[Spice Girls – Wanna Be]
Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Do czasu. Patrzyłem na Billa, jak płacze ze śmiechu jeszcze przed rozpoczęciem piosenki, którą dziewczyny zaraz miały zaśpiewać. Kiedy usłyszeliśmy pierwsze dźwięki Butterfly i głosy Kiesse i Marty idealnie dopasywujące się w tekst, szczęki opadły nam w dół. Cholera! Radziły sobie całkiem nieźle z tak pokręconą piosenką!
Patrick krzyczał coś do swojej mamy, wiercąc się na ladzie, by móc zobaczyć ją w całej okazałości. Zeby ułatwić mu to zadanie posadziłem go u siebie na ramionach. Spojrzałem na Marcello. Był pod wielkim wrażeniem ruchów i głosów dziewczyn. Oczy mu błyszczały, kiedy wodził wzrokiem za Martą. Miałem ochotę mu przyłożyć tym bardziej, że znalazł się w tym miejscu nie wiadomo skąd. Bill wyglądał zupełnie inaczej. Jego skwaszona mina mówiła, ze trochę za daleko wybiegł w swoich marzeniach. Chęć skompromitowania Keisse i odpłacenia się jej pięknym za nadobne nie dała oczekiwanego rezultatu. W efekcie Czarny zapewne zastanawiał się, czy brunetka aby przypadkiem nie śpiewa lepiej od niego.
- Teraz wasza kolej, cwaniaczki – usłyszeliśmy równocześnie z ostatnim dźwiękiem piosenki głos Bielschowsky i zdezorientowani spojrzeliśmy na siebie nawzajem. Czy ona mówiła do nas? Na to pytanie można było odpowiedzieć od razu, widząc, że Keisse patrzy wprost w nasze oczy. Z resztą nie tylko Keisse, ale i wszyscy zebrani na sali zwróceni byli w naszą stronę, a kiedy prowadzący wywołał nasze imiona, pokazując na nas palcem, kilku gości wypychało nas w kierunku sceny.
- Jak to… Ale jak to nasza? Przecież… – mój głos zagubił się gdzieś pośród głośnych oklasków i wołań. Przełknąłem ślinę, ściągając z ramion Papiego i oddałem go w ręce Marcello. Nie zastanawiałem się, czy powinienem to zrobić czy nie. W tym momencie nie miało dla mnie znaczenia, że zupełnie nie znam tego człowieka, który mógłby przecież okazać się jakimś kidnaperem albo Bóg wie kim.
Chwilę później razem z bliźniakiem znaleźliśmy się na scenie. Marta ze śmiechem zostawiła na moim policzku całusa i poklepała mnie po ramieniu, życząc powodzenia. Później zniknęła gdzieś w tłumie rozszalałych widzów. Brat poprosił prowadzącego o ktrótką chwilkę na przygotowanie i pocierając spocone ze stresu ręce o spodnie, powiedział:
- Spoko, Tom. Poradzimy sobie. Przecież już głupszej piosenki chyba nie było w repertuarze, nie? Z resztą… – wziął głęboki oddech – Jestem legendą rocka.
- Za ciasne spodnie nie robą z ciebie legendy rocka, Bill.
- Ale jestem wokalistą i chyba umiem śpiewać, nie?
Pokiwałem głową. W sumie miał rację. Potrafił śpiewać, a piosenka nie mogła być przecież gorsza niż ta zaprezentowana przez dziewczyny. Dostałem do ręki karteczkę z tytułem i widząc, co jest na niej napisane, zakrztusiłem się własną śliną.
- Umiesz śpiewać, ale… chyba nie to.
Czarny czym prędzej przejął ode mnie papierek, a w jego oczach migotało coś pomiędzy strachem przed kompromitacją a nieograniczoną złością na dziewczyny. Za kilka sekund mieliśmy wcielić się w role Spice Girls i odstawić show piosenką Wanna be. O zgrozo.
- O kurwa.
- Chcesz coś jeszcze dodać, legendo rocka?
- Raczej legendo wielkiego wstydu. Największego na świecie.
- Taaak, zdecydowanie największego. Jak ja będę udawać Malenie C? Z tym głosem? – pisnąłem, czując jak trzęsą mi się dłonie, nogi i cała reszta ciała. Bill okazał się sprytniejszy ode mnie i szybko zapowiedział, że to ja mam zacząć śpiewać.
- Co? O nie! Ty!
- Ty!
- Ja jestem starszy!
- O całe dziesięć minut! I właśnie dlatego powinieneś uratować młodszego brata.
Zabrakło mi argumentów, więc musiałem przystać na jego słowa. Wziąłęm głęboki oddech i kiwnąłem prowadzącemu głową, że możemy zaczynać. Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak skompromitowany, chociaż nawet jeszcze nie zacząłem. Nigdy specjalnie nie narzekałem na brak umiejętności wokalnych i strachu przed występami scenicznymi, ale w tym przypadku marzyłem, żeby znaleźć się w domu. W Litsche, w swoim pokoju, a najlepiej w łóżku. Cóż, musiałem się przemóc, słysząc pierwsze nuty piosenki. Trudno, najwyżej widownia obrzuci mnie pomidorami z Martą i Keisse na czele.
- Yo, I’ll tell you what I want, what I really really want. So tell me what you want, what you really really want. I’ll tell you what I want, what I really really want. So tell me what you want, what you really really want. I wanna, I wanna, I wanna, I wanna, I wanna really really really wanna zigazig ha. – Wyrzuciłem na jednym tchu, a… potem miałem ochotę zapaść się pod ziemię, widząc jak cała widownia śmieje się na cały głos. Może to nie było spowodowane faktem, że o śpiewaniu damskim głosem nie mam bladego pojęcia, ale tym, że piosenka sama w sobie była komiczna, a w wykonaniu dwóch facetówt to już w ogóle nie ma o czym mówić. Chwilę po mnie Bill przejął pałeczkę i starał się najlepiej jak mógł, ale wychodziło mu koszmarnie. Powiedziałbym, że nawet gorzej niż mi, co mogłem stwierdzić także po minach dziewczyn, Patricka i Marcello. Pomyślałem, że może obrócimy wszystkio w głupi żart i trochę powygłupiamy się na scenie, więc podszedłem do Billa i wtórując mu, pchnąłem go biodrem w biodro. Odskoczył na kilka metrów, nie przestając śpiewać i popatrzył na mnie jak na idotię. Chwilę później najwyraźniej zrozumiał, co mam na myśli, bo zaczął wyginać się na scenie jak baletnica i robić śmieszne piruety. Sam próbowałem nie wybuchnąć śmiechem do mikrofonu i zacząłem robić podobne ruchy. Humor od razu nam się polepszył, widząc jak naszym przedstawieniem rozbawiliśmy widownię, która niedługo później śpiewala już na cały głos razem z nami:
- If you wanna be my lover, you gotta get with my friends. Make it last forever, friendship never ends. If you wanna be my lover, you have got to give. Taking is too easy but that’s the way it is.
Musiałem przyznać, że show odwaliliśmy całkiem niezłe! I chociaż początek wydawał się straszny, to koniec końców wyszło naprawdę ciekawie. Usłyszeliśmy głośne oklaski i okrzyki. Złapaliśmy się za ręce i ukłoniliśmy najniżej jak potrafiliśmy.
*
Następnego dnia wszystko zapowiadało się dziwnie już na samym starcie. Od rana dziewczyny nic nie robiły tylko na każdym kroku wyginały się w każdą stronę, śpiewając po nosem Wanna be. Myślałem, że mnie krew zaleje, gdy słyszałem ich śmiech. Z Billem było jeszcze gorzej, chociaż chciał zachować twarz i udawał, że też go to bawi. Ale to było nic. Kiedy tylko zeszliśmy rano na śniadanie, oczy wszystkich gości skierowane były na nas, a obsługa uśmiechała się tajemniczo. W recepcji kilka gości klepało mnie i Billa po plecach, chwaląc nasz wczorajszy występ. Udawałem, że nie widzę ich szyderczych uśmieszków. Bill nawet został zaproszony na grę w brydża przez grono starszych panów w sali rozrywek, a ja w tym czasie popływałem trochę na basenie.
- Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak seksownie kręcił tyłkiem! – krzyknęła Keisse, wpadając do pokoju, w którym właśnie się przebierałem i rzuciła się na moje łóżko. „Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś uprawiał cyberseks” – miałem jej dogryźć, ale w porę ugryzłem się w język. Postanowiłem, że porozmawiam z nią po obiedzie i bez obecności świadków.
- Nie uwierzycie! – w tym momencie jak burza pojawił się Bill, stawiając wszystkich na nogi. W ręce trzymał małą kartkę. – Jakiś producent zaproponował mi współpracę! Mówił, że możemy nagrać jakiś kawałek, a kiedy powiadomiłem go, że to nie będzie potrzebne, bo mam już swój zespół, który całkiem nieźle daje sobie radę, spojrzał na mnie jak na idiotę – Bill nieco się skrzywił – i powiedział „z tym głosem?!”
Keisse wybuchnęła śmiechem, na co Bill skrzywił się jeszcze bardziej. Usiadł obok niej, kładąc ręce na jej brzuchu.
- Nie rozumiem. – Westchnął – Pierwsze proponuje mi nagranie kawałka, a później krytykuje mój głos.
- Przy takiej piosence każdy głos zostałby skrytykowany – rzuciłem zabijające spojrzenie w kierunku Marty. Ta szybko jednak uciekła wzrokiem i odwróciła głowę, lecz zdążyłem jeszcze zauważyć jej uśmiech.
- Nie przejmuj się, Dziubasie. Za to w You can dance na pewno zająłbyś pierwsze miejsce.
Keisse nachyliła się i pocałowała Czarnego w policzek, po czym wstała i przeciągnęła się. – Chodźmy na ten obiad. Umieram z głodu.
*
- Mamo, a po obiedzie dostanę kinder koczeladkę?* – zapytał Patrick z nadzieją w głosie, widząc na swoim talerzu przewagę warzyw, które uprzednio nałożyła mu Marta.
- Jeżeli wszystko ładnie zjesz, to tak.
- A Tomusiu, pomożesz mi? – zobaczyłem wycelowany w swoją stronę widelec z nabitym brokułem i spróbowałem nie zwymiotować. Nie wiem, dlaczego Marta ładowała w Papiego tyle zdrowej żywności, ale szczerze mu współczułem. Sam w dzieciństwie miałem podobnie.
- Nie-e. – Odparłem, starając się usmiechnąć do małego i odwróciłem widelec w jego stronę. Mały spojrzał na niego z nie mniejszym obrzydzeniem niż Bill.
- Tak-e.
Widelec znów został odwrócony w moją stronę, ale wykorzystując chwilową nieuwagę Marty Bill sięgnął i zdjął z niego kawałek zielonego świństwa, ładując do serwetki, a serwetkę do swojej kieszeni.
- Nie rozumiem, Marta, dlaczego tak go maltretujesz tymi warzywami. – Żachnął się Czarny, puszczając Patrickowi oczko, na co ten odpowiedział mu ogromnym uśmiechem.
- Może dlatego, żeby nie popełnić błędu twojej mamy i dopuścić do chociaż najbardziej podstawowego rozwoju jego mózgu. Nie słyszałeś, że zielone warzywa zawierają najwięcej kwasu foliowego? – spytała retorycznie Marta, nawet na niego nie zerkając – Och, oczywiście, że nie.
Bill naburmuszył się tylko i zamilkł. Chciał zagiąć Martę czymś równie pouczającym, ale najwyraźniej zrezygnował z tego, wiedząc, że z dziewczyną nie wygra. A już na pewno nie z taką dziewczyną. Z matką nie należy się kłócić o jej własne dziecko, bo jest to walka z góry przegrana.
Skończyłem swój posiłek, patrząc jak Marta próbuje nakarmić obrażonego Patricka, który zapowiedział trzydniową głodówkę, jeśli ta będzie go faszerować takim jedzeniem. Blondynka śmiała się tylko z jego pomysłu, grożąc rocznym zakazem jedzenia słodyczy, co oczywiście poskutkowało i Mały chcąc nie chcąc musiał „zadowolić” się swoim obiadem. W nagrodę czekała na niego przecież ‘Kinder koczeladka’. Bill także ciągle konsumował swojego kotleta, zaglądając czy aby przypadkiem nie ma w nim odrobiny czegoś, co nie nadaje się do spozycia. Jedynie Keisse rozsiadła się wygodnie na krześle i przeciągnąwszy się mocno, stwierdziła, że ma ochotę iść na plażę. Pomyślałem, że to dobra okazja, aby porozmawiać z nią na temat Andreasa. W końcu taka sprawa nie mogła dłużej czekać. Zaganąłem więc, korzystając z okazji, że tylko my nie byliśmy zajęci jedzeniem.
- Keis, mogę cię na słówko?
- Nie mam przed nimi nic do ukrycia, mów śmiało. – Ukazała szereg zębów. Co to miało znaczyć? Nie powiedziałaby na pewno tego z takim przekonaniem, gdyby wiedziała, o co chodzi. Ba, wówczas w ogóle nie wypowiedziałaby podobnych słów. Ale dlaczego miałem nie skorzystać z okazji? Skoro była tak pewna siebie, może właśnie tę pewność wypadało nieco stłumić. Zmarzczyłem brwi.
- Okej. – Wziąłem głęboki oddech – Po pierwsze: z NIM się z nie rozmawia. Po drugie: z NIM się TAK nie rozmawia. Po trzecie: jeśli jeszcze raz usłyszę, że z NIM rozmawiasz, a zwłaszcza TAK rozmawiasz to wyrzucę ci laptopa. Oczywiście wiesz, o czym mówię, prawda?
Usta dziewczyny otworzyły się mimowolnie i zapadło nagłe milczenie. Uśmiechnąłem się tylko, lecz bynajmniej nie był to uśmiech serdeczny. Bill i Marta szybko podnieśli wzrok i patrzyli to na mnie to na Keisse. Tego na pewno się nie spodziewała.
- Ja nie wiem! – Kaulitz odezwał się z buzią pełną ziemniaków, podnosząc palec w górę jak w szkole przy odpowiedzi. – Powiedz Tom, o co chodzi! Nooooo powieeeedz, noooo.
- Skoro nie masz przed nimi tajemnic, to może powinienem zrobić to, o co prosi Bill?
Oczy Keisse rozszerzone były maksymalnie, ale wciąż nie powiedziała ani słowa. Uznałem to za pozwolenie.
- A więc, Keisse, zabraniam ci rozmawiać z Neumayerem, a już na pewno zabraniam ci uprawiać z nim seksu przez kamerkę internetową!
Kilka ludzi spojrzało z niesamakiem w naszym kierunku, bo chyba mówiłem zbyt głośno jak na restaurację.
- Tom! – Marta posłała mi mordercze spojrzenie, pokazując brodą na Patricka. Uspokoiłem ją gestem.
A potem wszystko potoczyło się tak szybko, że ledwie nadążałem. Bill zakrztusił się przeżuwanym właśnie kęsem i blondynka musiała go polepać po plecach, a Keisse bez zastanowienia wymierzyła mi siarczysty policzek i czym prędzej wstała od stołu, by na wychodnym rzucił przez zaciśnięte zęby:
- Nie jesteś moim ojcem, Kaulitz, żeby czegokolwiek mi zabraniać. Nawet jakbyś nim był to i tak miałabym to w dupie, bo jego zdanie liczy się dla mnie najmniej. Jesteś za to skończonym dupkiem i wcale nie dziwię się, że Andreas nie walczy o waszą przyjaźń, chociaż wiele razy pytał mnie o radę w tej sprawie. Jesteś po prostu milion milionów gorszy niż on. Myślałam, że naprawdę zmieniłeś się od ostatniego razu – tutaj podciągnęła do góry rękaw bluzki, odsłaniają niewielkiego siniaka – Ale ty jesteś… nienaprawialny. Tak, jesteś nienaprawialny. – Sięgnęła po szlankę w moją wodą mineralną i przechyliła ją wprost na moją koszulkę. – A to za to, że podsłuchujesz moje prywatne rozmowy.
I wyszła, a do moich uszu jeszcze długo dobiegał odgłos odbijających od posadzki szpilek. Marta i Bill patrzyli na mnie w milczeniu, chyba nie do końca rozumiejąc tego, co właśnie się wydarzyło. Ale przecież to nie ja byłem im winny wyjaśnienia. Czy słowo ‘winny’ nie brzmi tutaj dwuznacznie? Czy ja powinienem czuć się winny za to, co właśnie zrobiłem? Bo skoro nie… to dlaczego tak właśnie się czułem?
Nienaprawialny… To słowo huczało mi głowie coraz glośniej i głośniej.
_________________________________
*Maksiu :*