N., M., K., S., R., C. i M. Nie wiem, jak wyglądałoby moje życie bez Nich i nie chcę wiedzieć. Wystarczy, że ze mną wytrzymują, a to naprawdę wymaga poświęceń.
________________________
W deszczowy dzień w Loitsche zazwyczaj nie było co robić. Mała wioska, w której znajdowało się kilka domów na krzyż i jeden sklep spożywczy może i nie były szczytem marzeń, ale na pewno wiązał się z tym jakiś głęboki sentyment. Magdeburg był o niebo bardziej cywilizowanym miejscem, ale jednak nie tym czego szukaliśmy. Dużo razy planowałem z Martą, że wyjedziemy stąd gdzieś daleko, nieważne gdzie. Gdzieś znajdziemy swoje miejsce na Ziemi. Za każdym razem w głowie pojawiały mi się obrazy wielkich amerykańskich miast albo zwyczajnych małych niemieckich miasteczek. Nie potrafiłem dokładniej sprecyzować tego ‘naszego miejsca’, ale dopóki byliśmy razem, nie miało to dla mnie większego znaczenia.
Marta nie trzymała się schematów. Nic nie było w niej pewne i nikt nie mógł nawet mgliście przypuszczać, co siedzi w jej głowie. Większość rzeczy robiła spontanicznie, za każdym razem powtarzając, że tylko dzięki temu czuje, że żyje. Musiałem być zatem przygotowany na każdą ewentualność. W każdej chwili mogła przecież wyskoczyć z pomysłem, że dzisiaj wylatuje do Sri Dźajawardanapura Kotte, a jutro ma zamiar zamieszkać gdzieś w puszczy, pić wodę i żywić się korzonkami. Kiedyś myślałem, że to Bill jest skomplikowany, jednak później doszło do mnie, że kobiety to stworzenia o dużo bardziej pogmatwanym toku myślenia. My, faceci, widzimy wszystko prosto i przejrzyście, dogadamy się w każdy możliwy sposób, dążymy do minimalizmu. Nie wiem, dlaczego kobiety tak bardzo lubią utrudniać sobie życie. Ostatni incydent już całkowicie utwierdził mnie we własnych przekonaniach. Pauline przymierzała niebieską sukienkę, a Marta akurat zajmowała się Papim, więc musiałem zabawić się w doradcę modowego i pomóc wybrać rudowłosej jedną z dwóch prawie identycznych części garderoby.
- Turkus czy lazur? – zapytała, przeglądając się w wielkim lustrze i zerkając na swój całkiem ładnie ukształtowany tyłek, a w rękach trzymała drugą sukienkę i co jakiś czas przykładała ją do ciała, by sprawdzić, w której będzie jej lepiej.
- Ta na tobie. – Odparłem nieco już znużony, przeglądając kolekcję jej płyt. – Lazur.
- To jest turkus.
- To jest tortura.*
Zmierzyła mnie wtedy wzrokiem jakbym właśnie zrobił największy błąd w życiu! Dla mnie to był po prostu kolor niebieski. Od tamtej pory nie próbuję zrozumieć kobiet, bo wiem, że jest to zadanie awykonalne. Notabene, kiedy Marta spytała mnie czy idę z nią i dziewczynami na zakupy nawet nie protestowała, kiedy się nie zgodziłem. Dobrze wiedziała, że sobotni damski shopping nie jest dla mnie i preferuję zamawianie ciuchów przez interet. Dlatego też razem z Pauline, Sieną i Keisse wybrały się do jednego z miliona centrów handlowych w Magdeburgu, by spędzić czas odizolowane od męskich spraw, tematu uzależnień czy chociażby dziecinnych gier video.
Jedyne, co wymyśliliśmy z Billem tamtego deszczowego dnia to właśnie zabawa dżojstikami i naciskanie kolejnych przycisków w międzyczasie przekrzykując siebie nawzajem. Wiadomo, że gdyby dziewczyny nie były zajęte wybieraniem różnych kreacji, nie siedziałbym z moim bratem i nie ogrywałbym go w durne wyścigi dla ośmiolatków. Nawet Patrick i Lily kilkakrotnie dali mu do zrozumienia, że jest zupełnie cienki w te klocki i co chwilę zmieniali gry, żeby tylko dać Czarnemu jakieś pole do popisu. Jednak na próżno. Jedyne, co popsuło mi humor tego dnia to nie krople, które co chwilę uderzały o parapet, a osoba mojego byłego przyjaciela dzwoniąca swoim okropnym, długim paluchem w dzwonek do drzwi. Bill poderwał się jak najszybciej umiał – czyli byłem przy drzwiach zanim rozplątał swoje długie nogi, zdjął z ud miskę z popcornem, otrzepał nowe jeansy z okruszków, poprawił włosy (na wypadek, gdyby to była jednak Siena) i pobiegł do przedpokoju, ślizgając się w skarpetach na wypolerowanej przez mamę podłodze. Otworzyłem z impetem drzwi i patrzyłem przez dobre dwie minuty w milczeniu w twarz chłopakowi, który zawiódł w całości moje zaufanie. Z jego blond grzywki skapywały pojedyncze krople deszczu. Moją twarz wykrzywiał grymas, usta zaciśnięte były w dziubek, a prawa dłoń mimowolnie w pięść, bo naszła mnie nagła ochota, aby znów przywalić mu w tę jego przesyconą fałszem buźkę. Andreas natomiast stał lekko wystraszony, ciężko oddychając i jestem pewien, że gdy tylko zrobiłbym jakikolwiek ruch w jego stronę, ten uciekłby już zapewne gdzieś daleko, zaszył się w kokon i nie wyściubiał z niego nosa. Cieszyłbym się, jakby zdechł tam, pies jeden.
Po dość dłuższej chwili Bill wyskoczył zza moich pleców i entuzjastycznie powiedział mu ‘cześć Endrju!’ Swoją drogą denerwowało mnie to przezwisko, które Czarny podłapał od Keisse. Endrju było zbyt kultowe jak dla Andreasa – dealera, który wciskał z uśmiechem mojemu bratu świństwa i jeszcze na tym zarabiał! Naplułbym mu na twarz, ale nie zaszczycę go czymś takim jak ślina Kaulitza spływająca po jego seksownym ryju! O Jezu, powiedziałem seksownym?!
- Tom? Możesz już iść. – Bill lekko pchnął mnie w głąb domu i wyszedł na zewnątrz zamykając za sobą drzwi. No jeszcze czego! Dobra, nie będę podsłuchiwać. Chociaż aż mnie swędzi od chęci dowiedzenia się o czym rozmawiają. Może jednak? Tom! Ogarnij się! Wróciłem na kanapę i złapałem pilota w celu przełączenia gier, którymi Papi i Lee nie interesowali się ani trochę, na jakiś mniej lub bardziej sensowny program muzyczny. W efekcie pięć minut siedziałem wgapiony w pusty ekran.
- Bill, mam sprawę. – Blondyn oparł się o ścianę domu, śmiesznie przekrzywiając głowę. Te świecące oczy świadczyły o tym, że nie było to nic dobrego. Z resztą Andreas nie był mistrzem ‘czystych’ myśli, zatem w głowie Billa od razu pojawiła się ostrzegawcza lampka, czy tym razem przypadkiem nie wymyślił czegoś za co pójdzie siedzieć. Nie trzeba było dobrze go znać, by zrozumieć jaki rodzaj sprawy na na myśli.
- Jaką?
- Dałbyś mi… klucze do waszego studio? – wyszczerzył się, robiąc słodkie oczka z bardzo przekonywującym błyskiem w oku. – Chciałem zabrać tam… koleżankę.
- Och, panie Neumayer, czy ja się rumienię? To na ten uśmieszek łowisz wszystkie laski?
- Nie inaczej, panie Kaulitz.
- Mhm. Ale coś za coś. Chcę dwie działki. – Powiedział stanowczo Bill, starając się zachować na twarzy powagę. Miał świadomość, że to, co robi jest ohydne nie tyle w stosunku do Toma, co po prostu do samego siebie. I do Keisse. Wszystkim obiecał skończyć z nałogiem, chociaż nie zdawał sobie sprawy, że będzie to tak trudne zadanie. To chyba najpotworniejsze w ćpaniu, że można zrobić wszystko i wszystkim, po to tylko, by zaspokoić swoje własne potrzeby. To był zamknięty krąg: czuł się źle, bo brał i brał, by nie czuć się źle.
- Nie mogęęę… – zawył przeciągle Andreas, kręcąc głową. Jego głos nie był jednak zbyt przekonywujący – Tom mnie ukatrupi! Usmaży na patelni moje serce i będzie cię nim potem karmił! Pokroi mój seksowny tyłek tępym nożem i zakopie w ogródku! Co zrobisz jak Scotty odkopie moje dzikie mięso i będzie latał po wsi z moją dupą w pysku?!
- Andreas. – Mruknął Bill z zażenowaniem, nie mogąc się jednocześnie powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Uniósł brwi i wyczekująco spojrzał chłopakowi w oczy.
- Nie wierzę, że obaj tak na siebie działamy… Nie ma problemu!
- Daj mi proszek zapomnienia, a ja idę po klucze od studia i znikaj mi z oczu zanim sąsiedzi zaczną obstawiać grube pieniądze na to kiedy wyjedziemy do Holandii.
Po paru minutach uśmiechnięty Bill wszedł do domu. Nie mogłem nie spojrzeć na niego kątem oka. Był dziwnie zadowolony. Biegł po schodach na piętro, nawet nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi.
- Czego on chce? – warknąłem poirytowany całym zamieszaniem, znów zaciskając mimowolnie pięści.
- Tom, daj spokój. Podzielił się świeżą nowiną. Swoją drogą to zabawne. Ale nie, ty nie chcesz mieć z nim nic wspólnego. Także nieważne! – ostatnie słowa swojej wypowiedzi juz krzyczał z góry. Za chwilę znowu był na dole i leciał do drzwi ze swoimi kluczami w ręku. Wyszedł szybko prawie w podskokach, trzaskając drzwiami.
- Proszę. I dawaj. – Czarny wystawił rękę po torebeczkę pełną białego proszku i wcisnął Andreasowi do ręki klucze. Ten w zamian położył mu na dłoni obiecaną rzecz i sam zacisnął ją najmocniej jak się dało palcami Billa. Również był zadowolony z dokonanej transakcji, ale bardziej cieszył go fakt, że tym razem nikt nie ucierpi. Ewentualnie, gdy wszystko wyjdzie na jaw, a prędzej czy później wiedział, że tak się stanie, Bill mu tego nie daruje. Ale nie zważał na to, gdyż był pewien, że za kilka lat przyjaciel będzie mu dziękować za ochronę przed rychłą śmiercią.
- Dzięki, stary. Boże, jaki breloczek. – Pisnął ze zdziwienia blondyn, dokładnie lustrując wzrokiem pluszową kulkę, którą trzymał w ręku.
- Bardzo zabawne. Swoją drogą jaką koleżankę?
- Aaa… Ke… kojarzyć… nie będziesz. – Chłopak zaciął się podejrzanie z głupim uśmiechem na twarzy. – Późno już. Będę lecieć. I pamiętaj… nikt dzisiaj nie korzysta ze studia! – przesłał buziaka w powietrzu i tyle go widziano na Bahnhoffstrasse. Bill stał chwilę w osłupieniu po czym dokładnie wytarł sobie polik.
- I ja się dziwie, że ludzię się dziwnie patrzą.
*
Hałas odbijających się od podłogi szpilek doprowadzał ją do szaleństwa. Odetchnęła z wielką ulgą, opadając na krzesło w jednej z kawiarni galerii, w której właśnie skończyła swoją pogoń za zakupami. Tak naprawdę nie była wielką zwolenniczką włóczęg po sklepach i patrzeniu na każdego skąpo ubranego manekina. Zawsze uważała, że ludzie nie mają wstydu, żeby sprzedawać tak mocno wykrojone stroje, a co dopiero w nich chodzić. I jak można było płacić kilkadziesiąt Euro za koronkowe stringi, którymi w efekcie okazywały się dwa sznurki powiązane ze sobą? Oszczędniej byłoby chodzić bez dolnej bielizny, ale na taki ruch mimo wszystko nie odważyłaby się. Zaśmiała się w własnych myśli i rozejrzała za towarzyszkami. Pauline stała w dość długiej kolejce po kawę, uśmiechając się niemrawo, a Keisse i Sienę można było zauważyć przez okno w kawiarni wychodzące na szereg ekstrawaganckich butików. Pokazywały sobie coś na przemian, zachwycając się kolejnymi upatrzonymi ubraniami, chociaż ich ręce były już wystarczająco obładowane papierowymi reklamówkami.
Marta zerknęła na stolik obok, w którym jakaś zakochana para piła gorącą czekoladę z jednego kubka. Śmiali się do siebie, co spowodowało, że w jednej chwili chciała znaleźć się w ramionach ukochanego. Dla niej miłość to nie były czerwone róże, kolacje przy świecach, romantyczne słowa, prezenty, trzymanie się za rękę, cielęcy wzrok, bezsenne noce, pocałunki na pokaz. Nie potrzebowała tego wszystkiego. Potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, oparcia, pocieszenia, zrozumienia i takiej pewności, że może powiedzieć wszystko, a nie zostanie to źle odebrane, że zawsze czekają na nią jego ramiona, cokolwiek się stanie. Potrzebowała swojego odbicia w jego oczach, nie przerysowanego z taniego romansu, lecz prawdziwego, ze wszystkimi wadami i zaletami. Tego właśnie najbardziej pragnęła.
Jednocześnie zastanawiała się jak udane będą wakacje na Seszele. Miała pełną świadomość, że towarzystwo na pewno jej nie zawiedzie.
Jej rozmyślania przerwała Pauline, stawiająca przed nią kubek espresso. Sekundę później krzesła obok zajęły śmiejące się na głos pozostałe dziewczyny.
- Znacie to uczucie, gdy widzicie kogoś ładnego, uśmiecha się i wasze serce topnieje niczym masło na gorącym toście? – rozmarzyła się Siena, przykładając obie dłonie na serce i z głośnym westchnięciem opadła na krzesło. Keisse zachichotała cicho, a Marta i Pauline wielkimi oczyma spojrzały automatycznie przez szybę w poszukiwaniu nowego obiektu westchnień szatynki. – Tak właśnie się czuję, gdy widzę sklepową witrynę. Tylko, że lepiej! – sprostowała, nie mając pojęcia jakie myśli naszły jej towarzyszki. Te zaśmiały się tylko na głos.
- Ty masz, kobieto, zaburzenia rzeczywistości! – skomentowała ze śmiechem Pauline, zamaczając usta w swoim kofeinowym napoju.
- Jak my wszystkie – dodała Marta i również sięgnęła po swój kubek, parząc sobie język przy łyku gorącej kawy.
Popołudniowe babskie plotki w dodatku z zakupami były chyba jednym z najbardziej lubianych przez nie zajęć. Sobota. Dzień, w którym każda z nich mogła swobodnie odetchnąć. Siena wprowadziła wszystkich w temat swojej nauki i tegorocznej matury, do której zamierzała się odpowiednio i rzetelnie przygotować, by dostać się na upragnioną germanistykę jednej z najlepszych uczelni. Pauline, najstarsza z towarzystwa, snuła na głos swoje plany związane z polityką, a Marta zapewniwszy, że gdy tylko w przyszłym roku Patrick pójdzie do przedszkola ta pójdzie do szkoły dla stewardess. W przeciwieństwie do Sieny i Pauline, które wiecznie siedziały przy książkach z każdej możliwej dziedziny, ją nauka nie interesowała do tego stopnia. Zupełnie wystarczyła jej spora wiedza z zakresu, który ją fascynował. Bo po co miała znać coś więcej niż chociażby podstawy fizyki, skoro wiedziała, że w przyszłym życiu z tego kompletnie nie skorzysta? Ponadto po śmierci Patryka uznała, że nie warto marnować życia, skoro jest ono tak kruche i zaskakująco szybko przemija. Chciała wykorzystać je w pełni, odchodząc od wszystkich nakazów i zakazów: ‘ucz się’, ‘nie rób tego i tamtego’. Życie to przygoda, która sama w sobie uczy. I jeśli miałaby popełnić w życiu wiele błędów, które później odbiją na nim swoje pięto, ale wyjść z tego z nowymi doświadczeniami i nauką, to w zupełności i z czystym sumieniem się na to zgadzała.
Keisse nie bardzo zainteresowana tą rozmową, bo akurat jej szkoła nie dotyczyła w ogóle, zaproponowała, aby z okazji zbliżającego się wyjazdu Pauline i wylotu na Seszele urządzić słynny babski wieczór. Dziewczyny przystały na tę propozycję i gdy tylko dopiły do końca swoją kawę, na koniec zahaczyły o supermarket.
Marta u boku przyjaciółek pchała wózek, który w niewielkim czasie zapełnił się po brzegi niezbędnymi dla nich rzeczami. Niezbędnymi dla nich, czyli takimi rzeczami, których raczej nie wykorzystają przez najbliższe dwadzieścia lat.
- Keis? – zapytała nagle blondynka, sięgając po pastę do zębów, a następnie kierując się do działu z szamponami. Nie do końca była pewna, czy może zadać nasuwające jej się na myśl pytanie, ale gdy tylko Keisse uniosła głowę, by na nią spojrzeć, zdecydowała się. – Czy ciebie i Andreasa… Łączy coś bliższego?
Pauline i Siena zajęte do tej pory czytaniem składu odżywek, które właśnie trzymały w ręku, również zerknęły na Keisse, a w ich oczach malowało się zdziwienie, że Marta w ogóle śmiała o to zapytać. Samo imię chłopaka wywoływało u nich odruchy wymiotne, kto więc mógł być na tyle głupi, żeby w ogóle się nim interesować?
- Coś bliższego? – prychnęła Pauline z przesytem ironii w głosie, wyprzedzając brunetkę, która otworzyła usta, by odpowiedzieć na zadane jej pytanie – A kogo z tym człowiekiem może łączyć coś więcej niż oddychanie ty samym powietrzem? Chyba, że wzajemna nienawiść! Akurat pod tym się podpisuję.
- Tak, chociaż użycie słowa człowiek wydaje mi się tutaj nieodpowiednie. – Zagadnęła Siena, zwracając się do rudowłosej i wiedząc, że ona jedyna ją zrozumie. – Akurat Andreasa bardziej zaliczyłabym do płazów niż ssaków. Co powiesz na takiego… Phyllobates terribilis?
Ta odpowiedziała jej śmiechem i wyprzedzając dziewczyny o kilka metrów kontynuowały swoją rozmowę na temat biologii. Marta i Keisse słysząc ich komentarz zaliczyły miny pod tytułem facepalm, nie mogąc zrozumieć ich toku myślenia. Ich przejawy inteligencji zaczynały je doprowadzać do szewskiej pasji.
- Co miałaś na myśli, mówiąc ‘coś bliższego’? – spytała Keisse, zatrzymując się pod regałem z szamponami i znajdując ten odpowiedni, wsadziła go do wózka. – Miłość? Jak będę chciała pocierpieć to przytrzasnę sobie rękę drzwiami.
Marta uśmiechnęła się tylko pod nosem i zaczęła wodzić wzrokiem po całym regale. Wzięła do rąk kilka szamponów, czytając ich etykiety. Keisse w tym czasie postanowiła zaopatrzyć się w kilka artykułów spożywczych. Tak na prawdę chciała teraz pobyć sama i zastanowić się nad zadanym jej pytaniem. Aż tak widać było wolny związek jej i Andreasa? Starali się ukrwać go jak najbardziej tylko mogli i nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Ale czy łączyło ją z nim coś więcej niż tylko czysty seks? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie, chociaż cały czas przekonywała siebie w duchu, że miłość nie istnieje. A już na pewno nie w jej przypadku. Powód i namiętność są sterem i żaglem płynącej duszy. Jeśli któreś się złamie, wpadniesz do wody i utoniesz albo zatrzymasz się po środku oceanu. Z jakiegoś powodu podążanie w samotności ogranicza nas, a niezaspokojona namiętność jest jak ogień, który doprowadza do samozniszczenia. Może Marta rzeczywiście miała rację? Byli jak jedni z niezliczonych, skrytych kochanków z ulicy. Rozmyślając nad swoją sytuacją przed oczami stanęła jej twarz uśmiechniętego Billa, malującego ścianę w sypialni Marty i śpiewającego na cały głos ich wspólną piosenkę. To właśnie on sprawiał, że jej serce biło szybciej, a oddech stawał się nierówny. Andreas był tylko ucieczką od codzienności, lekarstwem na chwile zwątpienia i skrętami marihuany poprawiającymi humor. Jednocześnie nie potrafiła mu się oprzeć, bo jego niesamowicie pociągająca natura robiła swoje. Ale to właśnie Czarny najbardziej ją rozumiał. Czuła, że między nimi jest pokrewieństwo dusz i niespotykanie podobne myśli. Mimowolnie uniosła w górę kąciki ust, lecz zaraz później przypomniała sobie o jeszcze jednym ważnym szczególe. Siena. Należała do niego i on należał do niej.
Oczy Keisse zaszły mgłą, patrząc jak szatynka śmieje się razem z Pauline. Była taka szczęśliwa i zadowolona z życia. Keisse czuła się podle, chociaż wcale nie życzyła jej związkowi z Billem źle. Chciała tylko, aby ktoś wreszcie obdarł ją ze złudzeń i przedstawił nagą prawdę, brutalnie budząc ze snu.
Kiedy wróciła do Marty, nosiąc na rękach słodycze w taki sposób, że wszystko jej wypadało, blondynka wciąż zajęta była szukaniem upragnionego specyfiku do włosów.
- Zlituj się. Jeszcze nie wybrałaś? – rzuciła Keisse, wytrzeszczając oczy na przyjaciółkę.
- To ma być szampon dla Toma.
- Weź mu pierwszy lepszy. – Sięgnęła po niewielką buteleczkę z brzegu – Przeciwłupieżowy, pasuje?
Marta, trzymając w ręku świstek papieru, zapowietrzyła się i na jednym wdechu przeczytała:
- ‘Szampon rozmarynowy do włosów delikatnych i słabych z tendencją do wypadania. 100 ml, niebieskie opakowanie, żółty napis, kobieta w kasztanowych włosach, firmy nie pamiętam, ale jestem pewien, że znajdziesz’. – Odetchnęła, wypowiadając ostatnie zdanie dość niewyraźnie. Keisse podrapała się po głowie, mrugając kilkakrotnie oczami.
- A myślałam, że to Bill jest trochę inny niż wszyscy.
- A propos Billa… – Marta, machnęła ręką na ten nieszczęsny szampon, postanawiając zatrzymać się jeszcze w jakiejś drogerii i pchnęła wózek dalej – Wiesz, że razem z Tomem mamy ci za złe, że nic nam nie powiedziałaś o jego uzależnieniu.
- Wiem. Tom ewidentnie dał mi to do zrozumienia. – Odparła Keisse przez zaciśnięte zęby, przypominając sobie ostatnie spotkanie ze starszym Kaulitzem u siebie w pokoju. Chociaż od tamtego popchnięcia i upadku ciągle bolały ją żebra, wolała nie wspominać nic a nic na ten temat, by nie pogarszać sytuacji. Marta nie świadoma niczego tylko przytaknęła głową i ruszyła dalej, przemierzając cały sklep i raz po raz dorzucając coś jeszcze do wózka.
*
- Gdzie mnie ciągniesz?! – Keisse krzyknęła ze śmiechem, biegnąc za Andreasem. Mocno trzymała jego dłoń i chociaż probowała się oszukać. Wiedziała, że robi to nie po to, by jakoś trzymać równowagę w zabójczym tempie, ale by w każdej sekundzie dokładnie czuć jego silny uścisk męskiej dłoni pokrytej aksamitną skórą.
- Zobaczysz. I nie pożałujesz. – Odwrócił się w jej stronę tylko na chwilę, by posłać ten cudowny uśmiech cwaniaka. Jeśli była zakochana w Billu to jak powinno się określić uczucie, które wirowało w jej żołądku na widok tego wyrazu twarzy blondyna? Z pewnością, gdyby jej nie trzymał poległaby w miejscu przez swoje drążce nogi, które z każdą minutą, którą spędzała z tym chłopakiem coraz bardziej odmawiały jej posłuszeństwa. Marta miała jednak rację – coś między nimi było i to było coś cholernie silnego, czego jednak nie potrafiła zdefiniować.
Nie miała zielonego pojęcia dokąd zabiera ją Andreas, ale było jej w tym momencie wszystko jedno. Gdyby wziął ją do jakiegoś zwyczajnego baru na nudny mecz piłki nożnej, czego nienawidziła z całych sił, lecz pozwolił patrzeć sobie w oczy i lustrować swoją sylwetkę wzrokiem i jej dotykać, zgodziłaby się na to bez dwóch zdań. Jednak Andreas nie miał na myśli ani żadnego baru ani tym bardziej meczu. Biegli przed siebie chodnikiem, wymijając ludzi i niekiedy taranując jakieś kobiety, które później krzyczały za nimi na całe gardło. Oni jednak ze śmiechem nie zważali na żadne upomnienia i kiedy w końcu dopadli jakiegoś zaułku, Andreas przygniótł ją swoim ciałem do kamiennej ściany i zatopił się w jej ustach, później schodząc na szyję i dekolt. Jego namiętność rozpalała ją do granic możliwości.
- To tylko gra wstępna, kochanie. – Zamruczał jej po chwili do ucha, pozwalając, by jej umysł pogrążył się w najbardziej pikantnych myślach. Zaśmiał się, kiedy zagryzła lekko dolną wargę. Oczami wyobraźni widział jej plany następnych chwil spędzonych razem. – Gdyby tak nakręcić film na podstawie Twoich wyobrażeń, wyszłoby całkiem niezłe porno.
- I kto to mówi! – pocałowała go delikatnie w policzek i zauważyła, że chłopak bawi się czymś tuż obok jej głowy. Kiedy zorientowała się, że to jakieś klucze ze śmieszną pluszową przywieszką, ten pociągnął ją za sobą i oboje weszli do całkiem starego budynku, kierując się po schodach na górę. Keisse rozglądała się dookoła, zatrzymując wzrok na ozdobionych ścianach i kiedy w końcu dopadli drzwi, Andreas chwilę siłował się, by je otworzyć. Gdy w końcu mu się to udało, uśmiechnął się zadowolony z siebie i pchnął je lekko, przepuszczając dziewczynę pierwszą. Była niezwykle zaskoczona, dochodząc do wniosku, że znajdują się w studiu muzycznym, w którym zapewne chłopaki z Tokio Hotel nagrywają swoje kawałki. Wokoło panowała grobowa cisza przerywana odgłosem ich kroków odbijających się o posadzkę.
Weszła w głąb jednego z pomieszczeń, w którym znajdował się tylko mikrofon, a pod jedną ze ścian leżała zakurzona gitara z pekniętą struną. Nie specjalnie ktoś musiał dbać o to miejsce. Podobne studio miała w domu Anke, ale tamto nie wyglądało tak obłędnie i nie sprawiało, że na skórze Keisse pojawiła się gęsia skórka. Spojrzała na Andreasa, który niezmiernie uradowany bacznie obserwował każdy jej najmniejszy ruch. Dobrze wiedział, że spodoba jej się w tym miejscu. Podeszła do niego i zerknęła na klawiaturę mnóstwa kolorowych przycisków, w których nie mogła się rozeznać. Jak ktoś mógł się tym obsługiwać, skoro jeden guzik był dokładnie taki sam jak inny, a oznaczenia miały tylko niektóre z nich? Nie zaprzątała sobie tym głowy, tylko bez zbędnych słów zarzuciła chłopakowi ręce na szyję i zachłannie zaczęła go całować. Oddali się zapomnieniu, zupełnie nie zauważając błyszczącego na zielono przycisku ‘record’ pod jej łokciem.
_____________________________
*Nie ma to jak hotel