45. Razem, ale osobno.

Dla M., N., K., P., T., A., D.
Za cudowne weekendy.


I dla mojego Schnuckiputzi.
Za to, że jest i będzie.

________________________

[The Fray – How to save a Life]



Pomieszczenie wypełniały kłęby dymu tytoniowego, a wokół unosił się zapach jego perfum od Hugo Bossa. Kiedy tylko Keisse otworzyła zmęczone oczy, czując, że jest wykończona, jednocześnie zdała sobie sprawę, że właśnie spędziła noc w studio muzycznym. W takim wypadku nie miała żadnych wątpliwości, dlaczego była wykończona. Nie wiedziała jednak, jakim śmiesznym cudem Andreas zaopatrzył się uprzdnio w prześcieradło, poduszki i kołdrę, która teraz przykrywała ich nagie ciała. Zupełnie straciła także rachubę czasu, a brak okien w miejscu, w którym się znajdowali spowodował, że nie orientowała się, czy to jeszcze noc czy może już poranek. Oświetlenie dochodziło jedynie z lekko tlącej się lampki nocnej, która leżała gdzieś pod równoległą ścianą podpięta do kontaktu.

Głęboko wciągnęła przyjemną woń, pozwalając, aby drażniła jej nozdrza. Uwielbiała męskie perfumy, a już zwłaszcza te należące do blondyna. Spokojnie i powoli odwróciła się w stronę swojego towarzysza. Jego posągowa twarz, niemal nieskazitelna, przyprawiła ją o dreszcze, które w okamgnieniu rozeszły się po całym jej ciele. Wyglądał jak jakiś bóg grecki z tą swoją rozczochraną blond czupryną i idealną budową ciała. Wiele hollywodzkich gwiazd pod względem wyglądu mogłoby stawiać go sobie za przykład. Dziewczyna wtuliła policzek w tors blondyna, przymykając na chwilę powieki.

- Kochasz go? – spytał nagle Andreas, wyrywając Keisse z zamyślenia i zaciągając się papierosem trzymanym przez dwa palce. Nie spojrzał na nią, patrzył ledwie przed siebie, lekko mrużąc oczy. W jego głosie nie było ani krzty wyrzutu, a już bardziej można w nim było usłyszeć spory sarkazm, ironię i rozbawienie.

Serce w piersi Keisse zabiło trzy razy mocniej.

- Kogo? – zapytała i przygryzła dolną wargę. Miała nadzieję, że nie zobaczy jak jej twarz przybiera kolor dojrzałego pomidora. Dobrze wiedziała, kogo ma na myśli. To było tak oczywiste, jak oczywiste było też to, że Andreas dobrze wiedział jaka jest odpowiedź. Mimo wszystko odparła po krótkiej chwili:
- Nie wiem… Ledwie go znam.
- Ledwie go znasz, a już pierwszego dnia poszłaś z nim do łóżka! – zaśmiał się głośno, gasząc szluga na popielniczce, która leżała tuż obok niego. Odwrócił twarz w jej stronę, ukazując szereg prostych zębów, a ona poczuła się jakby dostała w twarz. Otworzyła ze zdumienia usta. Znała te jego hasła, riposty czy bezsensowne komentarze, ale w żadnym wypadku nie spodziewała się, że powali ją na kolana jednym, zwykłym zdaniem. A przynajmniej powaliłby, gdyby właśnie nie leżała tuż obok niego, zachwycając się jego niespotykaną urodą. Chociaż pod tym względem był niemalże idealny, najchętniej chciałaby móc edytować jego charakter, poprawić i zapisać zmiany.
- Czy to była jakaś aluzja? – Keisse uderzyła go w ramię, powodując, że tym raz spojrzał na nią zdziwiony jej rękoczynem i od razu zaczął masować obolałą rękę. Jego uśmieszek niepokoił ją. – Czy uważasz, że jestem łatwa?
- Ależ nie! Skądże! – odparł natychmiast, nie przestając się uśmiechać. Przybliżył się do niej, całując w nagie ramię. – Jesteś boska, skarbie. Mraał.
Dziewczyna widząc, że naigrywa się z niej odsunęła się od niego, udając obrażoną. Podkurczyła nogi i chwyciła poduszkę, przyciskając ją do nich. Siedziała tak przez dłuższą chwilę, pozwalając, by ten bezczelnie się na nią patrzył i w ten sam sposób się uśmiechał. Płeć przeciwna to najgorsze przekleństwo świata. Kobiety są jednak na tyle słabe i uległe, że mimo wszystko uwielbiają to przekleństwo i są gotowe poświęcić więcej niż myślą, że mogą, aby zadowolić się nim.

Doszła do wniosku, że jeśli Andreas będzie traktował ją bardziej jak swoją dziwkę, to może zapomnieć na jakikolwiek szacunek z jego strony do swojej osoby, a tego wolałaby zdecydowanie uniknąć.
- Dla mnie liczy się coś więcej niż seks. – Wymruczała, a raczej bardziej poruszyła ustami, z który wydobyły się nieskładne dźwięki. Andreas ledwie usłyszał, co mówi, czytając z ruchu jej warg. – Dla mnie liczą się uczucia.
- Czyli kochasz go. Ale kochasz także mnie, skoro ze mną sypiasz. – Zaśmiał się głośno – Wow, mała, powiedz mi, ilu nas jeszcze jest? Trzydziestu?
- Zamknij się! – Keisse była już podirytowana do tego stopnia, że rzuciła w chłopaka poduszką, lekko go przyduszając. Poczuła, że zaraz łzy napłyną jej do oczu. Oto jak w jednej chwili można diametralnie komuś zniszczyć humor. – Mogę z tym skończyć, kiedy zechcę!

Andreas zdjął poduszkę z twarzy, po czym wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, co tylko nasiliło złość dziewczyny. Nie znosiła, gdy zachowywał się w ten sposób, chociaż dobrze wiedziała, że tylko żartuje. Zawsze sądziła, że jego żarty są nie na miejscu i zastanawiała się, co jest w nim takiego, że nie nadąża nad swoim tętnem.
- Założysz się? Od dzisiaj żyję w całkowitym celibacie. – Wyciągnęła ku niemu rękę, którą jednak zignorował.
Znów jego śmiech. Tak bardzo drażniący i aż znienawidzony. Co on sobie, cholera jasna, myśli?!
- Nie wytrzymasz, skarbie, nawet dnia. A raczej nocy. – Zachichotał z własnego dowcipu, który jednak jej nie rozbawił.
Keisse popatrzyła na niego wzrokiem pełnym wściekłości. Lecz kiedy zamrugał oczami, których tęczówki pod wachlarzem długich rzęs wydawały się jeszcze bardziej intensywne, zdała sobie sprawę, że to na prawdę będzie trudne do wykonania zadanie. Andreas był ładny. Miał blond włosy, które zawsze rozczochrane tworzyły nieład na jego głowie. To było urocze. Jego oczy mocno brązowe, choć nie tak brązowe jak bliźniaków były wiecznie pogodne i roześmiane, tak samo jak usta. Duże i pełne koloru, chętne posmakowania. Patrzyła więc na niego jak kobieta na diecie na kawałek ciastka.

Spojrzała na klatkę piersiową, która teraz odsłonięta była do połowy. Miał niezłe opalone ciało, umięśnione, a jego silne ramiona budziły w dziewczynie poczucie bezpieczeństwa. Był z niego zimny, pieprzony, napalony drań. Ale za to jaki przystojny i pociągający. I właśnie dlatego nie mogła mu się oprzeć.
- No dobra, zaczynam od jutra.

I nachyliła się, by po raz kolejny go pocałować.

*

Głośny dzwonek brzęczącego telefonu dobiegł moich uszu. Tę piosenkę słyszałem chyba setny raz w ciągu godziny, kiedy to Bill dzwonił co chwilę z zapytaniem, co jeszcze spakować na Seszele. Nie patrząc nawet na wyświetlacz, nacisnąłem zieloną słuchawkę i wyczekiwałem znów jego, nudnego już głosu. Po obu stronach zapanowało głuche milczenie. Jakie było moje zdziwienie, gdy nagle w aparacie usłyszałem kogoś zupełnie innego.

- Tomaszko, Mistrzu, jesteś tam? – najchętniej uderzyłbym głową o ścianę. Tylko jedna osoba na tym świecie mówiła do mnie per ‘mistrzu’ i tą osobą na pewno nie była osoba trzeźwo myśląca. A mimo wszystko na moją twarz mimowolnie wpłynął szeroki uśmiech.
- Jestem, jestem, David. – Odpowiedziałem, marszcząc brwi. To było dość dziwne, że Jost zdecydował się wykonać do mnie telefon, skoro już na początku lipca po naszej ostatniej trasie koncertowej zapowiedział, że mamy czteromiesięczne wakacje i nie będzie nas nachodził nawet w snach. Zaraz, zaraz… Czteromiesięcznej? Przecież właśnie nadchodził październik, co znaczyło, że nasze dni wolne właśnie dobiegają końca. – Coś się stało?
- Oczywiście, że się stało! – pisnął niczym mała dziewczynka. Oczami wyobraźni widziałem go siedzącego w fotelu w swojej willi w Hamburgu z nogami wyłożonymi na biurku, a w ręce zapewne trzymał kieliszek Martini. – Musimy omówić kwestie nagraniowe, a Królewna nie raczy odebrać ode mnie telefonu. Przyjedźcie do mnie jak najszybciej, okej? Jutro?

Moje oczy zrobiły się co najmniej trzy razy większe niż są w rzeczywistości. Swoją drogą, owa ‘Królewna’ to pseudonim jakim Jost obdarowywał Billa.
- Tak się składa, że… akurat jutro…
- Zaczekaj, zarezerwuję wam lot.
- David, jutro wylatujemy na Seszele. Nasz prezent urodzinowy. – Rzuciłem w końcu i zacisnąłem mocno szczękę w obawie przed jego reakcją. Na śmierć wyleciało mi z głowy, że właśnie kończył się nasz urlop.

W słuchawce zapanowała cisza, którą przerywały tylko nasze oddechy.
- Są jeszcze wolne miejsca? – zapytał z nieukrywanym zaciekawieniem w głosie. Usłyszałem szelest kartek, a po chwili jego głośny śmiech. – Żartowałem! I… jeszcze raz wszystkiego najlepszego, słodka dziewiętnastko.
- Dzięki. – Wyszczerzyłem się do słuchawki, czego on nie mógł zobaczyć, ale przechodząca właśnie przez pokój Marta spojrzała na mnie jak na człowieka z zaburzeniami, lecz dochodząc do wniosku, że ze mną jest chyba wszystko w porządku, wzruszyła ramionami. Pierwszego września David wysłał mi i Billowi kolorową kartkę urodzinową z życzeniami i dodatkowo kopertę… ze swoim autografem rzecz jasna. Tego mogliśmy się spodziewać, bo nasz producent miał dość wysokie poczucie własnej wartości.
- Nie zmienia to faktu, że i tak musicie się u mnie stawić, Mistrzu. Rusz swoją seksowną dupę i zabierz tych trzech oszołomów ze sobą. Bądźcie u mnie już, teraz, zaraz!

Jego słowa spowodowały, że otworzyłem szeroko usta. Przecież nie mogłem ot tak jechać sobie w tej chwili do Hamburga! Siedziałem tak przez krótką chwilę, dopóki Marta znów nie przeszła obok mnie, tym razem z pytaniem, czy wszystko ze mną dobrze. Potwierdziłem tylko ruchem głowy, wymuszając na twarzy uśmiech.
- To niemożliwe, Jost, żebym teraz…
- Bez gadania, Kaulitz! – niemalże krzyknął, udając poważnego, lecz wiedziałem, że tak naprawdę się uśmiecha. – Mamy zbyt wiele do omówienia. Zobacz, w tym roku jesteś gwiazdą, ale kim będziesz w następnym? Czarną dziurą? – prychnął, cytując słowa Woody’ego Allena. Zawsze mówił, że na pewno jest z nim jakoś spokrewniony, bo to niemożliwe, żeby dwóch tak zajebistych ludzi się nie znało. – Tom, chcesz mieć w przyszłości dzieci?

To pytanie sprawiło, że zakrztusiłem się przełykaną właśnie śliną. Trochę czasu minęło zanim doszedłem do siebie.
- Oczywiście, że tak, ale co to w ogóle ma do rzeczy?!
- Jeśli się u mnie nie stawisz do dwóch godzin, gwarantuję ci, że twój brat cię za to wykastruje. Ciaaao.

Rozłączył się, a ja zostałem z telefonem w dłoni, tępo na niego patrząc. Wychodziło na to, że wszystkie moje dzisiejsze plany szlag trafił. Mieliśmy zrobić zakupy przed wyjazdem, spakować się i spędzić normalny, przeciętny, całkiem zwyczajny dzień bez poczucia, że ktoś tutaj jest gwiazdą rocka. Ale w Davidzie najwyraźniej obudziło się drzemiące do tej pory szaleństwo i ochota, aby zniszczyć moje zamiary. Dlaczego to ja nigdy nie mogłem mieć wyłączonego telefonu tak, aby nikt nie mógł się do mnie dodzwonić? Ponadto, gdzie ja teraz na ostatnią chwilę znajdę resztę swojego zespołu? Bill zapewne jest ze Sieną w miejscu, którego nawet nie ma na mapie; Georg śpi, bo to przecież dopiero godzina dwunasta w południe, a Gustav… Właśnie! Z Gustavem nie miałem kontaktu od czasu imprezy urodzinowej w domu Anke i (aż mnie ciarki przechodzą, gdy o tym myślę) spotkaniem z jej ojcem. Co jeśli ten więzi w piwnicy biednego Schafera jak w jakimś getcie i nie daje mu jeść? Oczywistym jest, że Gustav potrzebuje codziennej dawki składników odżywczych. I to dość porządnej dawki.

Wszystko wskazywało na to, że razem z Martą, Papim i Lily, którą aktualnie miałem pod opieką, musieliśmy zrobić sobie kilkugodzinną wycieczkę do Hamburga.

O życie! Gdybyś miało dupę, kopnąłbym cię tak, jak ty mnie kopiesz.


*


Skakała po całym studio w poszukiwaniu części swojej garderoby, jednocześnie zakładając spodnie i co chwilę natykając się na niektóre ubrania w dość dziwnych miejscach. Kiedy uznała, że ma już wszystko co należy do niej i w żadnym wypadku nie zostawi po sobie tutaj najmniejszego śladu, rozejrzała się za Andrasem, który najwyraźniej był zajęty dokładnie tym samym. Chłopak zapiął rozporek swoich jeansów, spod których wystawał materiał bokserek w paski i napotykając wzrokiem koszulkę przewieszoną przez oparcie krzesła, sięgnął po nią. Jednocześnie zauważył jak Keisse siłuje się zamkiem z tyłu bluzki i podszedł do niej, by jej w tym pomóc. Jej ramiona pokrywały niewielkie siniaki, czego nie udało mu się zauważyć przy wczorajszej ciemności. Kiedy nachylił się, by przyjrzeć się uważnie jednemu z nich, Keisse zbyła go krótkim pocałunkiem, mrucząc, że ‘to nic takiego’ i unikając jego wzroku zarzuciła na siebie bluzę z kapturem.

- Najpierw wezmę w domu prysznic, a potem pójdziemy coś zejść? Znam tutaj niezłą knajpę za rogiem. – Zaproponował blondyn, co spotkało się z ochoczym potwierdzeniem ze strony Keisse. Już od kilku godzin głośno burczało jej w brzuchu. Andreas uśmiechnął się i rozglądnął w poszukiwaniu kluczy. Dostrzegłszy obciachową, pluszową kulkę do nich doczepioną, schował je do kieszeni.
- A tak w ogóle skąd dostałeś klucze? Coś ty powiedział Billowi, że wpuścił cię do studia? – zapytała dziewczyna, marszcząc brwi i kontemplując na temat bezinteresowności jednego z bliźniaków. W efekcie doszła do wniosku, że to raczej nie ten typ, który robi coś za nic, więc Andreas musiał zaproponować mu coś bardzo kreatywnego.
- Ma się ten urok osobisty. – Blondyn zaśmiał się na głos.
- Andre… coś ty mu… o nie! – Keisse poruszyła się gwałtownie, zdając sobie sprawę z własnych przemyśleń. W jednej chwili wszystko stało się dla niej jasne. – Tylko mi nie mów, że dałeś mu działkę!
- No…
- Palant! – wymierzyła mu siarczysty policzek, a jej twarz przesycona była teraz wściekłością. Na domiar tego, Andreas wciąż się uśmiechał i nawet nie drgnął, kiedy jej dłoń z plaskiem odbiła się od jego twarzy, której jedna strona po sekundzie stała się czerwona. Nie wiedziała, czy go piekło i bolało, a on po prostu świetnie udawał czy może jej rękoczyny są zbyt dla niego słabe, by zadać jakikolwiek ból. Jednak przekonana, że i tak z nim nie wygra, prychnęła tylko ze złości i ruszyła w stronę wyjścia. Andreas na wychodnym posłał jej całusa w powietrzu i zamknął za nimi drzwi od studia.

Największym egoizmem było świadome wykorzystywanie czyichś słabych stron, a on to właśnie robił.


*

[Placebo – Song to say goodbye]

Leżeli na łóżku w pokoju dziewczyny, przeglądając wspólne zdjęcia z minionych miesięcy. Pierwszy okres ich znajomości, kiedy obydwoje wyraźnie mieli się ku sobie, ale za wszelką cenę próbowali to skryć, na darmo. Spory plik fotografii sprzed roku roku, kiedy ich związek dopiero rozkwitał. Bill w parku zawodowo pozujący do aparatu, Siena prawie za każdym razem ukrywająca w dłoniach twarz przed obiektywem i oni razem na drewnianej ławeczce, przybierający tysiące póz. Pamiętała, jak kiedyś robił z siebie idiotę, tylko po to, żeby się uśmiechnęła. Teraz na wspomnienie tamtych chwil również to zrobiła. Mimo wszystko jej serce ogarnął przeraźliwy ból. Wiedziała dobrze, że Bill nie potrafi jej zaufać w pełni tak, jak zrobił to kiedyś, a później ją stracił. Schrzaniła pierwszą szansę, a dostając następną musiała liczyć się z konsekwencjami. Od czasu, kiedy zaczęli ze sobą być po raz drugi, ani razu nie wyznał jej miłości. Nie powiedział, że ją kocha. Uciekał od głębszych czułości. Co się z nimi stało? Nie wiedziała już kim jest. Tęskniła za tym, kim była. Tęskniła za nim. Tęskniła za tym wszystkim… Czy to ma jakiś sens?


Kiedyś o mnie zapomnisz tak, jak zapomina się jak smakowała wczorajsza kawa, albo tak, jak zapomina się o zeszłorocznym śniegu. Zapomnisz, jaki ból był wymieszany z pierwiastkami szczęścia i jak przyśpieszał oddech. Zapomnisz pojedyncze słowa, gesty, myśli. Wszystko uleci z ciebie jak życie z człowieka przejechanego przez ciężarówkę. I okaże się, że scenarzysta, który to wszystko poskładał w swej małej główce, nie zrobił kariery, nie zarobił milionów, a zamarzł w parku z butelką taniego wina w ręku. Ty kiedyś zapomnisz, jak smakowało moje imię. Oddasz serce w depozyt komuś innemu, komuś lepszemu. Szczęście wypełni cię po brzegi, od paznokci u stóp do końcówek rzęs. I będziesz żyć w spokoju, łykać złudzenia w pigułkach każdego pojedynczego ranka…

- Bill? Nie chcę nic sugerować, ale czuję, że między nami jest inaczej. To nie to samo, co poprzednim razem. Wiem, że dałam plamy swoim zachowaniem, zwodzeniem ciebie i w ogóle. Wiesz, że nie chciałam, aby te wszystkie słowa padły w twoim kierunku. Po prostu…
- Masz rację. Też czuję, że jest inaczej, ale nie martw się. Będzie dobrze. Powoli wszystko wróci do normy i będzie jeszcze lepiej niż wcześniej. – Mruknął Bill, gładząc ją po głowie. Mimowolnie spojrzał na sufit, jakby tam właśnie szukał odpowiedzi na dręczące go pytania. Chciał wierzyć w słowa, które właśnie wypowiedział, ale jakaś magiczna siła sprawiała, że czuł niepewność i bał się przyznać przed samym sobą, że to może nie być prawdą.
- Nie mówisz mi, że mnie kochasz… – szepnęła Siena ledwo słyszalnie, a chłopakowi serce stanęło w miejscu. Tylko nie ten temat. Tak bardzo nie chciał o tym rozmawiać. Wiedział, że prędzej czy później ona powie mu jakie wątpliwości nią targają, a on w końcu zacznie mówić o swoich uczuciach bez najmniejszych przeszkód. Ale nie teraz, nie w tym momencie. Nie był na to gotów. Sam do końca nie wiedział, co tak naprawdę go hamuje przed tymi słowami. – Nie boję się, że pewnego dnia powiesz mi ‘kocham cię’. Boję się, że to może być kłamstwo.
- Siena. – Zaczął, chociaż nie miał zielonego pojęcia, co ma powiedzieć. Gdyby teraz stało się coś, cokolwiek, co chociaż o dwie minuty przedłuży jego kolej na odpowiedź…
- Kaulitz! – usłyszał zza drzwi głośne wołanie. Ten głos rozpoznałby wszędzie. Stukot obcasów Keisse był niemalże jak zapowiedź nadchodzącego nieszczęścia.
- Co ona tu…- Siena lekko zdenerwowana tym, że ktoś im przerwał spojrzała pytającym wzrokiem na swojego chłopaka, który odpowiedział jej tylko wzruszeniem ramion i szybko wstał, wychodząc z pokoju. Dał znać ręką, że zaraz wraca.

Spojrzał na Keisse opierającą się o barierkę. Miała założone ręce, ściągnięte usta i ten bezczelny, irytujący wyraz twarzy. Była wkurzona, to nawet mało powiedziane.
- Cześć. Może wejdziesz do pokoju? – zaproponował, drapiąc się po głowie i próbując rozrzedzić powietrze, w którym ewidentnie wisiało jakieś tornado, które rozpęta Keis. Był trochę zdziwiony jej obecnością w domu jego dziewczyny.
- Nie, dzięki, kto wie co wy tam robicie.
- Nic takiego. – Zaśmiał się, ale widząc, że jego towarzyszki ani trochę to nie rusza, zmieszał się i wbił wzrok w podłogę. – W ogóle to cię wielbię, bo uratowałaś mnie od odpowiadania na straszne pytanie i…
- Oddaj działkę, którą dał ci Andreas. – Keisse rzuciła prosto z mostu, nie mając najmniejszych zamiarów słuchać jego wywodów.
- A może i cię nie wielbię – mruknął pod nosem. – Nie mam nic.
- Bill. Wiem, że masz, wiem, że ci dał i wiem też, że musisz mi to oddać.
- Może już wciągnąłem?
- Na pewno nie.
- Keisse, nie oddam ci tego. I tak ktoś to weźmie. Albo ty, albo ja.

Dziewczyna bez słowa wyciągnęła rękę w jego kierunku. Czarny przewrócił oczami i sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął małą torebeczkę. Keisse zabierając mu ją z ręki obdarzyła go uśmiechem. Nawet, jeśli jego dziewczyna siedziała za ścianą, bez bicia mógł przyznać, że kochał, gdy Keis się uśmiechała. Zbiegła szybko po schodach i zniknęła mu z oczu zanim w ogóle zdążyło do niego dotrzeć, że właśnie przez jej urok osobisty stracił środki do rozluźnienia swojego wieczoru. Spoglądając na zegarek westchnął przeciągle i wszedł do pokoju. Całując Sienę w głowę mruknął, że musi lecieć do domu spakować walizki i że zobaczą się później. Wybiegł z domu państwa Schneider, mając nadzieję, że jeszcze dogoni Keisse. Zwolnił kroku, gdy jednak nigdzie w okolicy jej nie dostrzegł. Wsuwając ręce w kieszeń spuścił wzrok w ziemię. Kiedy poczuł pod palcami coś małego i śliskiego jego usta mimowolnie wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. No tak! Przecież Andreas dał mu dwie działki. To jednak nie będzie stracony wieczór.

Ale nic nie będzie takie samo jak te nasze chwile. Jak nasza samotność we dwójkę, jak nasze bycie razem, ale osobno.


*

Dom Davida znajdował się na prowincjach Hamburga i był widoczny już ze sporej odległości. Był jeszcze większy niż dom Anke, o ile to w ogóle było możliwe, a już samo spojrzenie na niego sprawiało, że człowiek czuł się niczym stojąc przed jednym z domów amerykańskich gwiazd. Mimo wszystko David zawsze powtarzał, że w tej małej ‘klitce’ nie może oddychać i najwyższy czas na coś bardziej ekskluzywnego. Wszyscy wiedzieliśmy, że mówi to tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę. Tak naprawdę kochał to miejsce i nie zamieniłby go na nic innego.

Zatrzymałem samochód przed ogromną bramą, zza której dochodziło szczekanie dwóch rottweilerów. Marta na widok domu producenta wydała z siebie okrzyk podziwu. Następnie zabrawszy Papiego i Lily za ręce, przez ogród, do którego wpuściła nas gosposia Davida, Judith, weszliśmy w głąb budynku. Wnętrze zaskakiwało jeszcze bardziej. Krwisto czerwone ściany korytarza sprawiały, że aż rozbolały mnie oczy. Byłem tu tyle razy i wciąż nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Marta z dziećmi, zaproszona przez Judith, udała się do salonu, a ja skierowałem się na ostatnie piętro do gabinetu Josta. Nienawidziłem przemieszczać się po jego domu, bo był on stanowczo za duży, a ilość schodów aż przerażała. Łatwo było się tu zgubić, jeśli nie znało się dobrze rozmieszczenia pokoi. Zawsze zastanawiałem się po co facetowi, który mieszka sam tak wielka rezydencja. Później wszystko stało się jasne – co weekend dom przepełniony był masą ludzi, którzy bawili się w najlepsze, tańcząc do głośnej muzyki, a zazwyczaj w wakacje Davida odwiedzał brat z rodziną z Wilmington z Północnej Karoliny i wtedy można było paradoksalnie stwierdzić, że brakuje miejsca dla tak licznej familii. W każdym razie pomimo pokaźnych rozmiarów domu panował tu wieczny porządek, do którego codziennie przyczyniała się gosposia.

Wreszcie dopadłem poszukiwanych drzwi i nacisnąłem klamkę. Tak jak myślałem – Jost z kieliszkiem w ręku i nogami wyłożonymi na biurko, rozmawiał przez telefon. Rzuciłem szybkie cześć, a on dostrzegając mnie, zakończył rozmowę.

- Mistrzu! – wstał gwałtownie, wyciągając ku mnie ręce. Poklepał mnie po plecach z dziwnym uśmieszkiem na twarzy. – Gdzie pozostali?
- Jestem sam. – Odparłem, widząc jak rozgląda się po gabinecie w poszukiwaniu Billa i reszty. Wyglądało to dość komicznie, bo w stosunku do całego domu ten pokoik nie był zbyt przestronny, a ani Bill, ani Georg i Gustav nie byli niewidzialni. – Znaczy się… z Martą, Patrickiem i Lily.
- Och, widzę, że zabawiasz się w tatusia. – Puścił mi oczko i zaczął szperać coś w dokumentach.
David nie miał dzieci. Nie miał też stałej partnerki, bo uważał, że jest zbyt młody na rutynę i monotnię, a bycie mężem i ojcem nie jest dla niego. Kobiety zmieniał jak rękawiczki. Kiedy byliśmy w trasie, potrafił w ciągu jednej nocy zabawiać się z kilkoma naraz. Charakterem trochę przypominał Andreasa, ducha rozrywki i dobrej zabawy.

Usiadłem po drugiej stronie biurka, przymykając oczy, w które raziło mnie słońce. David widząc to, spuścił rolety i stawiając przede mną kieliszek, który chwilę później wypełnił się alkoholem, wyciągnął z szuflady jakąś rozpiskę.
- Prowadzę. – Powiedziałem, odsuwając od siebie Martini i zerknąłem na listę, którą producent podsunął mi pod sam nos.
- Daj spokój, Kaulitz! Pytanie „pić czy nie pić” jest tak samo pozbawione sensu jak „jeść czy nie jeść”! – zażartował i sięgnął po mój kieliszek, który szybko wychylił. Pomimo swojej dość infantylnej natury, to właśnie David zawsze pilnował nas, gdy byliśmy w trasie. Czuł się za nas chorobliwie odpowiedzialny i każdego dnia dostawaliśmy od niego rozpiskę, co nam wolno, a co definitywnie jest zabronione. Żeby nie zaszkodzić naszemu wizerunkowi, a przede wszystkim samym sobie, alkoholu na każdym afterparty strzegł jak Puszek kamienia filozoficznego w Harrym Potterze.

Rzuciłem wzrokiem na kartkę papieru, którą miałem przed sobą na biurku. Coś chwyciło mnie za żołądek, kiedy czytałem kolejno nazwy poszczególnych miast, w których mieliśmy zagrać. To znaczyło tylko jedno: kolejne rzucenie się w wir pracy. Najpierw studio, a później koncerty. I brak czasu dla siebie i Marty. Czytałem listę miast, a moja twarz wykrzywiałą się w coraz to większym grymasie.

- Powiedz, że jestem geniuszem. – David wypiął się do przodu z poczuciem dumy – Na samym dole jest Tokio! Mój mózg to mój drugi ulubiony organ.
- David, to znaczy, że znowu będziemy wyjeżdżać.
- A co ty myślałeś? Że urządzimy sobie teatrzyk w Magdeburgu, wystąpicie dwa razy i ‘pocałujcie nas teraz w dupę’? Koniec? – przekrzywił śmiesznie głowę, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. W przeciwieństwie do mnie. Nie potrafiłem wyobrazić sobie, że za już za kilka tygodni będę znów nagrywał i stanę się gitarzystą Tokio Hotel, podczas gdy dopiero teraz naprawę czułem, że jestem sobą.

Nadchodzi czas, kiedy życie schodzi z kursu. W tej beznadziejnej chwili, musisz wybrać swój kierunek. Będziesz walczyć, żeby pozostać na ścieżce? Inni powiedzą ci, kim jesteś? Czy sam się określisz? Będziesz prześladowany przez swoją decyzję? Czy ogarniesz swoją nową ścieżkę? Każdego ranka decydujesz, czy iść dalej, czy po prostu się poddać. Wielu ludzi zmarło ze swoją muzyką wewnątrz siebie. Zdarza się to zbyt często, ponieważ oni zawsze są gotowi do życia, zanim się dowiadują, że czas ucieka.* Oczywiście, że kochałem muzykę. Ale jeszcze bardziej kochałem Martę. Jak mogłem pogodzić te dwie rzeczy ze sobą, skoro jedna wykluczała drugą?

Po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk mojego telefonu. Na wyświetlaczu zdążyłem przeczytać ‘Georg’, zanim nacisnąłem zieloną słuchawkę.

- Tom? – zapytał najciszej jak tylko mógł mój rozmówca. David patrzył na mnie ciągle się uśmiechając. – Nie wiem jak to powiedzieć, ale chyba muszę się streszczać, bo zaraz telefon mi wypadnie… W każdym razie nie wiem, co mam robić.
- Georg, nie mam czasu na zabawę w doradcę miłosnego. Czy możesz zadzwonić później? – rzuciłem, przewracając tylko oczami i kręcąc głową.
- Nie! Tom! Nie rozłączaj się! Kurza stopa, nie będę mógł do ciebie potem zadzwonić, bo teraz ledwo sobie radzę, trzymając telefon między uchem a nogą!
- Nogą? – zmarszczyłem brwi, przenosząc wzrok na Davida, który był jeszcze bardziej zdezorientowany niż ja. Wzruszyłem tylko ramionami, dając mu do zrozumienia, że nie mam zielonego pojęcia, o co Listingowi chodzi.
- Dokładnie to między uchem a kolanem, bo… miałem mały wypadek, wychodząc z kąpieli. – Zamilkł nagle, a ja wyobraziłem go sobie w śmiesznej pozycji, rozmawiającego przez telefon. Pomimo złego humoru, zacząłem się śmiać z tej sceny. – I na pewno będziesz zły, ale nie dam rady odwieźć was na lotnisko jutro. A będziesz jeszcze bardziej zły, kiedy ci powiem, że to Andreas mnie zastąpi.
- Co ci się stało? – zapytałem, chociaż jego słowa na temat Andreasa sprawiły, że miałem ochotę splunąć.
- Złamałem obie ręce.

Zamarłem. Chociaż sytuacja wcale nie była do śmiechu, nie panowałem już nad sobą. Wybuchłem niekontrolowanym śmichem, a chwilę później, kiedy uświadomiłem sobie, do czego właśnie Georg się przyczynił, telefon wypadł mi z ręki. Nie słuchałem już jego przeprosin i krzyku ‘mea culpa, mea maxima culpa’, bo stało się jasne, że właśnie Georg zatrzymał naszą karierę muzyczną na jakiś czas. David patrzył na mnie zdziwiony i czym prędzej podniósł mój telefon, by sam skontaktować się z Listingiem. Jego mina zmieniła się diametralnie, kiedy ten powiedział mu o zaistniałej sytuacji. Zaczął bluzgać i przeklinać cicho, że jego wszystkie plany szlag trafił. Kiedy jednak się uspokoił sam zaczął się śmiać, wyobrażając sobie Georga z gipsem na dwóch rękach.

Georg był po prostu aniołem! Tylko on potrafił wykorzystać swoją niezdarność do pozytywnych celów. Po tym incydencie uświadomiłem sobie, co jest tak naprawdę najważniejsze w moim życiu. Muzyka jest wszystkim. To naprawdę mocny narkotyk. Może cię zatruć, podnieść na duchu lub sprawić, że rozchorujesz się, nie wiedząc dlaczego. Gdy słowa już są daremne, myśli są daremne, a wyobraźni nie chce się już wyobrażać, pozostaje jeszcze tylko muzyka. Ale zdecydowanie jest jeszcze coś istotniejszego. To osoba, która pomoże nam usłyszeć tę muzykę.

George Bernard Shaw napisał: „W życiu mogą wydarzyć się tylko dwie tragedie: jedna z nich to utrata pragnień serca. Druga to ich przyrost”.

Tak, utrata pragnień serca jest tragedią. Ale ich zyskiwanie to wszystko, o czym można marzyć. W tym roku marzyłem o miłości, żeby zanurzyć się w kimś innym i obudzić serce, które od dawna boi się uczuć. Moje życzenie spełniło się. I jeśli jest to tragedia, to dajcie mi taką tragedię, ponieważ za nic w świecie bym tego nie oddał.**

____________________________
*Lucas, OTH
**Peyton, OTH