43. Poza kontrolą.

D.

Bo jako jedna z niewielu mnie rozumie. I vice versa.

____________________________________

Wieczorem powiedziałem mamie, że chcę przeprowadzić się do Marty. Nie była specjalnie zadowolona, zwłaszcza, że i tak wystarczająco mało czasu spędzałem w domu. Jednak nie często słyszy się od syna, że chce się wynieść do kogoś innego. Ale zgodziła się, mówiąc, że to moja decyzja i ją uszanuje. Na pytania dotyczące Andreasa i mnie nie chciałem odpowiadać. Zbywałem ją, twierdząc, że to nasze prywatne i mało istotne sprawy. Czułem się okropnie, nie mogąc powiedzieć jej prawdy. Walter Scott powiedział kiedyś, że nawet najgorsza prawda jest lepsza od najlepszego kłamstwa. Nie do końca się z nim zgadzam. Jeśli chce się kogoś uchronić i oszczędzić mu cierpienia, to kłamstwa są jak najbardziej usprawiedliwione. Ale tylko i wyłącznie jeśli twoje intencje są dobre.

Spakowałem kilka swoich najpotrzebniejszych rzeczy, podczas gdy Marta bawiła się z Patrickiem w ogrodzie. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Nie chciało mi się wierzyć, że opuszczam ten pokój, w którym tyle się wydarzyło. Pamiętam przecież jak pewnego ranka będąc na kompletnym kacu, zastałem w nim Martę. Uśmiechała się. To był jeden z najpiękniejszych poranków. Nawet Pauline miała okazję nocować w moim łóżku po tamtym fatalnym wieczorze, kiedy wystraszoną przyniosłem ją na rękach z NoName. Dzięki temu byliśmy teraz przyjaciółmi i to właściwie ona podała mi klucz do serca Marty.


- Patrick śpi? – zapytałem godzinę później, przeżuwając kęs kanapki i wchodząc do sypialni Marty. Spojrzała na mnie i pokiwała głową, nucąc pod nosem. Patrzyłem jak znów pochyla się nad swoją gitarą, szarpiąc za struny. Ten widok spowodował, że kąciki moich ust uniosły się w górę.

Miała na sobie moją niebieską koszulkę, w której sypiała. Sięgała jej niemal do kolan, z czego zawsze się śmialiśmy.
- Cieszę się, że będziesz tutaj ze mną. – Powiedziała nagle i odłożyła sprzęt pod ścianę. Wskoczyła pod kołdrę i wygładziła ją dokładnie w miejscu, w którym powinienem leżeć ja.
- Wiem. – Odparłem i widząc jak lustruje moją nienaganną sylwetkę wzrokiem, poczułem nieukryte zadowolenie.
- Wiem, że wiesz.
- Wiem, że wiesz, że wiem.* – Droczyła się ze mną jeszcze przez krótką chwilę, dopóki całkiem nie uległem. Podszedłem szybko do niej i kładąc się na łóżku, wsunąłem się pod kołdrę jak ona.
- Masz zimne stopy! – pisnęła ze śmiechem, czując chłód i odsunęła nogi od moich.
- To mnie rozgrzej, Mała – Mruknąłem w jej stronę, a po chwili jej usta zbliżyły się do moich. Ręce powędrowały gdzieś na kark, gładząc go. Zatopiłem dłonie w jej włosach, oddając kolejne pocałunki i czując jak nasze języki przyjemnie drażnią podniebienie. Moje serce zwiększyło swoją pracę, bijąc jakiś milion razy na sekundę. Przynajmniej tak mi się wydawało. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego, że Marta tak na mnie działa. Była jak narkotyk. I chyba miałem świadomość jak czuł się Bill kiedy był na głodzie i nie mógł wciągnąć sobie działki swojej morfiny. Bo ja czułem, że moja sytuacja jest podobna, kiedy Marty nie było obok. Tyle, że o stokroć bardziej potrzebowałem jej dotknąć, pocałować lub po prostu na nią spojrzeć aniżeli narkoman szalenie poszukujący swojego złotego środka. Moje zmysły szalały, kiedy była przy mnie i nawet wtedy, kiedy jej nie było blisko, ale i tak wiedziałem, że gdzieś jest.

Bo kiedy jesteś zakochany nie dostrzegasz tego całego szumu, który robi świat. Poza tym jednym, niezwykle szczególnym i najistotniejszym punktem, który jest teraz w centrum całego twojego wszechświata. Owłada tobą apoteoza tej jedynej osoby i wiesz, że nic innego się nie liczy. W obliczu miłości tak wiele spraw przestaje być ważnych. Nagle zaczynasz szaleńczo zauważać drobne szczegóły. Piosenka, która akurat leci w radio staje się waszą piosenką; dobrze wiesz, że kawę słodzi dwiema łyżeczkami, herbatę pija tylko z cytryną, nie lubi soku jabłkowego i preferuje napoje gazowane, chociaż już tyle razy chciała z nich zrezygnować; nie jada suchych ciastek i ptasiego mleczka, ale ma słabość do czekolady z nadzieniem jogurtowym; lubi malować palcem po szybie przeróżne wzory i pisać twoje imię; każdej chmurze nadaje konkretny kształt i nieustannie szuka spadającej gwiazdy, ale nie byle jakiej, bo uważa, że ta pierwsza powinna być wyjątkowa; lubi słuchać starych piosenek i wspominając przy nich dobre czasy; zatrzymuje wszelkie kartki, karteczki, bilety, paragony, bo są częściami jej magicznych wspomnień; i cholernie bardzo trzyma się dat i w każdej potrafi odnaleźć coś pięknego i niezwykłego. Ale najbardziej lubi, gdy jesteś przy niej. Gdy tulisz ją do snu, całujesz na pożegnanie, uśmiechasz się tym uśmiechem przeznaczonym tylko dla niej. Zapewniasz, że na końcu wszystko będzie dobrze, ale jeśli nie jest dobrze to znaczy, że koniec jeszcze nie nadszedł. I to wszystko sprawia, że czujesz się wyjątkowy i że ona jest wyjątkowa.

Miłość jest kombinacją podziwu, szacunku i namiętności. Jeśli żywe jest choć jedno uczucie, nie ma o co robić szumu. Jeśli dwa, może to nie jest mistrzostwo świata, ale blisko. Jeśli wszystkie trzy, to śmierć jest niepotrzebna – trafiłeś do nieba za życia.**

Wtuliłem mocno ciało Marty w moje, otaczając ją ramionami. Poczułem zapach truskawkowego płynu do kąpieli, którego musiała użyć. Przez nami rozpościerała się czerwono-żółta ściana i dwie odbite na niej dłonie autorstwa Billa i Keisse. Marta zapewne pomyślała o tym samym, bo szepnęła chwilę później:

- On jest silny. Da sobie radę.
- Nikt jednak nie jest tak silny jak ty. – Odparłem szybko, całując ją w czoło. – Każdy w porównaniu do ciebie jest słaby.

Nie chciałem przypominać jej tamtych czasów, kiedy żył Patryk. Albo raczej kiedy umierał. Wiedziałem, że to wszystko przywołuje bolesne wspomnienia związane z Jego stratą. Może jestem zbyt egoistyczny, ale… gdyby On ciągle żył, wtedy ja nie poznałbym Marty i nie byłbym najszczęśliwszym człowiekiem pod Słońcem. Czasami trzeba stracić naprawdę wiele, by przekonać się, że świat może ci coś jeszcze ofiarować. Marta była najsilniejszą osobą, jaką znałem. I każdy mógłby się od niej uczyć. Bill zaczął brać narkotyki, kiedy Siena z nim zerwała. Marta, owszem, załamała się po stracie najważniejszej osoby, ale nie poddała się. Walczyła do końca i wywalczyła wszystko, co mogła. Miała teraz przy sobie Papiego – część Jego – i mnie.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo mi Go przypominasz. – Powiedziała, opierając głowę o mój tors. Poczułem dziwne uczucie, pomieszanie radości z niedosytem. Zdawałem sobie sprawę, że nie jestem wystarczająco dobry, chociaż się staram z całych sił. Że nie jestem tak bardzo podobny do Niego, jakby ona chciała, żebym był. Że nie jestem Nim.
- Mam prośbę. – Zagadnęła, bawiąc się kosmykami swoich włosów.
- Mhm?
- Zaśpiewasz mi coś?

[The Kelly Family - I can't help myself]

Posłałem jej pełen czułości uśmiech. Tak, ten przeznaczony tylko i wyłącznie dla niej. A później przesuwając nos wzdłuż jej czerwonego polika, śpiewałem cicho piosenkę The Kelly Family, którą każdego kolejnego wieczora nazywaliśmy jej kołysanką. Patrzyłem jak spokojnie zasypia przy moim ramieniu, a na jej twarzy maluje się błogość. I nadzieje na nowe, jeszcze lepsze jutro.


But I can’t help myself, I can’t stop myself, I am going crazy.
And I can’t stop myself, cannot control myself, I am going crazy…



*


Czasem, gdy człowiek chce zrobić coś ryzykownego, mówi sobie: ‘I tak nie mam nic do stracenia’. A potem ku jego rozpaczy okazuje się, że jednak coś czego się nie ma, też można stracić. I wtedy jest się na minusie – moralnym, emocjonalnym i psychicznym. Oto gorzka życiowa prawda – zawsze może być gorzej.

Kilka promieni słonecznych docierało do pomieszczenia, w którym siedziała spora grupa ludzi. Niektórzy zawzięcie ze sobą dyskutowali, inni po prostu siedzieli na krzesłach, nie mając potrzeby rozmawiać. Kiedy w drzwiach pojawił się dość dziwny z wyglądu chłopak o kruczoczarnych, oklapniętych włosach, w których gdzieniegdzie lśniły srebrne pasemka, wszyscy po kolei przenieśli na niego wzrok. Bill speszył się lekko, lecz jak najszybciej zajął jedno z wolnych miejsc. Dobrze wiedział po co tu jest. Miał świadomość, że tych zupełnie sobie obcych ludzi łączy dokładnie to samo. Że każdy z tych ludzi przed czymś ucieka.

- Witam was. – Powiedział wysoki, siwy już na skroniach mężczyzna, wchodząc właśnie do środka i zamykając za sobą drzwi. Uśmiechnął się szeroko do pozostałych i usiadł na jednym z drewnianych krzeseł. Przeleciał wzrokiem po wszystkich zebranych w idealnym kółku i innych siedzących w różnych kątach sali, zatrzymując się na Billu. Skinął ze zrozumieniem głową. – Dzisiaj porozmawiamy o swoich bliskich i uczuciu, którym nas darzą. Ale zanim przejdziemy do tego tematu, chciałbym przedstawić wam nowego uczęszczającego na zajęcia.

Wskazał dłonią na samotnie siedzącego chłopaka. Obok niego były jeszcze dwa miejsca wolne. Kaulitz nieśmiało spoglądał na całkiem nowe, wcześniej nieznane mu twarze, których wszystkie oczy wycelowane były dokładnie w niego. Poczuł niemiłe skrępowanie i w tej samej chwili zaczął przeklinać w duchu, że dał namówić się na tę terapię. Nigdy wcześniej nie czuł wstydu. A teraz zwyczajnie nie mógł zrozumieć jak można było dopuścić do tego, żeby się tu znaleźć. Miał wrażenie, że wszyscy wiedzą, co zrobił i jak bardzo zranił tym innych, a przede wszystkim samego siebie. Otuchy dodała mu myśl, że reszta przeżywała dokładnie to samo, co on.
Spojrzał na jedną z kobiet o niezwykle surowym wyrazie twarzy, której przetłuszczona brązowa grzywka zasłaniała prawie całe lewe oko. Miała jakieś czterdzieści lat, może odrobinę więcej, ale przez zniszczoną cerę wyglądała na dużo starszą. Przyglądała mu się obojętnie, jakby chciała już wyjść z tego pomieszczenia, bo zbierało jej się na wymioty. Obok kobiety siedział chłopak o okrągłej twarzy, brzuchu i wszystkiemu, co do niego należało. Nerwowo obgryzał paznokcie, nawet nie zwracając na Billa najmniejszej uwagi. Zza niego wychylała się młoda dziewczyna obcięta na jeża, która z wielkim entuzjazmem bez przerwy machała do Billa dłonią. W końcu zaprzestała, zostając skarcona przez koleżankę obok. Dwóch mężczyzn siedziało pod ścianą. Jeden z nich co chwilę zerkał na zegarek, obracając się i zagadując swojego towarzysza. Były również trzy kobiety w wieku od dwudziestu do trzydziestu lat, które tak samo jak terapeuta uśmiechały się ciepło. I w końcu ostatnią osobą, jaka przykuła uwagę Billa była najmłodsza uczestniczka. Miała może z szesnaście lat i długie blond włosy idealnie zaczesane do tyłu, spięte w kucyk. Z zaangażowaniem żuła gumę, robiąc coraz to większe balony, które pękały za każdym razem, wywołując nieprzyjemny dla ucha dźwięk.
Wśród tych wszystkich ludzi czuł się nieswojo. Jakby zaciągnięto go tutaj na siłę. Ale przecież nie miał się czego obawiać. Razem z nimi łączyło go tylko jedno: wszyscy ćpali i chcieli się od tego uwolnić.
- Śmiało, przedstaw nam się i opowiedz o swoim dotychczasowym życiu, zanim zacząłeś brać. Wszyscy jesteśmy tutaj po to, by słuchać innych i wypowiadać się. – Odparł terapeuta, zachęcając Billa uśmiechem. Czarny zerknął na niego i poczuł, że ma sucho w gardle. Przełknął ślinę i zaczął bardzo niepewnie:
- Eee, cześć. Nazywam się Bill Kaulitz.
- Cześć, Bill. – Odpowiedzieli zgodnym chórkiem wszyscy zebrani dookoła niego. Wtedy skrępował się jeszcze bardziej. Czuł na sobie dokładnie każdą, palącą parę oczu.
- Nie mam dokładnie przygotowanej przemowy, ale chcę wam trochę o mnie opowiedzieć. – Zaczął, rozglądnąwszy się po pomieszczeniu. Wzrok zrozumienia ze strony każdego dodał mu otuchy i wsparcie. – Może niektórzy z was wiedzą, kim jestem, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Dzisiaj, tak samo jak zawsze, będę zwykłym Billem. Nie będę też opowiadał wam o mojej karierze, bo uważam, że to nie ma sensu. Ale chciałbym, abyście wiedzieli, że jest w moim życiu ktoś, kogo nie zamieniłbym na nikogo innego. Ktoś, kto mimo, że dawno powinien ode mnie odejść wciąż jest i zapewnia, że będzie do końca. Taką osobą jest mój brat.
Kiedy byłem mały myślałem, że znam odpowiedź na wszystko. Wierzyłem, że świat kręci się wokół mnie. Byłem szczęśliwym człowiekiem, bo miałem rodzinę: mamę, tatę, brata i psa. To są piękne wspomnienia. To, co razem przeżyliśmy. Piękne, ale bolesne. Pewnego dnia obudziłem się rano, ale taty już nie było. Odszedł od nas. Zostawił nas samych i wyjechał daleko. Nie wiedziałem wtedy, dlaczego tak postąpił. Przecież staraliśmy się być grzeczni, w końcu byliśmy tylko dziećmi. Wtedy pomyślałem, że może to przeze mnie nie było go z nami. Że zrobiłem coś bardzo złego, nawet o tym nie wiedząc. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej winiłem siebie. Nie chciałem z nikim o tym rozmawiać, nawet z własnym bliźniakiem. Zamknąłem się w sobie, dusząc wszystkie uczucia i emocje wewnątrz. Zacząłem odsuwać się od ludzi, unikać ich. Nawet najbliższe otoczenie. Bałem się, że znów zrobię coś, przez co się ode mnie odwrócą i odejdą. I ten strach był najsilniejszy. – Zamilkł na chwilę, patrząc na pozostałych. Wszystkie oczy spoglądały na niego, wszystkie uszy go słuchały. Mimowolnie przygryzł lekko dolną wargę. – Pewnego dnia przyszedł do mnie Tom, mówiąc, że już nie może wytrzymać tej atmosfery. Że czuje, jakby mnie w ogóle nie było. Wyznałem mu więc całą prawdę i czekałem. Czekałem na nic. Zrobiło się cicho, a ta cisza denerwowała mnie najbardziej. Bałem się, że potwierdzi moje słowa, powie stanowczo: ‘tak, Bill. To ty wszystkich odpychasz’. Ale on milczał. Wydawało mi się, że rozrywa mnie od środka. I wiecie co mi powiedział? „Nie wszystko zawsze można kontrolować, a nad tym akurat kontroli posiąść nie mogłeś. Bez względu na wszystko chcę, byś wiedział i pamiętał: jestem z Tobą, Bill. Jestem i obiecuję, że będę.” Wtedy zrozumiałem, że to samo czuł on. Dokładnie to samo. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że dotrzymał obietnicy i robi to do teraz. Od tamtego czasu dużo rozmawialiśmy. Tom był na każde moje zawołanie, skinięcie palca. Czułem, że mam starszego brata, schronienie, azyl. To właśnie on sprawił, że wyszedłem na prostą, za każdym razem powtarzał mi, że mam dość siły. Znów zacząłem cieszyć się życiem.
Ale kiedy zjawiła się Ona wszystko diametralnie się zmieniło. Siena. Moja była i jednocześnie aktualna dziewczyna. Zburzyła więź pomiędzy nami niczym domek z kart, ale nie winię jej. Jednym gestem wszystko runęło. A ja za każdym razem ulegałem. Myślałem, że teraz ona jest moim wszystkim, a Toma zrzuciłem na drugi plan. On tymczasem zajął się swoją miłością i zapomniał, że mogę mieć jakiekolwiek problemy. Teraz wiem, że i Siena i Tom są dla mnie bardzo ważni. Kiedy jednak dziewczyna zerwała ze mną, wtedy zacząłem brać morfinę. Zdałem sobie sprawę, że tak na prawdę jestem słaby, nie ma we mnie ani krzty siły, o której mówił Tom. Czułem się jak bezbronna owca pośród stada wilków, która nigdzie nie może uciec. Byłem zamknięty w niewoli własnego umysłu. I wtedy znów zjawił się on, mówiąc: ‘nie wszystko zawsze można kontrolować’. I to dzięki niemu jestem tutaj z wami. – Zakończył, a ogromny kamień spadł mu z serca. Nie wiedział, że wyrzucenie z siebie wszystkiego, co go dręczy daje tak wielką ulgę. Ludzie wokoło zaczęli klaskać. Kiedy wszystko zamilkło, Bill otworzył usta, by coś jeszcze powiedzieć. Ucichł w tym samym czasie, gdy drzwi sali ponownie otworzyły się, a w nich stanęła brązowowłosa dziewczyna. Oczy Billa rozszerzyły się maksymalnie, a on sam nie mógł uwierzyć, kogo właśnie widzi. Gdyby stał, zapewne nogi by się pod nim ugięły. Znał tę twarz. Znał ją bardzo dobrze.
- Przepraszam za spóźnienie. – Powiedziała półgłosem dziewczyna i zajęła miejsce obok jakiegoś faceta, który szczerzył do niej klawiaturę białych zębów.
- Dzień dobry, Keisse. – Terapeuta posłał jej specyficzne spojrzenie. – Kontynuuj, Bill. – Zwrócił się do Czarnego. Ten przełknął głośno ślinę, a wypowiedzenie jego imienia sprowadziło na niego zdumiony i wystraszony wzrok Keisse. Jej usta otworzyły się lekko, kiedy przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy. Tak samo nie spodziewała się jego tutaj, jak on jej. Mógł prawie usłyszeć szalone bicie jej serca.

- Cześć. Jestem Bill i jestem uzależniony.


***


Oboje wyszli z sali, nie patrząc nawet na siebie. On świadom tego, że zaczyna żyć od nowa, ona z poczuciem, że właśnie ktoś przyłapał ją na najgorszym. Jak mogła być tak nieuważna i lekkomyślna! Przecież wiadome było, że Tom prędzej czy później dowie się o nałogu Billa i wyśle go na terapię, na którą w dodatku ona sama uczęszcza. W duchu przeklinała siarczyście na swoją osobę i własną głupotę.

Szli ramię w ramię jasnym korytarzem gdzieś przed siebie. Wyszli z budynku, nie zamieniając ze sobą ani słowa, chociaż oboje zdawali sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu. Ich zbliżająca się i nieunikniona rozmowa tykała jak bomba zegarowa.

Po raz pierwszy od wyjścia z tamtego pechowego pomieszczenia zerknęła na niego. Na jego twarzy malowała się nie tylko głęboka zaduma, ale i ogromny zawód. Wiatr rozwiewał jego włosy na wszystkie strony, a on czując, że zaczyna mu się robić gorąco pod wpływem słońca zdjął z siebie brązową skórę. Dopiero kiedy odpinał zamek dostrzegł na sobie wzrok Keisse. To śmieszne. Znali się już trochę czasu, a mimo wszystko bali się zamienić ze sobą kilka słów na ten temat. W głębi duszy czuł, że tak na prawdę to właśnie ona jest osobą, która dokładnie go zrozumie. Wziął głęboki oddech.

- Okłamałaś mnie. Mówiłaś, że nie bierzesz. – Powiedział chłodno, kopiąc kamyki na drodze, którą właśnie szli. Keisse nie odpowiedziała od razu. Przygryzała lekko dolną wargę i odezwała się dopiero, kiedy doszli do przejścia dla pieszych zatrzymani przez czerwone światło.
- A co miałam powiedzieć? – prychnęła tylko, wciskając guzik zmiany świateł. – „Joł, Bill, witaj w klubie, man. Ja też ćpam! Chodź, wciągniemy sobie razem”?

Kaulitz przewrócił oczami, spodziewając się takiej odpowiedzi. Może znał ją krótko i nigdy nie wiedział, czego się po niej spodziewać, ale był pewien, że zawsze będzie ironiczna. To była w niej jedyna pewna rzecz.
- Od jak dawna bierzesz? – zapytał z nutką złości, ignorując jej wcześniejsze pytanie.
- Uwierz, że mam spore doświadczenie.

Oczy Billa zrobił się maksymalnie wielkie. Ta to zawsze wiedziała jak go zbić z tropu. Od czasu, kiedy zobaczył ją na terapii sądził, że jej kontakty z prochami są tak świeże jak jego. Właściwie nawet nie zwrócił uwagi na to, że terapeuta dobrze znał jej imię i przywitał ją spóźnioną znużonym już głosem, co świadczyło o tym, że często się spóźniała na spotkania.

Zaskoczyło ich zielone światło. Przeszli przez pasy, mijając zniecierpliwionych w samochodach kierowców i skręcili w Regierungsstrasse.
- Myślisz, że ktoś ‘normalny’ zwróciłby szczególną uwagę na to, że trzęsą ci się dłonie w 30-sto stopniowym upale? Nie. Zasugerowałby, że jest ci zimno. A te sińce pod oczami? Kwestia niewyspania. Krew z nosa to zapewne oznaki anemii, bo zbyt mało jesz. – Zaśmiała się sarkastycznie, dając Billowi do zrozumienia, że nie tak łatwo odkryć ukrywającego się narkomana, dopóki sam się nie ujawni albo nie przeholuje. – Ćpun ćpuna rozpozna. A ta morfina pod siedzeniem kierowcy tylko potwierdziła moje przypuszczenia.
- Czyli siedzimy w tym razem.
- Na to wygląda. – Zupełnie nie wiedziała dlaczego, ale uśmiechnęła się pod nosem, wypowiadając te słowa. - Wpadniesz do mnie na chwilę?

Bill otworzył już usta, by odpowiedzieć, ale wyprzedził go dzwoniący telefon w jego kieszeni. Szybko sięgnął po sprzęt, zerkając na wyświetlacz.
- Przepraszam. – Mruknął w stronę swojej towarzyszki i nacisnął zieloną słuchawkę. – Tak, kochanie?
- Hej Bill, gdzie jesteś? – usłyszał słodki głos swojej dziewczyny i wertujące kartki, co znaczyło, że zapewne zakuwa do jakiegoś sprawdzianu. A znając ją, ten sprawdzian miał się odbyć za jakieś trzy tygodnie.
- Emm… Z Keisse robimy… omawiamy Seszele.
- Będziesz u mnie za 15 minut?
- Wiesz co… – chłopak spojrzał na idącą przed nim dziewczynę, która bawiła się torebeczką z białym proszkiem. – Nie mogę teraz. Naprawdę. Oddzwonię do ciebie później, okej?
- Dobrze. Wiesz, że cię kocham, Bill?

Przez chwilę panowała między nimi głucha cisza. Czarny nerwowo gryzł wolną wargę. Za każdym razem, kiedy mu to mówiła, serce podskakiwało mu do gardła. Nie był jednak na tyle gotowy, by znów wyznawać jej miłość. Już raz się zawiódł i obiecał sobie, że tym razem będzie bardziej zdystansowany i ostrożny.

- Ditto. – Szepnął i w ułamku sekundy rozłączył się, po czym schował telefon z powrotem do spodni. – Keis, wyrzuć to.
- To cukier. Serio. Dla babci. – Zaśmiała się cicho, wkładając woreczek do niewielkiej torebki, którą miała przewieszoną przez ramię. – W ogóle myślałam nad tym trochę i nie wiem, czy powinnam lecieć z wami na Seszele. Mam pewne wątpliwości. Nie chcę zostawiać babci samej z ojcem…
- Hej! Nie! Myszo, należy ci się!
- Myszo? – dziewczyna poczuła jak rumienią jej się poliki i momentalnie spuściła głowę. Ogarnęła ją fala przyjemnego ciepła.
- Przepraszam. – Odparł szybko zmieszany Bill, a kąciki jego ust mimowolnie uniosły się w górę.

Speszeni i chowający uśmiechy dopadli parkingu, na którym znacznie wyróżniało się Audi Billa. Dziewczyna wsiała do samochodu, podczas gdy Czarny poszedł do parkomatu. W nozdrza uderzył jej silny zapach odświeżacza powietrza i zobaczyła kilka choinek zapachowych dyndających tuż nad jej głową. Biedny Bill najwyraźniej musiał pozbyć się nieprzyjemnego zapachu tytoniu i alkoholu, który unosił się w całym pojeździe po ich imprezie urodzinowej. Keisse pokręciła z politowaniem głową i sięgnęła ręką, by włączyć radio. Jakie było jej zdziwienie, gdy właśnie usłyszała piosenkę dochodzącą z głośników. Zaśmiała się na głos, śpiewając cicho pod nosem Wouldn’t it be nice i przypominając sobie chwile spędzone przy malowaniu sypialni Marty. Od razu poczuła się lepiej.


Najpierw pozbyli się dealerów. Później pozbyli się prostytutek. Później odstrzelili włóczęgów i bili i walili dziwaków. Atakowali nas podejrzeniami i strachem, nie podnieśliśmy głosu, nie zrobiliśmy awantury. Zabawne, nikt nie został by nas ostrzec, kiedy przyszli po nas.***


*

Po raz kolejny siedział na tym murku przy rampie, zaciągając się kolejnym papierosem. Nie liczył już który to z kolei, bo w tym momencie nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Patrzył tylko przed siebie jak znajomi jeżdżą na deskach w tę i z powrotem, a po drugiej stronie z boiska wolali do niego inni, żeby zagrał z nimi w kosza. Pokręcił tylko przecząco głową i machnął do nich ręką, dziękując za propozycję i znowu odpalił szluga. Wiedział, że i tak by ich wszystkich ograł, bo nie radzili sobie z piłką prawie wcale. Zaciągnął się głęboko, pozwalając, by dym tytoniowy przyjemnie drażnił jego płuca. Znów poczuł spokój, który dopełniła tylko pzechodząca obok grupa dziewczyn poruszających się jak modelki. Uśmiechnęły się do niego zachęcająco i prawie padły z wrażenia, kiedy i on ukazał szereg równych, lśniąco-białych zębów. Kto by się takiemu oparł?

Zazwyczaj przesiadywali tutaj razem. I to go najbardziej dotknęło. Kiedyś potrafili przyjść tutaj razem z tanim piwem, papierosem między palcami, deską pod pachą i wodzić wzrokiem za tymi wszystkimi dziewczynami, które się tutaj kręciły. Wciąż słyszał w uszach wspólny śmiech, kiedy któryś z ich kumpli rzucił jakiś kawał albo jak właśnie udało im się uciec przed policją za wysprejowanie kolejnego muru. Teraz to wszystko się powtarzało tyle, że żadna z tych rzeczy nie dawała mu już takiej satysfakcji jak wtedy. Siedział tak przed dłuższą chwilę i nie mógł zrozumieć, kiedy i dlaczego to wszystko minęło. Prysnęło jak bańka mydlana. A przecież zawierali nawet braterstwo krwi. Teraz krew kojarzyła mu się tylko i wyłącznie z własnym nosem i pięścią Toma. Swoją drogą wszystko go jeszcze bolało, bo tamtym rękoczynie przyjaciela. Wiedział jednak, że zachował się jak dupek i nawet nie starał się usprawiedliwić siebie przed Kaulitzem. Nie ma prywatności, której nie można odkryć. W cywilizowanym świecie nie ma sekretów. Społeczeństwo to bal maskowy, na którym każdy ukrywa swoje własne ja i dzięki temu je pokazuje.

Pod naporem chaosu w głowie i przemyśleń, uznał, że musi to wszystko jakoś przystopować. Właśnie teraz chciał uciec w zapomnienie. Sięgnął do kieszeni swoich szerokich spodni i wyciągając z niej telefon, wystukał na nim jedną jedyną wiadomość, którą zaraz wysłał.

„You. Me. Bed. Now.”Dostarczono do Keisse.

________________________________________
*”I know.
I know that you know.
I know that you know that I know” – fragment mojej genialnej rozmowy z kolegą z Chorwacji na przystanku w Krakowie ;]
**Paulo Coelho
***Peyton, OTH