[Eminem - Lose yourself]
Tak jakby miałem dobry plan. Tak jakby. Wystarczyło jeszcze do końca ułożyć jego punkty i ściśle się ich trzymać. Tylko niby jak?
Przeleciałem wzrokiem po dość nienagannej sylwetce Anke (zatrzymując się na uwydatnieniach poniżej szyi, w których, szczerze mówiąc, nie było dużo do oglądania) i raczej nagannej Billa. Spocząłem na jego brązowych tęczówkach, w których odbijał się ktoś zupełnie inny niż ja. Porozumiewawczy błysk wszystko rozjaśnił. Szybko wybiegłem z pokoju, zostawiając dwójkę samych.
- Rodzimy się po to, by żyć. Żyjemy po to, by umrzeć. Umieramy po to, by narodzić się na nowo.
- Ale przecież… Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że ja umarłem. Dawnego Toma Kaulitza już nie ma.
Zbiegłem po schodach jak amerykańska trąba powietrzna, natykając się na rozwrzeszczanego Gustava i całkiem spokojnego Georga zajętych rozmową.
- Siemasz Tom! – zawołał długowłosy, dostrzegając mnie i dziwnie wyszczerzył zęby, kiedy minąłem go bez słowa. Najwyraźniej był bardzo z czegoś zadowolony.
- Cześć, Georg – wydukałem, obróciwszy się w jego stronę i niecierpliwie czekałem, aż w końcu oboje z blondynem znikną za drzwiami pokoju. Im najwyraźniej nie brakowało czasu, bo brunet wpatrywał się we mnie z uwagą, a na jego opalonej twarzy rozbłysł jeszcze większy uśmiech. Dziwne, że jeszcze go szczęka nie rozbolała.
- I? Nie dziwi cię, co on tutaj robi? – zapytał Gustav najspokojniej jak potrafił, podczas, gdy moje palce nerwowo uderzały o drewnianą obręcz. Otworzyłem usta, by powiedzieć coś logicznego, ale zupełnie nie myślałem teraz, co takiego Georg może robić w moim domu. W głowie, przed oczami ciągle widniał obraz uśmiechającej się Marty i jej błękitnych, wiecznie świecących oczu.
Wzruszyłem pośpiesznie ramionami, na co Gustav parsknął śmiechem.
- Żorżunio wróóócił! – zawył głośno i klepnął mnie z całej siły w ramię. Po chwili zaczął biec w stronę stojącej w drzwiach Anke i mocno złapał ją w pasie, obracając się dookoła.
Naprawdę nie miałem ani krzty czasu. Posłałem Georgowi uśmiech i przepraszające spojrzenie. Jak zawsze zrozumiał i puścił mi oczko, kręcąc zabawnie głową i puszystą czupryną, która najwyraźniej zmieniła swój wygląd podczas wakacji na Majorce.
Rzuciłem się pędem przed siebie.
- Ale on ma dla ciebie prezent! – usłyszałem jeszcze wołanie uradowanego Gustava w przerwach między piskami Anke i zniknąłem mu z oczu tak szybko, jak się tylko dało.
Jeśli masz cel i okazję jedyną w życiu, by ziścić każde swe marzenie,
chwilę, która wszystko zmieni,
chwytaj ją.I nie pozwól, by przeleciała Ci przez palce.
***
Srebrna ósemka znajdowała się tuż na wysokości moich oczu. Głęboki oddech, opuścić spodnie na odpowiednią długość, przeczesać dredy i poprawić czapkę. Okej, byłem niemalże gotów. Bez jednego szczegółu – zupełnie nie wiedziałem, co powiedzieć i jak się zachować. Mój żołądek zdążył wykonać kilka szalonych tańców, kiedy palec zetknął się z dzwonkiem.
Sekunda… Druga, trzecia, czwarta, piąta. Wydawało mi się jakby minęło pół wieku, zanim drzwi powoli się uchyliły. Kaskada rozburzonych rudych włosów idealnie okalała twarz Pauline, której wzrok wykazywał duże zaskoczenie, a wokół szyi zaciskały się mocno małe rączki równie małego chłopczyka, którego twarz ubrudzona była żółtą papką.
Patrick. Miałem okazję uważnie mu się przyglądnąć. Patrząc na włosy i kolor oczu, mógłbym przysiąc, że widzę Martę. Nos i usta miały nieco inny kształt.
- Szukasz czegoś, Tom? – zapytała Pauline, patrząc na mnie podejrzliwie, po czym spojrzała na Patricka. Wiedziała, że obserwuję jego gesty i zachowanie. Tak jakbym… jakbym miał się przyzwyczaić. Jej słowa wyrwały mnie z zamyślenia.
- Cześć, Maluchu – zaśmiałem się, chwytając policzek pokryty jasną masą, co wywołało szeroki uśmiech na twarzy dzieciaka.
- Ceść! – zawołał entuzjastycznie, wywijając nóżkami i rączkami na wszystkie możliwe strony. – Lobimy z babcią ciastecka cekoladowe, kces z nami?
Spojrzałem niepewnie na Pauline, której twarz, o dziwo, błyszczała radością. Dziewczyna wzruszyła ramionami, unosząc w górę prawy kącik ust. Chłopczyk zaczął wywijać się jak kijanka, więc rudowłosa postawiła go na nogach. Jego palce wszczepiły się w nogawkę moich spodni, ciągnąc je ku sobie.
- Zostań – nalegał, robiąc maślane oczy – Plose!
- A co na to mamusia? – zagadnąłem nagle, próbując wyrwać jeansowy materiał z jego uścisku. Maluch wydął usta.
- Mamusi nie ma w domu. Ale powiedziała, ze kupi mi Mamby jak wlóci.
- Gdzie jest? – przeniosłem wzrok na Pauline, która zagryzała lekko dolną wargę. Pokręciła przecząco głową.
- Nie wiem, mówiła tylko, że wychodzi. Nie mam pojęcia, gdzie może być.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się w myślach, gdzie może być Marta. Aż w końcu… tak po prostu wiedziałem.
- To zostanies? – znów dziecięcy głosik zadźwięczał mi w uszach.
Zmieszałem się przez chwilę, po czym przykucnąłem, by być na równej wysokości z Patrickiem. Pogłaskałem go po bujnej czuprynie blond włosów.
- Obiecuję cię, że wrócę tutaj za chwilę z mamusią i Mambami, a ty tymczasem dokończ ciasteczka, okej?
Mały przytaknął głową.
*
Blade słońce wynurzyło się zza puszystych chmur, rzucając promienie na pole pełne łanów zbóż i zieloną łąkę. Delikatny, letni wietrzyk omiótł moją szyję, kiedy stawiałem kolejne kroki na wydeptanej ścieżce pomiędzy różnymi roślinami. Wokół nie było słychać żadnego głosu, jedne, co docierało do moich uszu to dźwięczenie koników polnych i poćwierkujące ptaki.
Na moją twarz wpłynął strach, gdy myślałem, że nikogo tutaj nie ma. Szedłem przed siebie jeszcze kilka kroków, omijając drobne kałuże, które były pozostałościami po wczorajszym deszczu.
Wyszedłem na dość duży pagórek, a obraz jaki rozpościerał się przed moimi oczyma zapierał dech w piersiach. Wydałem z siebie chichy okrzyk podniecenia. Błękitna tafla niewielkiego jeziora otoczona była kilkoma drzewami i kolorowymi kwiatami, a na kamieniach siedziała Ona.
Te długie, lekko falowane włosy rozpoznałbym wszędzie. Opuszczone na niebieską bluzkę, która grała z kolorem wody.
Uśmiechnąłem się, podchodząc bliżej dziewczyny puszczającej kaczki. Kiedy byłem zaledwie kilka metrów od niej usłyszałem, że szepcze cicho do siebie.
- A mówiłaś, że rozmowa z samym sobą to pierwszy objaw dziwactwa – odparłem półgłosem, a Marta aż podskoczyła w miejscu. Odwróciła głowę w moją stronę, starając się wymusić uśmiech. Nasz wzrok spotkał się.
Cholera! Po prostu nie mogłem na nią patrzeć, bo z każdą kolejną sekundą wydawała mi się jeszcze piękniejsza niż była. A była najpiękniejszą z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek w życiu spotkałem.
- Z samym sobą tak, ale z kimś innym nie.
Wtedy jej usta rozchyliły się w górę, a w policzkach ukazały się słodkie dołeczki, które miały zwyczaj pokazywać się w takich chwilach.
- Przychodzisz tu, kiedy jest ci źle. A teraz jest ci źle?
Powoli przysiadłem obok niej. W milczeniu wpatrywała się we mnie, jakby robiła to po raz pierwszy. Speszyłem się, spuszczając głowę.
- Teraz… – zaczęła, lecz urwała, kiedy znów na nią spojrzałem. Była tak blisko, że czułem jej oddech na sobie, słyszałem bicie jej serca, widziałem tlące się w oczach iskry. Omiótł mnie słodki zapach jej ciała. Myślałem, że jeszcze dosłownie ułamek setnej sekundy, a ja zwariuję. Miałem niesamowitą ochotę ją pocałować. Jeszcze żadna kobieta nie wpłynęła na mnie tak, jak ona.
- Ja też się zakochuję – powiedziałem, delikatnie przejeżdżając opuszkami palców po jej czerwonych policzkach. – Opowiesz mi waszą historię?
Marty oczy powiększyly się znacznie i przez chwilę milczała. Później przytaknęła ostrożnie głową gotowa zacząć.
- Nasza historia jest długa i skomplikowana, jeszcze nikomu jej nie opowiadałam, a mimo wszystko znam każdą jej część, każdą najdrobniejszą chwilę, każdy najkrótszy moment z przeszłości. Wspomnienia są dla mnie jak teraźniejszość. Chcesz je poznać? – zapytała nagle, a ja bez namysłu przytaknąłem.
- Nazywa się Patryk i jest dwa lata starszy…
- On żyje? Myślałem, że… umarł – przerwałem jej, a wtedy po raz pierwszy w jej tęczówkach dostrzegłem nieogarniony strach. Strach przed tymi słowami.
- Umarł, ale nie dla mnie. Dla mnie on wciąż tutaj jest.
Chwyciła w dłoń leżący obok kamień i wrzuciła go do wody. Z pluskiem trafił w powierzchnię jeziora i zniknął gdzieś w jego głębi.
- Byłam jeszcze dziewczynką, kiedy go poznałam. Miałam dwanaście lat, a on czternaście i chodził do mojej szkoły. Od razu mi się spodobał, bo wyróżniał się z tłumu. Nie biegał za piłką, nie podrywał bezczelnie dziewczyn, nie popisywał się w każdy możliwy sposób. Po prostu codziennie widywałam go, gdy przesiadywał z przyjaciółmi w kawiarence, śmiejąc się i popijając kawę z mlekiem, nigdy nie spieszyło mu się na lekcje. Byliśmy kiedyś na wagarach z paczką wspólnych znajomych i wtedy do mnie zagadał. Uwielbiałam, jak do mnie mówił. Miał piękny głos. Od tamtego czasu zaczęliśmy się spotkać. Poznał mich rodziców, ja poznałam jego, spędzaliśmy ze sobą każdą możliwą chwilę. Nie rozstawaliśmy się prawie wcale. Czasami kłamałam mamę, że idę na noc do koleżanki, on robił to samo, a tak na prawdę razem gdzieś znikaliśmy. Często woził mnie na motorach, chociaż zawsze się o mnie bał. Motory były jego pasją, kochał o nich mówić, jeździć na nich i je rysować. Ja wtedy grałam na gitarze i wzajemnie się uzupełnialiśmy. Łączyła nas miłość do filmów i tańca. Nieraz żartowałam, że jest moim Patrickiem Swayze. – Marta przymknęła na chwilę powieki, unosząc głowę w górę i pozwalając, aby promienie słoneczne muskały jej twarz. – Miałam czternaście lat, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. To był dla nas szok, ale mimo to cieszyliśmy się, że na świat przyjdzie nasze dziecko. Ktoś, kto na zawsze przypieczętuje nasz związek. Rodzice nie robili nam wymówek, zaakceptowali fakt, że wkrótce zostaną dziadkami, a przyjaciele cieszyli się naszym szczęściem. W siódmym miesiącu skończyłam szkołę, a Patryk zaczynał liceum. Zawsze chciał ukończyć studia prawnicze i zostać adwokatem, ale… Tydzień przed terminem porodu dowiedziałam się o wypadku na motorze. Patryk leżał w śpiączce w stanie krytycznym. Nikt nie chciał mi o tym powiedzieć, bo wszyscy bali się, że ciąża przebiegnie nie tak, jak powinna. Ale z zachowań rodziny i przyjaciół wiedziałam, że coś jest nie tak. Wkrótce powiedziano mi, co się stało. Miałam niespełna piętnaście lat, byłam w ciąży, mój chłopak umierał… cały świat mi się zawalił! Płakałam dnie i noce, wylewałam wiadra łez, chciałam nawet popełnić samobójstwo, ale któregoś dnia tak zwyczajnie przestałam. Wiedziałam, że muszę żyć, muszę być silna i muszę wychować nasze dziecko, bo on nie chciałby, żebym się poddawała. W dzień, kiedy urodził się Patrick, Patryk zmarł. Lekarze stwierdzili zgon, na początku nie chcieli mi o tym mówić. Nie miałam pojęcia czy się cieszyć z narodzin synka, czy płakać ze śmierci jego ojca i mojej największej miłości.
Coś zakuło mnie w serce. Jakby ktoś wbijał w nie tysiąc igieł naraz. Ogarnął mnie przeraźliwy żal i współczucie, kiedy patrzyłem na bladą teraz twarz Marty, którą pokrywały liczne łzy. Pewnym gestem przytuliłem ją do siebie, obejmując jej ciało ramionami. Milczała przez chwilę, po czym uniosła głowę i wlepiła we mnie wzrok. To stało się tak nagle – tak nagle przysunąłem wargi do jej rozgrzanych ust i delikatnie je musnąłem. Odwzajemniła pocałunek, a w blasku słońca dostrzegłem jak lekko uśmiecha się przez łzy.
- Przykro mi, że tak się stało.
- Wiesz czego się nauczyłam? Życie jest krótkie. Jeśli chcesz je dobrze przeżyć, musisz je złapać.
Nasze usta złączyły się w jedność, a języki tańczyły taniec miłosny.