[Abel Klooz - Time is precious]
- To było jednoznaczne z naszym początkiem. Rozpoczynałem nowy rozdział w życiu, zamykając wszystkie poprzednie i całkowicie wyrzucając je z pamięci. Wierzyłem wtedy, że wewnątrz naprawdę jestem zupełnie innym człowiekiem. Innym, ale lepszym. Wygląd ciągle pozostawał ten sam: szerokie spodnie, czapki, kolczyk i dredy, które były moją najbardziej charakterystyczną cechą. Zainteresowania… Dalej grałem na gitarze w zespole, czasami skradałem się z Andreasem, by wysprejować jakiś mur, ale głównie czas poświęcałem dwóm ważnym osobom. Marcie i Patrickowi. – Mówię i zerkam na niemowlę, które trzymam w ramionach. Powieki z długimi, idealnie czarnymi rzęsami są spokojnie przymknięte, a na twarzy zachowany błogi spokój. Jest piękna. Tak samo jak jej mama. – A teraz jeszcze Jej, Oliv. Pomimo, że spędzanie z nią najdrobniejszej chwili polega na usypianiu, mówieniu do niej lub patrzeniu jak zasypia i budzi się, to jednak są tą najcudowniejsze momenty mojego życia. Bo ona jest moim wszystkim.
Patrzysz na mnie czule i zapisujesz coś w notatniku. Sięgasz po swój kubek z cynamonową herbata i upijasz wielki łyk. Uśmiechasz się.
- Co było dalej? – pytasz szeptem i przenosisz wzrok na śpiącą Oliv – Bo przecież nie całkiem było idealnie, prawda?
- Na początku i owszem. Było tak, jak zawsze chciałem, by było. Historia księżniczki z wysokiej wieży i księcia na białym rumaku, ale z czasem to się zaczęło zmieniać… No, właśnie… z czasem.
Miłość jest jak czas. Czas od zawsze był, jest i chociaż ciągle upływa, to nigdy go nie zabraknie. A mimo to zawsze chcielibyśmy mieć go więcej.
Jeśli czas jest od zawsze… to od kiedy jest zawsze?
***
Trzy tygodnie później
Czasami, leżąc wieczorami z Martą na łące i patrząc w gwiazdy zastanawiałem się nad tym uczuciem, które jest pomiędzy nami. I powoli dochodziłem do wniosku, że to chyba coś pomiędzy zakochaniem a miłością. Jeszcze do końca nie mogłem tego rozszyfrować.
Poznając Martę zmienił się mój stosunek do dziewczyn. Teraz podchodziłem do nich z dystansem, nie zaliczałem jednej po drugiej, a można by powiedzieć, że nawet zaczęły mnie one mniej interesować.
W ciągu zaledwie kilkunastu dni zmieniłem się diametralnie, przynajmniej tak stwierdził Bill i mama. Z ojcem nie rozmawiałem więcej od czasu, kiedy po raz ostatni spotkałem go pod domem. Raz tylko idąc z Billem minęliśmy go, wymieniając spojrzenia i krótkie przywitanie.
Aż w końcu nadszedł sierpień, oblewając cały Magdeburg falą gorącego słońca. To było chyba najbardziej upalne lato w ciągu ostatnich pięciu lat. Zero kropli deszczu, wprost nie dało się oddychać. Tego dnia ja i Marta mieliśmy odwieźć Rosę, jej mamę, na lotnisko do Berlina. Wracała z powrotem do Polski.
Leżałem, patrząc w sufit i pogwizdując cicho pod nosem. Kątem oka zerkałem na sylwetkę Marty, stojącej tuż obok. W jednej sekundzie miękka poduszka upadła na moją twarz, a ja czując zimny materiał i słysząc dziecinny śmiech dziewczyny, zerwałem się na równe nogi.
- Wariatka, no! Wariatka! – zaśmiałem się, biegnąc za nią po całym pokoju i kiedy już prawie udało mi się ją złapać w ramiona, pech chciał, że nie zauważyłem własnych butów leżących na podłodze i runąłem jak długi na twardy grunt. Mój nos z dość dużą siłą uderzył o ziemię, a ja z braku siły, nie mogłem zrobić żadnego ruchu, aby się podnieść.
Śmiech Marty ucichł, za to doszedł do mnie głos jej matki, która przeraźliwie pisnęła i chichotając zaczęła wołać coś typu, że gorszych i niedorozwiniętych dzieci jeszcze nie widziała.
Próbowałem wydać z siebie jakikolwiek dźwięk przypominający śmiech, ale w jednej chwili poczułem przeszywający mnie ból, a gdy się podniosłem zauważyłem, że czerwona maź cieknąca z nosa ubrudziła mi koszulkę.
- O ja cię! – zawołała przerażona Marta i podbiegła do mnie najszybciej jak potrafiła. – Pokaż to!
Chwyciła w dłonie moją twarz. Jej ciepłe ręce dotykały moich skroni, a wzrok spoczął na rozkrwawionym nosie.
- Mamooo! Przynieś mokre chusteczki! – krzyknęła w stronę drzwi kuchennych – Boli cię?
- O tak, au, au, au – zajęczałem, udając bardzo poszkodowanego i wskazałem na swoje usta – O, a tutaj najbardziej.
- Ściemniasz! – zaśmiała się głośno i musnęła moje wargi. W tym czasie w holu pojawiła się Rosa z kilkoma mokrymi chusteczkami w dłoni. Szybko mi je podała, a blondynka robiąc z dwóch z nich rulonik wsunęła je do obu dziurek. Mama Marty zacmokała i pokręciła głową z dezaprobatą, po czym przy wtórze córki wybuchnęła śmiechem na mój widok.
- Wyglądasz jakbyś miał tampony nie tam gdzie trzeba! – powiedziała i machnęła ręką – Nie wiem, jak wy sobie poradzicie tutaj beze mnie. Zupełnie sobie tego nie wyobrażam. – Dodała i wróciła z powrotem do kuchni.
Odprowadziłem ją wzrokiem, po czym przeniosłem się na Martę. Jej zamyślone, błękitne oczy utkwione były w moich tęczówkach. Dostrzegłem w nich iskierki podniecenia.
- Na czym ja to skończyłem? – zapytałem, drapiąc się po brodzie, po czym z szelmowskim uśmiechem rzuciłem się w pogoni za uciekającą dziewczyną.
*
- Martula? – mruknąłem cicho, ocierając leniwie nosem o jej rozgrzany policzek, kiedy nasze głowy stykały się ze sobą. Uwielbiałem leżeć na jej wielkim łóżku, trzymać ją za rękę i w ciszy patrzeć w nicość.
- Mówiłam, żebyś nie mówił do mnie Martula.
- Wiem, Martula.
- O co chciałeś zapytać, Thomasie?
- Mówiłem, żebyś nie mówiła do mnie Thomasie, bo robi to moja mama, a to wystarczająco wkurzające.
- Wiem, Thomasie – odparła i przekręciła się tak, że jej głowa spoczęła na moim ramieniu. Spojrzałem na nią. Miała przymknięte oczy, a na twarzy wciąż malował się uśmiech. Od pewnego czasu dość często dało się go zauważyć. Nie wiem, czy to dzięki mnie, ale wierzyłem w to. Najpiękniejsze jest wiedzieć, że możesz – świadomie czy też nie – wypełnić czyjeś serce radością. Uwielbiałem patrzeć, kiedy Marta się śmieje. Nie tylko ze względu na jej słodkie dołeczki w policzkach, ale sam fakt, że jest szczęśliwa. Bo kiedy ona była, to ja też.
Guziczki jej bluzki u góry były rozpięte, co było efektem moich porannych dokonań, a materiał z dołu podwinął się, ukazując płaski brzuch.
Nagle z telefonu Marty wydobyła się głośna melodyjka, na co oboje podskoczyliśmy w miejscu jak oparzeni, zderzając się głowami.
- Au – blondwłosa sięgnęła po swoją komórkę leżącą na szafce i niechętnie mruknęła, naciskając zieloną słuchawkę. – Tak, Pauline? Jak to nie możesz?! – zerwała się na równe nogi, a jej oczy gwałtownie się rozszerzyły – Jak to musisz zostać? Że szef ci kazał? Cholera jasna, co ja mam teraz zrobić? Ty chyba żartujesz! Nie, nie, nie! No, okej, rozumiem cię. Praca jest ważniejsza niż jedyny, trzyletni synek kuzynki. Tak, wiem. Powiedz temu swojemu szefowi, że mu kiedyś skopię dupę tak, że nie będzie mógł usiąść! Przecież wiem, że to nie twoja wina. – Jej mina zmieniła się, a Marta wyraźnie się zdenerwowała – Coś wykombinuję. Pa.
[Sixpence None the Richer - Kiss me]
Odłożyła sprzęt od ucha i usiadłszy na brzegu łóżka, spojrzała na mnie. Podparła głowę na łokciach, lecz to nie trwało długo. Tak szybko wstała jak usiadła. W jej oczach coś zabłysło.
- Co jest? – zapytałem ciekaw.
- Mamy problem, Houston! – uniosła w górę ręce i zaczęła chodzić po pokoju tam i z powrotem. – Mamy poważny problem! – w pewnym momencie zatrzymała się i wycelowała we mnie wskazującym palcem. – Tom, czy to konieczne, abyś jechał z nami na to lotnisko?
- No nie – bąknąłem, drapiąc się po głowie – A o co chodzi?
- W takim razie zmiana planów. Dasz mi swój samochód, a ja pojadę z mamą do Berlina, w tym czasie Ty zostaniesz z Patrickiem tutaj i wszystko będzie dobrze – ukazała szereg białych zębów, a ja uniosłem oczy do góry. – Mam nadzieję.
- Przecież Ty nie masz prawa jazdy – zauważyłem, unosząc w górę brwi..
- Ale jeździć potrafię.
- Ale nie masz dokumentów.
- Ach, to przecież żaden problem! Nie złapią mnie.
- Nie masz pewności.
- Prawie mam…
- Prawie to…
- Tak wiem, miałeś być dziewczynką i mieć jeszcze trzech braci. Czy ty nigdy nie robiłeś czegoś wbrew prawu? Żadne ryzyko? – zapytała, nachylając twarz do mojej tak, że stykaliśmy się teraz nosami. W nozdrza uderzył mi zapach jej perfum, a w głowie coś świdrowało. W powietrzu unosiła się woń pożądania.
Oblizałem językiem spierzchnięte wargi, zatrzymując się na srebrzystym kolczyku. To była moja niezawodna strategia, którą Marta już zdążyła poznać. Jej zmysły szalały, kiedy robiłem ten gest. Wtedy po prostu nie mogła oprzeć się niczemu.
Położyłem dłonie na jej biodrach, przyciągając do siebie jej drobne ciało. Była taka słodko malutka. Upadła wprost na mnie i oboje wylądowaliśmy na środku łóżka. Wpatrując się w jej idealnie błękitne oczy, głaskałem ją, odgarniając z czoła włosy. W pewnym momencie jej usta pokryte malinowym błyszczykiem musnęły moje, szybko się od nich odrywając. I to była jej strategia, którą ja też zdążyłem już pojąć. Pierwszy pocałunek był zawsze najbardziej podniecający, bo krótki, a jednocześnie namiętny. Pozwalała bym chciał więcej i więcej, a wtedy po prostu spławiała mnie i przerywała swoją grę. Nie, cofnij. To wciąż była jej gra. Jej ciąg dalszy polegał na tym, by moje pożądanie osiągnęło apogeum. I osiągało je za każdym razem.
Kiss me beneath the milky twilight
Lead me out on the moonlit floor
Lift your open hand…
- Nie całuj mnie tak… – wymruczałem, pomiędzy kolejnymi pocałunkami. Było mi tak dobrze, a mimo to wiedziałem, że mogę dostać więcej. Słyszałem nasze nierówne oddechy.
- Jak? – zapytała, patrząc na mnie i znów zatopiła usta w moich. Ta kobieta była prawdziwą mieszanką wybuchową. Nie dziwiłem się, że taki Patryk od razu zrobił jej dziecko, chociaż przez ślinę było to raczej niemożliwe. – Tak?
Oderwała się. Znów. A ja znów chciałem, by nie przerywała.
- Tak, właśnie tak. – Wydukałem i przyciągnąłem ją do siebie. Mój umysł eksplodował, kiedy wpijałem się w jej soczyste wargi, a mój język wirował niczym liść na wietrze.
- Kluczyki od samochodu leżą w kuchni na stole…
*
Patrick przylepił swoją dłoń do szyby, zaciskając paluszki i patrząc jak uradowana Marta właśnie zasiada na miejscu kierowcy i odpala silnik. Ostatnim obrazem jaki zdążył uchwycić była machająca w naszym kierunku jej ręka i babci. Pojechały, a my jednocześnie wypuściliśmy powietrze z płuc.
- To co robimy? – zapytałem, zerkając na zegarek.
- Kciałbym mieć chomicka. Takiego malutkiego, białego, pusystego chomicka. Wies, co to chomicek?
Wybuchnąłem śmiechem, po czym przytaknąłem głową. No to akcja – mały, biały, puszysty chomiczek!
- Cześć, Tom. Co robisz? Tylko nie mów mi, że jesteś z Martą gdzieś daleko, gdzie nie dam rady przyjść, żeby wam przeszkodzić, bo się normalnie wkurwię! To samo mi powiedział Gustav z Anke, Andreas z jakąś laską i Georg ze swoją… babcią. Tak, to była zdecydowanie jego babcia. Jak myślisz, czy to była jego babcia? Więc co robicie? Tylko powiedz mi, że robicie coś, do czego mogę dołączyć, bo po prostu zwariuję! Tooom, jesteś taaaaam? Haloo? – ściana. Usłyszałem w słuchawce ten sam głos, który dane mi było słyszeć od dziewiętnastu lat mojego życia. Bill zawsze dzwonił w odpowiednich porach.
- Właśnie wybieram z Patrickiem chomika w zoologicznym i… Papi! Nie ściskaj go tak! – zawyłem, rzucając się w stronę małego blondynka, w którego rękach spoczywała dość ugnieciona, najeżona kulka. Chłopczyk szybko rozluźnił uścisk, szczerząc szereg zębów. – Jeśli chcesz, możesz mi pomóc zaopiekować się Młodym i jego nowym zwierzątkiem.
- No pewnie, że chcę! – pisnął z entuzjazmem Bill. – Wiesz, że uwielbiam chomiki!
- Bill? – zapytałem, przygryzając wargi i zastanawiając się, czy z moim bratem, aby na pewno wszystko dobrze – Przecież ty nienawidzisz ani świnek morskich, ani królików, ani szynszyli, a już na pewno chomików…
- Wieeeem – przeciągnął, a w jego głosie dało się usłyszeć smutek. Oczami wyobraźni widziałem jak Bill przypomina sobie tę samą sytuację, co ja. Małe, bezbronne stworzonko, nie większe od piłeczki do ping-ponga, trzęsące się jak trusia gryzie Czarnego w palec, z którego puszcza się kropelka krwi. Ten panikuje jak przy katastrofie lotniczej i biega po całym domu z mordercą w rękach. W końcu trafia na toaletę, do której niechcący (jasne) wpada chomik, topiąc się. Chwyta za szczotkę do klozetu i już jest gotów dźgnąć nią to małe coś wierzgające łapkami na wszystkie strony. Nie udaje mu się, bo do łazienki wbiegam ja i ratuję sytuację. A przynajmniej zdążyłbym uratować, gdyby chomik miał skrzela i nie udusił się pod wodą.
Bill westchnął, zawiadamiając mnie, że wkrótce przyjdzie i rozłączył się.