22. Mieli bardzo prosty plan: być razem do końca życia.

Blaszki wszystkich dziesięciu paznokci nerwowo uderzały o jeansowy materiał spodni. Niemalże się w niego wbijały. Wystukiwałem nieznaną mi melodię z myślą, że uda mi się opanować stres. To już całkiem wchodziło w mój nawyk.
Mimochodem rozglądnąłem się wokół siebie, nie dostrzegając nic innego poza trwającym ciągle remontem. Niepomalowane dotąd ściany teraz pokryte były w połowie brzoskwiniową farbą, a w miejscach gdzie jeszcze brakowało koloru, ktoś dla zabawy odbił swoje dłonie i ozdobił je podpisami, których nie dane mi było rozczytać. A może to Patrick? Przebiegło mi przez głowę, po czym głęboko westchnąłem, kręcąc głową z własnej głupoty. Kimkolwiek on był wiedziałem, że już go nie lubię.

- Patrick, kochanie, chodź do salonu! Chce cię komuś przedstawić! – usłyszałem donośny głos Marty dochodzący z przedpokoju i aż zaschło mi w gardle. Na słowo kochanie znacznie wykrzywiłem usta w grymasie. Wychyliłem głowę w stronę drzwi. - No Patrick, już!
Mój żołądek wykonał kilka dziwnych obrotów, kiedy dwie osoby pojawiły się tuż obok mnie. Martę już znałem, teraz przyszedł czas na…

Wdech, wydech, wdech, wydech. Czułem się, jakby na nowo uczono mnie oddychać, pomimo faktu, że takich rzeczy się nie uczy.
Uniosłem do góry prawy kącik ust, a na mojej twarzy pojawiła się niezwykła ulga. Tom, Ty idioto - pomyślałem i uderzyłem się w głowę z otwartej dłoni. Jak tak dalej pójdzie to przebijesz w myśleniu samego Georga. Ciekawe, czy to boli…
Ze szczęścia chciałem skakać, krzyczeć, uścisnąć Martę i przekazać całemu światu, jaki jestem ucieszony. Jednakże nie zrobiłem nic, tylko siedziałem niczym posąg w muzeum i patrzyłem teraz na małego chłopczyka o krętych blond włosach i takich samych jak Marta dużych nieskazitelnie niebieskich oczach, a w głowie od razu pojawiła się myśl, jak mogłem być tak głupi i sądzić, że Marta ma tajemniczego chłopaka, którego przede mną ukrywa?
Chłopiec zerkał na mnie niepewnym wzrokiem, lecz w chwili gdy podałem mu rękę, uśmiechając się szeroko, jego obawy zniknęły jak ręką odjął i uścisnął ją swoimi drobnymi paluszkami. Po plecach przeszło mi mrowie. Odkaszlnąłem cicho.
- Cześć, jestem Tom. – Odparłem po niemiecku sądząc, że mnie rozumie i wyszczerzyłem klawiaturę zębów, a on tuląc się do nóg Marty pokiwał małą główką. Miał może ze cztery lata.
- A ja Papi – odpowiedział słodkim dziecinnym głosikiem. – Masz dla mnie coś fajnego?
Rozglądnął się wokół siebie, jakby oczekiwał, że zaraz przyjedzie do niego wóz pełen zabawek i nie dostrzegając nic szczególnego, wydął dolną wargę, udając obrażonego.
- Hej, hej, kolego! – Marta ze śmiechem zgasiła jego zapał i pogłaskała po nieco bujnej czuprynie. Podniosła w górę jego drobne ciałko i oplatając ramionami, przytuliła do piersi. – Idź do kuchni, Pauline zrobi Ci budyń czekoladowy.
Patrick na słowa Marty zaklaskał i machając mi malutką dłonią, w podskokach wbiegł do kuchni, zabierając przy tym wszystkie zabawki począwszy od pluszowych misiów, kończąc na klockach lego, które przewinęły mu się przez drogę. Blondynka uśmiechnęła się tylko, odprowadzając go wzrokiem i przysiadła obok mnie na skórzanej kanapie, zakładając nogę na nogę. Dzisiaj wydawała mi się jeszcze piękniejsza niż zwykle. Miałem niezwykłą chęć ją pocałować.
- Chciałeś poznać Papiego i poznałeś. – Zaśmiała się perliście, wyginając ciało w tył. – W prawdzie zdziwiło mnie to, że w ogóle cokolwiek o nim wiesz. – Dodała, stykając plecy z oparciem i skubiąc rękaw swojego czarnego swetra, zagryzła wargi.
- Twoja mama coś o nim wspomniała. – Odpowiedziawszy przybliżyłem się, by być bliżej niej. Z kuchni doszły nas radosne śmiechy Pauline i Patricka, a w moje nozdrza uderzył zapach jaśminu. Cholera, nigdy nie mogłem Marty rozszyfrować. Raz pachniała właśnie tak, a innym razem kokosem połączonym z papają. Nie wiem, od czego to zależało, ale za każdym razem, kiedy mój nos napotykał zapach jej ciała, coś jakby wdzierało mi się w umysł i chciało nim zawładnąć. To było coś bardzo przyjemnego. – Dlaczego nie mówiłaś, że masz braciszka?
- Patrick nie jest moim bratem. – Odpowiedziała szybko, kręcąc głową i marszcząc brwi. Zrobiłem taki sam gest i przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie w kompletnym zamyśleniu i ciszy. Spojrzałem głęboko w jej błękitne oczy, poszukując odpowiedzi.
- Nie? - zapytałem w końcu, wymyślając w głowie, kim mógł być mały Patrick. Uniosłem w górę oczy i przysunąłem dłoń do twarzy, a przez głowę przebiegło mi kilka pomysłów. - Kuzyn? Brat Pauline?
- Patrick to mój synek.


A wtedy potok słów zamienia sie w rwącą rzekę,
która płynie w nieubłaganym tempie na przód i niszczy całą przeszłą drogę.
Już nie chcę nic słyszeć. Zamilczmy na chwilę, może to wyleczy rany.



Prawie wrosłem w kanapę, a moje serce znacznie zwiększyło tempo bicia. Gdyby słowa mogły zabijać, właśnie padłbym trupem.

- Żartujesz sobie ze mnie, prawda?

W rzeczywistości już dawno bym się roześmiał z jej kawału, ale widząc jak bardzo ma poważną minę i kręci przecząco głową, zakrztusiłem się własną śliną, kaszląc przy tym niemiłosiernie. Marta poklepała mnie po plecach kilkakrotnie i znów zagryzła wargi, tym razem zdecydowanie mocniej.
Czy to możliwe, żeby niespełna osiemnastoletnia dziewczyna miała już syna, który za niedługo powinien iść do przedszkola? Czy to możliwe, żeby tą dziewczyną była akurat moja Marta?
Wstałem powoli z kanapy, a nogi się pode mną uginały.
- To na prawdę… super! – wykrztusiłem powoli, nie mogąc uwierzyć, co sam właśnie mówię. Przecież to była największa głupota, jaką słyszał świat, a ja znów kłamałem. Tak, zrobiłem to po raz trzeci w stosunku do Marty. – Muszę się zbierać, Bill pewnie na mnie czeka, bo miałem mu pomóc w… takie tam męskie sprawy. Zadzwonię do ciebie wieczorem. Pa!
Nachyliłem się, spierzchniętymi wargami musnąłem delikatnie jej gładki policzek i właśnie wtedy poczułem, że coś we mnie pęka. Coś w środku rozdziera się na małe części. Wtedy już wiedziałem, że niełatwo je będzie zebrać i posklejać w jedną całość. Zarzuciłem na siebie bluzę i odwróciwszy się po raz ostatni spojrzałem na nią. Jej oczy zawsze pełne radości życia, wyrażały teraz niesamowicie wielki żal i smutek. Nie chciałem tego robić, ale na podjęcie decyzji było już za późno.
Jak najszybciej wybiegłem z domu.

Oczy zaszły mi mgłą i nagle poczułem dziwną wściekłość na samego siebie, na Martę i na Patricka. Po gówno miałem znać prawdę? Wolałbym nie wiedzieć o niczym i żyć w ciągłej nieświadomości. Bo jak teraz mam związać się z dziewczyną, która kilka lat temu straciła wolność, sprowadzając na świat nowego człowieka uzależnionego od niej? Przecież nie mogę zostać zastępczym tatusiem. Taka rola nie jest mi pisana.

Ze złości chciałem coś zniszczyć. Zniszczyć, zniszczyć, zniszczyć.


*

[Alexz Johnson - Liar Liar]

Powoli położyła głowę na miękkiej poduszce, która chwilę później stała się wilgotna od łez. Sama nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Milczała, a w ciszy dało się usłyszeć jej nierówny oddech. Głowa rozbolała ją w ułamku sekundy, a wewnątrz kłębiły się setki myśli i pytań, na które nie znała odpowiedzi.
- Nie będę płakać – szepnęła cicho, połykając słone kropelki i wierzchem rękawa wytarła mokre policzki, na których rozmazywał się tusz do rzęs – Na pewno nie przez niego.

Zamyśliła się głęboko, podkurczając nogi do twarzy. Ciągle słyszała radosne śmiechy dochodzące z kuchni i serce zakuło ją jeszcze bardziej. Czy to ona jest wszystkiemu winna?
Przecież to właśnie ona sama dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nic, zupełnie nic ich nie łączy i nie ma zamiaru dłużej się z nim spotykać. A teraz płakała, próbując zaprzestać.

Powiedz, że kochasz mnie jak gwiazdę. Powiedz, że mnie potrzebujesz gdziekolwiek jesteś. Powiedz, że oddychasz mną do ostatniego wdechu. Kłamca, kłamca…

Poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń zakończoną kremowymi, brokatowymi paznokciami. Uniosła lekko głowę, pozwalając jasnej gęstej grzywce przykryć większość czoła. Przez łzy widziała rozmazaną twarz Pauline, a po chwili znane jej ramiona mocno tuliły ją do siebie. Tego właśnie jej brakowało, czułego uścisku. Tylko o wiele bardziej pragnęła, by ten uścisk był w wykonaniu przez inną osobę. Osobę, której dawno już nie widziała, a która mimo wszystko nigdy nie spadała z czołówki jej hierarchii.
Posłała kuzynce ciepłe spojrzenie, chociaż wyraźny smutek w jej oczach ciągle nie znikał. Wstała powoli i pobiegła po schodach na piętro, zamknąwszy za sobą drzwi. Nie chciała, by Patrick ją zobaczył w takim stanie. Zawsze próbowała uchować syna od jej złego samopoczucia, poczucia pustki i rozpaczy. Chwiejnym krokiem podeszła do ramki ze zdjęciem i uchwyciła ją w drżące dłonie. Patrzyła, starając się zapamiętać jak najwięcej, chłonąć każdą część obrazu i pamiętać, chociaż tak na prawdę wiedziała, że nie zapomni nigdy jego wiecznie uśmiechniętej twarzy i czekoladowych tęczówek, w których nieraz tonęła, a które teraz tak bardzo przypominały jej oczy Toma. Kilkakrotnie przetarła opuszkami palców twarz wysokiego bruneta, który szczerzył białe zęby do obiektywu, prawą ręką obejmując ją w pasie, a lewą dotykając już dość wypukłego brzucha i pojedyncza kropelka kapnęła wprost na jego dłoń. Marta przyłożyła ramkę do serca, uświadamiając sobie, że może to był znak. Że on tak na prawdę, pomimo że odszedł, ciągle przy niej jest, opiekuje się nią i trzyma za rękę… A więc dlaczego w przeciągu minuty poczuła, że wszystko traci?

Teraz została jej jedynie garść wspomnień i obraz jego twarzy, który tracił wyrazistość z każdym upływającym dniem. A przecież tworzyli najpiękniejszą, nigdy nieprzemijającą parę wśród wszystkich innych, które blakną z czasem.
Mieli bardzo prosty plan: być razem do końca życia.

Plan, co do którego wszyscy z ich kręgu zgodziliby się, że jest jak najbardziej realny.*


*

- Anke, nie możesz! On mnie przecież zabije! Uspokój hormony i usiądź na tyłku!
- Myślisz, że w tym będzie mi ładnie?
- Czy ty w ogóle słuchasz, co się do ciebie mówi? odłuż
- A może to? Nie sądzisz, że mi pasuje?
- Błagam cię, odłóóóóż to! Chyba, że wolisz za niedługo przyjść na mój pogrzeb! – przez chwilę Gustav zaciskał usta, po czym dodał: – Nie, cofnij. Na SWÓJ pogrzeb!
- Jeśli oboje się zaraz nie uspokoicie to wtedy ja pójdę na WASZ pogrzeb! – zawył, wchodzący właśnie do pokoju Bill i widząc pośród sterty swoich ubrań szczupłą dziewczynę o kręconych, brązowych włosach, której twarz przypominała trochę jego pierwszą prawdziwą miłość z początków gimnazjum, zmierzył ją morderczym spojrzeniem. Przeniósł wzrok na części swojej garderoby, a ta ze strachem w ochach momentalnie odłożyła trzymane w ręku ciuchy.
- Ojej. – Wydukała cicho, zerknąwszy w stronę Gustava, gdzie spodziewała się jakiejkolwiek obrony z jego strony. Nie mówiąc już o tym, że pewnie wolała, by blondyn stanął przed nią i ryknął niczym lew na Czarnego.
- No właśnie. Ojej. – Odparł zakłopotany Bill i machnął ręką, uśmiechając się w jej stronę. Dałby sobie głowę uciąć, że miała nie więcej niż czternaście lat. – Cześć wam.
- Dzień dobry. – Odpowiedziała szybko półgłosem i znów jej wzrok spoczął na Gustavie, który przywitał się tylko skinięciem głowy. – Bill, bo ten… no, fajna bluzka. – Dodała dziewczyna, wyciągając przed siebie rękę, która ściskała w dłoni niebieski T-Shirt. Na jej poliki wpłynął lekki rumieniec. – Ja tylko tak… oglądałam.
- Nie ma sprawy – mruknął Czarny, chowając głowę pod biurkiem, z którego wystawała jedynie wielka czupryna. Udawał, że czegoś szuka, tak naprawdę by ukryć swoje zakłopotanie zaistniałą sytuacją. – Co wy na to, żebym przefarbował się na blond?
Wynurzył głowę, uśmiechając się chytrze, co spotkało się z wielkimi oczami Gustava.
- Czerwone włosy są o niebo lepsze! – pisnęła z podekscytowania Anke.
- Nie chcę wyglądać jak marchewka. – Oburzył się Bill, na co perkusista tylko przewrócił oczami, a ciemnowłosa przez chwilę się zamyśliła.
- Z tego, co mi wiadomo marchewka jest pomarańczowa, poza tym nie wyglądałbyś tak źle.
Kaulitz pokręcił przecząco głową, co dawało wyraźnie do zrozumienia, że nie ma zamiaru ufarbować się i potem wyglądać jak wiewiórka.
- A może fiolet? Jest modny w tym sezonie.
- Zieleń?
- Już ładniejsza cytryna.
- Cytryna?
- Tak, cytryna.
- O Boże. – Westchnęła Anke i zakryła usta dłonią, próbując powstrzymać chichot. Przed oczami stanął jej obraz Billa, którego zdobią żółte, oczojebne włosy i na samą myśl już dostawała oczopląsu. Gustav, który do tej pory nie odezwał się słowem na temat zmian koloru piór wokalisty, patrzył na nich oboje przez szparki między palcami. Głośno oddychał, czekając, aż w końcu przyjdzie im oświecić go, że robią sobie po prostu dziecinne żarty. Jednak na razie nic tego nie zapowiadało.
- Może od razu strzelisz sobie różnokolorowe? – odezwał się w końcu, próbując zachować jak największą powagę, chociaż tak naprawdę w miał ochotę zacząć śmiać się na cały głos.
- Czy ty robisz ze mnie idiotę, Schafer?! – wykrzyknął czarnowłosy tak potężnym głosem, że Anke aż podskoczyła w miejscu, a blondyn próbował ukryć swoje zażenowanie. Przecież on tylko żartował. – Nie będę bawił się w klowna!
- Właśnie, kochanie. – Przytaknęła jedyna przedstawicielka płci pięknej w tym pokoju i nie zważając na nic, ponownie zatopiła się w dyskusji na temat palety barw na głowie Billa. Gustav burknął pod nosem coś niezrozumiałego i odwrócił się do nich plecami. Chciał rzucić od siebie coś zabawnego, pomóc, a ci go jeszcze oskarżają. Co z nich za przyjaciel i dziewczyna? W sumie, czy można być jeszcze większym dziwakiem niż młodszy Kaulitz był aktualnie? To pytanie zostawiało niewiele do myślenia.
Po kilkuminutowym dialogu, jak błogosławieństwo Gustav jako jedyny usłyszał trzask drzwi frontowych i zmył się szybko, by zobaczyć, kto jest jego wybawcą.
Odetchnął z ulgą, rzucając się w stronę dość normalnej osoby w domu, krzycząc:

- Kocham Cię, Tom!


*


Próbowałem opróżnić swoją głowę od skomplikowanych myśli, lecz nie dane mi było to zrobić. Kiedy wreszcie stanąłem przed napisem Bahnhofstrasse dziewiętnaście, otworzyłem i z impetem z powrotem zamknąłem drzwi. Nie miałem siły dosłownie na nic, co robi przeciętny człowiek. Samo stawianie kroków było dla mnie uciążliwe i niesamowicie trudne, więc jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem biegnącego w moją stronę Gustava, na którego twarzy znajdował się ogromnie wielki uśmiech. Uniosłem w górę brwi, patrząc jak niespełna siedemdziesiąt kilo żywego mięsa biegnie wprost na mnie.
- Kocham Cię, Tom! – zawył wprost do mojego ucha przyjaciel i w porę wyhamował, kiedy pojął, że zaraz oboje możemy wylądować na podłodze.
- A tobie co? Walentynki dzisiaj czy jak? – odparłem jakby od niechcenia i ściągnąłem z głowy czapkę, a później bluzę, rzucając je w bliżej nieokreślone miejsce.
- Stary, czy ty masz pojęcie z kim mieszkasz pod jednym dachem?!
- Nie bardzo, ale jeśli masz na myśli Billa to…
- To nie Bill! To Świr! – wrzasnął głośno i wyraźnie i popukał się palcem w głowę.
- Nie obrażaj mojego brata.
Skrzyżowałem ręce na piersi, patrząc z ironią, co też ten Gustav znów wymyślił.
- Och, wybacz, Słonko. – Prychnął blondyn i rzucił się plackiem na kanapę – Oboje macie nierówno pod sufitem.
- Wiesz co się okazało? – próbowałem zmienić temat i przysiadłem się obok niego. Na jego czole ukazały się zmarszczki, a wzrok wlepiony został prosto we mnie. – Że tamten cały Patrick to… To syn Marty. – Zakończyłem, przypominając sobie wszystko od początku. Wydawało się, jakbym cofnął się wstecz, a film pokazywano w zwolnionym tempie. Wszystkie uczucia powróciły ze zdwojoną dawką. Przed oczami miałem teraz śliczną, jakby trochę dziecinną twarz Marty, malutkiego, bardzo do niej podobnego chłopczyka i serce zakuło mnie jeszcze bardziej.


Przecież my też mieliśmy mieć bardzo prosty plan.

__________________________

* „PS. Kocham Cię”, Cecelia Ahern