Rano wstałem z łóżka jak oparzony. Wskoczyłem szybko pod prysznic, ubrałem się i wpadając do kuchni jak huragan w biegu chwyciłem tosta, którego podała mi mama.
- Gdzie się tak spieszysz? – spytała, a ja szybko cmoknąłem ją w policzek, zerkając przez okno jaka jest pogoda. No tak, burza. Tego można się było spodziewać.
- Teraz idę do Marty, a potem… chciałem wstąpić do ojca – wymruczałem z pełnymi ustami i jestem pewien, że trochę się zarumieniłem. Mama zakrztusiła się przełykanym właśnie jedzeniem, a gdy jej już przeszło zerknęła na mnie podejrzliwie.
- Uderzyłeś się w głowę? – zapytała podejrzliwie, uśmiechając się. Na pewno poczuła ogromną ulgę, słysząc moje słowa.
- Po prostu chcę mieć to już z głowy, a z resztą sama powiedziałaś, że unikanie go byłoby teraz trudne, skoro… – po raz kolejny wyjrzałem przez okno w kuchni i zerknąłem na dom po przeciwnej stronie ulicy – Nawet stąd widzę jego sypialnię i jego samego zakładającego koszulę. Obym go tylko złapał przed pracą.
Mama zaśmiała się tylko, po czym dodała:
- Właściwie dziś ma wolne. – Powiedziała, odkładając do zlewu kubek z kawą i widząc mój zdziwiony wzrok szybko sprostowała:
- Gordon spotkał go wczoraj i chwilę sobie porozmawiali. Jestem na prawdę z ciebie dumna synu, że zmieniłeś zdanie.
Ni stąd ni zowąd przed nami pojawił się Bill w tych swoich dziecinnie śmiesznych bokserkach w jakieś robaczki (on upierał się, że to plemniki), a jego chudość i bladość aż raziła w oczy. Mimo wszystko był dziwnie z czegoś zadowolony.
- A ty co tak suszysz zęby? – zapytałem, podsuwając mu pod nos talerz z tostami, a mama kubek z porannym kakao.
- Idę… – zaczął brat, a my uważnie mu się przysłuchiwaliśmy -… na randkę… ze Sieną.
Tym razem to ja zakrztusiłem się swoim tostem, a mama zamilkła.
- Tą Sieną? – zagestykulowała rękoma w bliżej nieokreślony sposób i podrapała się po głowie. Kiedy Bill potwierdził westchnęła i przeczesała mu dłonią czarną czuprynę, a mnie ukradkiem rzuciła spojrzenie mówiące „tylko nie to”.
Jak do tego właściwie mogło dojść? Przecież Bill i… Siena to dwa zupełnie różne światy, które już kiedyś się ze sobą zderzyły, a w efekcie wywołało to większą katastrofę niż po wybuchu w Czarnobylu.
- Wychodzi na to, że brakuje jej kasy… – warknąłem bardziej obojętny niż wściekły. No bo sory, ale ja za młodzieńcze błędy braciszka odpowiadać nie będę. Laska leci tylko i wyłącznie na pieniądze i sławę, a on biega za nią jak postrzelony, gdy tylko usłyszy, że czegoś chce.
- Oj, nie mów tak. – Ofuczał się – To tylko niewinne spotkanie. Chciała tylko porozmawiać.
- Znam te wasze niewinne spotkania, po których z twojego konta upływa więc kasy niż było wcześniej.
Bill nie odpowiedział na tę uwagę. Patrzył rozmarzony tępo przed siebie i powoli konsumował swoje śniadanie. Ja również wolałem nie dorzucać już nic od siebie. Zrobi, co będzie uważał za słuszne. Chociaż jednego byłem całkiem pewien – tego, że on znów boi się odrzucenia i złamanego serca. Były myśli, które wciąż nie dawały mu spokoju, ale pokusa spróbowania wszystkiego na nowo było najwyraźniej silniejsza. Co ma się stać to się stanie, chociaż jak to mówią – nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Był początek ostatniego tygodnia sierpnia. Przede mną czekały jeszcze moje dziewiętnaste urodziny i zero planów na najbliższy okres czasu.
*
Wszedłem po cichu do domu Marty, zrobiłem to jak najciszej potrafiłem w obawie, że wyskoczy zaraz na mnie, abym nie tłukł się tak, bo Papi śpi. Ściągnąłem buty i odwiesiłem kapiącą od deszczu kurtkę. Z resztą cały byłem mokry, bo na zewnątrz lało jak z cebra, a ja wedle przekonań, że do faceta parasol zwyczajnie nie pasuje wybrałem się bez niego. A teraz lało się ze mnie ciurkiem. No tak, myślałem, że ten orzeźwiający prysznic nie będzie aż tak orzeźwiający, więc zrezygnowałem z podjechania samochodem. Nigdy więcej.
Przeszedłem do kuchni, lecz od razu zobaczyłem, że moje obawy były bezpodstawne. Patrick nie spał, wręcz przeciwnie – śmiał się jak rozszalały zabawianiem Marty i krzyczał, że ‘chce cincię’, oczywiście chodziło o jajecznicę. Na mój widok ucieszył się i uciekł od swojej mamy, aby przytulić się do moich spodni (chociaż zapewne bardziej niż z mojej obecności ucieszył się z faktu, że spodnie były mokre i fajnie by było się w nie wytrzeć. Patrick kochał deszcz).
- Cześć, Papiś! – zmierzwiłem mu fryzurkę, a ten wymruczał coś w rodzaju dziecięcego ‘ceść, Tomuś’.
Marta jednak nie ucieszyła się tak jak on, ani na widok mnie, ani mokrych spodni. Wystraszyła się, gdy tylko zobaczyła czyjąś postać tuż za nią, nie spodziewając się, że tą postacią jestem ja.
- Cholera, Tom! – zawołała, odwracając się w moją stronę – Czy wy kiedykolwiek moglibyście pukać do drzwi? Może nie zauważyłeś, ale przy nich jest zamontowany dzwonek..
- To nie moja wina, że nigdy ich nie zamykasz.
Dziewczyna chwilę później rozchmurzyła się i wtuliła w moje mokre ciało, całując czule w usta.
- Cześć, Maleństwo. – Przywitałem się z nią i stwierdziłem, że dziwnie to zabrzmiało, skoro Papi tutaj był. – Właściwie, kto wchodzi tutaj bez pukania? Chyba tylko ja, co?
- Chciałabym. Wczoraj Georg wpadł tu jak tsunami i prawie drzwi z zawiasów wyrwał.
- Georg tutaj? – zdziwiłem się. Przecież był tu zaledwie kilka razy. Rozumiałem, że do mojego domu wpadał jak do własnego, grzebał w lodówce czy nawet brał prysznic bez pytania, ale tutaj było to nową sytuacją.
Marta nachyliła się do mojego ucha.
- Myślę, że on i Pauline coś ze sobą kręcą. – Szepnęła i podchodząc do lodówki puściła mi oczko. Wyciągnęła z niej jajka, a Patrick w okamgnieniu znalazł się tuż przy niej.
Georg i Pauline? Uśmiechnąłem się. Tak, tego można by się po nich spodziewać. Ich związek popierałbym
w stu procentach w przeciwieństwie do Billa i Sieny, którzy najwyraźniej mieli zamiar znów się zejść.
Chwilę później Marta zrobiła jajecznicę, posadziła Patricka na krzesło i dała mu do ręki łyżeczkę.
- Chcesz też? – spytała.
- Nie dzięki, przed chwilą jadłem. – Odparłem i przez chwilę zastanowiłem się w jakim celu tutaj przyszedłem, wykluczając oczywiście ten, że chciałem się spotkać ze swoją dziewczyną. – Właściwie jak Bill i Keisse pomalowali tę sypialnię? Pójdę zerknąć.
Marta zaśmiała się cicho, a ja uciekłem już do góry. Wszedłem do jednego z pomieszczeń i nie wierzyłem własnym oczom. Takiej ściany nikt jeszcze na świecie nie wymyślił! Jedna jej część była krwiście czerwona, druga natomiast jaskrawo żółta, a na każdej z nich widniała odbita dłoń koloru przeciwnej części. Nie trzeba było zgadywać czyje były te dłonie, nie trzeba było nawet rozróżniać, która była kogo. Billa była zdecydowanie większa i słabiej zarysowana, koloru czerwonego na żółtej ścianie. Keisse natomiast odwrotnie. Parsknąłem śmiechem, stojąc i przyglądając się dziele tej walniętej dwójki. Wszystko wskazywało na to, że świetnie się bawili, tworząc to. W tej chwili przed oczami ukazały mi się ich roześmiane twarze. Twarz chłopaka o czarnych włosach, którego znałem jak nikt inny i twarz dziewczyny, którą ciężko mi było rozszyfrować i zdecydowanie za mało o niej wiedziałem. Ale byłem przekonany i nikt moich przekonań nie dałby rady podważyć, że to właśnie Keisse, a nie Siena powinna być tą, którą pokocha mój brat. Jednak on chyba wolał pozostać przy swojej niezmiennej decyzji.
Do sypialni weszła Marta i objęła mnie z tyłu w pasie, przyglądając się temu samemu, co ja.
- I jak? Podoba ci się? – spytała, a w jej głosie można było wyczuć nutkę radości.
- No wiesz… – odpowiedziałem i pociągnąłem ją za rękę, po czym przyciągnąłem do siebie. Przylgnęła do mnie całym ciałem. Pocałowałem ją w nos, a następnie w usta. – Mnie nie robi to różnicy, bo i tak w tym pokoju patrzę głównie na ciebie.
Zaśmialiśmy się oboje. Wziąłem Martę na ręce, a ona wijąc się jak kijanka przyssała się do mojej szyi. Położyłem ją delikatnie na łóżku, a sam położyłem się na niej, całując ją po całej twarzy i schodząc coraz niżej na szyję i dekolt. Moje dłonie automatycznie powędrowały pod jej bluzeczkę, głaszcząc jej miękki brzuch i wspinając się coraz wyżej. Marta poddawała się moim ruchom, a przymknięte powieki i uśmiech świadczyły o jej zadowoleniu i pożądaniu. Oddawała pocałunki z początku delikatnie, a później szalenie i namiętnie.
- Sacré bleu*! Marta nie uwierzysz… – usłyszeliśmy za sobą głos Pauline, która właśnie weszła do pokoju, a my w jednej sekundzie podnieśliśmy głowy, zderzając się nimi.
- Auu! – jęknęła Marta, masując sobie obolałą część ciała.
- Oj, ja chyba nie w porę! Już się stąd zmywam! – Pauline zarumieniła się lekko i szybko ulotniła.
Akurat w takim momencie musiała wejść?! Spojrzałem na Martę, której twarz teraz wyglądała równie czerwono jak kuzynki. Mój wzrok spoczął na jej uniesionej bluzce, a usta wygięły się w szelmowskim uśmiechu. Blondynka szybko poprawiła sobie ubranie, uśmiechając się słodko.
- Pauline?
- Tak? Jestem za drzwiami.
- Wejdź, wariatko, nie wygłupiaj się!
Pauline weszła, śmiejąc się i zakrywając sobie oczy dłońmi, a ja i Marta przyjęliśmy już odpowiednie pozycje do tego, aby z nią porozmawiać (chociaż tamta pozycja odpowiadała mi o wiele, wiele bardziej).
- Ja nic nie widziałam! – zaczęła się bronić z ciągle przysłoniętymi oczami.
- No jasne, że nic nie widziałaś, bo nic się nie działo! – Marta uspokoiła ją i podeszła do niej, ściągając jej dłonie z twarzy. – Co się stało, że wpadłaś tak nagle?
- Hej, hej! A skąd ja mogłam wiedzieć, że będziecie tu sobie wyznawać miłość w bardziej ekstramalnych warunkach? Wpadłam tak, jak zawsze wpadam.
Wybuchnąłem śmiechem i rozłożyłem się na łóżku, chowając dłonie pod głowę.
- Kochana, chciałabyś zobaczyć prawdziwe ekstramalne warunki!
- Moje doświadczenia w zupełności mi wystarczą, nie chcę znać i waszych. – Rudowłosa zaśmiała się przy wtórze Marty i obie usiadły na łóżku obok mnie.
- A tak na prawdę to przyszłam ci pokazać to. – Pauline wręczyła Marcie do rąk jakąś białą kopertę. Blondynka popatrzyła na nią ze zdziwieniem i zerknęła na nadawcę, lecz ciągle nie wiedziała, o co chodzi. Otworzyła ją, wyciągając jakiś wydrukowany list, po czym prychnęła.
- Przecież ja nie umiem czytać po francusku!
- Rzeczywiście. – Zachichotała ruda – Zapomniałam, że jestem tutaj jedyną poliglotką. A więc słuchajcie.
Pauline jeszcze raz przeleciała wzrokiem po kartce i odchrząknęła. Zaczęła tłumaczyć list na niemiecki, odpowiednio modelując głos:
- Pani Pauline Clotilde Bianca Prevert, uprzejmie informujemy, że została Pani przyjęta na Uniwersytet Denisa Diderot w Paryżu, osiągając najwyższą ilość punktów spośród wszystkich kandydatów. – Pauline czytała list z fascynacją i podnieceniem w głosie, a jej oczy błyszczały. W ostatniej części zdania dokładnie podkreśliła słowa „najwyższą” i „wszystkich kandydatów”, na wszelki wypadek, gdybyśmy zapomnieli o jej wysokim ilorazie inteligencji. – Informujemy również, że wykłady rozpoczną się pierwszego października bieżącego roku. Serdecznie gratulujemy dotychczasowych osiągnięć i życzymy kolejnych, bla bla, bla…
- Pi, to zajebiście! – pisnęła Marta, rzucając się na kuzynkę. – Przyjęli cię!
- No to gratuluję! Mam nadzieję, że zostaniesz świetnym politykiem. – Wyszczerzyłem się, przypominając sobie, że Pauline kiedyś wspominała, że chce studiować politologię. Na jej twarzy widniał ogromny uśmiech, który z sekundy na sekundę jeszcze bardziej się poszerzał.
- Zaraz… – przerwała Marta, a uśmiech zszedł jej z twarzy – Czy to znaczy, że…
- Tak, właśnie. – Odparła rudowłosa, poważniejąc i dobrze wiedząc, co Marta ma na myśli. – Czyli za niecały miesiąc wracam do domu.
*
Czarnowłosy chłopak nerwowo kręcił się po parku, co chwilę zerkając na wyświetlacz telefonu. Po pierwsze, by sprawdzić, która jest godzina, po drugie, aby zobaczyć, czy jego fryzura jest w dość dobrym stanie. Gdy stwierdził, że ma jeszcze czas, a włosy są idealne, przysiadł na wciąż mokrej od deszczu ławce. Z kieszeni czarnej skóry od Calvina Kleina wyciągnął paczkę Marlboro i zapalniczkę po czym odpalił jednego papierosa. Zaciągając się głęboko i wypuszczając powoli dym, rozglądał się dookoła w poszukiwaniu tej dziewczyny. W głębi ducha cieszył się, że jeszcze jej nie ma, bo nie miał mglistego pojęcia, co mógłby jej powiedzieć i zaczął w myślach tworzyć jakieś sensowne teksty. Nic logicznego nie przychodziło mu do głowy, więc po kilku minutach wewnętrznej rozmowy z samym sobą dał sobie spokój. Wypalił papierosa i zgasił go na oparciu ławki.
- Wiesz, że nie lubię, gdy palisz.
Usłyszał za sobą, a serce zabiło mu szybciej. Znał ten głos tak dobrze, że rozpoznałby go nawet za dwadzieścia lat na końcu świata. Odwrócił się do tyłu, a ona tam stała. Siena. Jego pierwsza prawdziwa miłość. Wyglądała pięknie, jak zawsze. Uśmiechnięta twarz, duże brązowe oczy z niesamowicie długimi rzęsami i te dołeczki w policzkach, w których się zakochał. Tylko ciemne włosy wydawały się krótsze, bo teraz sięgały jedynie do ramion. Bill lustrował ją wzrokiem, czując, jak znów pochłania go uczucie zafascynowania.
Podobno mówi się, że jedyną osobą, która może naprawić złamane serce jest osoba, która je złamała. On chciał się dziś o tym przekonać.
- Przyszedłeś – odparła po krótkiej chwili, czując, że robi się niezręcznie. – A teraz nic nie mówisz…
- Przejdziemy się?
- Jasne.
Ten uśmiech. Boże! Jak on go uwielbiał! I pomyśleć, że jeszcze dwa miesiące temu miał go na wyłączność, a teraz każdy może zostać nim obdarowany. To niemożliwe, żeby leciala tylko na kasę. Ona taka nie jest. Tom najzwyczajniej w świecie nie zna się na ludziach.
Bill wstał, czując, że jego tyłek jest mokry od ławki i ruszył przed siebie. Szli równo, patrząc na kałuże, które wypełniały puste ścieżki parku. Delikatne słońce przebijało się przez korony drzew, a towarzyszący temu śpiew ptaków zapewne przyciągał innych spacerowiczów.
Gdzieś na mokrej trawie siedziała grupka przyjaciół, popijając tanie wino i okropnie fałszując piosenki Modern Talking; kilka staruszków przechadzało w tę i z powrotem, gwizdając pod nosem; jakaś para śmiała się z czegoś szaleńczo, po czym chłopak wziął dziewczynę w ramiona, całując ją mocno. Bill widząc tę miłość i radość poczuł ukłucie zazdrości. W tej chwili chciał być na ich miejscu i nie przejmować się tym, że za niedługo się rozstaną.
- Pewnie, że przyszedłem, a co. – Dopiero teraz nabrał odwagi i odpowiedziła na jej wcześniejsze słowa. – Chociaż chciałbym cię nienawidzić za to, co mi zrobiłaś.
Siena przystanęła, unosząc wzrok i patrząc w jego oczy. Tak intensywnie brązowe.
- Pamiętam jak powiedziałeś mi kiedyś, że nieważne jak bardzo cię zranię, chociaż masz nadzieję, że tego nie zrobię, ty wtedy mi wybaczysz, bo mnie kochasz. Bo każdemu należy się druga szansa właśnie po to, żeby mógł się zmienić. – Szepnęła cicho, a Bill żeby ją usłyszeć musiał się nachylić. Rzeczywiście, mówił jej tak kiedyś. To było wtedy, gdy nie mogli przestać się sobą nacieszyć, radowali się z każdej sekundy spędzanej ze sobą, a ich uczucie osiągało apogeum.
Uśmiechnął się na wspomienie tamtej chwili, lecz jego głowę naszły również myśli z ostatniej imprezy. „Kiedy ty zapomnisz, że między nami coś w ogóle było, co? Nie ma żadnego MY! Nigdy nie było NAS!” – słowa rozwścieczonej dziewczyny dźwięczały mu w uszach. To było całkiem niedawno, zaledwie dwa tygodnie temu. Co mogłoby wpłynąć na jej decyzję? Dlaczego tak diametralnie się zmieniła? Tamta impreza przyniosła mu wiele bólu i cierpienia, ale nie wiedząc dlaczego Bill wciąż się uśmiechał. Nie miał pojęcia czemu w umysle siedziały mu również miłe wspomienia.
- „Po prostu jesteś nudną i wyblakłą gwiazdeczką show-biznesu” – po chwili zacytował słowa, które ona wówczas wypowiadała. – Pamiętasz?
Siena wzięła głęboki oddech. Oczywiście, że pamiętała! Cholera, jak mogła zapomnieć najgorszych słów jakie w życiu wypowiedziała!
- Pamiętam, Bill, pamiętam! – krzyknęła załamującycm się głosem, a kilka ludzi obejrzało się w ich stronę. – Kurwa! Przepraszam! Musiałam być wtedy na prawdę wypita! Przecież wiesz, że ja tak o tobie nie myślę… W ogóle. Wcale. Nigdy. Nie tak.
- Więc dlaczego to powiedziałaś? Dlaczego odeszłaś ode mnie bez słowa i związałaś się z tamtym dupkiem?
Bill ciągle próbował panować nad sobą, chociaż wychodziło mu to średnio. W oczach Sieny zebrały się łzy. Nie mógł wytrzymać tego widoku i objął ją ramieniem. Ona wtuliła się w niego mocno, mocząc mu rękaw kurtki.
- Przepraszam – szepnęła jeszcze. – Jestem gotowa się zmienić dla ciebie. Pozwól mi być przy sobie.
- Ale jeśli pozwolę… – zaczął chłopak, a jego usta wygięły się w niewinnym uśmiechu – Nie obiecuję ci, że następnym razem wybaczę ci jakkolwiek mnie zranisz.
Wolał zatrzymać dystans.
Nie miał już siły być samotnym i ciągle wspominać chwil z przeszłości. Brak bliskiej osoby za bardzo dał się we znaki, a on mimo wszystko i z całych sił chciał ją odyskać. Miał trzeźwą świadomość, że już nic nie będzie takie jak dawniej, ale inaczej nie zawsze znaczy gorzej. Może ta rozłąka na coś im się przydała. Może Siena zrozumie, jak bardzo zraniła go, a teraz będzie go kochać jeszcze mocniej. Może nie zawsze będzie idealnie, ale dlaczego ma nie być tak chociaż w najmniejszym stopniu? Czasami zawodzimy się na ludziach. Czasami nas zaskakują. Ale naprawdę nigdy ich nie poznamy… Dopóki nie posłuchamy tego, co jest w ich sercach.
Nieważne, co go czeka, wiedział, że będzie po prostu żyć. Z odpowiednią dziewczyną u swego boku.
Uśmiechnął się do siebie.
- Jestem facetem dla ciebie, Sieno Schneider.**
W życiu każdego człowieka są takie momenty, kiedy okazuje się, że jesteśmy na rozstaju dróg. Decyzje, które wtedy podejmiemy mogą zaważyć na całej naszej przyszłości. Oczywiście, kiedy stajemy twarzą w twarz z czymś nieznanym, większość z nas woli odwrócić się i zawrócić. Są takie momenty w naszym życiu, kiedy znajdujemy siebie na tym rozstaju dróg. Ale co jakiś czas ludzie dążą do czegoś lepszego. Czegoś, co znajduje się poza bólem samotności i poza odwagą i śmiałością, by wpuścić kogoś do swojego życia. Lub by dać komuś drugą szansę. Coś poza cichą sferą marzeń. ’Bo tylko wtedy, gdy jesteś poddany próbie masz szansę dowiedzieć się, kim tak naprawdę jesteś. I tylko wtedy, gdy jesteś poddany próbie masz szansę dowiedzieć się, kim możesz być. Osoba, którą chciałbyś być, istnieje. Gdzieś po drugiej stronie ciężkiej pracy, nadziei i wiary. I poza bólem serca i strachem przed tym, co nas czeka. ***
*
- Oooo, wiem! – wypalił rozentuzjazmowany Georg, wyrywając długopis z ust Keisse, mało przy tym nie rozkwaszając jej szczęki.
- Aua! Czy twoje pomysły muszą mnie boleć? – syknęła dziewczyna, zaglądając mu przez ramię, by odczytać niezgrabne literki, które skrupulatnie zapisywał na kartce papieru. - Cooooo? Pogrzało cię?! „Wywieźmy ich do lasu z opaskami na oczach, zostawmy w środku chaszczy i każmy samodzielnie znaleźć drogę do nas, gdzie będziemy czekać z tortem” – przeczytała na głos, na co cała reszta zebranych w kuchni ludzi parsknęła śmiechem. – Georg, no błagam Cię, oni nienawidzą natury, a ty im taki ‘prezent’ chcesz fundnąć? Oni prędzej zejdą na zawał niż skończą dziewiętnaście lat. Zróbmy coś… oczywistego, ale niespodziewanego.
- Czyli? – zapytała Marta spoglądając na Keisse, która w skupieniu przyglądała się swoim butom, gryząc wargę.
- Imprezę w klubie. – Wzruszyła ramionami. – Pewnie spodziewają się czegoś… no nie wiadomo czego. A całkowitym zaskoczeniem będzie dla nich zwykła balanga w klubie, gdzie bywają… często? Albo gdzie nigdy jeszcze nie byli… hej, znam takie miejsce. Na obrzeżach Berlina jest niezła miejscówka. Ekskluzywny klub, jakieś bajery typu basen i jacuzzi, laski tańczące na rurach i zdaje mi się, że nawet plusz na ścianach. Niby sam lans, ale w plenerze i to takim niczego sobie. Wzgórze skąd widać rozświetlone miasto nocą. Myślę… że byłoby fajnie. – W miarę upływu czasu słowa z usta Kajs wypływały coraz szybciej, a jej gestykulacja z sekundy na sekundę rosła i powiększała swój przestrzenny zakres.
- Brzmi świetnie, ale… skąd weźmiemy kasę na wynajem tego lokum? – zapytała Marta spoglądając na każdego po kolei. Zapadła niezręczna cisza przepełniona ciężką mgłą zakłopotania ze strony każdego obecnego. Anke z Gustavem wymienili spojrzenia, Georg niezręcznie poruszył się na stołku, a Pauline rozglądała się po pomieszczeniu jakby chciała znaleźć inne rozwiązanie w szafkach pełnych naczyń. Jedynie Patrick siedzący na kolanach mamy nie zamartwiał się tym problemem, tylko próbując utrzymać kredkę w rączce bazgrał coś na kartce.
- W sumie mogę załatwić te pieniądze. – Keisse niepewnie przerwała milczenie. – To nie problem. – Wypaliła natychmiast, uprzedzając wszystkich w wybiciu jej tego pomysłu z głowy.
- Nie możesz sama za to wszystko płacić.
- Nie sama. Zapłacę za wynajem klubu na jedną noc, Georg z Gustavem niech zrzucą się na catering, Pauline i Anke załatwią imprezowe pierdoły typu czapeczki, balony i serpentyny, Marta, ty zajmiesz się tortem. Razem ogarniemy tą salę i udekorujemy ją. Zadzwonimy do Andreasa, żeby zrobił listę gości i pozapraszał ludzi. To wszystko. Wspólnie będzie łatwiej i szybciej.
- No nie wiem… – mruknęła cicho Marta.
- Ok – skinęła Keisse – W takim razie, Geo, załatwiaj te opaski na oczy. Rozumiem, że realizujemy akcję wywózki do ciemnego lasu, gdzie obydwoje posikają się w majtki i nabawią psychicznej traumy do końca życia. Marta, na dzieci ze strony Toma nie licz, jeszcze miałyby downa, czy coś…
- Możemy jeszcze do tego zorganizować im zabawę w podchody. Porobić wskazówki i zadania na małych karteczkach! – klasnęła Anke, zadowolona z przebłysku swojego intelektu.
- Prawda?! – pisnął zadowolony Geo, ochoczo odwracając się do dziewczyny Gustava, by ustalić resztę poleceń typu rozpalania ogniska kamieniem i patykiem.
- Kto ją tu przyprowadził? – burknęła Keisse jednoznacznie spoglądając na perkusistę.
Zbita z tropu Marta przyglądała się jak mniej inteligenta część całej gromady planuje zniszczyć jej przyszłe życie seksualne, doprowadzając swoimi pomysłami do niemocy psychiczno-fizycznej Toma, który do zwykłej, ludzkiej prokreacji był jej przecież jeszcze potrzebny! Szybko odrzucając wizję jej kochanego Thomasa siedzącego w pokoju bez klamek z zaplutą brodą i czerwonymi oczami, próbującego się usilnie wydostać z pasów dla psychicznie chorych postanowiła jednak wkroczyć i chociaż o parę lat przedłużyć jego przydatność umysłową.
- Dobra, stop! – podniosła głos, ledwo przekrzykując leśną parę, która była w punkcie czołgania się przez bagna w stroju króliczka playboya. Nie ma co, Bill w stringach i różowych uszach na głowie utytłany błotem… może warto byłoby to jednak zobaczyć?
Urwała na chwilę, analizując wizję podzielenia urodzin na Leśne Party dla Czarnego i ekskluzywny clubbing dla całej reszty.
- Hę? – Pauline machnęła jej przed oczami otwartą dłonią. – Dokończ?
- Noo, wydaje mi się, że pomysł Kajs jest lepszy… bez obrazy Georg.
Basista założył ręce na klatce piersiowej i prychając jak rozwścieczony byk, odwrócił się do całej reszty plecami, by dać im do zrozumienia, że właśnie jego mość została nieodwołalnie obrażona.
- Dwa zero dla mnie. – Keisse dumnie wypięła piersi i sięgnęła po telefon.
- Kiedy było jeden? – zaczął dociekać Georg, już na śmierć zapominając o strzelonym przez siebie fochu.
- Kiedy Andreas mało nie posikał się ze szczęścia ucieszony tym pomysłem i przyznał mi rację, że to będzie super impreza. – Wyszczerzyła się do niego.
- Z moim zdaniem już nikt się tu nie liczy!
*
[ATB - Behind]
Nadeszła chwila, której tak długo się obawiałem.
Dochodziła druga po południu, a ja stałem na ganku w domu na przeciwko swojego. W domu, który należał do mojego ojca.
Marta miała rację. Muszę w koncu dać sobie spokój z tą wojną i pokazać, że zalezy mi na nim. Bo zależało. Wstyd mi było przyznać, ale gdy po raz pierwszy dowiedziałem się, że tato znów jest w Loitsche poczułem niespotkane mi dotąd uczucie. Jakaś część mnie i nie wiem na ile dominująca chciała, by tak było – by był blisko.
Zadzwoniłem na dzwonek i w skupieniu czekałem aż mi otworzy. Nie trwało to długo zanim jego postać ukazała się moim oczom. Ojciec ubrany w garnitur stał w progu i wiązał krawat. Na mój widok szybko opuścił ręce i uśmiechnął się. W jego oczach widać było wielkie zdziwienie. Odwazjemniłem uśmiech. Szczerze.
- Cześć. Mogę wejść?
- Tom… Tom! Jasne, że tak! – tato przepuścił mnie w drzwiach.
Wszedłem w głąb domu. Był bardzo zadbany. W sumie dlaczego miałby nie być, skoro mieszkała w nim tylko jedna osoba? Przedpokój był wąski i ciemny, obity brązową tapetą. Światło dochodziło jednak z salonu i kuchni. Duży pokój był przestronny, znajdowała się w nim kanapa, mały stolik, barek i plazmowy telewizor na ścianie. Stałem na środku pomieszczenia rozglądając się uważnie dookoła.
- Wychodzisz gdzieś? – spytałem, lustrując jego strój z góry do dołu.
- Właściwie byłem umówiony na spotkanie, ale… – Johann wyciągnął z kieszeni komórkę -… mogę je odwołać.
- Nie, nie, nie rób sobie kłopotu. Wpadłem tylko chwilę.
Tato znów się uśmiechnął.
- Jest jakiś konkretny powód, dla którego tutaj jesteś czy może po prostu chciałeś odwiedzić staruszka?
Zamilkłem na chwilę, a moja ręka spoczęła na oparciu skórzanej kanapy. Co właściwie miałem mu powiedzieć? Że chcę żyć jak normalny człowiek, który ma pełną rodzinę? Że w głębi siebie czekałem na jego powrót?
- Chyba… chciałem cię przeprosić za swoje zachowanie. I za to jak źle o tobie mówiłem.
- Nie mówiłeś nic złego o mnie.
- Nie przy tobie.
Ojciec zamyślił się na chwilę, po czym pokiwał głową. Jego usta wciąż uniesione były w górę.
- Słuchaj, Tom. Myślę, że czeka nas prawdziwa męska rozmowa. Nie widzieliśmy się kupę lat i chciałbym tyle ci opowiedzieć, a jescze więcej wysłuchać. – Powiedział, a ja pokiwałem głową, dając mu do zrozumienia, że sądzę dokładnie to samo. – Ale może najpierw pozwól, że kogoś ci przestawię. Sądzę, że to najodpowiedniejsza pora.
Zmarszczyłem brwi zbity z pantałyku. Nic a nic nie zrozumiałem z jego słów. Kogo miałby mi przestawiać? Przecież mieszkał tu całkiem sam, a w domu był pusto i cicho jak w grobowcu. Wreszcie moje myśli zagłuszył jego donośny głos.
- Lily! Zejdź na dół proszę!
Rozglądałem się po całym pokoju, jakbym szukał w nim odpowiedzi. Wreszcie mój pytający wzrok spoczął na tacie. Jego twarz była pełna błogiego spokoju. To, co usłyszałem chwilę później sprawiło, że musiałem przysiąść na chwilę na kanapie, a w gardle zupełnie mi zaschło.
Do pokoju wpadła śliczna, mała dziewczynka, na oko pięcioletnia. W rękach mocno ściskała pluszowego misia, a jej blond włoski swobodnie opadały na ramiona. Miała mały zadarty nosek i wielkie zielone oczy, w których tliły się iskierki radości. Na mój widok pod jej twarz przybłąkał się lekki uśmiech, zajmując czołe miejsce na jej ustach.
- To jest Lily. Twoja przyrodnia siostra.
Coś wielkiego i ciężkiego ugrzęzło mi w gardle, sprawiając, że całe ciało natychmiast zastygło w bezruchu.
*
Po urodzinowej naradzie u Marty i uzyskaniu tego, czego chciała Keisse leżała u siebie w pokoju na łóżku z telefonem przy uchu. Bawiła się kosmykiem swoich włosów, zaplatając go wokół palca. Westchnęła głęboko, gdy po kolejnym sygnale nie usłyszała żadnego głosu. Jej mina zmieniła się szybko kilka sekund później.
- Co robisz? – mruknęła prosto do słuchawki zanim osoba po drugiej stronie zdążyła cokolwiek powiedzieć. Z niecierpliwością oczekiwała odpowiedzi tym seksownym tonem głosu.
- Jestem cholernie szczęśliwy. – Szepnął Bill, wzdychając.
Ta odpowiedź całkiem zbiła Keisse z tropu. Oczekiwała czegoś bardziej smętnego i mniej radosnego, czegoś, po czym zaproponowanie mu spotkania szybko spotkałoby się z nieodwołalną zgodą, a po 30 minutach znowu droczyliby się o to, czy faktycznie dobrze pomalowali Marcie tą ścianę, siedząc na ławce w ogrodzie jego mamy.
- A myślałam, że chętnie byś pozapominał. – Parsknęła cicho, starając się być jak najbardziej obojętna.
- Chyba już nie…
- Bill, to który film oglądamy? – nigdy nie słyszała jej głosu, ale barwa dźwięku, która rozlała się po pomieszczeniu, gdzie znajdował się Bill jednoznacznie dała Keisse do zrozumienia, że pytanie padło z ust Sieny.
- Rozumiem… – mruknęła prawie bezgłośnie i szybko się rozłączyła.
_______________________________
*fr. cholera, psia krew.
** zaczerpnięte z: „Jestem facetem dla Ciebie, Brook Davis” – Lucas, One Tree Hill
*** One Tree Hill (nie pamiętam, kto to powiedział i nie chce mi się szukać, ale to zapewne był Lucas ;D)