Usłyszawszy głośny trzask zamykanych drzwi, uniosłem głowę znad gazety i zerknąłem na Billa, który właśnie postawił stanowczy krok, przekraczając próg mojego pokoju. Jego czerwona ze złości twarz nie wskazywała na to, by chciał rzucić mi się w ramiona i wyściskać. Czyżby pierwsza lekcja polskiego, jakiej udzieliła mu Marta była kompletną porażką? Zmarszczyłem brwi, na co brat posłał mi mordercze spojrzenie. Gdyby jego wzrok mógł zabijać, zapewne już dawno wyzionąłbym ducha.
- I? – zapytałem beznamiętnie, udając, ze nie zauważam jego wściekłej miny i wróciłem do czytania beznadziejnego magazynu dla nastolatek. – „Tampony czy podpaski, co wybrać?” „Ratujcie, mój chłopak jest impotentem”. Eee, bez sensu, to gazeta bardziej dla ciebie. – odparłem, odrzucając przeglądaną makulaturę w bliżej nieokreślone miejsce. Wiedziałem, że Bill zaraz wybuchnie krzykiem, więc cierpliwie czekałem aż jego emocje osiągną apogeum.
Raz, dwa, trzy.
- Ty jesteś normalnie nienormalny! – wrzasnął, unosząc w górę ręce, jakby chciał się zacząć modlić, po czym z powrotem je spuścił, rzucając się obok mnie na łóżko. W międzyczasie wydał z siebie dziwne dźwięki, dysząc głośno. Jego logiczny tok myślenia mnie czasem dobijał, ale fakt, ze Bill w ogóle jakoś myślał był już wielkim osiągnięciem.
- Niby czemu? – prychnąłem.
- Czemu? Czemu? Ty się jeszcze mnie, o to pytasz?! – żachnął się, krzyżując ręce na piersi. – Nie rozumiem cię zupełnie! Pierwsze mówisz Marcie, ze się w niej zakochałeś, a potem pieprzysz, ze tamte słowa nic nie znaczyły i ma o nich zapomnieć?! Człowieku, ty jesteś chory na głowę!
Wytrzeszczyłem na niego oczy, analizując każde wypowiedziane zdanie. Powoli i spokojnie zastanowiłem się nad jego słowami, czując jakby po głowie przebiegło mi stado rozszalałych byków. O czym on mówił?
- Nie wiem, o co ci chodzi, ale jeśli ja naprawdę coś takiego powie… Znaczy się na pewno tak nie było, ale jeśli już… Pewnie przejęzyczenie… Zapomnieć o słowach… Jakich słowach, Bill? – zapytałem, co spotkało się z klepnięciem ręką w czoło przez Czarnowłosego. Przez zaciśnięte zęby wydał z siebie siarczystą wiązankę przekleństw pod moim adresem.
- Boże. Nie wierzę, ze my jesteśmy spokrewnieni! Po kim ty odziedziczyłeś tę głupotę, co? Musieli cię chyba podmienić w inkubatorze! – histeryzował, gestykulując rękoma, aż w końcu zdał sobie sprawę, po co tutaj siedzi i uspokoiwszy hormony, poprawił sobie bluzkę. Przybrał minę pakera, kontynuując:
- W NoName na karaoke zadedykowałeś Marcie piosenkę i powiedziałeś, ze się w niej zakochałeś. Pamiętasz to czy byłeś tak schlany, że…
- Żartujesz sobie ze mnie? – moje oczy były teraz rozmiarów piłeczek od ping-ponga, a ja sam nie mogłem uwierzyć, o czym mówi Bill. – Tak było?
Miałem kompletny zanik pamięci, ale u mnie po wypiciu przynajmniej jednego piwa to był standard. I nagle wszystko wydało się takie proste – moja rozmowa z Martą, kiedy odprowadzałem ją do domu kilka dni temu.
- Taaak, dokładnie tak. – Bill zacmokał ustami dając mi do zrozumienia, ze nie podoba mu się ta sytuacja.
- Cholera jasna! – uniosłem głos, zaciskając pięści i chwyciłem Czarnego za chude ramiona. Zatrzepałem nimi lekko, patrząc mu prosto w oczy.
- Nie telepaj mną! – krzyknął i gwałtownie wyrwał się z uścisku – Sam namieszałeś, to sam to odkręcisz.
- Ale ty mi pomożesz, prawda? – wyszczerzyłem się.
- Spierdalaj.
- Pomożesz?
- Już mówiłem: spierdalaj.
Popatrzyłem na niego wrogo. Z tej strony go nie znałem. Gdzie jego serce, które zawsze miękło, gdy o cokolwiek poprosiłem? Od czasu zerwania przez Sienę zauważyłem, ze Bill się zmienił. To już nie był ten sam chłopak, co przed tygodniem. Cichy, spokojny, mało mówił, godzinami mógł siedzieć przy oknie i patrzyć w niebo. Popołudniami, kiedy sklepienie niebieskie pokrywało się chmurami lub było nieskazitelnie błękitne lub nocą, gdy przykryte było granatową płachtą z tysiącami migoczących małych punkcików. Do tego pisał wiersze i układał piosenki. Niestety nie pozwalał mi ich czytać, bo jak twierdził „to jego własne myśli uchowane przed ludźmi”, czyli jak pamiętnik, do którego setki razy po kryjomy zaglądałem. Z Billem było coraz gorzej.
- Jeżeli w twoim sercu jest choć krzta romantyzmu, to… – zacząłem, lecz on tylko przewrócił oczami i przerwał mi.
- Jest niedziela. Pauline – zajrzał na zegarek – jest teraz w kościele, więc Marta została sama w domu. Chyba nie miała zamiaru nigdzie iść, ale lepiej się pospiesz. Może zdążysz na herbatkę w jej towarzystwie, a znając ciebie… dojdzie do czegoś całkiem innego. W każdym bądź razie powiedz jej prawdę. Że nie pamiętałeś kompletnie o słowach, jakie wypowiedziałeś na karaoke, bo przesadziłeś i dodaj, że naprawdę się zakochałeś po sam czubek nosa. – Uśmiechnął się, na co ja parsknąłem śmiechem, kiwając porozumiewawczo głową. Rozchyliłem usta w dziubek, przybliżając się do niego, a Bill mlasnąwszy, zrobił unik przed moim całusem.
- To ją masz całować, a nie mnie!
- Się wie! Życz mi szczęścia!
Pomachałem i jednocześnie zakładając czapkę zniknąłem z pola jego widzenia.
Do boju, do boju, Tom Kaulitz do boju!
*
Czarnowłosy spojrzał na drzwi, w których kilka sekund temu stał jego brat.
„Znając Toma zdąży się jeszcze z pięć razy wrócić do domu, bo pewnie czegoś zapomniał” – uśmiechnął się do własnych myśli, lecz chwila, kiedy na twarzy Billa Kaulitza pojawił się niemrawy uśmiech nie trwała długo.
Popatrzył przed siebie, w obraz jakby zamglony, gdzie malowało się mnóstwo wspomnień. Mimochodem zerknął na trzymany w dłoni telefon i chcąc nie chcąc wszedł w skrzynkę odbiorczą. Ominął kilka ostatnich wiadomości, zatrzymując się na jednej. Otworzył ją.
„To już jest koniec. Zapomnij co było. Przepraszam za kłopot, dziękuję za miłość. Do zobaczenia nigdy. Siena.”
Chłopak zmrużył oczy, a przed oczami ukazały mu się najwspanialsze chwile spędzone z blondynką. Po chwili spod rzęs bezwładnie zaczęły spływać małe łzy. Pierwsze jedna, później druga, aż wreszcie kilka naraz łącząc się ze sobą.
A jednak… nie zastanawiał się długo. Zdecydowanym ruchem wstał i wybiegł z pokoju Toma, kierując się do własnego. Uklęknął przy najniżej położonej szafce, otwierając ją. Drżącymi dłońmi przegrzebywał ją po brzegi, aż wreszcie czując śliską powierzchnię małego, przezroczystego woreczka, wyciągnął go. Wciągnął głęboko powietrze do płuc, nie wierząc, ze to robi. Boże, uchroń mnie od tego, huczało mu w głowie, a natłok myśli nie dawał spokoju.
Przecież zawsze powtarzał, ze ostatnia rzecz po jaką by sięgnął, to narkotyki. A więc dlaczego coś mu mówiło, żeby spróbował, a coś zupełnie innego – by to odłożył natychmiast?
Stało się. Niewielka ilość białego proszku po chwili wylądowała w jego ustach. Bill poczuł gorzki smak morfiny i z wielkim strachem, a jednocześnie będąc pod wrażeniem, czekał aż coś zacznie się dziać. Przez pierwsze kilka minut nie odczuwając nic nadzwyczajnego, zacisnął zęby, przeklinając w duchu na Andreasa, czemu dał mu coś tak słabego. Przecież mógł od razu wziąć herę albo LSD!
Po chwili jednak nie miało to już dla niego żadnego znaczenia. Chciało mu się śmiać, bardzo głośno. Wszystko straciło nagle wartość. Liczyło się teraz. Zawroty głowy, a jednocześnie świadomość, że to jego pierwszy kontakt z morfiną wydawały się być czymś niewiarygodnym.
Stan nieważkości, unoszenia, było mu tak dobrze, jak jeszcze nigdy indziej.
- Kocham cię, Andreas! – Wydyszał ledwosłyszalnie i wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. – A ciebie Siena niech piekło pochłonie!
Rzucił się plackiem na łóżko, marząc, by ta chwila trwała wiecznie.
Morfino moja siostrzyczko! Nie opuść mnie nigdy!
*
- Marta! – krzyknąłem na widok błękitnookiej, która właśnie zamykała drzwi od swojego mieszkania i podbiegłem do niej. Zdyszany złapałem ją za ramiona, mocno tuląc do swojej piersi.- Muszę ci coś wyjaśnić.
- Co takiego, Tom? – zapytała, marszcząc brwi i unosząc w górę kąciki swoich ust. – Wiedziałam, że przyjdziesz. – Dodała, zamykając drzwi, a na jej twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji. Ominęła mój wzrok.
- Skąd?
- Kobieca intuicja.
- My, faceci też taką mamy? Bo coś mi mówi, że jednak będziesz chciała się ze mną przejść na spacer. Mam ci tyle do opowiedzenia!
- Okej, już nawet wiem, dokąd pójdziemy. Znam pewne takie miejsce.
Zgodnie przytaknąłem głową i pogłaskałem ją po puszystych blond włosach. Dreszcze przebiegły mi po plecach i ogarnęła mnie prawdziwa fala euforii. Popatrzyłem na Martę z profilu i teraz wydała mi się jeszcze piękniejsza niż wcześniej.
Ruszyliśmy przed siebie w miejsce jeszcze mi nieznane.