Tytuł odcinka w pierwotnej wersji brzmiał „Tomasz komin, Andreas komałt”. Początkowe zarysy ‘tego’ fragmentu są już całkiem stare, kiedy to pewnego styczniowego wieczoru siedziałam w Warszawie na Grochowie i razem z K. wymyślałyśmy kolejne losy bohaterów. Nawiasem mówiąc – jutro znów powita mnie to piękne miasto i ta jeszcze piękniejsza Pani ;D
Dzisiejsza dedykacja dla kogoś, kogo imienia nie wyjawię, bo nóż widelec to przeczyta. I szkoda, że to wszystko się tak skończyło, ale najwyraźniej tak musiało być. Nie żałuję tych pięciu lat razem.
________________________________________
- Która to godzina? – jęknęła Siena, porządnie się przeciągając i ziewając.
- Aua, chowaj łapska. – Mruknęła Keisse, rozmasowując sobie głowę, w którą przed chwilą dostała dłonią Sieny. Zerknęła na wyświetlacz telefonu. – 8:17.
- Środek nocy. – Andreas wyłonił głowę zza pleców Keis.
- Co on tu robi? – spytała Siena lekko wystraszonym głosem, wtulając się mocniej w Billa, który chrapał w najlepsze.
- Wiesz, zimno i samotno mi w nocy było, więc Keis wyciągnęła w moją stronę pomocną dłoń. – blondyn wyszczerzył białe zęby i chwycił siedzącą na jego kolanach Keisse w pasie.
Dziewczynana ułamek sekundy spojrzała na jego ręce tuż nad jej podbrzuszem, poczym przerzuciła wzrok na śpiących na przednich siedzeniach Martę i Toma. Głowa Kaulitza gnieździła się gdzieś między fotelem a drzwiami,nie wspominając o tym, że skrzynia biegów zapewne wpijała mu się wprawy pośladek, podczas gdy Marta wygodnie rozłożyła się na swoim chłopaku. Nie trzeba było ich znać, by się domyślić, że są wspaniale zgraną parą. No i w cholerę zakochaną. Bielschowsky z pewnością dalej wzdychałaby na ich widok, gdyby nie fakt, że wpadł jej w oko pewien przezabawny detal. Lewa noga Billa przeciśnięta gdzieś przez wąską szparę zwisała tuż nad twarzą jego brata. Uroku dodawał fakt, iż młodszy Kaulitz miał stopy dość duże, co Keisse zdążyła już zauważyć przy ich pierwszym kontakcie, a jego duży palec i górną wargę Toma dzielił zaledwie milimetr. Keisse parsknęła śmiechem, czym zwróciła na siebie uwagę pozostałej, obudzonej dwójki, która rozmawiała o ilości wypitego poprzedniej nocy alkoholu.
- Co jest? – zagadnął ciekawy Andre, patrząc na nią jakby co najmniej alkohol wciąż uderzał jej do głowy.
- Nic, muszę po prostu obudzić Toma. – Odparła z uśmiechem dziewczyna – Eeeej, Kaulitz. – dźgnęła starszego Kaulitza parę razy palcem w policzek, by uzyskać oczekiwany efekt.
- Coooo? – mruknął Tom i ziewnął przeciągle, mało nie dotykając zębami stopy brata w brudnej skarpetce. W tym momencie otworzył oczy i wrzasnął przeraźliwie, czym zbudził Martę, która gwałtownie poderwała się do góry i gruchnęła głową o dach samochodu. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, łącznie z przebudzoną dziewczyną, która momentalnie zorientowała się w sytuacji. Tom założył ręce, chcąc zasygnalizować, żejego duma została urażona i odepchnął nogę brata z powrotem do tyłu. Bill mało zainteresowany sytuacją przekręcił się tylko na drugi bok, mlasnął i mruknął cicho przez sen.
- Co jest?
- Jezu Bill, gdzie są klucze od czołgu?! – pisnęła Keisse, szarpiąc go zaramię. Chłopak sprawdził pośpiesznie wszystkie kieszenie. Wciąż zaspany podniósł się do pozycji siedzącej i panikując zaczął przerzucać wszystkie rzeczy na siedzeniach, łącznie ze Sieną.
- Kurwa! Zgubiłem klucze od czołgu! – zanim na dobre się nie obudził inie zdał sobie sprawy z głupiego żartu cała reszta zdążyła popłakać sięze śmiechu.
Później wróciliśmy do domu. W świetnych humorach, w jedynym w swoim rodzaju towarzystwie. I chociaż wiem, że moje urodziny miały wyglądać nieco inaczej – z zakończeniem imprezy w willi Anke – to jednak nie żałowałem, że stało się tak, jak się stało. Zastanawialiście się, czy my tworzymy chwile z naszego życia czy może one tworzą nas?
*
Tydzień później
Siena zwinnym ruchem otworzyła drzwi kawiarni i pośpiesznie zamknęła je z impetem. Kilka chłopaków siedzących pod oknem odwróciło się, by zlustrować jej sylwetkę, a kiedy minęła ich bez słowa zaczęli twórczo dyskutować na jej temat, wymieniając porozumiewawcze uśmiechy.
Rozejrzała się po niewielkim, lecz wystarczająco zatłoczonym pomieszczeniu, gdzie niemal każdy stolik zajęty był przez smakoszy kawy i gorącej czekolady. Gdy jej wzrok trafił na siedzących gdzieś w kącie Billa i Keisse, uśmiechnęła się na ich widok. Zobaczyli ją wśród klientów kawiarni i pomachali, tym samym dając znak, by do nich dołączyła.
- Cześć wam. – Powiedziała, doszedłszy do ich stolika i zrzuciła z ramienia plecak, kładąc go gdzieś pod stołem. Nachyliła się, by złożyć na ustach Billa soczysty pocałunek na przywitanie.
- Mrrr, hasu hasu.* – Zaśmiała się Keisse na widok migdalącej się dwójki i zamoczyła usta w puszystej pianie.
- Cześć, kochanie. – Odpowiedział na przywitanie dziewczyny Bill i podsunął pod jej nos filiżankę z jej ulubioną herbatą Earl Grey. Kiedy Siena już zdążyła się rozsiąść, ściągając sweterek i przewieszając go przez oparcie krzesła, przeniosła wzrok na twarze swych towarzyszy.
- Może od razu przejdę do rzeczy, bo za niedługo będzie dzwonek. Chociaż ostrzegam… Może się to wam nie spodobać. Niemniej jednak uważam, że… powinno, choć trochę.
Keisse i Bill zmarszczyli czoło, oczekując wyjaśnień tych słów i właściwego pobytu w tej kawiarni. Spojrzeli po sobie zdziwieni.
Siena zadzwoniła rano, żeby oboje zjawili się w CoffeeHeaven tuż pod jej szkołą, ponieważ ma im do przekazania ważną informację.
- O co chodzi? – spytał Bill, nie kryjąc zaciekawienia i jednocześnie miał przeczucie, że to, co Siena ma mu do przekazania, na pewno go nie zadowoli. Szybko sięgnął po ciastko imbirowe, mając cichą nadzieję, żejego smak załagodzi obawy.
Dziewczyna zerknęła na niego niepewnie.
- Nie mogę lecieć z wami na Seszele.
Oczy chłopaka powiększyły się znacznie, a on sam, jak to bywało w jego przypadku, zakrztusił się przełykanym właśnie kawałkiem smakołyku. Keisse wywróciła oczami na tę teatralizację, ale po chwili uświadamiając sobie, co właśnie usłyszała z ust Sieny, spojrzała na nią zdumiona.
- Nie rozumiem. Na pewno będziecie się świetnie bawić, więc dlaczego chcesz zrezygnować?
- Myślisz, że nie chciałabym tam być? – prychnęła Siena i zerknęła wokno, starając się zrozumieć, skąd ci wszyscy ludzie z zewnątrz biorą wolny czas. – Problem w tym, że jestem w klasie maturalnej i potrzebujęna prawdę dużo czasu do nauki, a taki tydzień wycięty ze szkolnego życiorysu to na prawdę wiele…
- Ja tam zrezygnowałam ze szkoły już dawno temu i dobrze mi z tym.
Siena popatrzyła na koleżankę miażdżącym wzrokiem, który mówił „ja mam większe ambicje niż praca w zoologicznym za grosze”. Nie powiedziała jednak nic. Wzruszyła tylko ramionami, popijając swoją herbatę.
- No nie wiem, Si. Na prawdę chcesz poświęcić tydzień na Seszele, bo… musisz się uczyć? – zapytał Bill, drapiąc się po głowie i najwyraźniejnie mogąc pojąć jej spojrzenia na świat. Kto jak kto, ale on na pewno tego nie rozumiał.
Siena westchnęła głęboko i przytaknęła zdecydowanie głową.
- Rozszerzony niemiecki i tysiące lektur do przeczytania. Muszę się przyłożyć i… – urwała w pewnej chwili, po czym sięgnęła pod stół, by wyciągnąć plecak. Zaczęła w nim grzebać, wyciągając na stół zeszyty. W ręce uchwyciła jeden z nich i otwierając na samym środku, wyciągnęła kawałek sztywnej kartki, co spotkało się z pytającymi spojrzeniami Billa i Keisse. Podsunęła papier w ich stronę tak, że teraz wyraźniemogli zobaczyć, co jest na nim napisane.
- To bilet lotniczy? – zdziwił się Bill, biorąc go do ręki i czytając dokładnie cały tekst. Keisse zaglądała mu przez ramię, starając się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. – Data się zgadza, wszystko jest okej, ale… Keisse Bielschowsky?
- Że co?! – zawołała dziewczyna, słysząc właśnie wypowiadane swoje imię i wyrwała chłopakowi bilet z ręki. – Siena, ty chyba nie chcesz…
- Już to zrobiłam. – Uśmiechnęła się brązowowłosa, starając się mówić jak najbardziej spokojnym tonem. – Zadzwoniłam do biura podróży, by zmienili moje dane na twoje. Kochana, lecisz na Seszele za tydzień.
- Że co?! – tym razem to Bill zdążył zareagować jak bomba z opóźnionymzapłonem. Kilka ludzi siedzących w pobliskich stolikach, zerknęła w ichstronę. – Ja… Ja… Ja z nią nigdzie nie lecę! Jeszcze tego mi trzeba, by mnie tam całkowicie zdemoralizowała!
- Lepiej módl się, żebym nie powiedziała czegoś na twój temat. – Syknęła Keisse, zatykając sobie palcem jedną dziurkę od nosa i wciągając głęboko powietrze, dając tym samym do zrozumienia chłopakowi, że za chwilę może zrównać go z ziemią. Bill zbladł na twarzy, ale Siena najwyraźniej była na tyle zielona w sprawach narkotyków, że zapewne nie zrozumiała aluzji. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy zapanowała cisza oznaczająca, że wszystkie protesty zostały właśnie zakończone. Zerknęła na zegarek i pozbierała wszystkie swoje zeszyty zestołu, wrzucając je z powrotem do plecaka. Dopiła resztki swojej herbaty.
- Wy sobie porozmawiajcie na temat wakacji, a ja idę męczyć się z chemią organiczną. – Oznajmiła, wstając od stołu. Nachyliła się, całując Billa i Keisse w poliki i tym samym zostawiając ich w totalnym osłupieniu.
Zaczęła mijać kolejnych klientów, kierując się w stronę wyjścia. Mimochodem odwróciła się do stolika pod oknem. Chłopaków, którzy wcześniej na nią patrzyli już nie było, a krzesła zajęte były teraz przez jakąś grupkę EMO-przyjaciół. Wypięła dumnie pierś, czując, że wypełniła swoje zadanie bez większego wysiłku i pchnęła drzwi, by zniknąć Billowi i Keisse z pola widzenia.
- Ale kwas. – Mruknął Bill, odprowadzając dziewczynę wzrokiem.
- Męczy cię wizja dwóch tygodni bez seksu czy tak strasznie mnie nie lubisz?
- Bardziej chodzi o te dwa tygodnie bez… ej! Nie, żebym był z nią tylko dla tego!
- Dobra, dobra, ja już znam twoje podejście do tego słowa na ‘s’. – Keis wystawiła język i po chwili zajęła się dopijaniem swojej kawy. W dłoniach cały czas trzymała bilet na Seszele i tępo patrzyła na swoje imię na nim wydrukowane. Uśmiechnęła się do siebie, a jej sympatia do Sieny wzrosła. Śmieszne, nawet zapomniała jej podziękować za ten gest. Ponadto dziewczyna na prawdę musiała ufać Kaulitzowi, skoro pozwoliłamu, a nawet sama zaproponowała ten wyjazd.
- Nie wydasz mnie, prawda? – z zamyślenia wyrwał ją głos chłopaka. Podniosła głowę, by na niego spojrzeć.
- Bill… Jeśli Tom mnie nie spyta, to nic mu nie powiem, ale jeśli… to nie będę kłamać. Poza tym musisz z tym skończyć, bo może być nieciekawie.
Przytaknął głową, dając do zrozumienia, że jest tego jak najbardziej świadom i całkowicie się z nią zgadza. Czy jednak Andreas przypadkiem nie wspominał mu jak łatwo morfina uzależnia?
*
Po skończonym prysznicu owinąłem dredy w ręcznik i pośpiesznie założyłem spodnie. Stanąłem przed lustrem, nakładając na twarz piankę do goleniai przyglądałem się sobie. Ze śmiesznym turbanem na głowie było mi naprawdę do twarzy. Swoją drogą ta fryzura, którą nosiłem od kilku lat zaczynała mnie powoli doprowadzać do szału. Skoro Bill potrafił zmieniać uczesanie raz namiesiąc, dlaczego ja miałbym z tego nie skorzytać i zafundowac sobie jakiejś radykalnej zmiany? Te myśli sprawiły, że czym prędzej musiałem podzielić się nimi z Martą. Wybiegłem z łazienki i natykając się w przedpokoju na bawiącego się samochodami Papiego, ledwie udało mi sięgo przeskoczyć.
-Co masz na buzi, Tomecku? – zapytał mały, uważnie mi się przyglądając. Miał na sobie jeszcze swój ulubiony śliniaczek z Tomem i Jerrym (nosił go ze względu na kota, z którym dzieliłem imię), co znaczyło, że Marta właśnie musiała skończyć go karmić. Ostatnio bardzo marudził przyjedzeniu i zamiast jeść samodzielnie, wolał by jego mama się tym zajęła. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie zacząłem się golić, a moją twarz wciąż pokrywała pianka. Zaśmiałem się tylko, wyjaśniając maluchowi, że za kilka lat i on będzie nakładał to samo.
Dobiegłem do drzwi sypialni.
- Słuchaj… – zacząłem, ale widok jak właśnie zobaczyłem sprawił, że moje nogi zrobiły się miękkie jak z waty. Siedziała na łóżku obrócona bokiem, a na kolanach trzymała swoją gitarę. Jej palce zwinnie pociągały za struny, wydobywając z siebie dźwięki, w których rozpoznałem piosenkę Don’t cry, Guns n’ Roses. Tylko raz widziałem ją z gitarą w rękach. Było to w dniu, w którym pierwszy odwiedziłem jej dom. Kiedyś wyznała mi, że nie gra prawie wcale, bo muzyka gitarowa sprawia, że wracają do niej bolesne wspomnienia związane z Patrykiem. Kiedy przechodziła najtrudniejszy okres w swoim życiu, grała non stop różne piosenki. Później przestała, ale powiedziała, że do gitary jako samego sprzętu ma wielki sentyment, więc nie chce się jej pozbywać. Dużo razy prosiłem ją, by zrobiła to dla mnie i wprawiła palce i struny w ruch, ale ona zawsze odmawiała i zmieniała temat. Powtarzała wtedy, że zrobi to dopiero, gdy jej serce na nowo przepełni się szczęściem i miłością.
A teraz siedziała i grała! Była skupiona, a na jej ustach widniał lekki uśmiech. Poczułem, że ogarnia mnie fala przyjemnych dreszczy.
Marta musiała nie usłyszeć mojego głosu, bo nie zareagowała, kiedy wszedłemdo pokoju. Oparłem się o framugę i założyłem ręce na piersi. Przysłuchując się kolejnym dźwiękom, nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem śpiewać pod nosem. Nagle Marta podniosła głowę i orientując się, że jestem w pokoju, przerwała i wyciągnęła z uszu słuchawki.
- Długo tu stoisz? – zapytała, unosząc w górę kąciki ust.
- Od kilku chwil. – Odparłem, uśmiechając się – Chciałem się spytać, co byś powiedziała na… – urwałem, bo kwestia moich włosów nie była tu jednak tak ważna jak fakt, że Marta siedziała z gitarą na kolanach. – Martuś…
- Co bym powiedziała na ‘Martuś’? Noo, lubię, kiedy tak do mnie mówisz.
- Znowu grasz. – Powiedziałem szybko i usiadłem obok niej na łóżku. Jej oczy błyszczały.
- Najwyższy czas, prawda?
- Czy to znaczy, że…
- Tom, mieliśmy wtedy porozmawiać, ale nam przerwali, a później nie było okazji. Dlatego chcę to zrobić teraz, bo nie potrafię dłużej trzymać tego w sobie. – Odparła szybko, a z jej głosu nie potrafiłem wyczuć jakichkolwiek emocji. Wielka gula utknęła mi w gardle, a coś ścisnęło się w żołądku. Nie czekając na moją reakcję, kontynuowała. – Kiedyś moje życie było usłane różami, miałam cudownych przyjaciół, rodziców, chłopaka i nowe życie w sobie. Później wszystko zwaliło się jak domek z kart, dlatego pod naporem wspomnień uciekłam tutaj. A później… później pojawiłeś się ty. Wywróciłeś moje życie do góry nogami, sprawiając, że znów zaczęłam się śmiać. To było najpiękniejsze, co w życiu dostałam. Drugą szansę. Pewnego dnia powiedziałeś, że mnie kochasz. Bałam się tego, ale potem stwierdziłam, że przecież nie ma czego, aż do czasu twoich urodzin… Mówią, że jest jedno słowo, które uwalnia nas od ciężaru i bólu życia. Tym słowem jest ‘miłość’ i ja w to wierzę. Ale to nie znaczy, że nie będzie ciężko. Oznacza to, że odnajduję spokój i odwagę w samej sobie, kiedy jestem z tobą. Sprawiasz, że jestem dzielna, że zapominam o przeszłości.
Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale uciszyła mnie jednym ruchem ręki.
- Więc, cholera, daj mi dokończyć, bo już się nakręciłam. Bałam się, ciągle się boję, ale byłam w zupełności gotowa powiedzieć to, na co czekałeś. Ale nie! Oczywiście ty wysunąłeś błędne wnioski i kazałeś mi nic nie mówić. Wiem, że też się bałeś. Ale skoro doszliśmy już do tego,że siedzimy tutaj i przyszedł moment na szczerość to chcę, żebyś wiedział… – zapowietrzyła się mocno – Tak, Tom! Kurwa, kocham cię jak wariatka!
Nie wiedziałem, co się dzieje. Nie zdawałem sobie sprawy, co właśnie się stało. Powiedziała to! Ogarnęła mnie euforia, której nie byłem w stanie pokonać.
- I co ty na to? – zapytała już ciszej, patrząc na mnie jak na człowieka, który właśnie postradał zmysły. W rzeczywistości też tak było. Przyciągnąłem ją do siebie i z całej siły zatopiłem się w jej ustach. Całowałem ją zachłannie, jakby to miał być nasz ostatni raz. Między pocałunkami śmialiśmy się, aż w końcu z jej warg zlizałem słone kropelki. Czułem się najszczęśliwszym człowiekiem pod Słońcem. Już teraz byłem pewien uczuć jej i także swoich.
Chwilę później zdałem sobie sprawę, że na twarzy ciągle mam piankę do golenia, więc bez zastanowienia sprowadziłem Martę do pozycji leżącej, a sam usiadłem na jej podbrzuszu. Zacząłem wodzić polikami i podbródkiem pojej twarzy, sprawiając, że w jednej sekundzie stała się cała biała. Marta wiła się jak kijanka, piszcząc w niebosgłosy, a ja ze śmiechem ciągle odbijałem na niej białą pianę.
- Nie żyjesz! Już jesteś martwy! – próbowała się wyrwać z mojego uścisku, lecz na daremno. – Heeej, Kaulitz, bo zaraz cofnę tamte słowa!
Przerwałem i popatrzyłem na nią, udając wystraszonego, a ona w jednej sekundzie uspokoiła się. Może istnieć sto sposobów komunikowania się we współczesnym świecie, ale nic nie zastąpić ludzkiego spojrzenia.
- Możesz sobie cofać wszystko, a ja i tak wiem swoje! – krzyknąłem nagle, wybuchając śmiechem i kontynuowałem mizianie jej twarzy i tak całej już w piance.
- Nienawiedzę tego, że tak bardzo cię kocham!
- Jakby na to nie patrzeć, ja i tak kocham cię bardziej.
- Kłamca.
Śmiejąc się, napotkałem jej usta i mocno je musnąłem, a jej ręce powędrowały gdzieś na moje nagie plecy, przyciągając nasze ciała do siebie.
Wznoszenie.To proste pojęcie. Głównie chodzi o to, by wznosić się ponad siebie, by robić troszkę więcej, by pokazać coś wyjątkowego. Coś takiego jak to. Życie czasami bywa zabawne, może pogrywać z tobą bardzo ostro, kiedy zakochujesz się w kimś, ale ten ktoś nie odwzajemnia tego uczucia, kiedy sięgasz po światła płomieni i nie możesz już tego cofnąć. Wiecie, kiedyś powiedziano, że nie rozpoznajemy znaczących momentów naszego życia, kiedy właśnie się zdarzają. Dorastając, zadowalamy się ideami, rzeczami czy ludźmi i przyjmujemy to za rzecz oczywistą i jest tak przeważnie do chwili, kiedy możemy to stracić. Gdy zdajesz sobie sprawęz tego jak bardzo się myliłeś, wtedy dostrzegasz, jak bardzo tego potrzebujesz, jak bardzo to kochasz. Czy słyszeliście kiedyś wyrażenie: najlepsze rzeczy w życiu są darmowe? Więc, to prawda. W każdej chwili ludzie się wznoszą. Wznoszą się ponad swoje możliwości. Czasami cię zaskakują. A czasami cię zawodzą. Życie jest czasem zabawne. Potrafi z nami ostro pogrywać, ale jeśli wystarczająco dobrze patrzysz, znajdziesz nadzieję w słowach dzieci, w słowach piosenki i w oczach kogoś, kogo kochasz. A jeśli jesteś szczęściarzem, jeśli jesteś największym szczęściarzem na całej planecie, osoba, którą kochasz, odwzajemni twoje uczucie.**
*
- Na prawdę chcesz ściąć dredy? Chcesz być… łysy? – ostatnie słowo z trudem przeszło Marcie przez gardło. Widziałem te wystraszone oczy, a w głowie zapewne miała wizję mnie z ogoloną głową, niczym jeden ze skinheadów. Wybuchnąłem śmiechem, tym samym rozwiewając jej wątpliwości.
- Wyobrażasz sobie mnie bez włosów? Dopóki całkiem nie wyłysieję, chcę coś mieć na głowie! Myślałem o warkoczykach, co ty na to?
- Walkocyki są fajne. Lee ma walkocyki. Ces wyglądac jak ona? – spytał nagle Patrick, do tej pory zajęty zbieraniem kamyków z ziemi. No tak, rzeczywiście mogło to zabrzmieć dość dziwnie, a Patrick zapewne wyobraził sobie teraz Lily i mnie z takimi samymi włosami, co mogło wyjaśniać jego śmieszną minę. Marta zaśmiała się na głos.
Zaczęliśmy wszyscy zastanawiać się nad moją nową fryzurą, a w końcowym etapie przystaliśmy na czarnych warkoczykach, które bardzo spodobały się Papiemu. Szliśmy właśnie do Loitsche, by omówić z Billem sprawę wyjazdu na Seszele, który miał się odbyć za tydzień. Kiedy brat zadzwonił do mnie rano, informując, że zamiast Sieny leci Keisse, prawie mnie zamurowało. Nie potrafiłem wyobrazić sobie ich rozłąki, ale w głębi siebie wiedziałem, że to dobrze mu zrobi. Porównując Keisse do Sieny mogłem stwierdzić, że ta pierwsza, pomimo że ma nierówno pod sufitem, nauczy go prawdziwej zabawy, natomiast Siena była bardziej poukładanym materiałem. Niemniej jednak taka zmiana przyda mu się.
- Wprowadź się do mnie. – Usłyszałam nagle od Marty, co bardzo mnie zdziwiło. Patrick biegł gdzieś przed nami, zachwycając się innymi kamyczkami. – Po powrocie z Seszeli. Właściwie i tak prawie u mnie mieszkasz, więc…
- Jesteś pewna, że tego chcesz? Wiesz, to oznacza wspólne śniadania, obiady, kolacje, kąpiele, częstszy seks. – Puściłem jej oczko, mając pewność, że Papi jest daleko przed nami. – To bardzo zobowiązujące.
- Jestem gotowa się poświęcić.
- Ostatecznie przekonała cię ta ostatnia opcja, co?
- Właściwie to tylko ta. – Odparła ze śmiechem, odpuszczając oczko i pobiegła przed siebie, by złapać synka za rękę.
Pokręciłem tylko głową, powoli dostrzegając biały dom, do którego właśnie zmierzaliśmy. Scotty od razy wybiegł nam na przywitanie, liżąc Papiego po całej twarzy. Drzwi domu otworzyły się, a w nich stanął Andreas. W rękach trzymał kilka banknotów, licząc je, a kiedy podniósł głowę i zobaczył nas, zmieszany szybko schował je do tylnej kieszni spodni. Marta i Patrick przywitali się z nim i weszli do środka, a ja jeszcze chwilę postałem na zewnątrz.
- Co tam, blondi? – wyszczerzyłem się, klepiąc go po plecach. – Nie zostaniesz trochę dłużej?
- Wpadłem tylko na chwilę. Spieszę się. – Odpowiedział zbyt poważnym jak na niego tonem, co wydało mi się dość dziwne. – Zobaczymy się wieczorem, okej?
- Jasne, trzymaj się. – Pokiwałem głową i kiedy ruszył przed siebie wolnym krokiem, ja wszedłem do domu.
Marta rozmawiała właśnie z Simone. Podszedłem do mamy, całując ją i dałem im znać, że idę na górę zobaczyć się z Billem. Zapach obiadu roznosił się po całym domu. Zerknąłem jeszcze do swojego pokoju, rozglądając się po wnętrzu i doszedłem do wniosku, że rzadko tutaj bywam, a teraz prawie wcale nie będę tego robił. Nie czułem jednak większego sentymentu, więc zamknąłem pośpiesznie drzwi i skierowałem się do pokoju na przeciwko. Plakat z wizerunkiem Billego Joe Armstronga wciąż był powieszony, na co prychnąłem pod nosem. Nacisnąłem klamkę.
- Bill, jeśli chodzi o… – jak szybko zacząłem tak szybko skończyłem. Widok, który właśnie miałem przed oczami sprawił, że nogi prawie wrosłymi w ziemię. Bill pochylał się nad stolikiem z kartką zwiniętą w rurkę i wciągał do nosa rozsypany biały proszek. Słysząc mój głos odskoczył od stołu jak oparzony.
- Co to… – mówiłem roztrzęsiony, nie wierząc własnym oczom, a w głowie świdrowały mi wszystkie myśli naraz. – Co to, kurwa, jest?!
- Puka się! – wrzasnął rozwścieczony bliźniak, lecz chwilę później usiadł na łóżku, chowając twarz w dłoniach.
- Andreas…
I nagle mnie olśniło. Wszystko stało się jasne. Chociaż czułem, że zaraz zemdleję, potrafiłem poskładać do kupy wszystkie części. Wyglądalo to jak urywki z filmu. Bill z podkrążonymi oczami, trzęsącymi się dłońmi, blady jak trup, aż w końcu Andreas liczący pieniądze, jego zdenerwowana twarz, brak czasu. W mgnieniu oka, jak huragan zbiegłem z powrotem na dół, sprowadzając na siebie zdziwione spojrzenia mamy i Marty i załamujący się głos Billa.
- Tom!
Tom!
Tom!
Tom…
Drzwi potraktowałem z kopniaka. Biegłem przed siebie na oślep, a sylwetka tego zdrajcy powiększała się z każdą sekundą. Andreas odwrócił się tylko, by sprawdzić, co się dzieje, a ja łapiąc go za koszulkę, przewróciłem go na ziemię. Pierwsze kopnąłem go z całej siły w brzuch, a później nachyliłem się nad nim.
- Ty sukinsynu! – krzyknąłem i uderzyłem go pięścią w twarz, a z nosa od razu trysnęła krew. Byłem w totalnym amoku. Waliłem go gdzie popadnie, nie patrząc nawet na tę fałszywą twarz. Nawet nie próbował mi oddać, bo wiedział, że z taką dawką wściekłości, jaka właśnie mnie ogarnęła, nie ma najmniejszych szans. Zakrywał tylko twarz rękami i chciał się przewrócić na bok, krzycząc, żebym się opamiętał. Starał się podnieść, ale go blokowałem. Zadawałem mu kolejne ciosy, wyzywając od najgorszych. Jego wystraszone oczy, patrzyły na mnie zkompletną bezsilnością i rozpaczą. A ja cały czas i z całej siły dodawałem tylko kolejnych siniaków i przecięć. Pochłonięty całkowicie, nawet nie zauważyłem, kiedy po twarzy zaczęły spływać mi łzy. Łzy słabości i zawodu. Nie zwracałem już uwagi, że krew jest wszędzie i nie czułem już też bólu dłoni. Biłem go nieopamiętanie, chcąc odpłacić mu za wszystko, co zrobił. Przed oczami ukazały mi się fragmenty naszego wspólnego i jak się teraz okazało, zakłamanego życia. Nasz wspólny śmiech, wszystkie rozmowy, wspólnie pity alkohol, wypalane papierosy, poderwane dziewczyny, każda najmniejsza chwila, którą razem spędziliśmy. Każda jej cząstka. Pamiętam też, jak oboje twierdziliśmy, że narkotyki to największe zło i bagno, w jakie człowiek może wpaść. Najintensywniej jednak widziałem zarysy urodzinowej nocy, kiedy przyjaźń była priorytetem i stała na czele hierarchii wartości. A teraz to wszystko okazało się jednym wielkim kłamstwem, fałszem i obłudą. Coś rozrywało mnie od wewnątrz, czułem jakbym płonął, a nikt nie potrafił ugasić tego pożaru. Oto, jak z najszczęśliwszego człowieka na Ziemi porafiłem stać się nieczułą bestią. Nienawiść szargała mój umysł.
Sekundę później poczułem tylko, jak Bill próbuje mnie odciągnąć. Krzyczał na cały głos, żebym przestał. Słyszałem też przeraźliwy krzyk Marty i mamy, które wybiegły z domu. I płacz Patricka. Ale najgłośniejszy krzyk słyszałem w mojej głowie.
Niech się smaży w piekle.
_________________________________________
*Typowe powiedzenie pana S.
**Nathan, OTH (przerobione)