14. Można nie pamiętać, ale nie zapomnieć.

Ciepły letni wiatr owiewał nasze dwie twarze. Szliśmy wolnym krokiem w stronę Magdeburga, rozmawiając. Nigdzie jej się nie spieszyło, mnie tym bardziej. Mogłem dowolnie i bezczelnie na nią patrzeć. Obserwować każdy szczegół, każdy gest, każdą zmarszczkę na twarzy. Tak, bo kiedy się śmiała miała urocze zmarszczenia na czole i nosie.
Mogłem oglądać jej gładkie dłonie i długie palce, zakończone paznokciami z delikatnym manicurem. Jak to dobrze, że kochała gitarę. 
Mogłem głaskać ją po jasnych, puszystych włosach. A kiedy to robiłem, aż ciarki przechodziły mi po plecach. Mogłem delikatnie muskać jej pełne wargi, oddając czułe pocałunki. Mogłem… Gówno prawda. Nic nie mogłem.
Po prostu szedłem obok niej jak piesek u boku swojej pani. Nawet krótkich słów wstydziłem się wypowiadać. Czułem się dziwnie nieswojo, ręce mi się pociły, kiedy coś do mnie mówiła. A ja tylko patrzyłem, jak to robi. Jak otwiera i zamyka buzię, wydobywając z siebie ciche, subtelne dźwięki. 
Wielki rumieniec wpłynął na moją twarz, kiedy przypomniałem sobie wczorajszy wieczór i moje zachowanie. Gdybym tyle nie wypił, może wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej? Może wtedy w jej oczach byłbym porządnym Tomem Kaulitzem, a nie alkoholikiem, u którego pojęcie kultura jest równe zeru. Ale czasu cofnąć nie można.
- Przepraszam za wczoraj… I za to, że trochę przesadziłem z procentami. – Wypowiedziałem powoli i spuściłem głowę, próbując uniknąć jej świdrującego spojrzenia. Bałem się reakcji Marty.
- Ach, nie ma sprawy! – machnęła ręką na znak, że wszystko już jest wyjaśnione, co bardziej wyglądało jakby odganiała muchę. – Przecież nie mogę ci zakazywać pić. To twoje życie, rób z nim co chcesz, a przede wszystkim chwytaj dzień.
Tak. Chwytaj dzień. Moje motto. 
Marta uśmiechnęła się szeroko, po czym wystawiła twarz w górę i przymrużyła oczy. Promienienie gorącego słońca oświetlały jej małą głowę, a włosy okalały twarz jasną kaskadą łagodnych loków.
- I zdaje się, że będę musiała zapomnieć o wczorajszych słowach, hm? – zapytała i kątem oka zerknęła na mnie. Przegrzebałem myśli, wróciłem kilka godzin wstecz. Słowa? Jakie słowa? Czyżbym powiedział coś, czego nigdy bym nie zrobił w stanie trzeźwym? Upokarzające.
- Chyba tak. – Odparłem, ciągle główkując nad wspominanymi przez blondynkę słowami. Trudno, nie muszę ich pamiętać. Ważne, ze ona zapomni.

Można nie pamiętać, ale nie zapomnieć.


Do domu Marty doszliśmy szybko. Mały domek pośród kilku takich samych niespecjalnie rzucał się w oczy. Dzielnica, w której mieszkała dziewczyna z Pauline, o ironio, była zadbana i pełno w niej było zieleni. Może to ze względu na dużą ilość drzew. W każdym razie przysiągłem sobie, ze będę tutaj częstym gościem. I nawet ruda Francuzka, przeciwieństwo dziwki, czyli pieprzona cnotka niewydymka mi w tym nie może przeszkodzić. Bo kiedy postawię sobie jakiś konkretny cel dążę do niego uparcie. I chociażby wokół się waliło i paliło, wiem, że i tak go osiągnę.

- Może zostaniesz na kawę? – zapytała Marta i przystanęła pod wielkimi dębowymi drzwiami, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczy. Kiedy wreszcie udało jej się znaleźć niewielki przedmiot, naszym oczom ukazał się przedpokój w odcieniach brzoskwini. Ostatnim razem byłem tutaj, kiedy dostałem od Sieny adres.
Zmarszczyłem brwi, rozglądając się badawczo. Już miałem odpowiadać, że z miłą chęcią napiję się kawy, kiedy nagle usłyszałem ten głos. Tak, właśnie ten przeklęty dźwięk obił się o moje uszy.
- Już jesteś? – krzyczała z pokoju na piętrze Pauline. – Dzwonili twoi rodzice! Nie było cię całą noc!
Marta przewróciła oczami, uśmiechając się niepewnie. Kuzynka zjawiała się zawsze w nieodpowiedniej chwili.
- Rodzice dzwonią dokładnie cztery razy dziennie – westchnęła Marta, wpuszczając mnie do środka mieszkania. Z oporem zrobiłem krok do przodu z obawy na niemiłe spotkanie z Rudą. – W dodatku o wyznaczonych godzinach. Są trochę nadopiekuńczy, a zwłaszcza mama. W tym tygodniu mają załatwić nam jakichś fachowców do remontu, a sami mają tyle pracy, że szkoda słów. – Dziewczyna zrzuciła z siebie torebkę, która wylądowała na kanapie w salonie. – To jak… Zostaniesz?
- Niestety nie mogę. – Odparłem pospiesznie, ukradkiem zaglądając na schody, w których lada chwila mogła pojawić się Pauline. Zagryzłem delikatnie dolną wargę. Teraz przydałoby się jakieś niewinne kłamstewko. No dawaj Tom, przecież jesteś w tym niezły! – Obiecałem mamie, że pomogę jej zrobić zakupy.
Skłamałem. Tak, okłamałem Martę po raz drugi.
- Mamie? – zdziwiła się, patrząc na mnie podejrzliwie. – Przecież ona wyjechała do Berlina z tego, co mówił Bill.
Zrobiłem gigantyczne oczy. Ona miała świętą rację! A ja całkowicie o tym zapomniałem! 
- Miałem na myśli...mamę mamy.
- Czyli babcię?
- Tak, dokładnie! Biedna, schorowana staruszka już ledwo trzyma się na nogach, trzeba czasem wyręczyć ją w kilku sprawach.
Marta pokiwała twierdząco głową i zrobiła coś w stylu „Aaa”. Nie wiem, czy uwierzyła czy też nie w taką brednię o babcince. Gdyby jeszcze jakaś moja babcia mieszkała w Magdeburgu lub okolicach nawet nie ruszyłbym się z miejsca, żeby jej pomóc, bo porusza się jeszcze sprawniej ode mnie. Ale czarować oczętami i opowiadać bajki czasami trzeba. Ważne, żeby w nie wierzono.
- Okej, malutka, ja lecę. – Powiedziałem i poczochrałem jej czuprynę blond włosów, kierując się w stronę wyjścia. Ta uśmiechnęła się uroczo, a mnie zmiękły nogi. Kiedy posyłała jeden z tych swoich uśmiechów, myślałem, ze sie po prostu roztopię.
Przytuliłem ją do siebie mocno, czując jak w nozdrza uderza mi zapach jaśminu.. 
- W takim razie do zobaczenia, Tom. I przekaż Billowi, żeby nie zapomniał o jutrzejszym spotkaniu.
Te słowa podziałały na mnie jak płachta na byka. Słucham?!


*

- Bill, co to miało znaczyć?! – wrzasnąłem od progu, z impetem trzaskając drzwiami. Czułem, ze moje poliki przybierając teraz kolor dojrzałego pomidora. Jak orkan wpadłem do pokoju, w którym urzędował brat, przeglądając jakieś czasopisma. Siedział przy biurku, wertując strony, a kosmyki czarnych włosów przysłaniały mu połowę tekstu. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.
- „Przekaż Billowi, żeby nie zapomniał o jutrzejszym spotkaniu”. Możesz mi wytłumaczyć?!
- Hm… No. Umówiłem się. – Powiedział, jakby nigdy nic, dalej czytając gazetę. Podszedłem do niego wyrywając mu ją z ręki. Spojrzał na mnie oburzony.
- Z? – niecierpliwiłem się coraz bardziej.
- Z Martą.
- W?
- W kręgielni.
- O?
- Co o?
- O której?!
- To jakieś przesłuchanie jest? – zapytał z nutką irytacji w głosie. Wstał z krzesła, zgasił lampkę, która stała przy biurku i spokojnie położył się na łóżku. Głowę podparł złożonymi rękoma. Wziąłem głęboko powietrze, przysiadając obok niego i bacznie go obserwując. Dziwne, ze Bill nigdy nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Tutaj chodziło o mnie i o Martę!
- Przecież ty nie możesz grać w kręgle, bo połamiesz sobie paznokcie, lakier ci odpryśnie albo takie tam. Pomyślałeś, co by było, gdyby ręką utknęła ci w kuli? Amputowaliby ci ją!
- Od kiedy ty się tak o mnie troszczysz, co? – rzucił, zerkając na swoją dłoń, jakby na prawdę obawiał się tego, ze może dojść do tak poważnych skutków. Szybko jednak odrzucił skomplikowane myśli i uniósł oczy na wysokość moich.
W prawdzie nie chodziło mi o to, że kręgielnia to nieodpowiednie miejsce na spotkanie, ale… Oni w ogóle nie powinni się spotkać! Przecież…

Pstryknąłem w palce i z prędkością światła podbiegłem do szuflady, w której Bill trzymał jakieś duperele. Wygrzebałem z niej czystą kartkę papieru i jakiś długopis. Z powrotem usiadłem na łóżku i nabazgrałem dość czytelnie mały schemat.

BILL + SIENA = TOM + MARTA

ale…

BILL - SIENA nie równa się TOM - MARTA

bo…

BILL – SIENA = dalej TOM + MARTA

- Jeśli za Toma podstawi się jakąś liczbę, a za Billa inną i do obu z nich doda się Martę, to równanie będzie sprzeczne. – Mówiłem, a bliźniak patrzył na mnie jak na nienormalnego. Dopisałem szybko nowe równanie.

BILL + MARTA nie równa się TOM + MARTA

- Bo Bill i Tom to dwie inne liczby. Rozumiesz już?
- Nie bardzo. Jakoś nigdy nie byłeś najlepszy z matmy. Może wyjaśnisz mi to jako korepetytor z niemieckiego? – wybuchnął śmiechem na widok mojej miny.
To nie miało być śmieszne. Jako mało inteligentny człowiek, chciałem wytłumaczyć innemu mało inteligentnemu człowiekowi regułę zależności pomiędzy dwiema osobami. Matematyka wydawała mi się nagle taka prosta, aż za bardzo, a ten schemat to jedyny sposób jaki przyszedł mi go głowy, by wreszcie Billowi zaznaczyć grubą kreską z kim Marta ma się spotykać. Ze mną.
- Słuchaj. Dobrze wiesz, że Marta jest moja. Jeśli Siena z tobą zerwała, to przynajmniej postaraj się w jakieś części hamować swoją chorobliwą zazdrość i z łaski swojej nie odbijaj mi dziewczyny!
Billowi oczy mało nie wyszły z orbit. Spoglądał na mnie z otwartą buzią, palcami nerwowo przejeżdżając wzdłuż poduszki. Po chwili zamknął buzię i zmrużył oczy, zastanawiając się. Śmiesznie to musiało wyglądać, kiedy dwóch braci siedziało naprzeciw siebie, wrogo spoglądając sobie w oczy. W głowie kołatało mi się setki myśli na sekundę. A jeśli przesadziłem?
- Że… Że co proszę? – odparł wreszcie półgłosem, a żyły na jego skroniach zaczęły niebezpiecznie pulsować. – Chyba się przesłyszałem! Oskarżasz mnie o coś takiego?!
- Umówiłeś się z nią!
- Tak. Ale tylko i wyłącznie w sprawach zawodowych. Jeśli pamiętasz, w październiku zaczynamy nową trasę, która zahacza o Polskę, a Marta uprzejmie zgodziła się udzielić mi kilku lekcji tego języka! A ty mi zawracasz dupę takimi sprawami i posądzasz o jakieś trele-morele! – wrzeszczał na jednym tchu, a ja miałem wrażenie, ze zaraz się udusi. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby się tak denerwował. Szczerze mówiąc, odetchnąłem z ulgą, słysząc jego tłumaczenia. – Poza tym, Marta nie jest twoją dziewczyną. – Dodał, krzyżując ręce na piersi.
- JESZCZE nie.
- Jeszcze dłuuuugo nie.
- A ty skąd to możesz wiedzieć? – warknąłem i wstałem z łóżka. Podszedłem do okna i przez jakiś czas wpatrywałem się w nieskazitelnie czyste niebo. Oblizałem dokładnie wargi, a mój język napotkał opór w postaci srebrnego kolczyka. Znów spojrzałem na Billa, który teraz siedział po turecku i kołysząc się, skubał róg poduszki. Z paczki papierosów, która leżała na parapecie wyciągnąłem dwie tytoniowe rurki, jedną z nich rzucając bratu. Z zapalniczki błysnął płomień, podpalając obie fajki, a ja otworzyłem okno, by smugi dymu mogły swobodnie opuścić pomieszczenie. Odkąd pamiętam Bill zawsze karcił mnie za palenie w jego pokoju, nienawidził smrodu jaki powstawał podczas palenia papierosów. W mojej głowie nagle ujrzałem obraz uśmiechającej się Pauline.
- Chyba zaraz wezmę kluczyki od samochodu i wyjadę z tej wiochy – powiedziałem, wpuszczając dym do płuc. – Gdziekolwiek. Choćby nawet do Georga grać w Scrabble. Ważne, że mnie tu nie będzie.
- Co ty mówisz?
- To, co słyszysz. Wszystko schrzaniłem wypowiadając jedno głupie słowo. Boję się, że kiedy Pauline naprawdę będzie zła powie Marcie o dziwce – to słowo z trudem przeszło mi przez gardło. Doświadczenie? – I jeszcze teraz… Wystraszyłem się, że może tobie Marta tez się podoba i…
- Owszem, ładna jest, ale ja tam wiem swoje. Nie jestem aż taką świnią, żeby podrywać dziewczynę własnego bliźniaka.
- Ona nie jest moją dziewczyną – westchnąłem.
- JESZCZE nie.
- Jeszcze dłuuuugo nie.
- A ty skąd to możesz wiedzieć?
- Jakbym już to gdzieś słyszał. – Parsknąłem śmiechem, a chwilę po mnie Bill.

Mój mały braciszek – mały we wszystkim: rozmiarze, wieku i doświadczeniu.*
____________________________
*Słowa Billa na koncercie w Luksemburgu.