym chórkiem. Bill pokręcił z dezaprobatą głową.

Zamyśliłem się na chwilę, wyobrażając sobie perkusistę i ową Anke z Berlina idących razem. Przecież on będzie wyglądał jak jej ojciec, wujek lub ktokolwiek inny, żeby nie użyć stwierdzenia dziadek, a nie chłopak!
Po mieszkaniu rozniósł się głośny dźwięk dzwonka. Rzuciłem rękawicami kucharskimi o blat, wzdychając i poszedłem otworzyć drzwi. Ktoś najwyraźniej nie lubił czekać, bo ponownie rozbrzmiał dźwięczący odgłos i pukanie. Tym kimś była… Marta! Nogi prawie wrosły mi w posadzkę.
- Ty! Ty…! – zaczęła zdenerwowana, wchodząc do domu i wbijając w moją klatkę piersiową swój wskazujący palec – Zboczeńcu ty!
W przedpokoju ukazał się wyszczerzony Bill, a ja rozglądnąłem się zdezorientowany wokół, by upewnić się czy właśnie do mnie Marta skierowała swoje słowa.
- Do ciebie mówię, Kaulitz, palancie! – krzyknęła i popchnęła mnie tak mocno, że uderzyłem się ramieniem o ścianę – Myślisz, że jak mnie nie udało ci się przelecieć, to będziesz tak po prostu wykorzystywał moją kuzynkę?!
Zesztywniałem, patrząc głęboko w jej niebieskie oczy. Przepełnione nienawiścią i straszliwą złością. Zmarszczka, która ukazała się na czole tylko dodawała jej uroku. Otworzyłem ze zdumienia usta i złapałem ją za nadgarstki, kiedy najwyraźniej chciała dokonać jakiegoś rękoczynu. Boże, jeszcze zostałbym zamordowany we własnym domu!
- O co ci cho…
- Jeszcze masz czelność pytać, o co mi chodzi?! Sam wczoraj w nocy napisałeś mi sms’a, że Pauline u ciebie nocuje!
- Owszem, spała u mnie, ale tylko dlatego, że… – zamilkłem.Cholera! Bo co właściwie miałem jej powiedzieć? Nie denerwuj się, Martusiu. Pauline chcieli zgwałcić i musiałem ją wziąć pod swoje ramiona?
- Widzisz?! Nawet nie masz konkretnej wymówki! I co? Będziesz teraz kłamał?! Opiłeś ją, a potem zmusiłeś do seksu, tak?! – myślałem, że zapadnę się pod ziemię. Nogi się pode mną ugięły, a kopara opadła, słysząc, o czym mówi – Jesteś niewyżyty seksualnie! Zboczeniec, gwałciciel i to wszystko dlatego, że chciałeś się na mnie zemścić! Przyznaj się chociaż raz!
- Ale Marta, to nie tak! – zacząłem się bronić, co jednak nie poskutkowało, bo blondynka nie chciała mnie w ogóle słuchać. Obok mnie chwilę później pojawiła się Pauline, obwinięta ręcznikiem zaskoczona całym zamieszaniem.
- O, jesteś! – Marta zmierzyła kuzynkę od stóp po głowę i pokręciła z ironią głową – Musiałaś mieć naprawdę bardzo ciekawą noc. Zbieraj się, wracamy do domu.

Rudowłosa spojrzała na mnie bez słowa, dolna warga jej drżała. Nie ze zdenerwowania i chęci płaczu, lecz z rozbawienia, bo sekundę później głośny rechot rozniósł się po całym pomieszczeniu. Śmiała się, trzymając za brzuch, co coraz bardziej denerwowało Martę. Nie miałem pojęcia, czy tez powinienem się śmiać czy może jednak wyjaśnić całą sprawę. Decyzję za mnie podjęła sama Pauline, ciągnąc kuzynkę na zewnątrz. Kiedy oddaliły się o kilkadziesiąt metrów, przysiadając na niewysokim murku, mogłem spokojnie odetchnąć. Teraz wszystko w rękach Rudej.
Wróciłem do robienia śniadania z dość zniesmaczoną miną, a Bill poszedł w ślady nowej koleżanki i sam zaczął chichotać. Opamiętał się dopiero, gdy uderzyłem go ścierką w głowę. Kilka minut później nasze danie było gotowe. Co prawda wyglądem w ogóle nie przypominało tego z obrazka z książki kucharskiej, ale sam fakt, że „coś” udało nam się stworzyć wspólnymi siłami już powinien zostać zapisany do Księgi Rekordów Guinessa. Billowi zaburczało w brzuchu i z prędkością światła wyciągnął sztućce, próbując gulaszu. Skosztował i przełknął głośno ślinę.
- Tom – szepnął – Ja żyję!

Na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech triumfu, który chwilę później zblednął, gdy do kuchni wkroczyła Pauline. Wydęła usta w dziubek i zacmokała kilkakrotnie. Wskazała wzrokiem na drzwi wyjściowe. Pokiwałem ze zrozumieniem głową, chociaż żołądek skręcał mi się z głodu i strachu jednocześnie. Jako pierwsze wynurzyłem głowę, dostrzegając Martę. Siedziała skrępowana z noga założoną na nogę, a wiatr rozwiewał jej długie włosy na różne strony. Podszedłem powoli, sprowadzając na siebie jej wzrok. Uśmiechnęła się przepraszająco, wskazując miejsce obok siebie, a jej twarzy przybrała kolor dojrzałego pomidora.
- Czyli już wiem, jakie masz o mnie zdanie. – Mruknąłem, przysiadając. Pachniała inaczej. Chyba kokosem i papają, a jej delikatne dłonie nerwowo szalały wzdłuż krótkiej spódniczki. – Widać, że w ogóle mnie nie znasz.
- Nigdy tak o tobie nie myślałam – szybko odpowiedziała zawstydzona i lekko się zarumieniła – Boże, Tom. Nawet nie wiesz jak mi głupio!
- Mnie też, bo po raz pierwszy w życiu słyszałem takie zarzuty. I kto by pomyślał, ze to właśnie od ciebie…
- Przepraszam.
Obrzuciła mnie nikłym spojrzeniem. Wiem, jak źle się teraz z tym czuła. Patrząc na jej niewinną buźkę, nie mogłem się powstrzymać przed szerokim uśmiechem. Na nią po prostu nie da się złościć.
- Wybaczę ci pod jednym warunkiem – uśmiechnąłem się zawadiacko, szczerząc szereg zębów. W jej błyszczących tęczówkach dostrzegłem swoje odbicie i szalejące iskierki. Złapałem ją mocno za rękę, a moje palce gładziły jej dłoń. – Odpowiesz mi na pytanie? Obiecaj, że to zrobisz.
- Obiecuję.
- Kto to jest Patrick? – bez namysłu wyrzuciłem z siebie, czekając na jej reakcję.

Jej źrenice rozszerzyły się do pokaźnych wielkości, a usta znacznie rozwarły. Zastygła w bezruchu, wlepiwszy we mnie wzrok. Błyszczące, nieskazitelnie błękitne oczy idealnie pasowały do niebieskiej bluzeczki. Uśmiechnąłem się bezczelnie, bo wiedziałem, że wreszcie jestem górą.

_________________________
* jęz. francuski – mój bohater
** Budka Suflera – A po nocy przychodzi dzień