Dla Bielschowsky.
Za nasze wspólne 9 dni, wszystkie rozmowy, piosenki, cytaty, śmiechy, wycieczki, straszne historie, filmy, gwiazdy, niezdrowe jedzenie, Kilimandżaro, Almost Bikini Party i wszystko, wszystko, co przeżyłyśmy razem z S., K., N. i W. i jeśli z kimś jeszcze to mnie popraw!
__________________________________
- Cześć! Mam nadzieję, że dobrze się bawisz, bo… – ktoś mocno złapał ją od tyłu za ramiona i szybkim ruchem obrócił w swoją stronę. Pomimo panującego mroku mogła dostrzec dość wyraźnie uśmiechniętą twarz Billa. – Chciałem cię tylko prosić, żebyś… raczej nie wspominała Sienie, że… no wiesz… że między nami coś ten teges… wtedy…
Keisse zamknęła pośpiesznie drzwi od pokoju, nie patrząc na chłopaka. Poprawiła szybko bluzkę, mając nadzieję, że nie zobaczył tych kilku odpiętych guzików.
- Masz na myśli, że pieprzyłeś mnie w tamtą noc, kiedy ona zwyzywała cię od psychopatów, dupków, debili, wyblakłych gwiazdeczek show biznesu i hm… czego to tam jeszcze nie użyła? – dopiero teraz odważyła się spojrzeć mu w oczy, a na jej twarzy zamigotał cwany uśmiech. Spodziewała się tej prośby prędzej czy później. Bill zesztywniał na całym ciele pod wpływem jej bezpośredniości i po chwili pokiwał twierdząco głową.
- Widzę, że szybko łapiesz.
- Tak samo jak szybko się rusza. – Dorzucił wychodzący właśnie z tego samego pokoju Andreas, puszczając do dziewczyny oczko. W międzyczasie zapinał jeszcze rozporek swoich spodni, po czym zniknął gdzieś w tłumie ludzi. Keisse w jednej sekundzie zrobiła się blada, a Bill rozdziawił z zaskoczenia usta.
- Ty… Ty z nim…
- Zwariowałeś? – zaśmiała się fałszywie, próbując aby chociaż w najmniejszym stopniu przypominało to śmiech po przed chwilą usłyszanym dobrym kawale. Dla zachowania pozorów uderzyła go jeszcze ręką w ramię, co miało mówić ‘niezły dowcip! Chyba w to nie uwierzyłeś, co?’. Bill nie wydawał się być jednak przekonany. – My tylko graliśmy w bierki.
Keis pokręciła z politowaniem głową i ruszyła w stronę schodów, czując, że zaraz serce wyskoczy jej z piersi. Pierwszą chęcią jaka teraz siedziała w jej głowie było poćwiartowanie Andreasa.
- Hej! To zatrzymasz nasz sekret? – usłyszała za sobą głos Billa. Wzruszyła tylko ramionami.
- Przecież to i tak nic nie znaczyło, prawda? – spytała retorycznie i zniknęła na schodach.
Gówno prawda. To znaczyło więcej niż wszystko inne na świecie. On znaczył. Dla niej.
To niewiarygodne, jak można czuć się szczęśliwą przez tak krótki okres czasu, mimo tylu kłótni, tylu upierdliwości i tak naprawdę nie wiedzieć czy to miłość czy nie.
*
- Pierwszego dnia spytałeś, czy spotkamy się jeszcze… – zaczęła Marta, która właśnie wróciła z łazienki i objęła mnie od tyłu za szyję. Złapała w ręce mojego szampana i upiła dość spory łyk.
- A ty odpowiedziałaś, że masz nadzieję, że nie.
- Pamiętasz to? – uniosła ze zdziwienia w górę brwi, uśmiechając się i usiadła mi na kolanach. Jej sukienka podwinęła się lekko w górę, co nie uszło mojej uwadze. Marta jednak szybko ją poprawiła, widząc mój szeroki uśmiech i wzrok, który mimowolnie spoczął na tej części garderoby.
- Jak mógłbym zapomnieć? To był mój pierwszy dzień nowego życia. – Pstryknąłem ją palcem w nos. – Wiesz, że przewróciłaś mój świat do góry nogami? Powinni cię za to zamknąć!
- Pomyślmy… Co mógłbyś robić, gdybyśmy się wtedy nie spotkali? Pewnie siedziałbyś teraz w jakimś klubie ze striptizem, popijając tanie piwo i oglądając te wszystkie prawie nagie kobiety. Ale to byłby już twój chleb powszedni, więc wcale nie zadawalałby cię one. Wtedy zacząłbyś zastanawiać się, co będziesz robił jutro i pojutrze. I tak co dziennie. Tak w kółko. W końcu zdałbyś sobie sprawę, że czas ucieka, a gdy chwilę później spojrzałbyś w lustro dostrzegłbyś zmarszczki wokół oczu, siwe włosy i czułbyś ból kręgosłupa przy każdym kolejnym schyleniu. Tutaj już nie ma mowy o jakiekolwiek erekcji!
- Och, czy ty zawsze musisz tak dramatycznie? – wywróciłem oczami, śmiejąc się z niej.
- Ludzie mówią, że nieźle potrafię im namieszać w życiu.
- Owszem, a zwłaszcza mi. – Nachyliłem się i pocałowałem ją mocno w usta. Muzyka dudniła nam w uszach, ale trzymając na kolanach najważniejszą osobę słyszałem jej miarowy oddech, bicie serca czy szelest każdego najmniejszego ruchu. To było dla mnie o wiele, wiele głośniejsze niż głos Mike Jagger’a wydobywający się z głośników. Marta spojrzała na mnie z niesamowitą czułością i pogładziła moje policzko opuszkami palców. I wtedy nagle zapaliło się światło w całym domu, muzyka została wyłączona, a wokół słychać było jęki i przekleństwa gości, którym najwyraźniej się to nie spodobało. Wstaliśmy szybko, aby zobaczyć, co jest powodem przerwania imprezy urodzinowej. Nie trzeba było długo szukać, aby odnaleźć rodziców Anke stojących na schodach obok jakiejś całującej się pary. Ich miny mówiły same za siebie. Dość pulchna kobieta wykrzywiała twarz w grymasie, kurczowo trzymając się swojego męża, któremu ze wściekłości pulsowały skronie. Wzrokiem szukali najwraźniej swojej córki, która zapewne była najmłodsza w tym towarzystwie, ale ktoś wyprzedził ich popychając dość pijaną Anke tuż pod ich nogi. Kiedy tylko dziewczyna zorientowała się co jest grane, szybko nagle wytrzeźwiała, a jej usta otworzyły się szeroko na widok rodziców w domu, w którym aktualnie nie powinno ich być.
- Co wy tutaj… – zaczęła, ale donośny głos ojca zagłuszył jej pełne zdziwienia i zdezorientowania słowa.
- WSZYSCY WYNOCHA Z MOJEGO DOMU!!!
Tych słów dwa razy nie trzeba było powtarzać, bo wystarczyło spojrzeć na twarz pana domu, aby zorientować się, że to nie żarty. W jednej sekundzie wszyscy zaczęli przepychać się do wyjścia. Spojrzałem na Martę, która była tak samo zszokowana jak ja.
- Czy rodzice Anke nie mieli wracać za tydzień? – zapytała z nutką strachu w głosie, a ja obejmując ją ramieniem starałem się w tłumie przepychających się ludzi odnaleźć kogoś z naszej najbliższej paczki.
- Najwyraźniej nie. – Odparłem, przyciągając ją do siebie, aby nikt przypadkiem z tego zoo nie zrobił jej krzywdy. Wyglądało to nader komicznie, a jednocześnie tragicznie. Całe to zamieszanie przypominało uciekających i panikujących ludzi na tonącym Titanicu. Moja głowa ciągle chodziła we wszystkie strony, starając się dostrzec kogoś z naszych. Kiedy w końcu udało mi się złapać Gustava, okazało się, że my również powinniśmy zbierać manatki, bo to już nie są żarty, a on sam boi się stanąć z ojcem Anke oko w oko. Pokiwałem tylko ze zrozumieniem i ruszyłem w stronę wyjścia, trzymając przy swoim boku Martę. Ściśnięci w gronie ludzi wreszcie znaleźliśmy się na zewnątrz i odnaleźliśmy po kolei oszołomionych całą sytuacją Billa ze Sieną, Keisse, Andreasa, Pauline i Georga.
- Noo… to co teraz robimy? – zagadnęła Keisse, zakrywając usta dłonią i opierając się o całkiem pijanego Andreasa.
- Chodźmy gdzieś. Nie można zmarnować takiej nocy. W dodatku jest jeszcze wcześnie. – odezwała się Marta pełna entuzjazmu, zaglądając na zegarek. – Dopiero druga w nocy.
- A co z autem?! Nie zostawię tak tutaj tego Audika! Jeszcze ojciec Anke coś z nim zrobi ze złości! – zaczął panikować Bill, co spotkało się ze śmiechem wszystkich zebranych. Keisse odciągnęła go trochę dalej tak, że na moment straciliśmy ich z oczu.
- Kręci mi się w głowie. – Czknął Andreas, znacznie podsuwając się do Pauline.
- Tam już nie ma co ci się kręcić. – Burknął Georg, stając mu na drodze. Andreas podskoczył jak opętany i pisnął niczym mała dziewczynka, puszczając piękną wiązankę przekleństw w kierunku Listinga.
Staliśmy wszyscy pod wielką willą Kellerów i czekaliśmy na jakiekolwiek wieści od Gustava, w między czasie zastanawiając się nad zajęciem, które miałoby potrwać do samego rana.
- Nie możemy sobie tak po prostu pójść bez auta. A wszyscy pili.
- Ja nie piłam. – Zgłosiła się Keisse, sprowadzając na siebie wzrok wszystkich zebranych – Poprowadzę po mieście, a do domu i tak będziemy wracać dopiero rano. – Wszyscy wzruszyli ramionami, przystając na tę propozycję.
- Chuchnij. – Bill nachylił się do Keisse z lekko rozchylonymi ustami, chcąc sprawdzić jako taki stan trzeźwości koleżanki. Ta jednak szybko skorzystała z okazji i przyssała się do niego na moment, zupełnie zbijając go z tropu. Kończąc pocałunek szepnęła niewyraźnie ‘wszystkiego najlepszego, Dziubasie’ i wyciągając kluczyki z kieszeni Billa w ułamku sekundy znalazła się w samochodzie. Skołowany chłopak rozglądnął się wokół, czy aby przypadkiem nikt nie widział tego incydentu z tajemniczym pocałunkiem i mając całkowitą pewność, że każdy jest zajęty sobą, ruszył w stronę swojego ukochanego wozu.
*
Berlin w środku nocy jest rzeczywiście piękny. Ale powiedzieć tak mogę tylko i wyłącznie z wcześniejszych doświadczeń, bo tym razem nie mogliśmy go zobaczyć. Nikt z nas nie zgodził się, by Keisse prowadziła samochód w centrum, więc pozostały nam tylko wiejskie uliczki na obrzeżach miasta. Co prawda – zapewniła nas, że nic nie piła, ale wierzyć w każde jej słowo to jak wierzyć w Świętego Mikołaja, dlatego woleliśmy nie ryzykować. Zwłaszcza, że i tak nie zmieściliśmy się wszyscy do samochodu Billa, więc Porsche Georga prowadziła najbardziej trzeźwa (przynajmniej tak nam się wydawało) Pauline, która twierdziła, że poza szampanem nie tknęła niczego innego. Jej zdecydowanie można było ufać.
- Hej, Keis! Zwolnij, co?! – krzyknął Bill po raz dwudziesty, mocno trzymając się fotela przed sobą. – Całkiem Ci odbiło?
- Nikt nie jest wiecznie normalny. - Odparła ze śmiechem dziewczyna i tylko dodała gazu, lecz po protestach wszystkich w końcu zwolniła, mówiąc, że w ogóle nie potrafimy się bawić. Jechaliśmy gdzieś przed siebie, właściwie nie mając pojęcia dokąd. Muzykę ściszyliśmy do minimum, przed nami rozciągała się tylko jakaś wąska dróżka, a po bokach pola uprawne. Gdyby nie światła reflektorów nie widzielibyśmy nic. Nagle Keisse zaczęła zwalniać jeszcze bardziej, aż w końcu zatrzymała się całkowicie, gdzieś w pobliżu lasu.
- Co robisz? Dlaczego się zatrzymujesz? – pisnęła Siena, przytulając się mocno do swojego chłopaka.
- Keisse, co jest grane? – uniosłem głowę, by dowiedzieć się dlaczego stanęliśmy.
- Jeśli to jest to, co myślę… – zaczęła Marta, ale przerwał jej wściekły głos kierowcy, która spojrzała na Billa, a pomimo ciemności widać było w jej oczach narastającą złość.
- Kaulitz, powiedz mi tylko, że nie tankowałeś, a normalnie cię wykastruję! – warknęła jak wściekły pies, a moje ciało wbiło się w siedzenie, tak na wszelki wypadek, jakby jednak miała zamiar wykastrować więcej osób niż tylko mojego bliźniaka.
Czarny podrapał się po głowie, zastanawiając się nad czymś głęboko i po chwili bardzo niepewnie odrzekł, spuszczając głowę:
- Będzie mi ciebie brakować, mały.
- No pięknie. – Mruknęła Marta, otwierając drzwi od samochodu z zamiarem wyjścia. Przytrzymałem ją za rękę. Ta tylko spojrzała na mnie pytająco, po czym uśmiechnęła się. – Zaraz dojedzie tutaj Pauline i… swoją drogą, ciekawe gdzie oni się tak długo podziewają? A wy chyba nie macie zamiaru tak siedzieć, co?
Odpowiedziała jej głucha cisza, a moja dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się na jej przedramieniu.
- Czyli jednak? – zapytała, zrezygnowana, próbując wyrwać się z mojego uścisku. Powoli rozluźniłem go, aby nie sprawiać jej bólu. – Ludzie dajcie spokój! To tylko…
- Pusta droga, las, pola? A jeśli zaraz wyskoczy stamtąd jakiś kanibal-psychopata z piłą mechaniczną albo chociażby młotkiem i będzie nas stukał i stukał… – mówiła z przerażeniem w głosie Siena, naśladując bohatera swojej strasznej opowieści, lecz przerwało jej sarkastyczne prychnięcie Keisse.
- Stuknął to by cię chętnie Andreas… A tymczasem – everybody out!
Bill mimowolnie skierował wzrok na dziewczynę, która wraz z Martą opuściła pojazd. Nie mogłem postąpić inaczej jak wysiąść za nimi, a Bill i Siena nie chcieli być inni, więc chwilę później wszyscy znaleźliśmy się na zewnątrz.
- Nie ma zasięgu. – Powiedziałem, zerkając na telefon i próbując rozświetlić nim twarze pozostałych.
- Mi całkiem padł. – Dodała Siena, próbując na daremno włączyć sprzęt. – Utopił się w muszli klozetowej Anke na ostatnim piętrze. A widzieliście tę prysznico-wannę z radiem, telefonem i…
- Kochanie, cichooo. – Szepnął Bill z przerażeniem w głosie, kładąc dłoń na jej ustach i rozglądając się dookoła w obawie czy rzeczywiście nie ma tutaj wspominanego wcześniej kanibala-psychopaty. Starał się wyłapać każdy najcichszy szmer i odgłos dochodzący z ciemnego lasu.
- Chyba nie boisz się już ciemności? – zaśmiała się cicho Marta, a Keisse zawtórowała jej sekundę później. – Nadal śpisz z włączoną lampką, prawda?
- To nie jest lampka. To jarzący się w ciemności Batman. To jest retro.
- No pewnie. Patrick też kiedyś tak zasypiał, ale skończył z tym jakiś rok temu.
Wszyscy zaczęli chichotać z miny Billa, który w wyniku tego obraził się na Martę i nic więcej już nie powiedział. Podszedł do Sieny, łapiąc ją za rękę i sądząc, że ona jedyna rozumie jego problemy. Zrobiło mi się go trochę żal (właściwie nie wiem dlaczego, skoro koleś kończył właśnie 19 lat, a stawiane mu zarzuty z lampką były najprawdziwszą prawdą) i chciałem mu powiedzieć, żeby nie brał słów Marty za bardzo do siebie, lecz gdy tylko podszedłem, by poklepać go po ramieniu ten zlękniony odskoczył na jakieś dwa metry, ciągnąc za sobą Sienę. W dodatku nawrzucał mi, że zrobiłem to, by go wystraszyć.
Po dość długiej konwersacji stwierdziliśmy, że Bill, Siena i Keisse pójdą znaleźć jakąś stację benzynową lub coś podobnego, a ja z Martą zostaniemy przy samochodzie w razie gdyby jechała Pauline. Bliźniak stawiał znaczne opory, lecz Keisse przekonała go, że pójdzie na tę stację tak czy siak, skoro to jego samochód i to właśnie on zapomniał zatankować i zrobi to sam lub z nimi. W końcu bezradny Bill musiał się zgodzić, a zrobił to chętniej, gdy tylko dowiedział się, że Siena nosi w torebce gaz pieprzowy i od razu go od niej przejął.
Kiedy postacie naszych przyjaciół zniknęły w ciemności i jedyne, co mogliśmy uchwycić wzrokiem było słabe światło z telefonu komórkowego Billa, które z sekundy na sekundę bledło, zdałem sobie sprawę, że naprawdę się boję. Nie chciałem się do tego przyznać, bo jeśli, nie daj Boże, coś by nas napadło, to ja z naszej dwójki musiałbym ingerować. Chryste, uchowaj. Oparłem się o maskę samochodu i spojrzałem w gwiazdy.
- Zastanawiam się – odrzekła nagle Marta – czy gwiazdy świecą po to, żeby każdy mógł pewnego dnia znaleźć swoją. – Widząc, że odpowiedziałem jej jedynie uśmiechem po chwili dodała – Mały Książę.
- Co?
- Gdy ktoś kocha różę, której jedyny okaz znajduje się na jednej z milionów gwiazd, wystarczy mu na nie spojrzeć, aby być szczęśliwym. Mówi sobie: „Na którejś z nich jest moja róża…” Antoine de Saint-Exupéry. Nie czytałeś.
- Jak sama dobrze wiesz, ja i Bill ukończyliśmy edukację szkolną dość wcześnie, a czytanie mądrych książek na własną rękę nie leży w mojej naturze. – Zaśmiała się na moją odpowiedź i uniosła wzrok ku niebu.
Stała tam. Na poboczu jakiejś leśnej drogi. Miała na sobię tę bladoróżowa sukienkę, którą uwielbiałem i czarne szpilki. Patrzyła gdzieś przed siebie w głąb lasu, a księżyć oświetlał jej nieskazitelną twarz. Była piękniejsza niż Jessica Alba i Megan Fox razem wzięte. Była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem na oczy.
- Może i nie jestem jakoś specjalnie oczytany, ale wiem na pewno, na której gwieździe jest moja róża. I jakie to zabawne, że niektórzy muszą czekać na swoją miłość całe życie, a moja stoi tuż przede mną. – Szepnąłem, obejmując ją z tyłu i chowając twarz w jej włosach. Bóg musi mieć co do mnie jakiś plan, bo nie wierzę, że Marta znalazła się przy mnie przypadkiem. Ktoś może powiedzieć: ‘przecież ty nie wierzysz w Boga’, a ja odpowiem, że się myli. Bo jeśli istnieją Anioły to dlaczego miałby nie istnieć i On?
- Chodźmy do auta. Zimno tu. – Pociągnęła mnie za rękę, wchodząc do środka. Wnętrze samochodu mojego brata przesiąknięte było dymem papierosowym. On z pewnością nie zauważył jak Keisse paliła, ale gdy tylko się zorientuje jak tu śmierdzi, dziewczyna zginie. Siadając na tylnych siedzeniach kopnąłem nogą jakąś pustą puszkę po piwie. Dobrze, że Bill nie widział tego syfu, bo wpadłby w szał i jeszcze zostawił nas wszystkich na tym odludziu.
- Wszyscy jesteśmy schlani i demoralizowani. Jeszcze brakuje, żeby ktoś zrzygał się w tym samochodzie. – Mruknąłem, otrzepując sobie dłonie z okruszków po chipsach, które ktoś rozsypał i sięgnąłem do przodu ręką, by włączyć radio. Kiedy rozległy się pierwsze dźwięki skierowałem wzrok na Martę i na moment zastygłem. Moje oczy mało nie wyskoczyły z orbit zaraz po tym, gdy zobaczyłem obraz Marty, rozpinającej sukienkę. Zanim mój mózg przeanalizował sytuację dziewczyna zdążyła zaświecić na odległość kilometra swoim koronkowym, czarnym stanikiem. Poruszyłem lekko zdrętwiałymi placami, czując jak robi mi się sucho w gardle na widok jej piersi wciśniętych w opinający biustonosz.
- Martuś… – zacząłem niepewnie, czując że robi mi się coraz cieplej, a serce zaczyna bić jak oszalałe.
- Kochajmy się!
- Teraz?!
- Teraz, prędko! Zanim dotrze do nas, że to bez sensu… – zdołała tylko powiedzieć, bo w jednej sekundzie znalazłem się tuż przy niej, wpijając się w jej usta. Drżała, kiedy trzymałem ją w ramionach, a moje dłonie wędrowały po jej rozgrzanym ciele. Powoli ściągała ze mnie ubrania, począwszy od koszuli, która chwilę później wylądowała gdzieś na tylnym siedzieniu, a spodnie i bokserki skopałem gdzieś na ziemię w bliżej nieokreślone miejsce. Milczeliśmy, spragnieni pocałunków i dotyku, a nasze ciała ruszały się w rytmie naszego pożądania. Głaskałem ją ostrożnie, a ona, wstrzymując oddech, obserwowała mnie. Było tak jakbyśmy znaleźli się w zupełnie innym świecie. Nie myślałem o niczym, tylko Marcie. Nasze oczy były tak blisko, że czułem dotyk jej rzęs na swojej twarzy. Podchwytywała moje ruchy w nią, mój rytm, mój zapał.
- Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. – Szepnąłem wprost do jej ucha, szczerząc zęby w uśmiechu, który szybko odwzajemniła, dochodząc do wniosku, że mam jakieś mgliste pojęcie na temat Małego Księcia.
Nagle świat przycichł. I co najdziwniejsze, słyszałem jedynie bicie serca Marty. Dziewczyny, która swoją pasją i pięknem zmieniła moje życie. W tej chwili moim jedynym triumfem była chwila jasności. Uświadomienie, że byliśmy dla siebie stworzeni, a każdy instynkt temu przeciwny był tylko zaprzeczeniem prawdy: byłem wtedy i zawsze będę… zakochany w Marcie Wronicz.