A ja sprawię, że już nigdy nie będziesz musiała przychodzić tu z tego powodu...
4. Dzień Matki i bukiet storczyków?
Ścisnąłem oczy i niepewnie nacisnąłem klamkę od drzwi. Ten napis… Twoje przeznaczenie. Było w nim coś takiego, co budziło we mnie strach.
- Boisz się własnego przeznaczenia?
- Nie! – krzyknąłem i otwierając drzwi poczułem silne szarpnięcie. Po chwili wirowałem w biało-czarnym paskowym tunelu. Przed oczami stanęły mi wszystkie wspaniałe, smutne i żenujące chwile. Mój pierwszy raz, wydanie płyty i pierwszego singla, prezent na Gwiazdkę, jakim był pies Scotty, czas spędzony w szpitalu, kiedy Billowi wycinano migdałki, zrobienie sobie dredów, zerwanie z dziewczyną i... ta ruda barmanka.
Widziałem tylko urywki tych scen i miękko upadłem na trawę. Słońce powieszone na błękitnym niebie mocno ogrzewało moją głowę, a jaskrawe promienie natarczywie muskały moje powieki. Wstałem, strzepując z siebie resztki trawy.
I wtedy ją dostrzegłem. Na porośniętym mchem głazie, siedziała dziewczyna. Była przepiękna, niczym anioł! Jej biała, zwiewna sukienka opasała idealnie szczupłe ciało, a blond włosy szalały z każdym mocniejszym powiewem wiatru. Stopy były bose, a palce dotykały otulonego porostami kamienia.
Jej widok aż mnie onieśmielał i jakaś magiczna siła ciągnęła w jej stronę. Nie potrafiłem oprzeć się jej unikatowej i wyjątkowo pięknej urodzie. Cały drżałem, gdy byłym coraz bliżej i bliżej… Usłyszałem, ze blondynka cicho podśpiewuje, a jej głos wywoływał u mnie narastającą ekstazę. Był tak czysty i subtelny, że z wielkim zainteresowaniem podchwytywałem słowa piosenki, które wydobywały się z jej namiętnych ust. Czegoś tak wspaniałego, nie słyszałem od dziewiętnastu lat mojego życia!
Kiedy byłem już blisko dziewczyny, ta nagle drgnęła i uniosła swoją głowę do góry. Wbiła swoje błękitne tęczówki we mnie i po chwili uśmiechnęła się szeroko, co sprawiło, ze poczułem dziką euforię. Jej usta podkreślone błyszczykiem lśniły, jak soczysty owoc i kusiły do posmakowania. Przybliżyłem się do niej na niebezpieczną odległość i delikatnie musnąłem jej wargi.
Nagle wszystko znikło. Ot tak, po prostu.
Obudziło mnie silne uderzenie w nos. Jęknąłem z bólu i leniwie uniosłem w górę powieki. Ku mojemu zdziwieniu dostrzegłem burzę czarny włosów bliźniaka, śpiącego obok, którego ręka spoczywała teraz na mojej twarzy. Powoli oddychał, miał otwartą buzię, a kilka ciemnych pasemek przysłaniało mu poliki. Resztki niezmytego makijażu zostawiły swój ślad na powiekach.
Z banalną łatwością zawsze mogłem odczytać uczucia z jego delikatnej twarzy. Wiedziałem dobrze, kiedy jest mu źle, kiedy stara się wyzionąć ducha złości, a kiedy szczęście ukryte jest głęboko w jego sercu. To było jak muzyka i różnorodność jej gatunków.
Bill mruknął coś pod nosem i przewrócił głowę w bok. Dokładnie przyglądnąłem mu się, pozwalając źrenicom biec wzdłuż jego sylwetki. Gdyby nie czarne kosmyki bezwładnie opadające na czoło, kolczyk w łuku brwiowym, troszkę chudszy nos i dłonie i kilka centymetrów więcej patrzyłbym na niego jak na siebie samego. Od kilkunastu lat jego cechy fizyczne w ogóle się nie zmieniły. Nie wydoroślał, wciąż wyglądał na tego uśmiechniętego, rozkapryszonego nastolatka, którego pamiętam sprzed laty.
A charakter?
Bill stał się zbyt naiwny. Za bardzo ufał ludziom, nie wiedząc jakie mają zamiary. Jeszcze rok temu nie skakałby wokół dziewczyny, chcąc robić dla niej jak najlepiej. Od kiedy poznał Sienę upadł na dno zakochania i mało rzeczy do niego dociera.
Nie miałem pojęcia, co brat robi w moim łóżku, ale doszedłem do wniosku, że pewnie w nocy przyszedł mi robić kolejne pouczenia i widząc, że już śpię, również zasnął.
Przeciągnąłem się głęboko i wyjrzałem przez okno. Późno czerwcowe słońce dawało się we znaki. Gdzieś w oddali dostrzegłem kilkoro dzieci, bawiących się na placu zabaw albo spacerującą parę. Uśmiechnąłem się do siebie. Zazdrościłem im i dopiero teraz otwarcie moglem się przyznać przed samym sobą. Zazdrościłem Billowi. Nie do końca wierzyłem, że jego związek ma sens, skoro przez większość dni w roku jesteśmy poza domem, ale to musiało być na prawdę niesamowite uczucie, wiedząc, że kiedy wracasz ktoś poza mamą czeka na ciebie. Tylko jak długo będzie czekać?
Z jednej strony chciałem na zawsze skończyć z Tokio Hotel. Cały zespół mnie już przerastał, na wszystko brakowało mi czasu i… chęci. Ale kiedy już się coś zaczęło i co dzień droga na szczyt jest coraz krótsza, czy warto to kończyć? Zdecydowanie nie. Oczywiście, byłem zadowolony z niesamowitej ilości grupies i ukochanej muzyki, ale dlaczego tak ciężka musi być cena sławy?
Patrząc z perspektywy Billa za dużo serca włożyliśmy w karierę, żeby nagle mogła ona odnaleźć swój kres. Chciałem jedynie trochę przystopować. Bo czy warto było poświęcać całe swoje życie muzyce?
- Cześć. - Usłyszałem głos brata, który właśnie przeciągał się na łóżku, a z jego miny można było wyczytać, że sam nie wiedział jak znalazł się w moim pokoju. Pokiwałem głową.
- Przyszedłeś wczoraj, żeby znów mnie pouczać?
- Słuchaj - zaczął - to twoja sprawa, co robisz, co mówisz i chociaż nie aprobuję tego i uważam za niestosowne...
- Powiedz raczej, że jestem debilem, bo wiem, że to masz na myśli.
- Uch, dzięki, że zrobiłeś to za mnie, bo nie wiedziałem jak to ubrać w słowa.
Przewróciłem tylko oczami, a Czarny kontynuował:
- Ale mamie mogłeś tego oszczędzić. Cały rok nas nie widzi, nie może być przy nas, a kiedy wracamy to co? Ma szansę dowiedzieć się, jak bardzo zmieniliśmy się od czasu, gdy wypuściła nas z domu. Kiedy wyszedłeś zaczęła pytać, czy tak samo bezczelnie zachowujemy się, kiedy jesteśmy w trasie. Mówiła, że nie po to tyle serca wkładała w wychowanie nas, żeby to wszystko poszło na marne. Wspominała o Johannie... że nie chce, żebyśmy poszli w jego ślady i… – tu urwał, by obserwować moją reakcję.
Ślina utknęła mi w gardle, nie mogłem wydobyć z siebie żadnego głosu. Bill wiedział jak reaguję na najmniejsze choćby wspomnienie o tym człowieku, a słowa 'ojciec' po prostu nie toleruję. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego nas opuścił, zostawił samych.
- I…? – wydukałem w nutką obawy w głosie
- Musisz coś z tym zrobić. - Brat poklepał mnie po ramieniu, starając się lekko uśmiechnąć. - Pokaż wszystkim, mamie i tej barmance, że jednak nie jesteś taki zły, co?
- Chyba da się zrobić.
*
Południe spędziłem z Billem i Andreasem grając w kosza. Później dołączyła do nas Siena, na co przyjaciel bardzo się ucieszył, bo najwyraźniej wpadła mu w oko. Niestety mógł zapomnieć, że się z nim prześpi, ale wiedział też, że nawet gdyby chciała, nie wchodziłoby to w rachubę. Była przecież dziewczyną Billa, a jego życiowy regulamin nie obejmował partnerek któregoś z nas. Pomimo wczorajszej kłótni Siena nie pokazywała żadnej złości czy gniewu. Zachowywała się tak jakby nic ważnego się nie wydarzyło i chwała jej za to.
Cieszyłem się, że znowu jesteśmy w trójkę: ja, Bill i Andreas. Brakowało tylko Gustava i Georga, ale ich miałem już czasami po dziurki w nosie. Gustav potrafił obrażać się gorzej niż trzynastolatka, a Georg swoim porannym śpiewem doprowadzał mnie do szału. A z Andreasem widywałem się rzadko, bo tylko w chwilach, gdy byliśmy w Magdeburgu, więc każde spotkanie z nim było dla mnie niezwykle cenne.
Kiedy dążymy do rzeczy, których pożądamy, które naszym zdaniem polepszają nasze życie, pieniądze, popularność, sława, to zapominamy o tym, co naprawdę się liczy, o prostych sprawach jak przyjaźń, rodzina, miłość. O rzeczach, które prawdopodobnie już mieliśmy. Andreas Neumayer był niewątpliwie dobrym przyjacielem.
- Przeproszę ją i będzie po kłopocie. - Odparłem, wzruszając ramionami i dokładnie oglądając się w wielkim lustrze. Przepraszanie mamy to błahostka. Już nie raz to robiłem.
Wciągnąłem brzuch, napinając mięśnie i nie dostrzegając żadnych wyrazistych bicepsów westchnąłem z żalem. Nucąc pod nosem tekst piosenki Makarena, poprawiłem dredy i chwyciłem do ręki puder, leżący na szafce, po czym wycisnąłem niewielką jego zawartość na dłoń.
- Myślisz, że będzie tak łatwo? – zapytał bliźniak, patrząc na mnie niepewnym wzrokiem. Zapomniałem dodać, że on nigdy nie wierzył w moje umiejętności.
Wziąłem odrobinę fluidu na palec i powoli, okrężnymi ruchami rozsmarowałem go na twarzy. Bill siedział skupiony na łóżku, ciągle się nad czymś zastanawiając. W ramionach obejmował błękitną poduszkę, skubiąc jej róg i kołysząc się w przód i w tył.
Wiedziałem, że długo nie będzie się na mnie złościć za wczorajszy ranek i całą akcję z rudą barmanką, był mało wytrzymały, a jego obrażanie mijało jak palcem odjął.
W końcu byłem jego bratem.
Przecież mama nas kocha – pomyślałem - Na pewno mi wybaczy tamten incydent, zapomni o wszystkim. Coś wymyślę.
- Ja bym nie był taki pewien, Tom. W końcu nie często nazywa się dziewczynę dziwką z byle powodu.
- Ty zawsze widzisz te złe strony. Spójrz na świat kolorowo! Podejdę do niej, spuszczę głowę i wypowiem jedno słowo. Co za filozofia?
- Ależ mi ciebie żal. Jesteś taki głupi. – Odpowiedział, przerzucając wzrok na kolorowe wzorki na mojej lampie.
Podciągnąłem spodnie w pasie, westchnąłem głośno i raźnie podszedłem do niego.Chwyciłem w dłonie jego podbródek, obracając w moją stronę. Po chwili wydałem z siebie mlask i odgłos przypominający warczenie psa. O, jak ja uwielbiałem doprowadzać Czarnego do białej gorączki.
- I w dodatku masz nierówno pod sufitem! – skwitował, stukając się palcem w głowę i wyrywając swoją twarz z moich rąk. Znów zapatrzył się gdzieś za okno. – Nie tak łatwo się przeprasza prawdziwie. Musisz czuć, że naprawdę tego chcesz. Musisz wiedzieć, że nie przemawiają słowa, ale serce. Teoria to nic. Dopiero w praktyce to wszystko wyjdzie na jaw. Patrząc komuś w oczy, wtedy wiemy czy żałuje czy też wypo…
- Znów naczytałeś się Goethego, poeto? – żachnąłem się i przewróciłem oczami, słysząc jak zaczyna opowiadać swoją historyjkę. Odszedłem od niego, siadając okrakiem na krześle.
- Czemu ty wciąż sobie żartujesz? - pokręcił z dezaprobatą głową. - Więc co z tymi przeprosinami? Zaplanowałeś sobie już wszystko? Może kwiaty jej kupisz, na pewno się ucieszy.
Marzyciel, romantyk, typowy Bill Kaulitz. Tylko po cholerę mam dawać mamie kwiaty, skoro ona i tak dobrze mnie zrozumie bez tych zbędnych dodatków? Takie niepotrzebne duperele wręcza się na randce, a nie kiedy należy wytłumaczyć wszystko własnej matce.
- Tak, jasne, kupię jej bukiet storczyków, to jej ulubione. – Prychnąłem cicho, patrząc z politowaniem na główkującego brata.
- A skąd ty wiesz, jakie są jej ulubione kwiaty? – zapytał, robiąc dziwną minę.
- Przecież w całym domu roi się od storczyków, na Dzień Matki i jej urodziny zawsze kupujemy tylko…
- Jaki Dzień Matki? O czym ty mówisz?
Klepnąłem się ręką w czoło. Czy Bill na prawdę był głupi czy tylko udawał? Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, szukając w nich odpowiedzi.
- Zaraz, zaraz… – bliźniak podrapał się po głowie swoimi czarnymi, dokładnie polakierowanymi paznokciami – Czy ty przez cały czas mówiłeś o przeprosinach mamy?
Nie odpowiedziałem na to pytanie, bo odpowiedź wydawała mi się oczywista.
- Tom, ty młotku! – krzyknął nagle roobudzony Bill, podbiegając do mnie i łapiąc mnie za ramiona. Kilka chwili nimi potrząsał. – Przecież ja ci każę przeprosić tę dziewczynę!
Zamyśliłem się chwilę, a kiedy uświadomiłem się jaka jest jego prośba serce podskoczyło mi do gardła. Wytrzeszczyłem na niego oczy. To całkiem zmieniało postać rzeczy.
- Ja… jaką dziewczynę? – jęknąłem, błagając w myślach, by nie wypowiedział następnych słów. Ale moje błagania na nic się zdały, bo Czarny po chwili przybliżył się do mojej twarzy na niebezpieczną odległość, mówiąc głośno i wyraźnie:
- Tę, którą nazwałeś dziwką.
- Co to to nie! – oburzyłem się, odpychając go od siebie i stanowczo zaprzeczając głową. Wbiłem w niego wskazujący palec, patrząc prosto w jego czekoladowe ślepia.
Po prostu nie mogłem uwierzyć, w to co usłyszałem. Oczekiwał ode mnie rzeczy niemożliwej do wykonania.
- Choćbyś mnie błagał na kolanach w życiu jej nie przeproszę! Ba! Ja się już nawet nie pojawię w tym klubie!
*
Ale słowa i czyny nie zawsze idą ze sobą w parze. Po głębszych przemyśleniach na temat swojej zmiany, konkluzja była jasna: muszę to zrobić. Dziewiętnastoletni chłopak, bożyszcze europejskich nastolatek, seksowny gitarzysta, czyli Tom Kaulitz we własnej osobie. O ironio.
Kto mógłby przypuszczać, że posunę się do czegoś takiego? Ale przecież to takie… ludzkie.
Oczywiście z kwiatów zrezygnowałem, uważając to za beznadziejny wymysł mojego bliźniaka. Siedziałem przy barze, sącząc Red Bulla. Nudząc się i czekając na pojawienie się rudowłosej beznamiętnie bawiłem się kolorową rurką dołączoną do napoju i przechodzącą przez niewielki otwór w puszce.Właściwie nie miałem pojęcia, kiedy zjawi się oczekiwana przeze mnie osoba. Miałem tylko nadzieję, że nieprędko.
Rozglądnąłem się po klubie. Przez środek przewijało się mnóstwo osób, jedni grali w bilard, inni w kręgle. Kiedy z głośników zaczęło lecieć "It's too late to apologize" myślałem, że to jakiś znak i zrezygnuję. Oparłem czoło o blat. Nagle poczułem jak ze strachu ściska mnie w żołądku. A jeśli ona mnie wyśmieje? A jeśli znów mnie uderzy? Wtedy nadejdzie mój koniec. Wpadnę w rynsztok, wyśmiewany i wytykany palcami przez wszystkich.
- Spokojnie, Kaulitz. Nie denerwuj się. – Mówiłem sam do siebie, nerwowo kręcąc się w miejscu. – To tylko głupie przeprosiny. A jeśli ci się nie uda to po prostu zostaniesz pośmiewiskiem, to nic takiego, uwierz mi. Ale zaraz, zaraz, jak tobie może się nie udać? Tobie zawsze wszystko się udaje.
- Wiedziałeś, że rozmowa z samym sobą to pierwszy objaw dziwactwa? – usłyszałem za sobą melodyjny, dziewczęcy głos i prawie podskoczyłem ze strachu.
Odwróciłem się w stronę jego właścicielki.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Nie była to Ruda. Nie był to też kogo imię znałem. Smukła blondynka o błękitnych oczach.
O Boże! Mógłbym przysiąc, ze to właśnie ona śniła mi się wczorajszej nocy!