…but I’m not alone, cuz right outside there’s two people just falling in love.
M&M, bo pokazali mi czym jest prawdziwa wolność.
______________________________________________
- Lecimy na Szeszeke! – pisnął uradowany Patrick i z podekscytowania zaczął się wiercić, siedząc na moich ramionach.
- Seszele, kochanie, Seszele. – Poprawiła go Marta, śmiejąc się i podała mu Snickersa, który kilka minut później prawie cały pokrywał moje czoło, uszy, a włosy miałem z czekolady prawie aż po same końce. Ale ten mały był taki słodki, że nie potrafiłbym odmówić mu takiej przyjemności jak smarowanie wujka Toma batonikiem.
- Szeszeke! – po raz kolejny zadźwięczało mi w uszach. Byłem spragniony odpoczynku. Najbardziej brakowało mi teraz tego wymarzonego drinka, skręta i powtórki z naszego ostatniego razu z Martą. Notabene, moja dziewczyna wyglądała niesamowicie seksownie w bladoróżowej sukience przed kolana, która odkrywała jej opalone ramiona. Bill stojący obok niej i próbujący upchać w swojej torbie jeszcze kilka tuszy do rzęs, które właśnie udało mu się zakupić w jednym ze sklepików na lotnisku, wyglądał trochę jak szop pracz, a trochę jak tchórzofretka. Keisse w dzień wyjazdu prostowała mu włosy, a środek czupryny przejechała rozjaśniaczem tak, że w wyniku tego na swoich czarnych kudłach miał biały pasek. Sądzę, że poniekąd przez ten właśnie wygląd Siena stała kilka metrów od niego, aby przypadkiem ktoś nie wziął ich za dziwaczną parę, którą z resztą byli. Po spędzeniu wczorajszego wieczoru w łazience z nieszczęśliwie zakochaną Keis, teraz uważniej przyglądałem się jej i Billowi. Starałem się nawet podsłuchiwać ich rozmowy, a wszystko po to… właśnie, po co? Przecież mój udział w tym wszystkim ograniczał się jedynie do słuchania, a nie do zabierania głosu. Nie mogłem zrobić nic a nic w tym kierunku. Bill był szczęśliwy ze Sieną i to było dla mnie najważniejsze. Chociaż nie mogłem patrzyć jak Keisse się męczy, nie mogłem jej także pomóc. Ta jednak zachowywała się całkiem normalnie, wszystkie uczucia tłumiąc pod maską radości.
Jedyny widok, który naprawdę sprawiał, że miałem ochotę coś zniszczyć, to twarz Andreasa, który dla dobra wszystkich starał się mnie jak najbardziej unikać. Żałowałem, że nie ma z nami Georga i Gustava, ale basista nie bardzo poradziłby sobie w prowadzeniu samochodu z obiema rękami w gipsie, a blondyn, jak się udało dowiedzieć po kilkunastu wykonanych do niego telefonach, wciąż przebywa w Berlinie i jest nam dozgonnie wdzięczny, że opóźniliśmy trasę koncertową. A ja miałem właśnie zacząć wymarzone wakacje z wymarzoną obok siebie kobietą o boku. Niech się dzieje, co chce. My będziemy po prostu razem.
Ruszyliśmy wszyscy w stronę odprawy bagażowej, kładąc po kolei swoje torby podróżne na taśmę.
- Nadbagaż, proszę… pana? – zwróciła się niepewnie do Billa kobieta, odbierająca od nas walizki. – Ma pan prawie 20 kilo, gdzie na karcie pokładowej wyraźnie jest napisane, że maksimum to 15.
Bill, jedzący właśnie żelkę, wzruszył ramionami, twierdząc, że wszystkie rzeczy są niezbędne i z niczego nie zrezygnuje, w wyniku czego musiał dopłacić 40 Euro za każdy kilogram nadbagażu.
Do zamknięcia odprawy paszportowej pozostała nam ponad godzina czasu, więc razem z Martą, Patrickiem, Billem i Sieną postanowiliśmy coś jeszcze zjeść przed wylotem.
*
Andreas stał z rękoma założonymi na piersi, opierając się o ścianę. Jego wzrok biegał w tę i z powrotem, zatrzymując się na każdej, wartej oglądnięcia, kobiecie. Keisse i Pauline dyskutowały na temat zakupionych właśnie przed rudowłosą okularów od Gucciego.
- Mmm, jaka dupa. – Doszedł do nich przesycony ironią głos Andreasa, obok którego właśnie przechodziła kobieta dużo większych rozmiarów niż każda inna, żwawo i zmysłowo kręcąc swoimi tylnymi krągłościami. Zdaje się, że ona również usłyszała tę uwagę, bo zniesmaczona odwróciła się w stronę blondyna, a jej twarz wykrzywiona w grymasie przypominała teraz syczącego węża. Chłopak tylko uśmiechnął się po ‘swojemu’, czyli bezczelnie i cwaniacko, a kobieta prawie pewna, że to ten uśmiech sprawia, że uginają jej się kolana, przyspieszyła kroku. Chwilę później jej miejsce zajęła szczupła blondynka z pasemkami o niewiarygodnie długich nogach i tak samo niewiarygodnie krótkiej spódniczce, nad którą można było dostrzec wściekle czerwone, koronkowe stringi. Dziewczyna, widząc na sobie pożerający ją wzrok Andreasa, niby niechcący upuściła w tym samym momencie szminkę i schyliła się po nią bardzo powoli, w jednej ręce ściskając włoskiego loda, w którym chwilę później zatopiła zęby i zwinnie poruszający się język. Zupełnie pewna już tego, że krocze blondyna zrobiło się jakby bardziej wypukłe, odeszła z uśmiechem, robiąc seksowny hałas swoimi szpilkami.
- Polizałbym. – Szczęka Andreasa obniżyła się trochę, a Keisse jakby tylko na to czekała. W jednej sekundzie z całej siły chwyciła chłopaka za ramię, przygniatając go do ściany. Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił, a ona tylko uśmiechała się zaciskając dłoń na jego obojczyku.
- Nie uznajesz żadnych wartości. – Powiedziała na tyle głośno, że usłyszała ją także Pauline – Całe twoje życie to nihilizm, cynizm, sarkazm i orgazm.
- Jeeej. – Odezwała się rudowłosa – We Francji mogłabyś zrobić z tego hasło wyborcze i wygrać.
- Ale o co ci chodzi, piękna? – spytał zdziwiony Andreas, wysuwając głowę poza ramię Keisse w nadziei, że blondynka, którą przed sekundą jeszcze podziwiał nie zniknęła z pola widzenia. Keis tylko wywróciła oczami i zabrała chłopaka na stronę, kiwając do Pauline palcem, że musi przeprowadzić krótką rozmowę na osobności.
- Mógłbyś zachowywać się odrobinę bardziej przyzwoicie? – zapytała, gotowa wybuchnąć śmiechem, bo wiedziała, że obserwuje ich Pauline, która zupełnie nie miała pojęcia na temat ich związku.
- Przecież tego nie zabraniała nasza umowa, hm? Pozwoliłaś mi patrzyć, całować, pieprzyć i wszystkie inne niegrzeczne bezokoliczniki inne dziewczyny.
- Owszem, ale nie rób tego chociaż tak ostentacyjnie.
- Skarbie, jesteśmy friends with benefits, pamiętasz? Przyjaciele z przywilejami, wolny związek, niezobowiązujący seks… Chyba nie jesteś zazdrosna, co? – lewa brew chłopaka uniosła się w górę, a na twarz wpłynął cwaniacki uśmieszek.
- Śmiem twierdzić, że żartujesz w tym momencie. – Powiedziała, prychając i rozglądając się, czy aby przypadkiem nikt z ich znajomych jej nie słyszy. – Ludzie o nas nie wiedzą, Andre. I niech tak zostanie. A mimo wszystko czuję się odpowiedzialna za twoje pożądanie. Cholera, mam wrażenie, że oni jednak się domyślają!
- Nawet jeśli? – blondyn przekrzywił głowę na bok, łapiąc kosmyk jej czarnych włosów i oplótł go wokół palca. Na jego ładnie opalonej twarzy wciąż migotał uśmiech, który doprowadzał Keisse do szaleństwa.
- Nie chcę, żeby tak było, rozumiesz? Nie chcę, żeby wiedzieli.
- Boisz się jego reakcji.
- Czyjej?
- Oooch, proszę. – Andreas zaśmiał się głośno po usłyszeniu tego pytania. To było oczywiste. – Przecież już to przerabialiśmy. Bill się nie dowie, serio.
Keisse mruknęła tylko pod nosem, przeklinając w duchu, że Andreas dowiedział się o jej uczuciach do Czarnego i znając tego typa odpowiednio to wykorzysta. Ten tylko objął ją ramieniem, zapewniając, że to tylko i wyłącznie przyjacielskie przytulenie i oboje ruszyli w stronę Pauline.
Nigdy nie lubiłem pożegnań. Oznaczały one jakiś okres czasu bez kogoś, z kim wcześniej spędzało się go dużo. Oczywiście, bywają pożegnania ‘na chwilę’ i te ‘na zawsze’. Te pierwsze są całkowicie niegroźne. To pożegnania ze świadomością, że za niedługo znów zobaczymy kogoś, kto właśnie odchodzi. Te ‘na zawsze’ to deklaracje, że już nigdy się ukochanej osoby nie zobaczy, nie porozmawia z nią, nie dotknie… Ale istnieje jeszcze jeden rodzaj pożegnań - ‘na czas nieokreślony’. Chyba najbardziej irytujący ze wszystkich. To myśl i przekonanie, że gdzieś ktoś jest, czeka na ciebie i ty czekasz na niego, ale między wami jest zbyt duża do przekroczenia bariera. To zupełna świadomość, że kiedyś się spotkacie, ale również kompletna niewiedza kiedy to nastąpi. I dlatego to możliwie najgorsze z pożegnań – wiedzieć, że ‘tak’, ale nie wiedzieć ‘kiedy’.
***
Większość czasu spędzonego w samolocie przespałem. Miałem okazję podróżować tym środkiem transportu już kilkadziesiąt razy, więc nie robiło to na mnie większego wrażenia. Mimo wszystko zawsze zajmowałem miejsce przy oknie, by móc patrzeć na chmury za dnia lub na wielkie oświetlone miasta nocą. Świat wydawał się wtedy taki mały i dostępny.
Lot byłby całkiem przyjemny, gdyby nie Bill i Keisse, którzy wciąż sprzeczali się o to, jakiej słuchać piosenki na iPodzie i dzieląc się przy tym jedną parą słuchawek należącą do czarnowłosej. Bill nie byłby sobą, gdyby nie zapomniał zabrać również swojej pary. W efekcie pół samolotu słyszało ich kłótnię na temat tego, czy właśnie poleci piosenka niemieckiego Lukasa Hilberta, kultowych Kings of Leon czy może damskie wykonanie Sary Connor. Do porozumienia doszli dopiero, gdy jedna ze stewardess podeszła do nich z wiadomością, że kilku pasażerów skarży się na zakłócanie podróży. Oboje przeprosili szybko, a ich twarze zrobiły się w mgnieniu oka czerwone. Nie chcąc dłużej być powodem niezadowolenia obsługi i reszty podróżujących na Seszele uzgodnili, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli będą słuchać iPoda na zmianę pod warunkiem, jak zaznaczył Bill, że Keisse nie zacznie nucić, wypowiadać słów piosenki lub, co gorsza, śpiewać.
Marta oparła głowę o moje ramię, spokojnie oddychając. Jedną ręką głaskała Patricka, który głęboko spał, a drugą ściskała moją dłoń. Przymknęła powieki i w jednej chwili pogrążyła się w myślach dotyczących zeszłej nocy.
Kołysała biodrami do rytmu piosenki reggae, której dźwięki wydobywały się z głośników. Po raz ostatni zwilżoną ściereczką przetarła blat stołu poplamiony kawą. Goście wyszli kilka minut temu, Pauline i Patrick spali na piętrze, a Tom właśnie brał prysznic, więc miała trochę czasu tylko dla siebie. Jak to bywało w przypadku Marty spędzała go, doprowadzając pokój do stanu nieco lepszego niż ten, w którym się znajdował. Mimochodem zerknęła na walizkę leżącą pod drzwiami i uśmiechnęła się do siebie. Chociaż ten przeklęty przedmiot za nic nie chciał się domknąć kilka godzin temu, teraz wszystko było w jak najlepszym porządku. Odniosła do kuchni puste filiżanki, w których jeszcze przed chwilę przyjaciele moczyli usta, rozkoszując się smakiem pysznej kawy. Tylko Pauline potrafiła robić tak wyśmienite cappuccino z artystycznie ułożoną bitą śmietaną i wiórkami czekoladowymi. Marta pomyślała, że będzie jej tego naprawdę brakować.
Kiedy spiker w radio zapowiedział kolejną piosenkę, zamarła. Jej serce w jednej sekundzie nabrało tempa, a po ciele przeszło mrowie. Przymknęła powieki, a obraz pod nimi nabierał coraz to wyraźniejszych kształtów. Byli tylko ona i on obserwujący siebie nawzajem. Brązowa czupryna tworzyła na głowie uroczy nieład, na czole lśniły stróżki potu, a na polikach pojawiły się wypieki. Czekoladowe tęczówki zachwycały swoją głębią i tak bardzo przypominały oczy Toma. Nie sposób było się im oprzeć. Uśmiechnął się, tak jak zwykł to robić, gdy na niego patrzyła, a ten uśmiech dzisiaj mogła odnaleźć na twarzy swojego synka. Miał dopiero szesnaście lat, chociaż wyglądał już całkiem dojrzale i spokojnie mógł mierzyć się z wyrostkami z klasy maturalnej. Przed nim było tyle możliwości, świat stał otworem. Marta uchwyciła jego dłoń tak delikatną i przyłożyła do swojego policzka. W nozdrza uderzył jej zapach aksamitnej skóry. Otworzyła oczy. Obraz z wyobraźni niewiele różnił się od rzeczywistego.
[Dirty Dancing – The time of my life]
Tom stał przed nią z ręcznikiem przepasanym na biodrach, a z torsu skapywały mu kropelki wody. Na jego czole pojawiły się zmarszczki, świadczące o tym, że głęboko nad czymś rozmyślał. Marta zadrżała, kiedy położył dłonie na jej ramionach i odruchowo oparła głowę na lewym z nich, nie spuszczając wzroku z jego bezdennych oczu. Tak niesamowicie błyszczały. Ich uszu dobiegły pierwsze nuty zapowiedzianej wcześniej piosenki.
- Mogę być twoim Patrickiem Swayze… – wyszeptał wprost do jej ucha, przypominając sobie jak kiedyś opowiadała mu o tych słowach, lecz padających z innych ust. Złapał jej dłoń, całując z wierzchu. Następnie położył ręce na jej biodrach, przyciągając drobne ciało do siebie.
- Chcę, żebyś był moim Tomem Kaulitzem. – Odparła po chwili milczenia, sięgając do jego karku, który wciąż pokryty był drobinkami wody. Przylgnęła do niego jak najmocniej. – Wolę ciebie jednego, niż miliony tamtych.
Uśmiechnął się szeroko i musnąwszy delikatnie jej czoło wykonał zwinny piruet, obracając ją o trzysta sześćdziesiąt stopni. Zaśmiała się na głos i dokładnie lustrując wzrokiem jego sylwetkę, a w szczególności umięśnioną klatką piersiową wydała z siebie ciche westchnienie zadowolenia. Przyciskała palce do jego szyi tak mocno, jakby bała się, że zaraz gdzieś ucieknie, ulotni się. Najwyraźniej poczuł siłę uścisku, bo przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, aby rozwiać jej obawy. Wolnymi krokami przemierzali cały pokój, bujając się do rytmu.
Ktoś kiedyś powiedział, że miłość jest jak tama. Jeśli pozwolisz, aby przez szczelinę sączyła się strużka wody, to w końcu rozsadza ona mury i nadchodzi taka chwila, w której nie zdołasz opanować żywiołu. A kiedy mury runą, miłość zawładnie wszystkim. I nie ma wtedy sensu zastanawiać się, co jest możliwe, a co nie, i czy zdołamy zatrzymać przy sobie ukochaną osobę. Kochać to utracić panowanie nad sobą i nad swoimi zmysłami.
- Możesz spotykać ludzi lepszych ode mnie, zabawniejszych ode mnie, dużo ładniejszych niż ja, ale jest jedna rzecz, którą chcę ci powiedzieć – Zaczął powoli, patrząc w błękit jej oczu – Zawsze będę dla ciebie, kiedy oni cię zostawią.
- Przecież wiesz, że tacy ludzi nie istnieją. Nikt nie będzie wystarczająco dobry, by móc równać się z tobą. – Odparła i wspięła się na palcach, by dosięgnąć jego ust, po czym złożyła na nich namiętny pocałunek. Uśmiechnęła się słodko i oparła głowę o jego tors.
Gdybyś teraz tutaj był i widział to, co ja widzę. I czuł to, co ja czuję. Wiedziałbyś, że on tak bardzo mi Ciebie przypomina. A ja… Ja znów nie mogę się temu oprzeć.
Ciemny pokój, muzyka i oni. Gdzieś tam w środku szczęśliwi tą chwilą. Chwilą, która trwa tylko dla nich, chwilą, do której nikt poza nimi nie ma wstępu, chwilą, której nikt nie zrozumie, chwilą ze sobą, z muzyką, z ciszą, z drżącymi sercami i milczącym wzruszeniem.
*
Wyspa Mahé przywitała nas natarczywym słońcem, które dopiero co wychylało się zza linii horyzontu. Bałem się nawet pomyśleć, co będzie w samo południe, skoro już teraz upał dawał o sobie znać. Niewielkim busem byliśmy przewożeni z lotniska do hotelu, co dało mi okazję do rozejrzenia się po okolicy. Chociaż było jeszcze całkiem wczas rano, ludzie zdążyli już powychodzić z domów, a ulice z minuty na minutę stawały się coraz bardziej zatłoczone. Minęliśmy miniaturę londyńskiego Big Bena, pod którym kilku turystów pozowało właśnie do zdjęć i niewiele minut później bus zatrzymał się pod hotelem Le Méridien Fisherman’s Cove. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tak niewyobrażalnie wspaniałego miejsca, które zachwycało swoją nietypową nieprzestronnością i luksusem.
Dostaliśmy z Martą dwupiętrowy apartament z widokiem na idealnie błękitne morze. Bill i Keisse byli nieco zdziwieni, że zamieszkają w jednym pokoju (co oczywiście było do przewidzenia, skoro pierwotnie pokój zarezerwowany był dla Czarnego i Sieny), jednak ani jednemu ani drugiemu w ogóle to nie przeszkadzało.
- To na trzyyy… czteeee… ry! – Keisse jak burza wpadła z podekscytowaniem do pokoju, który miała dzielić z Billem. Widząc jednak umeblowanie, zatrzymała się szybciej niż znalazła się w środku, w wyniku czego chłopak wpadł na jej plecy, silnie uderzając nosem o jej łopatkę. Pisnąwszy cicho, przeklął siarczyście i zerknął jej przez ramię. Kompletnie nie wiedział dlaczego dziewczyna tak zareagowała i nie weszła do środka. Rozejrzał się, wychylając głowę, ale miejsce, w którym stał ograniczało jego możliwości. Jedyne, co mógł dostrzec to lodówka, barek, ogromny plazmowy telewizor i duży taras wyposażony w jacuzzi i leżaki. Uśmiechnął się, lecz kiedy Keisse przepuściła go w drzwiach, by mógł zobaczyć resztę ich pokoju, mina mu zrzedła. Pod ścianą stało jedno jedyne wielkie łóżko pięknie ozdobione płatkami róż i łabędziem ułożonym z białych ręczników.
- Co to ma być?! Hę?! – pisnęła czarnowłosa, wskazując chudym palcem w stronę mebla nadającego się co najmniej do apartamentu dla nowożeńców.
Bill podrapał się po głowie, wykrzywiając usta w dzióbek. Westchnął przeciągle, zapowietrzając się. Spojrzał na Keisse, Keisse spojrzała na niego. W jednej chwili wszystko stało się jasne.
- TY ŚPISZ NA PODŁODZE!!! – krzyknęli w tym samym momencie, przepychając się w kierunku posłania. Po kilku minutach walki pełnej pisków i jęków, podkładania sobie nóg i popychania się nawzajem, rzucili się jednocześnie na materac, wlepiając oczy w sufit. Keisse rozmarzyła się, przymykając powieki, a Bill leżał w bezruchu, patrząc ze zdziwieniem na ogromne lustro na suficie.
- O wooow. Ja stąd za nic nie pójdę. – Zapowiedziała stanowczo Keisse, przytulając się do miękkiej czerwonej poduszki, która spoczywała tuż obok jej głowy.
- Lustro? Po co nam lustro na su… – zaczął Bill i urwał szybko, uświadamiając sobie, że owy przedmiot być może jest przydatny młodej parze w noc poślubną, ale na pewno nie im. – O nie! – zaśmiał się, czerwieniejąc i zakrywając sobie dłońmi twarz. – Dobra Keis, ja będę spać na podłodze.
Dziewczyna uśmiechnęła się tylko cwanie i popchnęła Billa tak, że poturlawszy się, spadł z łóżka na ziemię. Jęknął tylko ze zrezygnowaniem, wstał i masując sobie łokcie, udał się w stronę swojej walizki, postanawiając w myśli, że jak najszybciej pójdzie ro recepcji poprosić o dodatkowe łóżko. Tak piękny dzień nie mógł się przecież zmarnować.
*
Od dłuższego czasu stałem z Billem w recepcji, czekając aż ktoś z obsługi się nami zajmie. Jednak nikomu chyba nie spieszyło się, by to zrobić. Dziewczyny w tym czasie postanowiły trochę rozejrzeć się po okolicy, a później udać się na plażę. Bill tracił już cierpliwość, stukając o blat swoimi kilkucentymetrowymi, czarnymi paznokciami. W końcu dostrzegłszy mężczyznę, który był najprawdopodobniej boy’em hotelowym skinął na niego palcem. Ten chwilę później stał już obok nas. Był to jakiś Azjata niskiego wzrostu. Twarz miał zbyt pomarszczoną jak na swój wiek, a pod oczami sińce, jakby nie przespał kilka dobrych nocy. Obsługa w tym wieku już dawno powinna odejść na emeryturę, ale co ja tam mogłem wiedzieć.
Bill zaczął mówić łamaną angielszczyzną na temat dostawki do swojego pokoju, a kiedy mężczyzna kręcił tylko przecząco głową, Czarny przybliżył się, ściszając głos.
- Ja wniosę dodatkową opłatę, nawet dość pokaźną – Tutaj poruszył znacząco brwiami – ale proszę o jakiś materac chociażby! Widzi pan… Bo ja teoretycznie powinienem być tu ze swoją dziewczyną, ale ona ma maturę w tym roku i musiała odwołać wyjazd z powodu nauki. A żeby bilet nie przepadł, na jej miejsce przyjechała inna, taka czarnowłosa, średniego wzrostu, bardzo ładna, chociaż denerwująca, widział ją pan? Kręciła się tu po holu kilka minut temu… – Bill tłumaczył wszystko nazbyt dokładnie, jakby faceta w ogóle miało to obchodzić. Ten patrzył na niego tylko zmęczonymi oczyma, mrugając chyba z tysiąc razy na minutę i wyglądał jakby w ogóle go nie słuchał. Jedyne, co świadczyło o tym, że jeszcze w ogóle żyje to pokaszliwania, które prezentował co kilka chwil – I gdzież to wypada, żebym ja spał z nią w jednym łóżku?! Mogę spać nawet na podłodze, ale potrzebuję jakiś materac lub cokolwiek miękkiego. A najchętniej już to zamieniłbym tę dziewczynę panu na wielbłąda, jeśli tu takie macie, bo cholernie działa mi na nerwy! Mogę nawet oddać za darmo, pisze się pan na to?
Patrzyłem jak brat produkuje się, tłumacząc boy’owi zaistniałą sytuację. Mężczyzna prawie zasypiał w miejscu, przez co bliźniak robił się czerwony ze złości, że ten prawie go nie słucha. Miał ogromną ochotę porządnie nim potrząsnąć, ale uprzedziła go jakaś kobieta w wieku zbliżonym do mężczyzny, ubrana w jednoczęściowy strój kąpielowy. Powiedziała coś do Azjaty w języku bliżej nieokreślonym i biorąc go pod rękę skierowała się powoli w stronę hotelowego basenu. Bill stał z rozdziawionymi ustami jakby dostał w twarz, orientując się, że facet nie zrozumiał ani jednego wypowiedzianego przez niego słowa i że nie był wcale boy’em hotelowym, ale zwykłym gościem. Zaśmiałem się z jego miny, klepiąc po ramieniu. Zmierzył mnie tylko morderczym wzrokiem.
- Streściłem mu połowę mojego żywota! – oburzył się, kierując się w stronę wyjścia.
- Nie dziwię się, że prawie zasnął. Swoją drogą, ciekawe, co powie Keisse jak się dowie, że chciałeś ją zamienić na wielbłąda.
Bill tylko prychnął, gwarantując, że mnie zabije, jeśli tylko wspomnę coś przy dziewczynie na ten temat, a z kolejnych prób proszenia o dostawkę zrezygnował. Wolał spać na podłodze niż po raz kolejny robić z siebie idiotę. Wyszliśmy z hotelu, zerkając w stronę basenu obleganego przez gości z małymi dziećmi. Wśród ludzi było pełno półnagich dziewczyn, co nie uszło ani uwadze Billa ani mojej. Zerknęliśmy na siebie porozumiewawczo, uśmiechając się. W tej chwili pomyślałem o Andreasie i po raz pierwszy od kłótni z nim zapragnąłem by tutaj był. Uwielbiał młode ciała pięknych kobiet i na pewno nie przepuściłby okazji, by nie zaliczyć przynajmniej kilku z nich. Moje myśli jednak szybko zostały rozwiane. Jak mogłem oszukiwać samego siebie? Andreas był zdrajcą i tyle. Ktoś kiedyś powiedział mi, że przyjaciel to ktoś, do kogo możesz zadzwonić o trzeciej nad ranem wkurzony na cały świat, a on chociaż będzie śpiący do bólu, wysłucha cię, powie, żebyś się nie przejmował tym gównianym życiem i odłoży słuchawkę. Ale za dziesięć minut mimo wszystko stanie w twoich drzwiach i zapyta: „to komu idziemy wpierdolić?” Co do tego byłem całkowicie pewien, że Neumayer byłby pierwszy na liście. Ale czy rzeczywiście takie powinny być priorytety? Nic nie umniejszy jego winy w moich oczach. Po prostu nic.
Stajemy się zgorzkniali i tracimy zaufanie do ludzi, bo zawiódł jeden człowiek. Pałamy nienawiścią do tych, którzy odnaleźli swoje skarby, bo nam samym nie było dane dotrzeć do własnego i zawsze dbamy tylko o tę odrobinę, którą posiadamy, bo jesteśmy zbyt malutcy, by mieć cały świat.
*
Biegła po brzegu morza ze śmiechem, unosząc Patricka w górę. W stopy wbijały jej się drobne muszelki, ale nie czuła nawet najdrobniejszego bólu. Jej sukienka do kolan koloru wrzosowego, która zdążyła już się zmoczyć, unosiła się co jakiś czas w górę, odsłaniając górne partie zgrabnych nóg. Wyglądała jak anioł, kiedy promienie słońca oświetlały jej drobną twarz, a jasne włosy okalały ją dookoła. Roześmiane oczy mówiły wszystko, co chciałem usłyszeć. Może kiedyś zobaczę ją w za dużym swetrze, z papierosem w dłoni, siedzącą na parapecie ze łzami w oczach, które już dawno zmyły makijaż… Może wtedy zrozumiem jak bardzo ją kocham.
Mały chłopczyk cieszył się razem z nią, mocząc swoje stópki w dość ciepłej wodzie i mocno trzymając swoją mamę za szyję. Nie bał się wody, to nie to. Po prostu chciał czuć, że najbliższa osoba jest przy nim, kiedy spełniają się jego marzenia. Dziecko może nauczyć dorosłych trzech rzeczy: cieszyć się bez powodu, być ciągle czymś zajętym i domagać się ze wszystkich sił tego, czego się pragnie.
Plaża pełna była ludzi skąpanych w gorącym słońcu. Powoli ruszyłem w stronę Marty, a kiedy byłem już wystarczająco blisko złapałem ją w pół, przyciągając do siebie i całując namiętnie w usta. Zaśmiała się. Patrick klaskał w dłonie, rozkoszując się chlapiącą wodą i co jakiś czas kurczowo przytrzymywał się moich spodenek, gdy tylko przypłynęła większa fala. Wziąłem go na ręce i już po chwili poczułem zimne krople na twarzy. Mały przytulił się do mnie z całej siły i zaczął wywijać się jak kijanka. Ze śmiechem opuściłem go z powrotem i ochlapałem Martę tak, że w efekcie była cała mokra.
- Nie daruję ci tego, Kaulitz!- pisnęła i rzuciła się, wskakując na moje plecy. Musnęła ustami moją szyję i przytuliła się do mnie z całej siły. – Odwróć się. Pocałuję cię.
Mówi się, że najpiękniejsze chwile nigdy nie wrócą. Wrócą. Wrócą w snach, w marzeniach, w tęsknocie. Będą szły w parze ze łzami.