15. Nie patrz. Nie warto.

Nie patrz tam. Nie warto.
Jej słowa nieczystą prawdą są. Kłamią.


Niedzielny poranek w Magdeburgu nie zapowiadał, że i reszta dnia będzie słoneczna. Zerknąwszy przez okno w swoim pokoju, nie mogłem nie zauważyć ludzi biegających z kolorowymi parasolami, którzy szeroko omijali wielkie kałuże. Nie stanowiło to jednak żadnego problemu dla otaczających mój dom fanek i kilkunastu paparazzich, czających się w nawet najmniej odpowiednich miejscach z chęcią zrobienia przynajmniej jednej, nic nieznaczącej fotografii. Od pewnego czasu zupełnie mi to nie przeszkadzało.

Krople deszczu rytmicznie uderzały o parapet, zostawiając niewyraźne smugi na szybie. Odsunąłem się od okna, nie mogąc znieść widoku szaro-burego nieba. Nienawidziłem deszczu. Bill tym bardziej, dlatego nie wiem, jakim niesamowitym cudem zachciało mu się właśnie teraz wybrać do jednego z wielkich centrów handlowych.
- Muszę sobie kupić nową torebkę – powiedział, siedząc na kanapie w salonie i malując paznokcie czarnym lakierem z odrobiną srebrnego brokatu. Zaznaczył, że jego stara torebka nie nadaje się już do niczego, a co by było, gdyby jakiś fotograf ujął go na zdjęciu z takim czymś?!

Westchnąłem ciężko, zakręciwszy się wokół własnej osi. Zerknąłem do lustra i widząc odbicie najseksowniejszego chłopaka na Ziemi, poruszyłem śmiesznie brwiami. Przyglądnąłem się Billowi, który skończył bawić się czarną mazią, sunącą po wierzchu paznokcia i musnął błyszczykiem usta, dając tym samym znak, że jest w stanie gotowości.

***

- Może ta? Ładna jest? – zapytał brat, obracając w dłoniach i dokładnie oglądając niewielką czarną torbę z kilkoma srebrnymi dodatkami w postaci cekinów i przyszytych korali. Gdyby to samo pytanie zadała mi Paris Hilton odpowiedziałbym, że owszem – nawet mi się podoba, ale zaraz, zaraz… Bill?! Nie, to zupełnie nie wchodzi w grę. Robienie zakupów w jego towarzystwie było czymś, co lubiłem najmniej, a można i rzec – czego wręcz nienawidziłem. Ciągłe chodzenie od półki do półki, od wieszaka do wieszaka (dodając, że odzież w większości była damska) i stwierdzanie, że ta bluzka jest okropna, albo popatrz jaka słodziutka! Muszę ją kupić! było torturą.

Od czasu, kiedy zagościliśmy w ogromnym, trzypiętrowym budynku z kilkunastoma mniejszymi sklepami, z kapturem na głowie, by nikt mnie przypadkiem nie rozpoznał musiałem biegać za Czarnym i doradzać. Zadanie to okazywało się makabrycznie trudne, tym bardziej, że mamy zupełnie inne style, a ponadto ja zupełnie nie znałem się na obowiązującej modzie.
- Ta odpada – odparłem beznamiętnie, nawet nie patrząc na przedmiot, który brat podsuwał mi pod nos i aby nie urazić go swoim wrogim nastawieniem do zakupów, podałem mu pierwszą lepszą torebkę. – Może ta?
Spojrzał na mnie swoimi wielkimi, brązowymi oczami, jakbym był co najmniej z innej planety i wskazującym palcem postukał się w głowę. Dopiero po chwili dostrzegłem, że torebka, którą mu pokazuję jest jasno różowa z mocniejszymi akcentami w tym samym kolorze. Wyszczerzyłem się, mówiąc, że tylko żartowałem.
Obsługująca nas ekspedientka lekko się uśmiechała, patrząc jak taszczę ze sobą kilka firmowych reklamówek z innych odzieżowych sklepów i w końcu pokręciła z politowaniem głową, co jeszcze bardziej mnie dobiło.
- Zakupy z dziewczyną to poważna sprawa. A ta twoja to już jest całkiem wybredna… – kobieta puściła mi oczko, unosząc w górę kąciki swych ust, a ja mało nie zakrztusiłem się własną śliną, wypuszczając z ręki kilka reklamówek.
- Ona, ee… to znaczy on… nie jest moją dziewczyną! – prawie krzyknąłem, schylając się, by podnieść zakupy Billa. – Skądże! Powtarzam: nie-jest-moją-dziewczyną! – zaakcentowałem ostatnie zdanie, a brązowo-włosa ekspedientka tylko pokiwała ze zrozumieniem i machnęła ręką.
Psia krew! Że też dałem się wyciągnąć do tego centrum handlowego!
- Czy siostra czy koleżanka, w każdym razie może ta torebka będzie odpowiednia? – wymusiła blady uśmiech, wyciągając w moją stroną coś typowo kobiecego. Przewróciłem oczami i naburmuszony pociągnąłem w swoją stronę Billa, w celu natychmiastowego opuszczenia sklepu.
- Idziemy, Kaulitz. – Odparłem surowo, na co bliźniak lekko się skrzywił i wzruszył ramionami, odkładając oglądaną rzecz na miejsce.
- Tak jest, Kaulitz Dwa!

Stawiając kolejne kroki na kamiennej posadzce, wcisnąłem ręce głęboko do kieszeni, a twarz ukryłem pod obszernym kapturem. Bliźniak odpowiednio zakamuflowany z nosem wciśniętym w górną część swojego swetra i ciemnymi okularami szedł obok mnie, rzucając ukradkowe spojrzenia na ludzi. Gdzieś wśród niewielkich stoisk ze słodyczami, moim oczom ukazała się budka z lodami w niemalże każdym smaku. Oblizałem spierzchnięte usta, zaczepiając Billa o rękaw.
- Zjadłbym loda. – Odparłem, wyciągając skórzany portfel i wyjmując z niego monetę o nominale jednego Euro
- Jasne, jasne. Zjadłbyś. – Zaśmiał się brat – Tobie inne lody w głowie.
- Spadaj, niewyżyty zboczeńcu. – Odpowiedziałem, a na moją twarz wpłynął czerwony rumieniec i cwany uśmieszek jednocześnie.
- Ja? Akurat. – Prychnął, ukazując równy szereg białych zębów, lecz po chwili mimochodem spojrzał w dal i niespodziewanie zmienił wyraz twarzy, wpatrując się w jeden punkt. Rozglądnąłem się niepewnie dookoła i nie widząc niczego, co warte by było uwagi, zapytałem:
- Co jest?
- Ona tam jest, Tom. O nie, tylko nie to. Ona tam jest! – zawołał panicznie Bill, prawie piszcząc, a w jego oczach dostrzegłem zszokowanie i obawę.
- Że kto niby tam jest?
- Chowaj mnie! Tooom, nie gadaj, tylko mnie zakryj! O Boże, widzi mnie?! – jęczał z niedowierzaniem, miotając się wokół mnie i nie wiedząc kompletnie, co ma robić w takiej sytuacji. Widok, jakby chciał się zapaść pod ziemię, zmusił mnie do poszukania wzrokiem owej „niej”. Nie musiałem się wysilać, by „ją” odnaleźć. Stała wśród innych ludzi, czekających w kolejce po jakiś smakołyk. Wszędzie rozpoznałbym te długie brązowe włosy i przenikliwe spojrzenie. Siena widząc, jak jej się przyglądam uniosła w górę prawą dłoń i pomachała lekko w moją stronę. Uśmiechnąłem się.
- Patrzy się prosto na ciebie. – Rzuciłem do brata, który z nerwów zaczął obgryzać paznokcie, a po chwili uciekł szybko, by schować się za wielkim kwiatkiem. Stamtąd doszło mnie głośne O Boże! O Boże!
- Przecież ty nie wierzysz w Boga.
- W takich sytuacjach nie mam wyjścia! Wiara jest konieczna! Uciekajmy stąd!!! – chciał krzyknąć i załapać mnie za rękę, by uciec, lecz kiedy ja zupełnie swobodnym krokiem podążałem już w stronę uradowanej Sieny, wrócił się, uderzając otwartą dłonią w czoło. Zerkał zza zielonej rośliny, obserwując każdy mój ruch.
Miałem plan, obmyśliłem strategię. Skoro blondynka potrafi zerwać z moim bratem w sposób, którego do dziś nie znam (ale poznam!) i żyć z perfidną świadomością, że złamała mu serce, to ja już się tą sprawą zajmę.
- Siena! Kochana moja! Muach muach, co u ciebie brato… koleżanko? – podszedłem i mocno ją uściskałem.
- Cześć, Tom. A wiesz, że świetnie? Właśnie wybrałam się na zakupy z moim nowym chłopakiem. – Odparła, wskazując głową na niskiego, pyzatego chłopaka w blond włosach, który stał kilka metrów od nas i zawzięcie rozmawiał przez telefon. W pierwszej chwili pomyślałem, ze robi sobie żarty. Ta jednak miała zupełnie poważną minę.
- Tak? Gdzie jest ten zgred? Ach! To on! Przepraszam bardzo, nie zauważyłem, bo jest dość niskich rozmiarów. – Rzekłem ironicznie, lustrując wzrokiem blondyna. Siena zaraz rozgryzła mój plan działania.
- Przestań, Tom, proszę Cię. Nie odgrywaj się na mnie za to, co zrobiłam Billowi. Nie układało się nam i tyle. Wybacz, ale musiałam z nim zerwać. – Efektownie zakończyła swoją wypowiedź, odrzucając gęste włosy na plecy. Prychnąłem cicho, zaciskając pięści. Tom, wyluzuj, nie uderzysz chyba dziewczyny!
- Udałoby się, gdybyś wszystkiego nie schrzaniła, wiesz? – mój, jak dotąd słodki głosik, przerodził się w oburzenie - A właściwie, co wam się nie udało, wszystko było idealnie.
- Poznałam kogoś.
- Kogo? Ach, taaak. Jego? – zapytałem, unosząc w górę brwi i patrząc na jej chłopak, który ciągle trzymał komórkę przy uchu – Haha, dobre sobie, prima aprilis dzisiaj czy jak?
- Nie, Tom. – Zaczęła spokojnym tonem – Kocham go.
- Że co?! Hahahaha. – Ze śmiechu chwyciłem się za brzuch, aż kilka stojących obok ludzi spojrzało na mnie, jak na człowieka, który właśnie co uciekł z psychiatryka.
- Kto jak kto, ale ty nie masz pojęcia o miłości! A co? Martę już zdążyłeś przelecieć i zostawić, hm? Kolejna laleczka do kolekcji zdobyta?
- Nie waż się tak nawet myśleć! – krzyknąłem półgłosem, drżąc i wbiłem swój palec tak, ze prawie dotknął jej małego nosa. Przybliżyłem swoją twarz do jej, czując miarowy oddech na szyi. Oddychała nierówno, patrząc na mnie z zawiścią.
- Bo? – wycedziła przez zaciśnięte zęby i lekko odepchnęła mnie, wychodząc z kolejki. Ruszyła w stronę chłopaka, zostawiając mnie z mnóstwem myśli na minutę. Kto by powiedział, ze Tom Kaulitz tak łatwo da się wyprowadzić z równowagi.
- Suka. – Powiedziałem, marszcząc brwi i podchodząc do Billa wciąż ukrywającego się za kwiatkiem. – Wiedziałem to od zawsze.
Bill poklepał mnie po ramieniu i głęboko westchnął, zakładając okulary z powrotem na nos. Odwróciłem się za siebie, by móc jeszcze raz spojrzeć na oddalającą się parę, gdzie Siena była o kilka centymetrów wyższa od „swojej nowej miłości.” Pomimo kłębiącej się we mnie wściekłości, zaśmiałem się w duchu.
- Nie patrz. Nie warto.

Szybko odwróciłem głowę, patrząc przed siebie i marząc, by wreszcie znaleźć się w domu.
Na zewnątrz lało jak z cebra.