Nie bez powodu Marta ma urodziny tego dnia, co Ty.
Dla Ciebie.
____________________________
[B.O.B. ft. Eminem and Hayley Williams – Airplanes]
- Papi śpi? – bardziej stwierdziłem niż zapytałem i kiedy Marta przytaknęła głową, chyba domyślając się moich zamiarów, przyciągnąłem ją do siebie i lekko pchnąłem w kierunku drzwi wyjściowych. Zaśmiała się tylko i w międzyczasie zapukała do pokoju obok, w którym urzędowali Bill i Keisse, prosząc, aby zerknęli za niedługo do jej synka, śpiącego jak suseł. Moim skromnym zdaniem nie byli godni zaufania, chociażby dlatego, że gdy Marta weszła do pokoju byli cali w bitej śmietanie, a Keisse wymachiwała mojemu bratu widelcem przed oczami, ale niech będzie. Chwilę później my zmierzaliśmy już w kierunku plaży, na której nie było żywej duszy.
Noc była ciepła, a delikatny wiatr mierzwił nasze włosy. W tym momencie mogliśmy zdać się na zmysły inne niż wzrok, ponieważ jedynym, co mogliśmy akurat zobaczyć były nasze świecące oczy. Naszych uszu dobiegał szum fal rozbijających się o nieodległe skały, a w nozdrza uderzał zapach soli morskiej. W ustach natomiast poczułem dziwnie nieprzyjemny smak i dopiero po przeanalizowaniu sytuacji, zdałem sobie sprawę, że właśnie Marta zaliczyła perfekcyjnie udany rzut piaskiem w moją twarz. Nie mogłem pozostać obojętny na taki obrót sprawy, więc, aby wykazać się większą kreatywnością, złapałem ją w pasie i z pięćdziesięcioma kilo na rękach skierowałem się w stronę morza. Swoją drogą, Marta miała niesamowicie wielkie szczęście, że w tym rejonie woda w ogóle nie była zimna nawet za dnia. Mimo to dziewczyna wierzgała się jak kijanka i piszczała, śmiejąc się równocześnie, ale jako że byłem dużo silniejszy od niej, sekundę później leżała już zanurzona w morskich czeluściach Oceanu Indyjskiego. Okej, bez zbytniej przesady – znajdowaliśmy się jakieś pięć metrów od brzegu, a woda w tym miejscu sięgała nam zaledwie do kolan. To nic, że to znów ja wyszedłem na tym poszkodowany, bo Marcie skutecznie udało się mnie podtopić, a sprawa stała się poważna, gdy zacząłem krztusić się wodą i błagać, aby przestała. Wystraszyła się wtedy, a jej przerażona mina doprowadziła mnie do ataku śmiechu. Śmiałem się i kaszlałem jednocześnie, co musiało wydawać się dość komiczne z punktu widzenia osoby trzeciej. Blondynka natomiast zagwarantowała, że mi tego nie daruje i szybkim ruchem ściągnęła ze mnie szorty, uciekając gdzieś w głąb oceanu i wymachując nad głową moim nowym zakupem od Calvina Kleina. Dobrze, że na plaży nie było ludzi (a przynajmniej tak mi się wydawało), bo nie musiałem zakrywać swoich genitaliów, podczas gdy rzucałem się na fale i bezskutecznie próbowałem złapać dziewczynę.
Mógłbym przysiąc, że piasek miałem dosłownie wszędzie. Łącznie z szortami, które w końcu udało mi się odzyskać i różnymi zakamarkami ciała w tych okolicach. Marta już chyba piętnaście razy obsypała mnie po twarzy, także kolację miałem z głowy. Patrzyłem na nią jak właśnie przeczesywała rękami włosy, by wykruszyć z nich piasek.
- To nic ci nie da…
- Czemu tak sądzisz? – zapytała, nawet na mnie nie patrząc, tylko ciągle próbując pozbyć się małych ziarenek.
- Pomyślmy… – mruknąłem i powoli przylgnąłem do jej pleców torsem. Prawą ręką zmierzwiłem jej włosy, by po chwili powalić ją na plecy i w ułamku sekundy znaleźć się nad nią. Przytrzymałem ją za ramiona. Przegrała. Nawet nie próbowała się wyrwać. Powoli zbliżyłem usta do jej gorących warg.
- Nienawidzę cię. – Syknęła mi prosto w twarz, śmiejąc się i ugryzła mnie w policzek.
- Aua! – pisnąłem, gwałtownie się prostując i tym samym siadając jej na podbrzuszu.
- Twój zad wpija mi się nie-powiem-gdzie!
- I co z tego? Pozwól mi się chociaż troszkę powpijać.
Przez chwilę trwaliśmy tak w milczeniu. Słyszałem jedynie spokojny oddech Marty zagłuszany szumem morza. Patrzyła się w jeden punkt na niebie, a jej mina wyrażała głębokie zastanowienie. I tu cię mam! Nie wiesz co powiedzieć! Ha, nie zagniesz mnie!
- A ożenisz się ze mną? – odezwała się w końcu, wykrzywiając usta w cwanym uśmiechu.
No proszę… to mnie zagięła.
- Nie. – Odpowiedziałem spontanicznie i bez zastanowienia, czego już po sekundzie zacząłem żałować.
-To złaź. – Próbowała mnie pchnąć, ale wiedząc, że jej się to nie uda, podniosła się do pozycji siedzącej i mocno wtuliła w mój tors, a jej ciepłe dłonie powędrowały na moje nagie plecy. Objąłem ją ramionami i wsunąłem twarz w jej włosy, które pomimo soli morskiej i piasku, pachniały świeżo, jak zawsze. Kołysałem ją w rytm naszych oddechów, szumu morza i ciszy.
Pamiętam każdą wspólnie spędzoną chwilę. A w każdej było coś wspaniałego. Nie potrafię wybrać żadnej z nich i powiedzieć: ta znaczyła więcej niż pozostałe. Ta dziewczyna samym sposobem bycia doprowadzała mnie do szaleństwa. Wystarczyło na nią spojrzeć, a wszystkie troski odpływały gdzieś daleko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Podziwiałem ją, że po takich przeżyciach jakie ją spotkały, ma jeszcze siłę walczyć. Niejeden dawno już by się poddał na starcie, a ona po prostu starała się zapomnieć i robić to, co każdy człowiek, ale nie każdemu się udawało – żyć chwilą.
- Odkryłam wspaniałą muzykę – Szepnęła cicho po dłuższej chwili milczenia, ciągle przytulając się do mojej piersi – Nie jakiś tam rock, jazz czy soul. Przykładam ucho do twojego serca i słucham. Nigdy nie słyszałam piękniejszej melodii.
Westchnęła. Jej oczy błyszczały. Odbijał się w nich blask księżyca. Przyłożyłem wargi do jej rozgrzanego policzka i musnąłem delikatnie. Spojrzeliśmy oboje na niebo spowite gwiazdami. Miliony małych punkcików migotało gdzieś nad nami.
- Ta gwiazda będzie moja. – Odparłem, wysuwając rękę i kierując ją ku górze, by wskazać palcem na jedno małe światełko. Było ich tyle, że Marta zapewne nie miała pojęcia, którą gwiazdę wskazałem.
- A ta moja. – Powiedziała i zrobiła dokładnie ten sam gest, co ja.
- Popatrz, ale ta twoja gwiazda to samolot chyba.
- No to sobie wybrałam. – Zaśmiała się cicho, pozwalając, aby moje palce wszczepiły się w jej włosy. – Ej! Moja gwiazda to nie samolot, bo się nie rusza. Chyba, że jakoś stoi w miejscu.
- Taa, tankuje.
Objąłem ją jeszcze mocniej i zaśmialiśmy się oboje. W naszych sercach radość powoli budziła się do życia. Nie pamiętam, ile wtedy przesiedzieliśmy na plaży, ale było to mało istotne, bo byłem pewien, że to właśnie z tą kobietą chcę spędzić każdą kolejną chwilę, która zbliżała nas do wieczności. Kochałem ją i tak jest po dzień dzisiejszy. To więcej niż pewne.
Widziałem dziś rano graffiti. Jakaś piękna kobieta powiedziała: „są tylko dwa dni, o których nie myślę nigdy: wczoraj i jutro”. Widziałem rzeczy, których nie moglibyście sobie nawet wyobrazić. Zamknijcie ciasno fragmenty waszych wspomnień. Zrozumiecie, że potrzeba bezksiężycowej nocy, kiedy wszystko wydaje się bezużyteczne. Wy macie wrażenie istnienia na tej planecie, ale na szczęście w takim położeniu, by móc patrzeć na gwiazdy.
Czy możemy udawać, że samoloty na nocnym niebie to spadające gwiazdy?
*
- Kurwa, od trzech godzin nie robisz nic innego tylko kotłujesz się w tym prześcieradle. Ułóż się już wygodnie i daj mi spać, bo przy tych odgłosach wiercenia się twojego tyłka na podłodze nie pomaga mi nawet fakt, że leżę na wodnym materacu! – rzuciła rozwścieczona Keisse na jednym wdechu, po czym uśmiechnęła się cwanie do samej siebie. Zrobiła to tylko dlatego, ponieważ zdała sobie sprawę, że tak naprawdę Bill jest jeszcze bardziej poirytowany tą sytuacją. W zupełności jej to odpowiadało.
- Coś jeszcze? – warknął Czarny, podnosząc się do pozycji siedzącej i zaczął poprawiać sobie poduszkę. Siarczyście przeklinał w myśli chwilę, w której zgodził się na oddanie dziewczynie wodnego łóżka, które, swoja drogą, musiało być niesamowicie wygodne.
- Mhm… mam satynową pościel. – Brunetka parsknęła śmiechem, dobrze wiedząc, że doprowadza młodszego Kaulitza do szału. Chłopak skrzywił się niewyraźnie i wystawił w kierunku lokatorki długi środkowy palec, mając nadzieję, że nie zauważy go w ciemnościach panujących w pokoju.
- Widziałam!
Zignorował ten okrzyk oburzenia i rzucił się z powrotem na swoją poduszkę, co okazało się być nie najlepszym rozwiązaniem. Sekundę później odczuwał już ogromny ból potylicy, pleców i Bóg wie czego jeszcze.
Po raz pierwszy od wylotu z Berlina pomyślał o Sienie. Dlaczego dopiero teraz jego dziewczyna pojawiła się w jego głowie? Przecież powinien był odczuwać tęsknotę za nią tuż po przekroczeniu barierki na lotnisku, a tymczasem on zupełnie o niej zapomniał. Sam nie miał pojęcia, dlaczego tak się stało. Przecież zależało mu na niej. Starał się o nią jak tylko mógł. To, że nie powiedział jej ‘kocham cię’, od kiedy ponownie zaczęli ze sobą być, wynikało ze strachu. Wolał być ostrożniejszy w wypowiadaniu tych słów, bo nie miał pewności, że i tym razem Siena nie zostawi go dla kogoś innego. Tak, tego był pewien – nie ufał jej tak, jak powinien. Kiedy tylko się poznali i postanowili swoją znajomość przenieść na nieco wyższy szczebel, zapewniła go, mówiąc: ‘nigdy Cię nie skrzywdzę.’ I to już powinno być dzwonkiem alarmowym, bo przecież człowiek, który nie ma zamiaru skrzywdzić, tak nie mówi. Bo czy jeśli spotykasz człowieka, to zapewniasz go od razu, że go nie zabijesz? Właśnie. Więc dał się wciągnąć w tę grę i przegrał. Jego serce zostało brutalnie potraktowane, ale wyszło z tego, gdy Siena postanowiła powrócić do związku. Sęk w tym, że nie wyszło bez szwanku. Wciąż pozostawały na nim wyraźne rany.
- Dziubasie? – z zamyślenia wyrwał go głos Keisse. Odwrócił głowę w jej stronę.
- Hm?
- Śpisz?
- A jak myślisz?
- To śpij, nie przeszkadzam. Zaoferowałabym ci, żebyś jednak tu do mnie przyszedł, ale widocznie bardzo ci tam wygo… ej! Nie zdążyłam skończyć zdania, a ty już dotykasz moje łydki swoimi lodowatymi stopami, numer 42!
- Tylko na to czekałem. – szepnął Bill, zatapiając się w pościeli i całkowicie ściągając z dziewczyny kołdrę. Szczerzył się sam do siebie.
- Zamknij zimno, bo mi okno. – Warknęła Keisse, groźnie patrząc na niego spod byka i tym razem to ona pociągnęła pościel w swoją stronę.
- Eee… co?! Dooobra, no już już. Nawet w tych egipskich ciemnościach widzę jak ci te oczka błyszczą ze złości. – Bill opatulił oboje kołdrą i ułożył się wygodnie w bezpiecznej odległości od przyjaciółki.
- Wiesz co? Myślę, że twój tyłek wyglądałby zajebiście w tym lust… czekaj! Czy my nie mieliśmy zajrzeć do Papiego?! – pisnęła Kajs, migiem wypadając z łóżka. Bill zrobił dokładnie to samo i w ułamku sekundy był już na nogach.
Z prędkością światła obydwoje pokonali korytarz w samej bieliźnie i chwilę później znaleźli się przy Patricku. Bill odetchnął z ulgą, czując jak kamień spada mu z serca, gdy upewnił się, że chłopiec smacznie śpi wtulony w poduszkę. Nachylili się nad nim i przez moment oboje z Keisse milczeli, wpatrując się w spokojne dziecko. Dłoń Czarnego powędrowała na lędźwie dziewczyny z zamiarem przysunięcia jej do siebie, co spotkało się z cichym sykiem bólu ze strony brunetki. Bill machinalnie odsunął rękę, nic nie mówiąc. Domyślał się, że miała nabitego kolejnego siniaka, który zapewne spowodowany był kłótnią z niezrównoważonym ojcem. Tak, kiedyś musi z nią o tym znów porozmawiać. Kiedyś… musi w końcu dać temu kres.
Wyszli, kierując się w stronę swojego pokoju.
- Moment. – Powiedział nagle Czarny, przystając – Czy ty mówiłaś coś o moim tyłku w tamtym lustrze?
Keisse zachichotała tylko cicho, popychając towarzysza w stronę otwartych drzwi.
*
- Jeśli wygrasz ze mną w pokera, pocałuję cię.
Pauline uniosła głowę, by spojrzeć na swojego towarzysza. Mimowolnie rozejrzała się też po pokoju, by upewnić się, że Siena i Andreas są zajęci rozmową. Kiedy zorientowała się, że ta dwójka przyrządza w kuchni kawę, odetchnęła. Było to dość dziwne zjawisko, że osoby, które nie pałają do siebie sympatią, nagle znalazły multum tematów do rozmowy.
Przeniosła wzrok z powrotem na Georga. Ten marszczył brwi, przenikliwie patrząc w zielone oczy rudowłosej. Z jaką łatwością udało mu się uwodzić dziewczyny na ten sam sposób! Pauline przygryzła lekko dolną wargę, lecz nie wahała się ani przez chwilę. Listing uśmiechnął się jedynie bezczelnie i sięgnął po szklankę z Jackiem Danielsem. Zrobił łyk, ciągle patrząc na dziewczynę. Znów wykrzywił usta i poruszył brwiami, a Pauline zrobiła dokładnie to samo. Powoli zaczęła tasować karty, nie spuszczając wzroku z niego wzroku.
- Okej – odparła po chwili, rozdając prostokątne kartoniki – A dobrze grasz?
- Nie wiem. Nigdy w to nie grałem.
Pauline wstrzymała się z tasowaniem kart, które w jednej sekundzie wypadły jej z rąk. Oblała się rumieńcem i szybkim ruchem zabrała je z powrotem, nie dając poznać po sobie zakłopotania. Czuła, jakby już wcześniej spodziewała się takiej odpowiedzi ze strony Georga. Podobała jej się ta taktyka. Jak najbardziej jej się podobała.
- W takim razie… On y va!*
*
Marta pożegnała się z synkiem, który od rana marudził, że chce zostać w sali zabaw i upewniła się, że będzie tam pod dobrą opieką jakiejś hotelowej baby-sitter, która sprawiała wrażenie całkiem odpowiedzialnej. Ruszyła z Keisse przez ulice miasteczka. Kierowały się do La Perle Noire, jednej z najbardziej wykwintnych restauracji na Seszele, gdzie mieli już na nie czekać bliźniacy. Błękitna sukienka Marty nie bardzo komponowała się z wytartymi jeansami Keisse zakrywającymi ledwo uda dziewczyny. Nie przejmowały się jednak ani jedną częścią swojej garderoby. Rozmawiając, mijały przechodniów, pozdrawiających je ukłonami i szerokimi uśmiechami. Jak przystało na kulturalne mieszkanki Niemiec, odpowiadały ludziom tym samym, zachwycając się ich gościnnością. Seszelczycy od razu rozpoznawali turystów z Europy po niecodziennie spotykanej urodzie.
- Widzisz te buty na wystawie? – pisnęła nagle Marta, przerywając rozmowę i przylgnęła do szyby jednego z mijanych właśnie butików. – Chyba właśnie powiedziały do mnie ‘mamo’.
- Wronicz, skup się. Mamy ważną misję! – Keisse pociągnęła blondynkę za ramię, która jeszcze przez dłuższy czas wpatrywała się w wystawę. W końcu dała za wygraną i uważnie wsłuchiwała się w słowa przyjaciółki. – Jutro jest wieczór karaoke w hotelu. Chłopaki doskonale o tym wiedzą, bo widziałam przypadkiem jak Bill prawie ślinił się na widok reklamy. Mam pewien plan. Jest tak genialny, że sama się sobie dziwię, że na niego wpadłam. A więc słuchaj…
Keisse kontynuowała, a na jej twarz wpływał coraz to szerszy uśmiech. Marty mina też nie była obojętna, bo w zupełności poparła swoją towarzyszkę. Pewną częścią siebie jednak wciąż przymierzała w głowie cudowne buty z wystawy, które idealnie pasowałyby do jej sukienki. Buty były jej prawdziwym fetyszem i gdy tylko mogła kupowała kolejne pary. Twierdziła, że nie licząc miłości, aktem największego optymizmu jest właśnie kupowanie butów. Chcemy doczekać jutra, ale jeśli kupujemy nowe buty albo jeśli się zakochujemy, znaczy to, że zamierzamy tu jutro być. I z taką myślą przewodnią kroczyła ku przyszłości. Zakochana, pełna nadziei oraz miłości do chłopaka, synka i… swoich czerwonych szpilek Louboutina.
[Alice in Videoland – Radio song]
Wnętrze niewielkiej, ale bardzo ekskluzywnej restauracji zapierało dech w piersiach. Miodowe ściany niemalże błyszczały w blasku świec i wiszących lamp. Gdzieniegdzie wisiały na nich artystyczne czarno-białe fotografie tego miejsca sprzed kilku lat, na przemian z ręcznie malowanymi obrazami widoków dzikiego wybrzeża czy wzburzonego morza. W powietrzu unosił się zapach potraw, który sprawiał, że klientom jeszcze bardziej chciało się jeść, a gwar jaki tutaj panował zupełnie nie przeszkadzał nikomu, a nawet sprawiał wrażenie jakby było się w jakimś parku rozrywki. Lokal niewiele różnił się od innych drogich lokali, ale oryginalność tego miejsca ujawniała się dopiero w piątki wieczorem, kiedy obsługa podawała zamówione potrawy jeżdżąc na rolkach. Nie było to łatwe zadanie, zwłaszcza, że ruch wzmagał się tego dnia ze względu na samą ciekawość klientów, głównie dzieci, jak to w ogóle funkcjonuje.
Keisse chwilę po zajęciu miejsca na przeciwko Billa, rozejrzała się dokładnie po restauracji. Chwilę później nachyliła się w naszą stronę i półgłosem wyrzuciła:
- Zamawiamy jak najwięcej. Mięczaki wychodzą, kto zostaje na koniec musi spieprzyć, bo nie będziemy płacić.
Wszystkie oczy uniosły się, by spojrzeć na dziewczynę.
- Keisse, co ty gadasz? – Bill spojrzał na brunetkę znad karty Menu i zmarszczył brwi. Siedziałem w bezruchu przez dłuższy czas, analizując sytuację. Czy ona właśnie zaproponowała nam… kradzież jedzenia? Do tej pory z podobnymi przypadkami spotkałem się jedynie w filmach, w których bohaterowie dla zakładu zamawiali jak najwięcej najdroższych potraw, po czym udając, że wychodzą do toalety, zwyczajnie uciekali, nie płacąc za nie. Uchodziło im to na sucho. Ale film filmem, a życie życiem. Co będzie jeśli…?
Mina Keisse była całkiem poważna, tak samo jak i Marty. Zrozumiałem, że dziewczyna mówi całkiem poważnie. Brat popatrzył na mnie i przełknął głośno ślinę.
- Pobawimy się trochę. Adrenaliny nigdy za wiele.
- Skąd masz pewność, że ta osoba, która zostanie ostatnia na pewno nie zapłaci? – zapytała Marta, posyłając porozumiewawcze spojrzenie przyjaciółce i sięgnęła po leżącą obok kartę dań, przerzucając kolejne strony w poszukiwaniu czegoś, co by jej odpowiadało.
- Bo, po pierwsze, tą ostatnią osobą będę ja, po drugie, tak na wszelki wypadek pokradłam wam portfele w hotelu i zostawiłam je w pokojach. – Wyszczerzyła się Keisse, na co nam szczęki opadły w dół. Dla pewności sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni, w której zazwyczaj nosiłem portfel. Teraz go tam nie było. Bill zrobił dokładnie to samo co ja, a w jego oczach widać było strach i bezradność. Keisse uniosła w górę lewy kącik ust. Najwyraźniej spodobał jej się fakt, że ta wizja odrobinę nas przeraża. Może za wyjątkiem Marty, która całkiem spokojnie przyjęła to do siebie. Wiedziałem, że Keisse jest szalona. Wiedziałem, że zrobi wszystko, żeby poczuć, że naprawdę żyje. Adrenalina to było jej drugie imię. W takim razie nie pozostawało mi nic innego niż zgodzić się na jej plan. Z jednej strony chciałem jej udowodnić, że nie boję się takich poczynań, z drugiej sam chciałem spróbować czegoś takiego.
Najśmieszniejsze w ludziach jest to, ze zawsze myślą na odwrót: spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości ani przyszłości. Żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli. Czas zacząć naprawdę żyć.
- Wchodzę w to. – Rzuciłem, starając się zabrzmieć jak najbardziej odważnie.
- Świetnie! Marta?
- Oczywiście!
- Bill?
Bliźniak popatrzył na mnie i moją dziewczynę morderczym wzrokiem. Wzruszył ramionami i oparł się czołem o blat stołu. No tak. Całe życie z wariatami. Nie miał innego wyjścia jak zgodzić się na wszystko.
W ciągu kilkunastu minut na stole znalazły się takie potrawy jak sushi, homar w sosie bazyliowym, indyk faszerowany truflami, pizza Frutti di Mare, spaghetti Carbonara, makaron Penne z parmezanem czy Raviolli z mozarella. Do tego Keisse zamówiła dla każdego lampkę wytrawnego wina. Bill siedział całkiem sztywno, nawet nie dotykając sztućców. Ja stwierdziłem, że nie możemy zmarnować tak cudownego jedzenia, więc od razu zacząłem konsumować wszystko po kolei. Dziewczyny zrobiły dokładnie to samo. Kelnerka, która nas obsługiwała, patrzyła na nas i potrawy dziwnym wzrokiem, przynosząc kolejne porcje. Nie wiem, czy domyślała się, co jest grane czy po prostu uważała nas za paczkę głodnych przyjaciół, która najwyraźniej wygrała sporą sumę pieniędzy, jeśli ma zamiar za to wszystko zapłacić.
Po kilkudziesięciu minutach i dokładnym przyjrzeniu się ilości zamówionego jedzenia Marta wstała od stołu.
- Gdybym nie była matką i byłabym pełnoletnia to pewnie ja bym to wygrała, ale nie uśmiecha mi się tłumaczenie się Patrickowi dlaczego jego mama spędziła noc w więzieniu.
- Chyba pójdę z Tobą. – Odezwałem się, ukradkiem spoglądając na swojego bliźniaka, który kurczowo trzymał się krzesła, żeby nie wstać i nie wyjść jeszcze przed bratową. Potrafiłem szybko biegać, ale nagle ogarnęła mnie ogromna panika, kiedy Marta wspomniała o więzieniu. To na pewno nie wpłynęłoby pozytywnie na moją karierę i jej rozwój. Już w głowie widziałem te nagłówki gazet.
- Pękacie? – zaśmiała się Keisse, puszczając oczko do Marty. Nie uszło to mojej uwadze. Marta tylko odwzajemniła uśmiech.
- Tak. – Jęknął Bill i wstał z miejsca.
- Chociaż może… zjem sobie jeszcze Creme Brulle. – Marta z powrotem usiadła i sięgnęła po kartę dań. Wytrzeszczyłem na nią oczy, ale nie odważyłem się nic powiedzieć.
- Tak, czekamy w samochodzie, nie chcę mieć kłopotów. – Pociągnąłem Billa za rękaw i pchnąłem go w kierunku wyjścia. Zdążyłem jeszcze tylko zobaczyć ogromny uśmiech Keisse na twarzy. Sekundę później już nas nie było.
Kierowaliśmy się w stronę parkingu, na którym kilka godzin temu zostawiliśmy wypożyczony wcześniej samochód. Szliśmy w milczeniu, co jakiś czas oglądając się za siebie. Dziewczyny nie wychodziły, co znaczyło, ze jeszcze siedzą w lokalu i zapewne obmyślają plan ucieczki. Źle się czułem z poczuciem, że przegraliśmy z Billem tę wojnę, ale nie na wszystko można było sobie w życiu pozwolić. Najprościej w świecie miałem cykora i tyle. Na pewno nie tak wielkiego jak bliźniak, który mimowolnie łapał mnie za bluzę za każdym razem, gdy dochodziły do nas odgłosy otwieranych drzwi restauracji. Aż w końcu skręciliśmy za rogiem, a tamto miejsce zbrodni zniknęło nam z pola widzenia. Zobaczyliśmy białą Toyotę Avensis zaparkowaną tuż niedaleko. Bill niemalże rzucił się w jej stronę, dopadając klamki ze strony pasażera. Wyciągnął z kieszeni kluczyk, podając mi go. Jego dłonie się trzęsły, co wywołało u mnie napad śmiechu. Przecież nie było się już czego bać. My byliśmy bezpieczni, a skoro Keisse podchodziła do tego ze stoickim spokojem, ona będzie za wszystko odpowiadać. Jak to mówią: ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Wsiadłem do wozu i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Słyszałem głośny oddech Billa, dlatego zagłuszyłem go, włączając radio.
- Ciekawe jak idzie dziewczynom – Mruknął bardziej do siebie niż do mnie – Pieprzona duma Bielschowsky! I ty się dziwisz, stary, ze chciałem wymienić ją na wielbłąda?!
- Właściwie to nie. – Zachichotałem tylko i ruszyłem, wyjeżdżając z parkingu. Skierowałem się w stronę opuszczonego niedawno lokalu, wypatrując dziewczyn. Bill, orientując się, dokąd jadę, złapał za kierownicę w mgnieniu oka.
- Co ty wyprawiasz?! – krzyknąłem, nie panując nad pojazdem i z całej siły odepchnąłem brata. Złapałem z powrotem za kółko, próbując je opanować.
- Co ja wyprawiam?! Dokąd ty jedziesz, kretynie?! Chcesz, żeby i nas złapali? Jesteśmy teraz w to zamieszani! Co będzie jak nas zgarną? Nie chce iść do więzienia! Nie chce mieć też nic wspólnego z tymi babskimi przestępcami!
- I właśnie dlatego tam jadę – sprostowałem, zatrzymując się pod restauracją – Pomyśl. Kiedy one będą uciekać, wsiądą do wozu i odjedziemy zanim ktokolwiek zdąży spisać numery rejestracyjne. Marta nie chce wylądować na komisariacie, ja też nie mam zamiaru jej tam widzieć. Z reszta… Jaką masz pewność, że nas nie wydadzą, jeśli je zgarną?
- Ładnie ufasz swojej dziewczynie. – Prychnął Bill, ale jednocześnie pokiwał głową, dając mi do zrozumienia, że się ze mną zgadza.
- Swojej ufam. Nie ufam twojej.
- Keisse nie jest moją dziewczyną! – krzyknął brat. Zrobił to w taki sposób jakby właśnie krzyczał przed sądem, że jest niewinny.
- Oj, wiesz co mam na myśli.
Pokiwał jedynie głową. Uśmiechnąłem się. To było dziwne. Przecież wiadomo, że Bill jest w związku ze Sieną, a Keisse towarzyszy mu tylko podczas tegorocznych wakacji. Nie rozumiałem, dlaczego zareagował w ten sposób. Jakby chciał przede mną coś ukryć. Może czuł, że jest kimś więcej dla Keisse niż mu się wydaje. Może między nimi… Nie, to niemożliwe.
Z restauracji wychodziło wiele osób, jeszcze więcej do niej wchodziło. Przez drzwi przewijało się masę ludzi. Nawet większości z nich nie udało mi się uchwycić wzrokiem. Nie byłem pewien, czy Marta i Keisse też już nie opuściły knajpy, ale doszedłem do wniosku, że na pewno zauważyłbym dwie dziewczyny biegnące ile sil w nogach. Wzrok mój i Billa wyostrzony był do granic możliwości. Obserwowaliśmy tamto miejsce jak detektywi. Brakowało nam tylko lornetek. Po kilku minutach zaczęliśmy się już denerwować.
- Nie ma ich. Może uciekły przez okno w toalecie? – jęknął Bill, wiercąc się na siedzeniu i rozglądając się w każdym możliwym kierunku.
- Daj im jeszcze chwilkę. – Uspokoiłem go, kładąc dłoń na jego ramieniu. Zmrużyłem oczy, by uważnie przyjrzeć się klientom restauracji. I to była ta chwila. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, kiedy w drzwiach pojawiły się dwie dziewczyny. Biegły przed siebie, szukając kogoś wzrokiem. Zapewne miały na myśli nas. Ogarnęła mnie panika. Bill ożywił się od razu, a ja bez namysłu podjechałem jak najbliżej nich. Nie do końca wiedziałem, co mam robić, ale to, że powinniśmy uciekać było w tym momencie najważniejsze. Chwilę później z lokalu wybiegł jakiś kelner ubrany w zielony fartuch i wskazał na nie palcem, krzycząc na całe gardło:
- Złodziejki! Nie zapłaciły!
Ludzie wokół odwrócili się, by na nie spojrzeć, a Marta i Keisse ze śmiechem, ale jednocześnie z lekkim przerażeniem wpadły na tylne siedzenia wozu tak szybko jak to było możliwe. Kilka ludzi krzyczało coś za nimi, inni to ignorowali. Nacisnąłem pedał gazu z całej siły. Samochodem aż szarpnęło, gdy ruszyłem przed siebie.
- Szybkooo! Jedź! – wrzasnęła blondynka, pokładając się ze śmiechu. Z tyłu dochodziły nas uradowane odgłosy dziewczyn. Nie wiem, co było w tym zabawnego, ale po krótkiej chwili, gdy już oddaliliśmy się od miejsca zbrodni, sam zacząłem się śmiać. Byłem przekonany, że tej nocy nie będzie dane mi zasnąć. Za dużo wrażeń jak na jeden wieczór. Serce jeszcze przez dłuższy czas waliło mi jak młotem.
- Jesteście totalnie nieodpowiedzialne! I szalone! – rzucił Bill, łapiąc się za lewą pierś i posyłając mordercze spojrzenie dwóm pasażerkom na tylnych siedzeniach.
- A ty totalnym tchórzem, Kaulitz. – Dogryzła Keisse, pokazując mu język i spojrzała na Martę, by sekundę później znów mogły wybuchnąć gromkim śmiechem.
Skręciłem w pierwszą lepszą uliczkę, byle by tylko zgubić biały samochód wśród innych.
____________________
*(fr.) Zaczynamy!