Nadszedł wielki dzień. O pierwszym września głośno było już od jakiegos miesiąca. Zupełnie nie wiedziałem dlaczego ludzie robią taką ogromną sensację z tego, że kończymy z Billem dziewiętnaście lat.
- To twoje pierwsze urodziny spędzane ze mną. Nie cieszysz się? – usłyszałem to zdanie z samego rana ze słów Marty, która ze śmiechem przyjęła moje zdziwienie, gdy widziałem jak wszyscy przyjaciele są podekscytowani. Miała rację. Z roku na rok nic szczególnego nie zmieniało się w naszych imprezach urodzinowych. Zawsze ten sam scenariusz: wielka balanga, mnóstwo nieznanych nam ludzi, Bill niepotrafiący zdmuchnąć świeczek z tortu, Georg nawalony jak Messerschmitt, Andreas zaliczający wszystkie panny po kolei i Gustav starający się zapanować nad wszystkim i wszystkimi. A przede wszystkim ja – popijający drinka, ze skrętem w ustach i tańczący jak szaleniec z nowopoznaną dziewczyną, której imienia nie pamiętałem już następnego dnia po przebudzeniu się. A później było już tylko odwrócenie o 360 stopni i wielki rodzinny obiad, przyjmowanie prezentów od mamy, Gordona i babci i poliki umazane czerwoną szminką, kiedy pani Hoffmann (dla przypomnienia: sąsiadka) składała nam życzenia.
A w tym roku miało być kilka dodatków. Najistotniejszych z resztą. Już nie miałem obściskiwać się z jakąś laską, która chwilę później przeszłaby do historii, lecz tę noc miałem spędzić trzymając w ramionach mój najcenniejszy skarb.
*
[Phantom Planet – California]
Do Berlina, gdzie miały odbyć się urodziny, zabraliśmy się na dwa samochody. Jedynie Bill zgodził się prowadzić, więc do jego wozu wsiadłem ja, Marta, Siena i Keisse. Natomiast Georg, Gustav, Pauline i Anke dojechali na miejsce już wcześnie rano, by wszystko przygotować. Andreas miał przybyć równo z nami na swoim motorze i zawiadomić kilku znajomych, by dotarli na własną rękę. Nie liczyłem na duże grono ludzi, zwłaszcza, że wcale mi na tym nie zależało.
Tego dnia dopisała także pogoda. Zanim wyruszyliśmy do stolicy, podwieźliśmy Papiego do mojego taty, który z resztą sam to zaproponował, gdy tylko dowiedział się, że Marta ma synka. W tym samym czasie Bill i reszta zdążyli poznać Lily, która bardzo cieszyła się na to spotkanie. Nie uszło mojej uwadze, że ojciec jakoś dziwnie przyglądał się Billowi, jakby ten miał coś na sumieniu. Zdecydowałem jednak, że chyba mi się zdaje i machnąłem na to ręką. Patrick i Lily od razu się polubili, co wpłynęło na to, że Mały nie marudził za Martą.
Założyłem na oczy okulary przeciwsłoneczne, włączyłem radio i usiadłem w samochodzie obok brata, który jeszcze przeglądał się w lusterku i poprawiał fryzurę, co wzbudziło w Keisse ochotę dogryzania mu na każdym kroku. On oczywiście nie pozostawał jej dłużny i śmiali się z siebie nawzajem co chwilę. Siena nie broniła żadnej ze stron, uważając się za osobę neutralną, chociaż jej chłopak co jakiś czas prosił o wsparcie. Niemniej jednak widać było, że obie dziewczyny polubiły się, więc Siena tym bardziej nie chciała zaszkodzić swojej nowej znajomej.
Bill prowadził wóz ślimaczym tempem, jak to zwykle bywało w jego przypadku. W rezultacie zamiast dojechać do Berlina w godzinę, przed nami były conajmniej dwie godziny jazdy.
- Ja prowadzę, więc jedziemy na moich warunkach. – Powiedział tylko spokojnym tonem, gdy rozpoczęły się kontrowersje na temat jego jazdy. – Jeśli komuś się nie podoba, może iść pieszo.
- Nie no, aż tak to nam się nie spieszy. – Dogryzła Marta, a wszyscy oprócz Czarnego uśmiechnęli się pod nosem. Bill ofuczał się trochę, ale Siena szybko go udobruchała, więc dalej jechaliśmy już bez zakłóceń.
Usłyszeliśmy pierwsze dźwięki kolejnej piosenki dochodzące z radia. Bliźniak szybko pogłośnił i zaczął śpiewać na cały głos:
- We’ve been on the run, driving in the sun, looking out for number one…
Zawtórowaliśmy mu wszyscy, śmiejąc się i mijaliśmy teraz ludzi, którzy ze zdziwieniem, z oburzeniem lub z podziwem patrzyli na naszą piątkę, śpiewającą na cały regulator piosenkę o Kalifornii. Przekrzykiwaliśmy się jeden przez drugiego, próbując się zagłuszyć. Nasze zachowanie niczym nie różniło się od zachować pięciolatków, ale grunt to dobra zabawa.
Po godzinie jazdy każdy był już wykończony. Zerknąłem na tylne siedzenia. Marta najprawdopodobniej drzemała, bo powieki miała przymknięte. Wyglądała obłędnie. Zwłaszcza w błękitnej sukience, którą miała na sobie, a którą ja wybrałem. Wspaniale podkreślała intensywny kolor jej oczu. Wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy, które wędrowały we wszystkie strony. Siena siedząca obok czytała jakiś magazyn o modzie, co jakiś czas pokazując Keisse ciuchy, które jej się spodobały. Ta natomiast większość czasu spędziła patrząc na niekończącą się przed nami drogę. Dostrzegłszy mój wzrok na sobie, zapytała:
- Możemy zatrzymać się na siusiu?
- No właśnie. – Siena nagle się ożywiła, zamykając gazetę i odkładając ją gdzieś za siebie. – Muszę zmienić tampona.
- Tampona? – zdziwił się Bill, marszcząc czoło i zjeżdżając na stację benzynową. – To takie małe, co się wsadza…
- Niewiele mniejsze od twojego. – Odparłem, śmiejąc się z jego kwaśnej miny. Puścił tę uwagę mimo uszu, chociaż ciągle słyszał chichoty dziewczyn z tyłu, które chwilę później wszystkie wysiadły z samochodu.
- Tylko pospieszcie się! Bo chcę tam zdążyć jeszcze przed następnymi urodzinami! – krzyknąłem za nimi, a one tylko pomachały mi ręką i zniknęły z pola widzenia.
Rozłożyłem się wygodnie w fotelu, zmieniając stacje radiowe. Znalazłem coś, co nadawało się do słuchania i otworzyłem drzwi od wozu. Po głowie ciągle chodziły mi myśli, dotyczące imprezy. Nie miałem nawet pojęcia, gdzie się ona odbędzie. Bill najwyraźniej myślał o tym samym, bo lekko uśmiechał się pod nosem, nucąc słyszany właśnie kawałek. W pewnym momencie spojrzał na mnie.
- Szczęśliwy jesteś, co? – zapytał, unosząc jeszcze wyżej kąciki ust.
- Nooo, biorąc pod uwagę, że dziś wieczorem będziemy się świetnie bawić, to tak.
- Nie o to mi chodzi. – Sprostował szybko – Szczęśliwy jesteś z Martą. Jeszcze nigdy nie widziałem cię takiego.
- Szczęśliwy to ja byłem, kiedy dostawałem do ręki kolejne Comety albo gdy nakręciliśmy teledysk do Durch den Monsun. Teraz po prostu nie umiem nazwać uczucia, które mnie ogarnia, gdy ona jest obok.
Brat pokiwał ze zrozumieniem głową. Pewnie czuł to samo, będąc ze Sieną.
- Kochasz ją? – w jego głosie dało się słyszeć niepewność. Patrzyłem przed siebie, w przednią szybę i czułem jego zainteresowany wzrok na sobie. Zapewne nie mógł doczekać się, kiedy odpowiem na to pytanie, więc celowo nie zrobiłem tego od razu. Zapanowała cisza, a ja z każdą kolejną sekundą coraz szerzej się uśmiechałem.
- Powiedziałem jej to. – Odparłem w końcu, a oczy Billa w mgnieniu oka zrobiły się nienaturalnie wielkie. Jego szczęka opadła kilka centrymetrów w dół.
- Serio? Nie wierzę…
- Dlaczego?
- Bo… Bo… – zaciął się, gestykulując rękoma.
Moja odpowiedź całkiem zbiła go z tropu. W końcu wykrztusił z siebie cicho i poważnie:
- Bo… to ty, Tom. Ty nigdy byś…
- Widzisz? Chyba zwariowałem. – Zaśmiałem się, trochę rozluźniając atmosferę. Bill kręcił tylko z niedowierzaniem głową, ale widziałem na jego twarzy szczery uśmiech. Podwinąłem rękaw lewej ręki i na przedramieniu ukazał się mój świeży tatuaż. Brat patrzył z niedwierzaniem, po czym zacmokał, kręcąc głową.
- No ładnie. – Skwitował i przejechał po napisie opuszkami palców. Widziałem iskierki w jego oczach. Wiedziałem jak kocha tatuaże. Tym bardziej, że teraz łączyło nas coś więcej – obydwoje mieliśmy napis ‘wolność’ na przedramieniach, lecz w innych językach.
Kiedy spojrzy się spontanicznie na bezchmurne niebo nocą, nie widać gwiazd. Jednak wystarczy sie przyjrzeć, a można dostrzec ich miliony. Tak samo jest w życiu z miłością, przyjaźnią i dobrem. Wiedziałem, że przyjaciół mam od dawna, na dobre i na złe. Miłość ukazała się w moim życiu dopiero niedawno, zupełnie nie pytając mnie o zdanie na ten temat. Ale teraz – patrząc z perspektywy czasu – mogę stanowczo powiedzieć, że to najpiękniejsze uczucie, jakie kiedykolwiek zawładnęło mną w całości. W tej chwili nie wyobrażałem sobie ani chwili z poczuciem, że Maleństwa nie ma blisko mnie.
Nie byłem wyjątkowy, co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Byłem zwyczajnym człowiekiem o zwyczajnych myślach i wiodłem zwyczajne życie. Może trochę różniło się od innych, bo byłem sławny, ale to nie miało w tym momencie żadnego znaczenia. Nikt nie postawił pomnika ku mej czci, a moje imię szybko pójdzie w zapomnienie, lecz kochałem – całym sercem i duszą – a to, moim zdaniem, wystarczająco dużo.
- Jeszcze ze sobą nie spaliśmy. – Odezwałem się w pewnej chwili.
Bliźniak aż zakrztusił się własną śliną, a kiedy w końcu udało mu się ją połknąć spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Zapewne spodziewał się w moim głosie nutki żalu, lecz zupełnie inaczej to brzmiało. Mimo wszystko byłem zadowolony. Chociaż pragnąłem Marty wszystkimi zmysłami i całym sobą, chciałem uczynić tę chwilę magiczną i niezapomnianą. Za nic w świecie nie chciałbym jej skrzywdzić czy robić czegoś wbrew jej woli, chociaż jej zdania na ten temat nie znałem, bo rzadko rozmawialiśmy o seksie. Poza tym wariowałem na sam widok jej twarzy, włosów czy ubranego ciała.
- To chyba pierwsza laska, której nie przeleciałeś w godzinę od jej poznania.
- Właściwie to druga. Pamiętasz Alice? – zachichotałem na wspomnienie tamtej dziewczyny i własnej głupoty. – Poznałem ją rano, a rzuciłem wieczorem, bo nie chciała mi dać. Czaisz? Cały dzień czekałem, a ona nic…
Bill też się zaśmiał cicho. Wyobraziłem sobie siebie mającego 17 czy już nawet 18 lat. Korzystałem wtedy z życia maksymalnie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Sex, drugs and rock’n'roll, jak to mówią. Z tymi narkotykami nie przesadzałbym, bo było to zwykłe jaranie typu marihuana i nie zdażało się to często. Innych świństw nie ważyłbym się tknąć. Wtedy, poza Andreasem, który podzielał moje poglądy, zadawałem się głównie z ludźmi naszego pokroju. Czyli wieczne zabawy i traktowanie dziewczyn jako coś do bicia rekordu. Imponowało mi takie życie luzaka. A zmieniło się to dopiero, gdy poznałem Sienę. Tak, właśnie Sienę. Byłą i aktualną dziewczynę Billa. Chociaż na jej temat mówiłem wiele złego, gdy z nim zerwała, wiem, że na prawdę dużo jej zawdzięczam. Kiedy Czarny po raz pierwszy przyprowadził ją do domu nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Nie dlatego, że mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie – była bardzo ładna i pociągająca, ale takich to ja wtedy miałem na pęczki, więc nie skupiałem na niej zbytnio swej uwagi. Zwłaszcza, że należała wtedy do Billa. Z czasem jednak widziałem, jak go uszczęśliwia. Czarny był w siódmym niebie. Oczy świeciły mu się na jej widok. Co noc, podczas gdy ja siedziałem na kolejnej imprezie, oni wyjątkowo spędzali swój czas. Zazdrościłem mu, że tak potrafił. Patrzyć zupełnie obojętnie na moje dziecinne wysoki i być przy tym całkowicie szczęśliwym. To wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że muszę coś ze sobą zrobić. Nie szukałem miłości na siłę. To ona znalazła mnie.
*
Moim oczom ukazał się ogromny dom. Ogromny było nawet mało powiedziane. Na oko strzelałbym, że ma jakieś 30 pokoi, ale to były tylko przypuszczenia. W drzwiach stały już uśmiechnięte Anke i Pauline kładąca rękę na jej ramieniu. Bill zaparkował swój samochód w garażu obok wozu Georga. Wysiedliśmy wszyscy i wyciągnęliśmy z bagażnika nasze torby. Ta willa zrobiła na mnie niemałe wrażenie. Anke musiała mieć na prawdę sporo rodzeństwa.
- Wszyscy wyjechali, nie przejmujcie się. Wracają za tydzień. – Zawołała od progu za nami, widząc nasze miny. Spojrzałem na Billa, który stał z otwartą buzią. Wyglądał z resztą tak samo jak Siena i Marta. Keisse gdzieś się zapodziała, więc nie mogłem zobaczyć jej reakcji. No tak, ta to zawsze znikała w najmniej odpowiednim momencie.
Weszliśmy do środka, który był w jeszcze lepszym stanie. Przypominał bogatą, typowo amerykańską hawirę. Rodzice Anke musieli nieźle zarabiać, skoro stać ich było nawet na pięćdziesięcio-calową plazmę i własną łazienkę w każdym pokoju (których było 12, jak się później dowiedziałem), pokój rozrywek i dwa baseny – na parterze i na zewnątrz za domem. Ponadto mieli własny bar z licznym zapasem alkoholu. Do tej pory takie domy widziałem jedynie w telewizji, a wszystkie hotele, w których nocowaliśmy nawet w najmniejszym stopniu nie przypominały tej rezydencji.
- Ty na prawdę tu mieszkasz? – wykrztusiła z siebie ledwo zszokowana Siena, rozglądając się we wszystkie strony i dotykając przy tym każdej najmniejszej rzeczy, która wpadła jej w ręce.
- Jasne. Mój pokój jest na poddaszu. – Odparła bez większego zaangażowania Anke, wzruszając ramionami i pokazując na bardzo kręte schody.
- Na samą górę pewnie dochodzisz w jakiś tydzień, co? – zaśmiał się Bill, nie ukrywając swojego podziwu.
- Z tyłu jest winda. – Usłyszeliśmy za sobą beznamiętny głos Keisse, która właśnie weszła do holu z ugryzionym jabłkiem w dłoni, dokładnie przeżuwając kęs. Wydawało się, jakby dom nie robił na niej większego wrażenia. Popatrzyła tylko na podwieszany sufit, po czym przeniosła wzrok na pokój przed sobą, do którego drzwi były otwarte. W tym momencie aż jabłko wypadło jej z ręki. Czym prędzej wbiegła do niego i dopiero teraz mogliśmy usłyszeć głos zachwytu z jej strony.
- Masz własne… studio nagraniowe?! – wrzasnęła z niedowierzaniem – I na dwóch ścianach ogromną kolekcję płyt winylowych! Jest ich chyba z milion!
- Tutaj wszystko jest ogromne. – Dodała Marta, przechodząc do następnego pokoju i śmiejąc się na głos. Zapewne też po raz pierwszy widziała takie cudo na żywo.
- A tam, przesadzacie. To jeszcze nic w porównaniu z rezydencją na Barbadosie, którą tato kupił zeszłego lata. Jak dla mnie – szału nie ma.
Oczy wszystkich skierowane były teraz na biedną Anke, która w pewniej chwili pomyślała, że musiała powiedzieć coś nie tak. Jednak chwilę później uświadomiła sobie, że żadne z nas nie było przyzwyczajone do takich luksusów. Bałem się tylko pomyśleć, co będzie, gdy nasza impreza się rozkręci. Przecież jeśli coś się stanie temu domowi, nikt z nas nie będzie w stanie się wypłacić. Nawet ja, Bill, Georg i Gustav, którzy od jakichś pięciu lat nie narzekaliśmy na brak funduszy.
*
To było morze piękniejsze jakie kiedykolwiek widziałem, miliony serc uderzających jednym rytmem. Skaczących jak igła na płycie, którą obracam. Czasami Bóg disco razem z Bogiem światła i z Bogiem nocy postanawiają wziąć nas za rękę i zanieść na Marsa, bo Ziemia jest przepiękna z góry. W rewolucji rockowej śpiewali crash, a rewolucją dysku jest, gdy obraca się przeciwnie i powstaje screch. Hałas staje się dźwiękiem, uderzenie staje się rytmem. Pchajcie wasze życie na pełne obroty i nie przestawajcie nigdy robić rewolucji… Księżyc staje się słońcem, noc staje się dniem, ponieważ wewnątrz każdej osoby ukrywa się inna… może piękniejsza… może bardziej nowa… może twoja… **
- Czy ty znasz choć połowę tych ludzi? – zapytała Marta, trzymając mnie kurczowo za bluzkę, gdy w końcu mieliśmy dołączyć do bawiących się gości. Pokręciłem przecząco głową i starałem się w tłumie tańczących osób znaleźć gdzieś Andreasa, który był wszystkiemu winien. Od początku wiedziałem, że nie należy angażować go w zapraszanie ‘znajomych’, bo patrząc na ludzi nie kojarzyłem żadnej twarzy nawet z widzenia. Później zapewne dowiem się, że to ‘kumpel kumpla mojego kumpla’, czyli piąta woda po kisielu na własnej urodzinowej imprezie. Objąłem Martę ramieniem, przelotnie całując w czoło, żeby dodać jej trochę więcej pewności siebie wśród nieznajomych i zeszliśmy na dół, natrafiając na bawiącego się Georga. Jak zawsze wykrzywiał swoje ciało na wszystkie możliwe strony, próbując tym samym robić coś, co przypomina taniec. Gdzieś w tle śmignęła mi twarz Gustava i Anke, a jakiś przypadkowy chłopak, który składał mi życzenia powiedział, że Bill ze Sieną są przy basenie na zewnątrz. Reszty nie udało mi się odnaleźć wzrokiem, ale nie szczególnie się tym przejąłem. Spojrzałem na Martę, która uśmiechała się szeroko, a jej oczy prawie świeciły w ciemności i zachęcały do porwania do tańca. Nie zastanawiałem się długo, tylko szybko pociągnąłem moją dziewczynę w stronę tłumu ludzi, przyciągając jej ciało do siebie. Przylgnęła do mnie całą sobą, zawieszając ręce na szyi. Wpadliśmy w wir kołyszących się ciał.
- Dziękuję za piękny prezent. – Wymruczałem jej do ucha, wodząc nosem po jej rozgrzanym policzku – Chociaż osobiście uważam, że nie powinnaś była tego robić.
- Przesadzasz. – Odpowiedziała i pocałowała mnie mocno w szyję.
Zanim zebrało się tylu gości, w domu Anke byliśmy tylko naszą paczką. Marta przyniosła wielki tort z czekoladowym napisem ‘wszystkiego najlepszego, bliźniaki’ i trzydziestoma ośmioma świeczkami, dla mnie i dla Billa. Swoją część zdmuchnąłem bez problemu, ale brat jak zawsze miał pewne problemy i dopiero za czwartym podejściem udało mi się zgasić wszystkie. Śmialiśmy się z niego jak co roku. Później przyjaciele wręczali nam prezenty. Właściwie tylko symboliczne, bo przecież z naszymi zarobkami mogliśmy mieć niemalże wszystko. Najbardziej zdziwiłem się jednak, gdy jako ostatnie podeszły do nas Marta, Pauline i Keisse i wręczyły kopertę, a w niej pięć biletów lotniczych na Seszele. Na początku pomyślałem, że to żart, ale widząc ich uradowane, a jednocześnie całkiem poważne miny zrozumiałem, że one nie żartują. Wysyłają nas na tygodniowe wakacje. Każdy bilet był imienny. Dla mnie, Billa, Marty, Patricka i Sieny. Pauline powiedziała, że bardzo żałuje, że nie może się z nami zabrać, ale w związku ze swoimi studiami i powrotem do Francji ma teraz pełno na głowie. Keisse, chociaż miała swój udział w wybieraniu tego prezentu, oznajmiła, że jednak woli pozostać tutaj i zaopiekować się chorą babcią, więc zrezygnowała z kupna biletu dla siebie.
- Spełniam twoje zeszłoroczne marzenie, pamiętasz? ‘Leżeć plackiem na plaży, pić drinka i popalać skręta’ – powiedziała Marta, tuląc się do mnie. Moja ręka w jej talii jeszcze mocniej ją objeła. - Ty spełniłeś już część moich. Pora się odwdzięczyć.
*
Siedziała na ławeczce z tyłu domu, obserwując pijanych gości i sama popijając piwo. Noc była ciepła, więc w zwykłej, przewiewnej bluzeczce zupelnie nie odczuwała chłodu. Przed chwilą wróciła z parkietu w salonie i była zbyt zmęczona tańcem, by robić cokolwiek innego niż siedzieć. Kilka osób pływało w basenie w ubraniach, bo nikt wcześniej nie wpadł na to, żeby zabrać ze sobą strój kąpielowy. Jednak chyba nikomu to nie przeszkadzało. Inni zamiast bawić się wewnątrz najwyraźniej woleli przebywać na świeżym powietrzu. Głośna muzyka dudniła jej w uszach, a ona co chwilę moczyła usta w gorzkim płynie, śpiewając pod nosem słowa piosenki. Zastanawiała się, skąd bliźniaki mają tylu znajomych, skoro zjechała się tutaj prawie połowa Magdeburga. Ona nie znała nikogo poza swoimi przyjaciółmi, którzy i tak gdzieś wsiąknęli i licho wie, gdzie ich poniosło. Wśród sporej grupy tańczących przy basenie ludzi dostrzegła jedną parę siedzącą przy brzegu i moczącą stopy w zimnej wodzie. Bill i Siena śmiali się w najlepsze, szeptając coś sobie do ucha, a w rękach trzymali kieliszki szampana. On odgarniał jej długie włosy z czoła, a ona patrzyła na niego z czułością. A pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu nienawidzili się z całych sił.
- Jesteś Keisse, co nie? – usłyszała za sobą czyjś seksowny głos, a po chwili chłopak o znanej jej od niedawna twarzy usiadł tuż obok. Andreas miał piękny uśmiech, którym obdarowywał ją za każdym razem, gdy na niego spojrzała. – Jakoś nie mieliśmy okazji bliżej się poznać. Swoją drogą oryginalne masz imię.
- Moja mama podobno przy porodzie krzyczała bez przerwy ‘scheisse’, więc stąd się wzięło. – Wyjaśniła, przenosząc na niego wzrok i uśmiechnęła się. Tak, ten chłopak przyprawiał ją o dreszcze. Wiedziała, że bez wątpienia mógłby ją kupić. Swoim spojrzeniem, swoim boskim uśmiechem od ucha do ucha i tym zniewalającym zapachem męskich perfum. Jednak… to nie był ten, na którego czekała.
Andreas pokiwał tylko głową i zapalił papierosa. Ona po dokładnym zlustrowaniu wzrokiem jego nienagannej sylwetki, po raz kolejny spojrzała na śmiejących się Billa i Sienę. Poczuła ukłucie w sercu. Życie czasami bywa zabawne, może pogrywać z tobą bardzo ostro, kiedy zakochujesz się w kimś, ale ten ktoś nie odwzajemnia tego uczucia.
- Ta laska kiedyś będzie moja. – Odparł Andreas, patrząc na tę samą parę, co Keisse. Zerknęła na niego znowu i prychnęła.
- Kpisz sobie? – zaśmiała się – Jest zakochana w Billu po uszy. On najwyraźniej w niej też. – Mlasnęła, udając znużenie. Nie uszło to uwadze Andreasa.
- Co nie zmienia faktu, że kiedyś będzie moja. Wiesz, Bill to mój najlepszy kumpel i nie chciałbym mu zabierać dziewczyny, ale jak dla mnie to ona nie jest dla niego. Już z resztą raz go rzuciła, czy to normalne? Ja bym ją tam chętnie… no wiesz… umiliłbym jej czas jak trzeba.
- Możesz umilić go mnie – Mruknęła Keisse ledwosłyszalnie, mając nadzieję, że jednak tego nie usłyszał. Myliła się, bo blondyn zaśmiał się na głos, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi i zerknął w jej głęboki dekolt. Zarumieniła się, czego na pewno nie zauważył. Andreas spojrzał jej w oczy, by po chwili na jego twarzy pojawił się ten zawadiacki uśmiech, który sprawiał, że nie sposób było mu się oprzeć. Wstał i złapał ją za rękę, przyciągając do siebie.
- Nie będziesz żałować. – Szepnął jej jeszcze do ucha tak, że poczuła na sobie jego gorące wargi i pociągnął w stronę domu, kierując się po schodach na górę.
Mijali coraz to innych ludzi, nikt nawet nie zwracał na nich uwagi. Gdzieś po drodze Keisse dojrzała w tłumie Pauline, która najwyraźniej wiedziała co się szykuje. Rudowłosa pokręciła z dezaprobatą głową, a Keisse wzruszyła ramionami z przepraszającym wzrokiem. To nie jej wina, że Andreas był cholernie seksowny.
W końcu udało im się trafić na poddasze i wpadli do pierwszego lepszego pokoju. Blondyn przekręcił klucz w drzwiach i od razu ściągnął z siebie koszulkę. Miał ładnie opaloną i wyrzeźbioną sylwetkę, a widok jego nagiego torsu zapierał Keisse dech w piersiach. Złapał ją w pasie i powoli rzucił ją na łóżko, pozbywając się kolejnych części garderoby. W międzyczasie jego usta tonęły już w niektórych partiach jej ciała.
- Będę o ciebie dbać… – Powiedział nagle – A wszystko pod szyldem „miłość”. Idę za Twoją jasną bluzką prosto do sypialni. Miłość zaczyna się od zerwania metek. Ściągasz bluzkę od Diora, skopujesz Levisy i pośrodku najpiękniejszego ciała napis Calvin Klein, wbijający się gumą w biodra. Kochanie, jesteś teraz Fucking by me, not by Chanel. Czujesz różnicę?
_______________________________________
*Carrie, Seks w wielkim mieście
**Trzy metry nad niebem (film)