20. Żyjmy tak, jakby jutra miało nie być.

Resztę tygodnia pamiętam jak przez mgłę.
Następne pięć dni spędziłem leżąc w łóżku, z czego tylko jedna dziesiąta była czasem na sen. Nie jadłem prawie nic. Bill co chwilę przynosił mi jakieś jedzenie, ale ja tylko odsuwałem je ze wstrętem. Wtedy patrzył na mnie z politowaniem, a w jego oczach widać było niesamowitą troskę. Wcześniej tylko raz w życiu tak się o mnie martwił.
Starał się siedzieć przy mnie jak najczęściej, poświęcał każdą wolną chwilę, był bez względu na wszystko, nawet wtedy, gdy go o to nie prosiłem, kiedy kazałem mu wyjść. On tak po prostu był obok mnie, czasem mówiąc do mnie jak najęty, a czasem zwyczajnie potrafił siedzieć godzinami i nie odezwać się ani słowem. O Marcie nie wspominał w ogóle, chociaż dobrze wiedziałem, że kilka razy spotkał się z nią na lekcjach polskiego.
Niekiedy odwiedzał mnie Gustav, przynosząc słodycze, głównie czekoladę z jogurtem, wszyscy wiedzieli, ze mam do niej słabość. Andreas wpadł tylko dwa razy, bo jak się później dowiedziałem od Billa, zabawia się z jakimiś nowopoznanymi panienkami. Zostawiał mi swoją mp3 z moimi ulubionymi piosenkami Samy’ego Delux.
Nikt nie starał się mnie pocieszać. I dobrze, bo nie zniósł bym myśli, że jest im mnie żal.
Więc można powiedzieć, ze nie miałem tak źle, kiedy zdarzało mi się nie myśleć o Marcie, niestety bywało tak rzadziej. Kiedy zostawałem sam myśli nie dawały mi spokoju. Jak ona mogła mi to zrobić?
- Wszystkie laski to podłe suki, przekonałeś się o tym już przy tej pierwszej. Jak jej tam było… Pauline? - zapytał Andreas któregoś wieczoru.
- Mhm – wydukałem, nie wynurzając nosa spod puszystej kołdry.
Jeszcze tego świat nie widział, żebym ja przechodził załamanie nerwowe. Rozumiem, jeśli byłby to pogrzeb Billa albo przynajmniej rozwód z Martą, czego oczywiście sobie nie życzę, ale zaraz, zaraz…
- Tom, przecież wy nawet nie byliście ze sobą. Weź się w garść, rusz dupę, bo ja nie mam zamiaru siedzieć tutaj do usranej śmierci i pierdolić ci o głupotach, które i tak nie mają dla ciebie żadnego znaczenia, bo… Tom Kaulitz się zakochał. – Andreas aktorskim gestem złożył dłonie jak do modlitwy, patrząc na mnie z ironią.
- Daj mu spokój – żachnął się Bill, podnosząc głowę i malując paznokcie czarnym lakierem – Niech się wypłacze, ja też tak miałem, kie…
- Przecież ja nie płaczę! – to było pierwsze zdanie, które wypowiedziałem w całości i o trzeźwych zmysłach w ciągu ostatniego tygodnia. Na twarzy bliźniaka szybko pojawił się szeroki uśmiech ukazując biały, lecz nie do końca równy zgryz.
- Tak, jasne, a krowy są w paski i mają skrzydła. Bill! – blondyn zmiażdżył Czarnego wzrokiem i nachylił się do mnie bliżej. – Teraz mnie posłuchaj. Jeśli natychmiast nie wstaniesz z tego łóżka, nie pójdziesz się przebrać w normalne ciuchy i nie doprowadzisz się do stanu używalności, to kopnę cię tak mocno w dupę, że do końca następnego roku nie będziesz mógł na niej usiąść! A wiem, ze na pewno tego nie chcesz – Andreas wbił we mnie swój wskazujący palec, a jego poważnej miny wystraszyłby się sam Bóg – Jeśli natomiast masz zamiar spędzić resztę życia na zamartwianiu się i zabawie w smutnego, poszkodowanego emo i nie doświadczyć tego wszystkiego, czego bardzo chcesz to ja ci daję wolną rękę. Stary, masz zamiar już nigdy się nie pieprzyć? – uniósł w górę jedną brew, co spotkało się z uśmiechem na mojej twarzy. Bill zaczął klaskać, kiedy to zobaczył, a Andreas pokiwał dumnie głową.
Psia mać, on miał świętą rację. Dziewczyny to zwykłe, puste istoty, dopiero my faceci nakręcamy je jak zabawki. Dlaczego miałbym z tego rezygnować?

Wierzę w nas. Czas w coś uwierzyć. Żyjmy tak, jakby jutra miało nie być. Choć coś złego spotkało nas kiedyś, trzeba to przeżyć jakby jutra miało nie być.


*

Postanowiłem wszystko olać i nie zawracać sobie niczym głowy.

Kilka dni później mama i Gordon wrócili z Berlina. Siedząc przy śniadaniu żartowaliśmy sobie ze wszystkiego, śmiejąc się na całe gardło. Jedynie Bill prawie w ogóle się nie odzywał.
- Bill, synku, co jest? – zapytała rodzicielka, podchodząc do niego i gładząc jego idealnie ułożone włosy. Ten wzruszył tylko ramionami i machnął ręką, ciepło się uśmiechając. Zamoczył ust w słodkim kakao.
- To pewnie okres – zażartował Gordon, a mama posłała mu piorunujące spojrzenie.
- Co się tu działo podczas naszej nieobecności? Tom, jak tam twoje sprawy intymne?
Zarumieniłem się lekko, ale już po chwili znów wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Mama zaczęła opowiadać o idealnie spędzonym urlopie i rocznicy, o tym co widziała i co im się przytrafiło. Słysząc głośny dzwonek do drzwi, upiłem łyk cynamonowej herbaty i dałem znać, ze otworzę.
Serce biło mi nienaturalnie szybko. A jeśli to ona?
Na całe szczęście to nie była żadna kobieta, tylko nasz stary listonosz, trzymający w rękach wielkie pudło zza którego wyłaniała się jego mała, łysa głowa. Gdybym w trybie natychmiastowym nie odebrał mu paczki, daję słowo, że facet zrobiłby się bardziej purpurowy na twarzy niż teraz, bo ważyła ona jakieś dwadzieścia kilo, a ślepy zauważyłby brak umięśnienia u mężczyzny.
- Pan Kaulitz, tak? – odetchnął z ulgą, wyciągając jakiś zwitek papieru.
- A ma pan jakieś wątpliwości? – zaśmiałem się, odbierając od niego długopis.
- Tutaj podpisać – odparł, a ja wykaligrafowałem swoją parafkę, zerkając na pozostałe listy. Może kolejna kartka od Georga?
Listonosz przejrzał kilka kopert, które trzymał w ręku, po czym stwierdził, że to wszystko.
- Jeszcze to do nas – wskazałem palcem na białą kopertę, na której widniało moje nazwisko.
- Nie, nie. To nie pod ten adres.
- Jest napisane jak czarno na białym Kaulitz. Nawet ulica Bahnhofstrasse – zmarszczyłem brwi dostrzegając numer nie dziewiętnasty, lecz dwudziesty drugi – Ktoś zwyczajnie musiał pomylić numer domu.
- Nie, panie Kaulitz, nie zaszła żadna pomyłka. Na przeciwko mieszka mężczyzna o tym samym nazwisku, niejaki… – zajrzał do swojego notesu – Johann, tak, Johann Kaulitz. Proszę wybaczyć, ale muszę ruszać dalej. Jeszcze całe Wolmirsted czeka na pocztę. Do widzenia. – Pożegnał się i ściągnął uprzejmie niebieską czapkę, kłaniając się, po czym wyszedł z naszego ogrodu, zostawiając mnie całkiem samego. Z półotwartą buzią i oczami zapatrzonymi w niewielki żółty domek, przy którym widniał numer dwadzieścia dwa.
Przecież to niemożliwe!

Wróciłem do pozostałych, idąc jak robot. Nie udało mi się uniknąć pytającego spojrzenia mamy. Rzuciłem otrzymaną od listonosza paczką, nawet nie wiedząc, co się w niej znajduje i usiadałem z powrotem do stołu, sięgając po leżącą na talerzu kanapkę z dżemem.
- No co się tak na mnie patrzycie? – spytałem oburzony, kiedy wszystkie trzy pary oczu wlepione były we mnie jak w muzealny okaz. – Nie wiem, co jest w tej paczce, a tak poza tym… Dziwne, bardzo dziwne. Hm, wiecie, że Johann Kaulitz będzie naszym sąsiadem?
Bill uderzył głową o blat stołu, co wydało dość głośny dźwięk; Gordon zakrztusił się jedzącą właśnie jajecznicą, która utknęła mu w gardle, wywołując natychmiastowy napad kaszlu, a mama zaczęła klepać go z całej siły po plecach.
- Czasami to wszystko wychodzi mi już uszami – mruknąłem, a przed oczami stanął mi obraz ojca witającego się ze mną co rano.


*

Wydawałoby się, że wszystko wraca do normy. W rzeczywistości też tak było. Chociaż twarzy Marty nie udało mi się wymazać z pamięci to jednak świetnie dawałem sobie radę bez niej. Chyba w przeciwieństwie do Billa, który po zerwaniu ze Sieną zamknął się w sobie. Ale jemu też najprawdopodobniej udawało się zapomnieć.
Znów oboje byliśmy singlami. Teoretycznie ja cały czas nim byłem, ale w praktyce wyglądało to całkiem inaczej.
Powróciłem do mojego wcześniejszego trybu życia. Imprezy, alkohol, seks, panienki na jedną noc, rock and roll. Używałem sobie, jak tylko mogłem, codziennie inna laska. Nie uzależniałem się od którejkolwiek, żadnej nie pozwalałem zawładnąć swoim umysłem, byłem wolnym strzelcem.

Którejś nocy grałem z Billem w Chińczyka, kiedy nagle w moim pokoju pojawił się uśmiechnięty Andreas.
- Chłopaki, w NoName dzisiaj impreza, idziemy, nie? – rzucił się plackiem na łózko i podparł rękami.
- Tom, cholero, znowu mi zbiłeś pionka! – żachnął się Bill, cmokając ustami i zabrał małego zielonego konika z planszy gry. - Mówiłeś coś, Andi?
- Tak! Impreza! Tego mi brakowało! – przeciągnąłem się i szybko stanąłem na dwóch nogach.
- Brakowało? – Czarny udał zdziwienie – Od jakiegoś tygodnia nie robisz nic poza chodzeniem na biby.
- To źle?
- Nie. Bardzo dobrze, bracie. Skądże. Tylko jakbyś nie zauważył w pokoju masz syf pięć razy większy od Georga, codziennie przychodzisz schlany jakbyś wypił całą beczkę wódki, a już nie wspomnę o tym, że to wszystko sprawka Marty!
- Marty? – zapytaliśmy równocześnie z Andreasem, tępo patrząc na Billa.
- To ona cię tak urządziła. Gdybyście byli razem, daję głowę, że…
Nie chciałem tego słuchać. Marta to przeszłość – pomyślałem i chwilę później byłem już gotowy, żeby ostro się zabawić.

Całą trójką wsiedliśmy do mojego czarnego Cadillaca i pojechaliśmy do Magdeburga. Zaparkowałem samochód pod klubem, a w oczy rzucił mi się jarzący, żółty napis. NoName. To właśnie tutaj poznałem Martę. To tutaj wyznałem jej, że się zakochałem. To tutaj Pauline mnie uderzyła. Z tym miejscem wiązało się mnóstwo wspomnień. Ale ja nie byłem sentymentalny. Nie przywiązywałem wagi do niczego, co według mnie nie ma sensu.
- Zaczekaj tu grzecznie na pana – odparłem do mojego ukochanego wozu, a chłopcy spojrzeli na mnie, jak na idiotę. No cóż, może nim byłem.
Weszliśmy do klubu. Już kilka metrów przed nim dało się słyszeć głośne bity muzyki. Nogi same rwały mi się do tańca, a raczej dziwnych wygibasów i wymachów, które prezentowałem.
Przeciskając się przez tłum ludzi szalejących na parkiecie, wreszcie udało mi się dotrzeć do lady, w której lano drinki. Zamówiłem colę i upijając kilka łyków, rzuciłem się w wir ludzi. Billa i Andreasa już dawno zmyło mi z oczu. Chwilę później dostrzegłem przyjaciela, bajerującego jakąś wypindrzoną laskę i Billa kołyszącego się w rytm muzyki.
Koło mnie kręciło się kilka naprawdę niezłych dziewczyn. Ocierały się o mnie pośladkami, zmysłowo kręcąc biodrami. Jednak jakoś żadna nie wywarła na mnie specjalnego wrażenia. Patrzyłem na nie, próbując uświadomić sobie, ze teraz jestem panem i władcą. Ale takie uczucie tylko pogarszało sprawę. Zatęskniłem do Marty. O ironio, ile teraz bym dał, żeby usłyszeć jej głośny śmiech i zatopić się w bezdennych, błękitnych oczach. Dotknąć jej puszystych włosów, poczuć zapach jej skóry, pachnącej jaśminem.
Zszedłem z parkietu tak szybko, jak na niego wszedłem. Udałem się w stronę męskiej toalety. Kiedy dochodziłem, muzyka zaczęła cichnąć i mogłem spokojnie odetchnąć. Zrobiło mi się chłodno, a w uszach zadźwięczał mi dziewczęcy krzyk. Niski ton od razu sprowadził mnie na ziemię. Rozglądnąłem się dookoła, a on ucichł. Może tylko mi się wydawało?
Przecież byłem całkiem trzeźwy.
Puściłem to mimo uszu, jednak sekundę później odgłos się powtórzył. Szedłem przed siebie korytarzem, podążając za wrzaskami.
- Stul pysk, suko! – usłyszałem ostry, męski głos i dopadłem pierwszych drzwi, z których dochodził. To, co zobaczyłem nijak mijało się z fikcją. Oczy prawie wyszły mi z orbit.
Umięśniony koleś swoim wielkim cielskiem przyciskał do ściany drobne ciało jakiejś dziewczyny. Jego jedna dłoń z wielką siłą zakrywała jej usta, ograniczając pisk, a druga wędrowała w pomiędzy nogami.
Koleś spojrzał na mnie od razu, kiedy tylko pojawiłem się w ustronnym, ciemnym pomieszczeniu. Chwyciłem go od tyłu za głowę i z całej siły uderzyłem nią o ścianę. Głośno oddychałem, a serce z sekundy na sekundę przyspieszało swoje bicie. Nie było czasu na strach. Walnąłem go kilka razy pięścią w twarz, a krew trysnęła z jego nosa jak fontanna. Chyba był pijany, bo zataczał się jak koło. Chciał mi oddać, ale w porę zrobiłem unik i z całej siły przyłożyłem mu w brzuch. Ten zgiął się w pół, wyjąc z bólu i splunął krwią na podłogę, klnąc na całe gardło.
- Ty pierdolony sukinsynu! – zawołałem za nim, chcąc oddać mu kolejny cios, lecz ten szybko zmył się z pomieszczenia. Uciekał, aż się za nim kurzyło.
Chude ciało dziewczyny siedzącej w kącie całe się trzęsło. Krótka spódniczka podwinięta była w górę. Bez wątpliwości to miał być gwałt. Ciemne włosy, których koloru w ciemności dostrzec nie mogłem przykrywały całą twarz. Podszedłem do niej i mocno objąłem ją ramieniem.
- Już dobrze. Nic się nie dzieje. Już jesteś bezpieczna – Szeptałem, mocno ją do siebie tuląc i słysząc jej szloch. Cała drżała. – Nic ci nie zrobię, nie bój się.
- Dziękuję, Tom. – Odpowiedziała cicho, a ja zamarłem.
Boże. Znam ten głos! Coś ścisnęło mi się w żołądku. Zaniemówiłem przez chwilę i odgarnąłem jej włosy z czoła i policzków. Zerknąłem na małą twarz, na której rozmazywał się makijaż. Te zielone oczy znałem bardzo dobrze. Właśnie patrzyłem na wystraszoną Pauline.