Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Tyle dni walki.
Z Martą, która nie rozumiała mojej nienawiści do ojca i uważała za skończonego idiotę. A co ona w rzeczywistości wiedziała? Jej ojciec zawsze był przy niej, wspierał ją. Wiązał sznurówki jak była mała, uczył jeździć na rowerze, gotował ulubione dania. Powiedział, że ‘wszystko będzie dobrze’, gdy z wieku czternastu lat oznajmiła mu, że jest w ciąży. Takiego ojca mogłem tylko sobie wymarzyć. I zupełnie nikt nie zwracał na mnie uwagi, na moje uczucia. Czułem się jakbym stał w sali pełnej ludzi, krzyczał na cały głos i nikt mnie nie słyszał.
Walczyłem z Billem, który zdołał pogodzić się z powrotem ojca i nie chciał ze mną gadać, głównie też przez to, że całe dnie nie było go w domu. (A jeżeli już był, słyszałem tylko ‘Keisse, Keisse, Siena, Keisse, Siena, Siena, Siena.”)
Z mamą, której miałem za złe, że wybaczyła człowiekowi, który tak bardzo zranił ją samą i nas, swoje dzieci.
I w końcu z samym sobą, bo już do cholery nie wiedziałem, co mam myśleć i robić. Z jednej strony nigdy nie wybaczę do końca ojcu tego, co nam zrobił. Z drugiej… chyba nadszedł czas na zawieszenie broni. I sam już nie wiem, czy dojrzałem do tej decyzji sam, czy trochę wpłynęła na mnie na kłótnia z Martą. Boże, nie, przecież moim punktem honoru było nieodzywanie się do ojca, pokazanie mu, że potrafię świetnie poradzić sobie bez niego, skoro przez tyle lat musiałem żyć z jego nieobecnością. Miałem nigdy nie ustąpić.
Zaczynałem bać się Marty. A może raczej tego, co do niej czuję. Wiem, że to coś niezwykłego i wielkiego. Wydaje mi się, że nigdy w życiu nie spotka mnie to po raz drugi. Kiedyś zmieniałem panny jak rękawiczki, zupełnie nie ruszały mnie ich łzy i słowa rozpaczy. Głównie chodziło mi o zapokojenie swoich potrzeb. Nigdy nie byłem na prawdę zakochany i nie przeszkadzało mi to, że jestem ‘inny’, bo Bill biegał za swoimi dziewczynami jak pies na smyczy. Cieszyłem się, że jestem wolny, nie mam ograniczeń i nie muszę doświadczać zawodów miłosnych. Aż do tego czasu, gdy spotkałem ją. Martę. Wolność? Teraz zaczynałem rozumieć, jak bardzo czułem się źle przez te wszystkie lata i w rzeczywistości byłem niewolnikiem swojej samotności. Zaprzeczałem sam sobie, byłem rozdarty wewnętrzenie. Nigdy też nie powiedziałem żadnej dziewczynie tych dwóch wyrazów, które tak bardzo chciałaby usłyszeć. Nigdy nie chciałem robić czegoś wbrew swojej woli. Nie kochałem i już, koniec przedstawienia. Po co miałbym kłamać? Z drugiej strony chyba sam się bałem się tego uczucia.
A teraz… Teraz była Marta. Nasz związek trwał zaledwie od dwóch miesięcy, a czułem jakbyśmy znali się od lat. To była dziewczyna, dzięki której inaczej spojrzałem na świat. I może ktoś spyta mnie, czy to jest miłość. Ja wówczas odpowiem, że nie wiem, czym jest miłość. Lecz jeśli to coś, co sprawia, że nie mogę myśleć, spać, jeść, bo ciągle myślę o tej jedynej; jeśli to coś, przez co czuję, jakby mi młotem pneumatycznym na najwyższych obrotach pracowano w żołądku, gdy na nią patrzę; jeśli to coś, co sprawia, że nie panuję nad swoimi zmysłami, myśląc o niej, rozmawiając z nią, dotykając ją czy milcząc przy niej; jeśli to coś, za co oddałbym całe życie, aby doświadczyć tego przynajmniej przez sekundę… jeśli tym właśnie nazywacie miłość, to ja czuję coś takiego, lecz o miliardy miliardów mocniej.
I jeżeli całowaliśmy się aż do bólu – była to słodycz, a jeżeli dusiliśmy się w krótkim, gwałtownym wspólnie schwyconym oddechu – ta sekundowa śmierć była piękna.
Już wiedziałem. Znałem odpowiedź na pytanie za sto punktów.
To jedyna dziewczyna, dla której łamię własne przekonania. Nie, moment… jeszcze ich nie złamałem. Więc na co ja w ogóle czekam? Pójdę do niej i pokażę jej do czego mnie doprowadziła!
*
- Cześć wam. – Przywitał się Bill, szczerząc zęby, gdy tylko usiadł przy barze. W NoName byli już Georg, Gustav i Anke, a za ladą stała Pauline, nalewając do kufla piwo.
- Cześć – odpowiedzieli wszyscy zgranym chórkiem i przenieśli wzrok na Czarnego.
- Poprosiliśmy cię tutaj, bo… – zaczął niepewnie Gustav, bawiąc się własnymi palcami.
- Bo chcemy zorganizować waszą imprezę urodzinową! – pisnęła podekscytowana Anke, a jej bezpośredniość spotkała się ze zrezygnowanymi okrzykami pozostałych.
- To miała być niespodzianka! – odparł Georg nieco poirytowany – Mieliśmy tylko wyciągnąć od niego jakiś pomysł na prezent!
- Aaaaa… – Anke pokiwała głową, udając zrozumienie. Gustav posłał jej tylko ciepły uśmiech i mocno ją przytulił. Taa, kto jak kto, ale między nimi była spora różnica wieku. Ona miała jakieś 14 lat, a on za niedługo będzie kończył 20. Nie znając natury Gustava możnaby go posądzić o pedofilię. Przecież taka dziewczynka niedawno dostała pierszy okres! Może jej młody wiek i niedojrzałość sprawiały, że Bill nie darzył jej wielką sympatią, ale sprawa Gustava pozostawiała wiele do myślenia. Zwłaszcza, że był to chłopak (a raczej mężczyzna) dość poważny jak na swój wiek, wykluczając oczywiście niektóre sytuacje. On nawet z góry planował, że zostanie panem adwokatem!
- Skoro już wiadomo, o co chodzi – zaczęła Pauline, podając piwo Georgowi – Może masz jakiś pomysł Bill?
- Ale na co?
- Na przyjęcie urodzinowe!
- Ach, no tak, racja. Łojezu, to już 19 lat będę miał! Super, nie? – ukazał zęby i poruszył śmiesznie brwiami. – Ale tak serio to nie.
- Nie, że super, nie, że będziesz miał 19 lat, czy nie, że nie masz pomysłu? – spytała inteligentnie Anke, raz po raz zerkając na sączone przez Georga piwo. Gustav jednak natychmiast wybił jej głupią myśl z głowy, przypominając sobie skutki ostatniej domówki u Marty. Nigdy więcej.
- Nie mam zielonego pojęcia, co można by urządzić. – Przyznał szczerze Bill – Ale co cztery głowy to nie jedna, jak to mówią, nie? Na pewno wymyślicie coś zajebistego.
Bill poczuł wibracje w swojej kieszeni, w której trzymał telefon, a po chwili krótka melodyjka dobiegła jego uszu. Wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Jego oczy zrobiły się nienaturalnie wielkie, serce zaczęło szybciej bić, a pytań od pozostałych na temat, kto napisał, nawet nie usłyszał. Zakręciło mu się w głowie, ale utrzymał równowagę. Zerknął na zdezorientowanych przyjaciół, by po chwili z wielkim bananem na twarzy się pożegnać i wyjść z klubu.
*
Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak bardzo denerwowałem się, stojąc pod drzwiami Marty. Chyba tylko wtedy, gdy przyszedłem tu po raz pierwszy. Nacisnąłem dzwonek, raz, drugi, trzeci. Zacisnąłem w pięściach końce rękawów i usilnie wpatrywałem się w czubki swoich butów. Nie minęła minuta, gdy usłyszałem dźwięk przekręcanego zamka. Podniosłem głowę, a moim oczom ukazała się jej roześmiana twarz, którą okalały pojedyncze kosmyki włosów targanych przez wiatr. Na mój widok od razu spoważniała.
- Zanim zatrzaśniesz drzwi, albo powiesz jak głupi jestem, chcę byś wiedziała, że… tak, masz rację.
- Przecież ja to dobrze wiem. I popiera to Bill, twoja mama, Pauline i nawet Keisse. – Powiedziała i odwróciła głowę.
- I chcę powiedzieć, że jesteś jedyną dziewczyną, której udało się doprowadzić mnie do etapu przeczenia własnym przekonaniom.
- Czyli, że co?
- Czyli, że przez ciebie i przez to jak sprawiasz, że wariuję i że nie mogę o tobie przestać myśleć, po prostu nie mogę ci się oprzeć. Wywierasz taką psychiczną presję, że… pogadam z ojcem i dojdziemy do ładu. –Mógłbym przysiąc, że temu małemu diabełkowi aż oczy się zaświeciły. Uśmiechnęła się.
- Chcesz coś jeszcze dodać?
- Tak. Wcale nie mam…- zawahałem się na sekundkę – …gdzieś ani Patricka ani ciebie. Przepraszam za tamto.
Znowu się uśmiechnęła i pokiwała głową. Wyglądała na całkiem pewną siebie i jednocześnie dziwnie rozbawioną. A ja widząc, że wszystko znów jest w porządku, poczułem, że nogi mi miękną. No tak, po raz pierwszy dałem się owinąć dziewczynie wokół palca, a ona ewidentnie czuła swoją przewagę.
Przejechałem językiem wzdłuż dolnej wargi, zahaczając o kolczyk. Moja niezawodna strategia. Marta wywróciła oczami, które mimo wszystko błyszczały, po czym wysunęła szeroko ręce w moją stronę. Nie mogłem być obojętny na ten gest. Szybko wtuliłem się w nią, a kiedy jej głowa spoczęła na moim ramieniu wpajałem się w zapach jej włosów.
- Chodź… – wymruczała mi do ucha.
*
[Elisa - Dancing]
Marty nie trzeba było pytać, dokąd chce iść. Znałem jej ulubione miejsce na pamięć, bo przesiadywaliśmy tutaj dość często. Kiedyś przychodziła na tę łąkę, aby zapomnieć o złych momentach, odetchnąć na chwilę i oddać się ciszy.
- Przychodzę tu, kiedy jest mi źle… – powiedziała kiedyś, wrzucając kamyk do jeziora i mrużąc oczy.
- A ja sprawię, że już nigdy nie będziesz musiała przychodzić tu z tego powodu. – Odpowiedziałem wtedy cicho i przytuliłem ją do siebie, całując w czoło.
I tak też było. Od tamtego czasu spędzaliśmy na naszej, bo tak mówiła Marta, łące niemal każdy wieczór. Przeznaczyliśmy ją tylko i wyłącznie do naszego użytku, nikomu nie wspominaliśmy słowem o tym miejscu. Po prostu przychodziliśmy tam i czasami siedzieliśmy w milczeniu, czasem rozmawialiśmy, śmiejąc się na zmianę i żartując, niekiedy obrzucaliśmy się trawą, biegając w tę i z powrotem, a najczęściej leżeliśmy stykając się głowami i patrzyliśmy w gwiazdy. Kiedyś nie ruszałoby mnie takie spędzanie czasu, jednak Marta pokazała mi, co może być idealne. Jak wystarczy docenić każdą chwilę i jej piękno. Ja dodatkowo zachwycałem się pięknem swojej dziewczyny.
Tego wieczoru usiedliśmy na brzegu jeziora. Na twarzy Marty malował się uśmiech i jednocześnie błogi spokój. Chwilę później zaśmiała się cicho i złapała mnie mocno za szyję, przyciągając do swojej twarzy. Musnęła mnie mocno i zapewne poczuła gorzki zapach moich perfum, oblizując usta.
- Masz rewolwer w kieszeni, czy tak cieszysz się z mojego towarzystwa? – zapytałem, lekko rozbawiony jej zachowaniem. Ona tylko machnęła ręką i znów mnie pocałowała. Gdybym jej nie znał, pomyślałbym, że coś brała.
- Śmieszy mnie mój wpływ na ciebie! – zawołała i położyła się na trawie – Twierdziłeś przedtem, że myślałeś o mnie i… i… mówiłeś coś, że wariujesz, że nie możesz mi się oprzeć, a ja ci powiem, że ja też myślałam o tobie całą zeszłą noc, nie chcąc zupełnie o tobie myśleć. – Powiedziała, a z każdym nowym zdaniem uśmiechała się coraz szerzej. – Im bardziej o tobie myślałam, tym większą czułam wściekłość, a im większą czułam wściekłość, tym bardziej o tobie myślałam, doprowadzając się do takiego stanu, że nie mogłam już tego znieść! Po prostu przy tobie tracę poczucie rozsądku!
Tym razem to ja wybuchnąłem śmiechem głównie dlatego, że nie zrozumiałem większej części jej słów. Zrozumiałem natomiast koniec. Położyłem się obok niej i pstryknąłem ją palcem w nos.
- Fajnie jest wiedzieć, że ktoś zwariował na twoim punkcie – powiedziała, kładąc swoją dłoń na moim torsie.
- No pewnie, że fajnie – odparłem rozbawiony – Zwłaszcza, gdy ten ktoś to miliony dziewczyn na całym świecie!
Zaśmiałem się za co oberwałem od blondynki pięścią w ramię.
- Żartuję, Martula. – Wyszczerzyłem się i zerknąłem na jej twarz, by zobaczyć jej minę. Wiedziałem, że nie lubi, gdy tak do niej mówię, a mimo wszystko uwielbiałem ją denerwować.
- Masz mi coś jeszcze do powiedzenia poza tym, że… czekaj, jak to było? Przeczysz własnym przekonaniom? – spytała i przymknęła powieki. Lekki wiatr rozwiewał jej długie, jasne włosy, z których zachodzące słońce wydobyło złociste refleksy. Instynktownie się uśmiechnęła, wciągając powietrze nosem.
Milczałem przez chwilę. Dobrze wiedziałem, że jestem gotów, by to powiedzieć. To była najbardziej odpowiednia chwila, właśnie taka, na którą czekałem. Serce zabiło mi mocniej. Jedną ręką odwróciłem jej twarz tak, by była na równi z moją, a nasze spojrzenia się spotkały. Drugą natomiast uchwyciłem jej ciepłą dłoń leżącą na moim torsie i splotłem nasze palce. Przez moje ciało przeszło mrowie. W jej oczach widziałem blask i dynamikę uczuć. To, co do tej pory było mi zupełnie obce.
- Kocham cię – szepnąłem pewien swych słów jak nigdy dotąd. Zapanowała głucha cisza. Słyszałem jedynie nasze miarowe oddechy, bicie serc i szum wiatru. Marta patrzyła mi głęboko w oczy. Kiedyś powiedziała mi, że język może ukryć prawdę, lecz oczy nigdy. Teraz wiem, dlaczego tak mi się przyglądała. Sekundę później zrobiła coś niespodziewanego. Podniosła się i zwinnie położyła się na mnie brzuchem. Jej twarz była dokładnie nad moją. Nie znałem jej zamiarów, ale ten uśmiech wiele mi mówił.
- Źrenice ci się nie powiększyły – powiedziała spokojnie i odgarnęła za ucho kosmyk włosów, który przywiał wiatr. Tym zdaniem całkiem zbiła mnie z tropu.
- Czyli że co? – spytałem lekko przerażony.
- Czyli, że nie kłamiesz – odparła i uśmiechnęła się – Thomasie.- Dodała szybko i wyszczerzyła zęby. Pocałowała mnie w nos.
Odetchnąłem z ulgą. Myślałem, że weźmie moje słowa jako rzucane na wiatr.
- No jasne, że nie kłamię – tym razem to ja pocałowałem ją w nos i zszedłem ustami nieco niżej, by trafić na jej usta. Wtopiłem mocno wargi w jej własne, czując narastającą we mnie ekstazę. Moje palce powędrowały do jej włosów. Przewróciłem nas na drugą stronę tak, że teraz to ja leżałem na Marcie i całowałem ją zachłannie nie tylko w usta, ale i po całej twarzy. Ona oddawała pocałunki z takim samym zaangażowaniem i czułością. Całowaliśmy się tak łapczywie, namiętnie i intensywnie, a jednocześnie delikatnie i subtelnie. Czułem cudowny zapach jej skóry i włosów.
- Przy tobie nie ufam samej sobie… – wymruczała Marta pomiędzy kolejnymi pocałunkami. Ostatni raz musnąłem ją delikatnie w szyję i odsunąłem lekko od siebie. Usiadłem za nią, mocno ją obejmując. Położyłem podbródek na jej ramieniu, wsłuchując się w głosy ciszy.
- Skąd wiesz, że mnie kochasz? – wypaliła nagle.
- A skąd wiesz że cię dotykam?
- Czuję to.
- No właśnie.
To był najpiękniejszy zachód słońca jaki kiedykolwiek w życiu widziałem. Spędzony wtedy i tam. Z osobą, której jako pierwszej wyznałem szczerą miłość. Wiatr powoli cichł, a my siedzieliśmy wśród traw, patrząc jak złoto-pomarańczowa kula chowa się za horyzontem.
So I put my arms around you…
and I hope that I will do no wrong.
My eyes are on you, they’re on you…
and I hope that you won’t hurt me.