Skoro dzisiejsza notka dotyczy czego dotyczy, dedykacja dla wszystkich ważnych ludzi w moim życiu. A muszę przyznać, że jest ich na prawdę sporo.
___________________________________
[Silbermond – Das beste]
- Jesteś piękna. – Szepnąłem wprost do jej ucha, odgarniając pojedynczy kosmyk włosów z jej czoła. Marta tylko uśmiechnęła się słodko i powoli zbliżyła swoje rozgrzane wargi do mojego policzka, by po chwili delikatnie je musnąć. Zaśmiała się cicho tak, że poczułem ruchy jej ust na twarzy.
- A ty jesteś pijany.
- Ja już dawno nie jestem pijany, a ty nadal jesteś piękna.
Szybko oddałem pocałunek, tym razem w usta i przytuliłem ją mocniej do siebie, gdy tylko zobaczyłem gęsią skórkę pokrywającą jej ciało. Ponadto otuliłem nas szczelnie po sam nos kocem, który wcześniej znalazłem gdzieś w bagażniku. Patrzyły na mnie spokojne, błękitne oczy, dla których oszalałem z miłości.
- Myślisz, że oni mogą za chwilę wrócić? – zapytała półgłosem, wychylając głowę ponad moje ramiona i zerkając przez szybę. Nie dostrzegłszy nikogo i niczego wartego uwagi, powróciła do wcześniejszej pozy.
- Znając Billa to raczej nie bardzo. Jeśli już dopadł tę stację benzynową to nie wyjdzie stamtąd bez zjedzenia czegoś. Albo załóżmy hipotetycznie, że jednak ktoś ich napadł…
- Lepiej tak nie zakładaj, bo nie wrócimy do domu, a po Pauline ani śladu. – Marta udała wystraszoną, lecz po chwili na jej twarzy znów rozbłysł uśmiech. – Swoją drogą, gdzie Billowi mieści się to całe jedzenie?
- Prawda? Taki szczypiorek z niego, chociaż tyle je…
- Odezwało się sumo. – Zachichotała, a jej śmiech rozniósł się po całym samochodzie. Poczułem uścisk na swojej dłoni, a po chwili Marta wysunęła ją spod koca, obejmując palcami mój nadgarstek.
- Te, mała, uważaj. Będziesz wracać na piechotę, obiecuję ci to. – Zacmokałem, kręcąc głową i splotłem jej palce ze swoimi. Przybliżyłem nasze dłonie do jej twarzy, by swoją stroną pogłaskać ją po czerwonym policzku.
- Jeśli z tobą, to mogę. Nawet na koniec świata i bez kanapki. – Odpowiedziała i wściubiła swój nos w moje nagie ramię. Wciągnęła powietrze i przymknęła powieki na chwilę, opierając głowę o moją. Z głośników zaczęły rozpływać się pierwsze dźwięki nowej piosenki, którą od razu podchwyciliśmy. Marta nuciła cicho pod nosem, a ja patrzyłem na jej pełną błogiego spokoju twarz. Była aniołem. Nie tylko ze względu na wygląd zewnętrzny i piękno. Była też osobą, która potrafiła dostrzec dobre, chociaż ukryte cechy w innych i je udostępnić. A przede wszytkim była moją Martą.
Odcięli aniołom skrzydła, bo dawały wolność, obdarli je z szat, bo były zbyt piękne, obrzucili je błotem, bo miały białą skórę. Teraz stoją ranne, nagie i brudne. Lecz wciąż doskonałe.*
- O czym myślisz? – zapytałem nagle, przerywając milczenie.
- O tym jak ładnie pachniesz moimi perfumami. – Uśmiechnęła się i wciąż z zamkniętymi oczami próbowała sięgnąć moich ust. – Chociaż osobiście uważam, że twoje są ładniejsze. Ale cóż… kobiety górą, musisz się z tym pogodzić.
Westchnąłem przeciągle, musnąwszy jej spierzchnięte wargi. Kiedy dotarł do mnie refren piosenki lecącej właśnie w radio, zacząłem śpiewać cicho tekst, próbując naśladować wokalistkę Silbermond.
- …Jesteś najlepszym, co mnie kiedykolwiek spotkało. Jak to dobrze, że mnie ko… – urwałem i w tym samym momencie Marta otworzyła oczy. Zdawałem sobie sprawę, że zna dalszą część słów, jednak wolałem ich nie wypowiadać. Dopadła mnie niespodziewana panika. Co jeśli ona jest we mnie tylko zakochana? Nigdy jeszcze nie powiedziała mi, co tak na prawdę do mnie czuje. Kiedy ja wyznałem, że ją kocham, nie odpowiedziała tym samym. Co jeśli nie ma przeczucia, że to rzeczywiście „to”? Może to nie ja zajmowałem główne miejsce w jej sercu? Dobrze wiedziałem, że ciągle cierpi. Że chciałaby cofnąć czas. Że kocha kogoś innego.
Spojrzała na mnie i zamrugała kilkakrotnie, po czym przygryzła delikatnie dolną wargę. Chyba domyśliła się moich obaw.
- Ja… Ja po prostu… – zaczęła niepewnie i bardzo ostrożnie, ale uciszyłem ją, kładąc palec na jej ustach.
- Nic nie mów. – Odpowiedziałem ciepło, starając się wymusić uśmiech, co jednak nie dało oczekiwanego efektu. Uchwyciłem w dłonie jej brodę i przysunąłem się bliżej, by złożyć na ustach pocałunek.
Nie chciałem Go zastępować. Nie chciałem Jemu jej zabierać. Nie chciałem na siłę wypełniać ten wolnej przestrzeni. Pragnąłem jedynie, by Marta dała mi szansę, abym mógł być taki jak On, będąc jednocześnie sobą.
Jest fala w uczuciach mężczyzn, która zabrana przez powódź, prowadzi do szczęścia. Ale ominięta, podróż ich życia staje się ograniczona do płycizny i nieszczęścia. Na falach takiego morza byłem teraz i wiedziałem, że muszę brać to, co jest mi dane, albo stracę zanim zaryzykuję.** Nie dbałem o nic. Najważniejsze było dla mnie szczęście Marty, a ja zdecydowanie jej je dawałem. Wiedziałem też, że pewnego dnia zrozumie, że i ona mnie kocha. Postanowiłem, że będę czekać tak długo, jak to mozliwe.
Vergess’ den Rest der Welt, wenn du bei mir bist…
*
- Która godzina? – zapytała znużona Siena, ziewając i kładąc głowę na blat stołu. Zamknęła oczy na krótką chwilę.
- Wpół do czwartej. – Odpowiedziała pośpiesznie nazbyt ożywiona Keisse, zerkając na zegarek wiszący nad lodówką z napojami energetycznymi i mocno ugryzła kawałek hamburgera trzymanego w dłoni. Chwilę później na stacji benzynowej pokazał się Bill, podchodzący do kasy, a następnie skierował się w stronę towarzyszek z tacą pełną jedzenia. Szczerzył zęby w uśmiechu.
- Co jest?
- Dostałem kawę gratis. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej i usiadł na krześle obok swojej dziewczyny. Ta szybko podniosła głowę i widząc stojący na stole kubek z gorącym napojem, szybko po niego sięgnęła.
- Ja to przejmę. – Powiedziała, od razu zamaczając usta. Bill tylko skrzywił się niesmacznie, zabierając się za konsumowanie wszystkiego, co przed minutą kupił, czyli czterech hamburgerów, frytek, zapiekanki XXL i hot doga. Keisse patrzyła z niedowierzaniem na chłopaka, a jej jeden, mały, nic nieznaczący hamburger wydawał się teraz jeszcze mniejszy, a mimo to nie odczuwała już głodu. Wzruszyła ramionami, patrząc z rozbawieniem na chłopaka. Ten dostrzegłszy jej uśmiech, odwzajemnił go i przenosząc wzrok na jej talerz zauważył nienaruszone plasterki ogórków.
- Nie jesz tego? – zapytał, a raczej stwierdził, bo szybko złapał ogórki w palce, ładując je sobie do ust. Keisse otworzyła szeroko usta, zastanawiając się dlaczego Bill waży ile waży, skoro za każdym razem, gdy go widzi ten dosłownie obżera się słodyczami, fast foodami czy Bóg wie czym jeszcze.
- Ja już raczej całkiem wytrzeźwiałam, więc jak tylko skończysz, a mam nadzieję, że nastąpi to jeszcze dziś, to mogę prowadzić w stronę powrotną. – Odezwała się nagle Keisse, wycierając usta i dłonie do serwetki.
Bill zakrztusił się przełykanym właśnie jedzeniem.
- Przecież mówiłaś wcześniej, że nic nie piłaś! – krzyknął na tyle głośno, że popatrzył na nich sprzedawca z drugiego końca stacji. Siena tylko uśmiechała się pod nosem, wiedząc co się szykuje.
- Nie możesz wierzyć we wszystko, co mówię, Dziubasie. – Odparła spokojnie Keis, a gdy tylko spotkała zdziwiony wzrok Sieny na ostatnie wypowiedziane słowo, szybo sprostowała - To jest… Bill chciałam powiedzieć.
- Dałem ci prowadzć mojego Audika po pijaku!
- A stało mu się coś?
- Poza tym, że w środku jest pełno petów po twoich papierosach, a alkoholem śmierdzi na kilometr… to raczej nie bardzo. – Zauważyła Siena, zwracając się do koleżanki, lecz gdy tylko ta zmiażdżyła ją wzrokiem, spuściła głowę i kontynuowała picie swojej kawy. Wolała się w ogóle nie odzywać, nawet jeśli była po stronie Keisse. Wiedziała, że wojna z Billem jest zazwyczaj z góry przesądzona i nie ma żadnych szans na obronienie swojej racji. Kaulitz natomiast zakrztusił się po raz kolejny, patrząc na bęznamiętny wyraz twarzy Keisse.
- Ty palisz?! Od kiedy?
- Zaczęłam, gdzieś między ‘ślubuję’ a ‘ci’. – Prychnęła, co spotkało się ze zniesamczeniem na twarzy Czarnego i chichotem siedzącej obok Sieny, która sekundę później wstała i rzucając coś w stylu ‘przyda się jeszcze jedna kawa’ oddaliła się do kasy, chcąc uniknąć ostrzału podczas kłótni tej dwójki. Bill powoli przeżuwał kęs hot doga, patrząc się namiętnie w okno, czym chciał dać do zrozumienia Keisse, że jest na nią obrażony.
- Ty ćpasz?! Od kiedy? – mruknęła dziewczyna, przyglądając się jego trzęsącym się rękom.
- Ja?! Ja nie tykam tego świństwa! – oburzył się Czarny, kierując na nią swoje podkrążone oczy. Keisse zaśmiała się pod nosem.
- Czyli trzęsiesz się, bo ci zimno, a te sine oczy to przez nieprzespaną noc?
- Dokładnie. – Skwitował zadowolony z wymyślonej przez nią samą wymówki, gdyż sam nic lepszego by nie wymyślił. Jakie było jego zdziwienie, gdy szatynka wyciągnęła z kieszeni kurtki torebeczkę z białym proszkiem i pomachała mu nią przed nosem.
- Ty też! – wydusił, mało nie dławiąc się jedzeniem.
- Ja?! Ja nie tykam tego świństwa! – prychnęła z ironią, powtarzając jego wcześniejsze słowa. – Po pierwsze było pod siedzeniem kierowcy w twoim kochanym Audiku. Po drugie to ‘też’ chyba o czymś świadczy. Hę?
- Wiesz. Teoretycznie nie wiadomo kto był w moim samochodzie podczas imprezy i w ogóle nie wyciągaj pochopnych wniosków, gdyż…
- Bill!
- Ani słowa! Błagam. Siena nie może wiedzieć.
- Co zamierzasz zrobić? Pójść do kibla i sobie wciągnąć?
- Nie, przejdzie mi za chwilę.
- To co, w tym czasie muszę zorganizować jakieś szybkie trzęsienie ziemi, żeby fakt iż nie jesteś w stanie utrzymać szklanki w ręku wydawał się całkiem normalny?
- Może powiemy Sienie, że mam padaczkę? – wyszczerzył się pełen podziwu dla swojego pomysłu.
- Mhm, powiedzmy jej też, że masz downa, bo wyglądasz.
Czarny tylko posłał dziewczynie złowrogie spojrzenie i wystawił rękę w jej kierunku, aby odebrać swoją morfinę. Patrząc, czy przypadkiem nie zbliża się Siena, szybko schował woreczek do kieszeni i położył wskazujący palec na usta, dając do zrozumienia Keisse, żeby słowem nie wspominała o tym zajściu. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się do niego cwanie, czując, że tym razem to ona jest górą. I zapewne odpowiednio to wykorzysta.
*
Stałem, opierając się o maskę samochodu i paliłem znalezionego gdzieś na przednim siedzeniu papierosa, który zapewne należał do Keisse. Tak, paliłem. Chociaż ostatnio oddałem całą paczkę Andreasowi, teraz było mi żal patrzeć na tę samotnie pozostawioną fajkę, która zdawała się wołać, abym wziął ją do ust. Zrobiło się dość chłodno, ale nie zwracałem uwagi na to, że mój nagi tors pokrywa się gęsią skórką. Ubrany tylko w spodnie, znad których dość wysoko wystawały bokserki patrzyłem jak siwy dym krąży wokół mojej twarzy, unosząc się do góry. Lubiłem spokój. Właściwie przydawał mi się on tylko do przemyśleń, a tej nocy wydarzyło się zdecydowanie coś niezwykłego.
- Myślałam, że już nie palisz. – Nagle usłyszałem za sobą głos Marty i szybko odwróciłem głowę w jej stronę. Stała kilka metrów ode mnie, a na sobie miała moją zieloną koszulkę, która sięgała jej niemalże do kolan. Dłońmi pocierała swoje ramiona, aby zrobiło jej się nieco cieplej. Właściwie musiało jej być zupełnie chłodno, skoro nie miała na sobie spodni i widziałem jak kolana dygoczą jej z zimna. Wysunąłem ręce w jej stronę, aby podeszła. Kiedy tylko zbliżyła swoje drobne ciało, zamknąłem ją w sobie, okrywając ramionami. Uprzednio zgasiłem papierosa, a filtr wyrzuciłem gdzieś na ziemię. Rzeczywiście poczułem zapach damskich perfum na swojej koszulce.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie. – Szepnęła cicho, opierając swoją głowę o mój obojczyk. Uśmiechnąłem się lekko.
- Było cudownie, prawda? – zapytałem.
- Nie mogło być lepiej.
Również się uśmiechnęła. Po chwili uniosła głowę, a nasze spojrzenia się spotkały.
- Możemy porozmawiać? Jestem ci coś winna i… – zaczęła, ale jej słowa zostały przerwane przez odgłos nadjeżdżającego samochodu, a sekundę później oślepił nas blask reflektorów. Z wozu, który zatrzymał się tuż obok Audi Billa dochodziła głośna muzyka reggae. To z pewnością był Andreas i reszta.
- Hej, słodziaki! – zawołał, wychodzący właśnie z pojazdu blondyn, szczerząc zęby. Następnie pokazali się kolejno Pauline i Georg, kierując się w naszą stronę.
- Porozmawiamy później. – Odpowiedziałem Marcie na zadane przez nią wcześniej pytanie, a ona tylko przytaknęła twierdząco głową, wysuwając się z moich ramion i idąc w stronę kuzynki. Andreas mijając ją, zlustrował wzrokiem jej sylwetkę, zatrzymując się dłużej na nogach. Kiedy gwizdnął pod nosem, Marta zaśmiała się i dała mu kuksańca w bok.
- Widzę, że nie próżnowaliście. – Powiedział blondyn i poszedł do mnie z Georgiem. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, który Marta zdążyła jeszcze uchwycić i puściła mi oczko. Oddalone z Pauline o kilka metrów zaczęły o czymś rozmawiać.
- Dlaczego tak długo was nie było? – zapytałem, a chłopcy wymienili tylko porozumiewawcze spojrzenia. Gdybym nie znał Pauline, pomyślałbym, że całą trójką urządzili sobie jeden wielki trójkąt gdzieś w lesie. Ale biorąc pod uwagę pierwszorzędny fakt, że Pi nie pała do Andreasa sympatią, od razu odrzuciłem tę wizję. Georg tylko machnął ręką, co miało być zignorowaniem mojego pytania.
- Stary, wiem, że nie są twoje najlepsze urodziny, bo skończyły się trochę przedwcześnie, ale… – zaczął, starając się jakoś sklecić zdanie. Szybko jednak go oświeciłem.
- Uwierz, że jednak są.
- Się wie, co nie? – wtrącił Andreas, ruszając śmiesznie brwiami i niby przypadkiem zerknął w stronę mojej dziewczyny. Kiedy zupełnie spoważniał, wyciągnął zza pleców butelkę szampana. – Tak na prawdę ja, Geoś i panna pod tytułem ‘nawet nie myśl, że mnie zaliczysz’, czyli Pauline Bianca Clotilde Prevert, czy jak to tam szło stwierdziliśmy, że nie możemy tego tak zostawić…
- Zwłaszcza, że wasze prezenty zostały u Anke!
- …więc wróciliśmy tam i voila. Wszystko, czego ci teraz trzeba jest w samochodzie. – Andreas zakończył zdanie efektownym otwarciem trzymanej właśnie w ręce butelki. Korek wystrzelił z wielkim hałasem i poleciał w bliżej nieokreślone miejsce, a z szampana wydobyła się piana, którą blondyn szybko spił. Patrzyłem na nich przed dłuższą chwilę, starając się przeanalizowac sytuację. Nie mogłem wyobrazić sobie tej trójki współpracującej ze sobą. Ale czego się nie robi dla przyjaciela. W tym przypadku – dla mnie.
- Jesteście zajebiści. – Powiedziałem z nieukrywaną radością w głosie, klepiąc ich obu po plecach. Ich twarze pokrywały teraz szerokie uśmiechy.
- Tak, mój lekarz mówi to samo. Podobno nie da się z tego wyleczyć.
Obróciłem się w stronę dziewczyn, by przywołać je do siebie, ale nie było to konieczne, bo w okamgnieniu zjawiły się tuż przy nas, śmiejąc się. Georg skoczył do samochodu po kieliszki, które chwilę później wypełniły się procentami. Na dopełnienie wszystkiego, zaraz pojawili się Bill, Siena i Keisse, maszerując równo i byli zupełnie tak samo zaskoczeni tym pomysłem jak ja.
Staliśmy przy samochodach, mocząc usta w gorzkim napoju i śmiejąc się ze wszystkiego. To były najlepsze urodziny jakie do tej pory w życiu obchodziłem. Spędzone w gronie wspaniałych przyjaciół, z bratem bliźniakiem i cudowną dziewczyną. Jeśli miałbym coś w nich zmienić to tylko i wyłącznie fakt, że brakowało tutaj Gustava i Anke. Reszta rzeczy była mi zupełnie obojętna. Nie zwracałem uwagi jak mocno wieje wiatr, jak dużo gwiazd zdążyło się pojawić na niebie, czy przez to pustkowie przejeżdżają kiedyś inne samochody niż nasze ani jak wrócimy do domu, skoro każdy znów wlewa w siebie alkohol. Liczyło się tu i teraz. Bierząca chwila.
A moje urodzinowe życzenie? Teraz właśnie się spełniało. Patrzyłem na każdą roześmianą twarz, każdą tak inną i różną, a jednocześnie tak bardzo do siebie zbliżoną. I czułem ulgę, wiedząc, że ich wszystkich mam.
Uwierz, że marzenia spełniają się każdego dnia. Bo tak jest. Czasami szczęście nie pochodzi od pieniędzy, sławy czy władzy. Czasami szczęście pochodzi od dobrych przyjaciół i rodziny. I z cichej szlachetności wiedzenia dobrego życia. Więc spójrz w lustro i przypomnij sobie, aby być szczęśliwym, bo zasługujesz na to. Uwierz w to. I uwierz, że marzenia na prawdę spełniają się każdego dnia. Bo tak jest.***
________________________________
*Peyton, OTH
**Lucas, OTH
***OTH