46. Każda piosenka kiedyś się kończy. Ale czy to powód, by nie cieszyć się muzyką?*

Stawiamy sobie cel. Coś, co stoi na piedestale. A później próbujemy go zrealizować. Najważniejsza w życiu jest droga, aby to osiągnąć. Nawet jeśli ten cel nie zostanie przez nas nigdy zdobyty, liczy się, ze próbowaliśmy. Nawet jeśli ten cel jest niemożliwy do spełnienia. Mimo wszystko podążając do mety, zdobywamy nowe doświadczenia, pokonujemy swoje słabości, uczymy się na własnych błędach, a samo wyobrażenie końcowego odcinka tej drogi powoduje, że czujemy się wspaniale. Niepokonanie. Życie to ciągła walka ze swoim strachem. Ta ścieżka wcale nie jest taka prosta jak się wydaje. Gdy spojrzymy na nią z perspektywy czasu, dostrzeżemy, że było w niej więcej zakrętów niż moglibyśmy przypuszczać. Zakrętów, które przeszkadzały nam w osiągnięciu szczytu, lecz nigdy na nich nie polegliśmy. Wystarczy kochać z całego serca to, do czego się dąży. I dążyć. Wtedy nawet najwyższa i najbardziej stroma góra nie jest w stanie cię pokonać, bo wiesz, że masz wystarczająco dużo siły, by się na nią wspiąć. A jeśli polegniesz na polu walki, to będzie Twój wybór. Jeśli zrezygnujesz z wszystkiego w trakcie bitwy, pamiętaj, że zrobiłeś to świadomie. Zawsze masz alternatywę, zawsze masz ambicję, a Twoje marzenia są na Twoją miarę.

Czy mając wiele, można stracić jeszcze więcej? Bo jeśli ma się wszystko… o czym można jeszcze marzyć?

Zawsze na świecie ktoś na kogoś czeka. Czy to na dalekiej pustyni czy w samym sercu zatłoczonego miasta. I gdy w końcu skrzyżują się drogi tych dwojga i spotkają się ich spojrzenia, to wtedy znika cała przeszłość i cała przyszłość. Liczy się tylko ta chwila i pewność, że właśnie na to czekaliśmy od samego początku.

Opierając się o czarną Hondę CRV śledziłem każdy jej najmniejszy ruch. Marta, gdzieś na jednym z setki placów zabaw w Hamburgu, biegała za Patrickiem i Lily unosząc ich w górę. Śmiała się. Ten śmiech był dla mnie jak studnia na pustyni. Mogłem godzinami patrzeć jak to robi i jestem pewien, że nigdy by mi się to nie znudziło. Wiatr rozwiewał jej długie włosy, które unosiły się na wszystkie możliwe strony. W pewnym momencie przerwała zabawę z dziećmi i zerknęła na mnie, posyłając całusa w powietrzu, a potem znów wróciła do biegania za podopiecznymi. Poczułem na swoich ustach przyjemną słodycz i od razu oblizałem je koniuszkiem języka, zatrzymując się na kolczyku. Zerknąłem na zegarek, który wskazywał już godzinę piętnastą i wsadziłem rękę do kieszeni, by wyciągnąć kluczyki do samochodu.

- Tom Kaulitz? – usłyszałem nieznany głos za plecami i szybko odwróciłem się w jego stronę. Jakaś ciemnowłosa kobieta z mikrofonem w ręku i dwoma kamerzystami po bokach stała właśnie na przeciwko mnie, uśmiechając się szeroko. Zmarszczki wokół jej oczu i na czole świadczyły o tym, że wcale nie była już taka młoda na jaką chciała wyglądać, chowając się pod grubą warstwą makijażu, a krwisto-czerwona szminka tylko postarzała ją o kolejne kilka lat. Mimo to wyglądała na bardzo zadbaną.
- Tak. A o co chodzi? – zmarszczyłem brwi pełen rezygnacji. Nie lubiłem paparazzi. Wprost nienawidziłem. To Bill był tym, który ich uwielbiał i zawdzięczała im wszystko. Ja stroniłem od tych ludzi, którzy biegając za tobą, prawie przewracając się o własne nogi i w dodatku krzyczą, byś udzielił jakiegoś komentarza, nie zdając sobie sprawy, że ich głos robi się przy tym strasznie jęczący i denerwujący.
- Może wyda się to dość zabawne, ale przypadkiem natrafiłam na pana. Czy zgodziłby się pan udzielić mi krótkiego wywiadu?

Przypadkiem?! Kobieta musiałaby pomyśleć, że jestem totalnym idiotą, jeśli się na to nabiorę. Kto normalny przypadkiem chodzi sobie po mieście z mikrofonem dość pokaźnych rozmiarów i kamerzystami wokół swojej osoby? Oczywiście, przecież planowała tylko wyprowadzić psa na spacer, a te wszystkie dodatki nie były dobrane celowo.
- Przepraszam. Spieszę się. – Warknąłem bardziej do siebie niż do niej i otworzyłem drzwi swojej Hondy. Mimochodem spojrzałem w stronę Marty, która nawet nie zauważyła, że jestem oblegany przez wścibską reporterkę i kamerzystów.
- To zajmie tylko chwileczkę. – Zapewniła i nie czekając na moją odpowiedź, zapytała – Czy tamta blondynka to wybranka pańskiego serca? Widziałam, jak szliście obok siebie przez dłuższy czas w towarzystwie tych dwojga małych dzieci. – Wskazała palcem na Martę, a jedna z kamer powędrowała w tę samą stronę.

Moja szczęka opadła kilka centymetrów w dół, a serce zabiło o stokroć szybciej. Poczułem, że pocą mi się ze zdenerwowania dłonie. Kobieta całkiem wybiła mnie z tropu. Nie wiedziałem, co powinienem odpowiedzieć. Jeśli potwierdziłbym jej słowa, wtedy Marta nie miałaby spokoju. Jej twarz byłaby na okładce każdego magazynu tuż pod wielkim nagłówkiem, że ‘Tom Kaulitz ma dziewczynę’. Ponadto ludzie zaczęliby plotkować, a w gazetach pojawiałyby się kolejne bzdury na nasz temat, czego z całego serca chciałem uniknąć. W dodatku byli jeszcze Patrick i Lily! Oczami wyobraźni już widziałem te artykuły w tabloidach, że ukrywam swoje własne dzieci przed światem, chociaż dziećmi moimi one wcale nie były. Z drugiej strony, dlaczego miałbym chować się z Martą i naszą miłością przed ludźmi? Przecież to normalna rzecz – być zakochanym. Może mniej normalną jest być zakochanym tak bardzo jak byłem ja. Chciałem mieć tylko święty spokój. Dlaczego niemożliwym było nagrywanie i zajmowanie się muzyką bez całego szumu wokół siebie?

- Nie. Jestem singlem i nie mam zamiaru zmieniać tego w najbliższej przyszłości. - Odparłem, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej wiarygodnie. Dla zachowania pozorów wybuchnąłem głośnym śmiechem na zadane przez kobietę pytanie. – Miłość w naszych czasach nie istnieje. Trzeba robić melanż i się nie przyzwyczajać.** Kobiety to tylko dodatek do urozmaicenia życia, a moje życie jest już wystarczająco urozmaicone. Oto, co mam do powiedzenia w tej sprawie. – Otworzyłem drzwi samochodu, siadając za kierownicą i sięgnąłem po ciemne Ray Bany, zakładając je sobie na oczy. Na mojej twarzy widniał jeszcze uśmiech, dopóki kobieta nie podziękowała za odpowiedź i odeszła z obstawą gdzieś daleko. Wydawało się, że uwierzyła w moje słowa, bo w jej oczach nie widziałem niczego podejrzliwego. Być może poczuła się urażona, że wygłosiłem swoje, dość kontrowersyjne z resztą, stanowisko w ten sposób, ale nie przejmowałem się już tym. Najważniejsze, że odeszła męczyć kogoś innego.

Odetchnąłem głęboko, włączając radio i dla upewnienia się, że nie ma obok mnie już nikogo wścibskiego, kto chciałby się mieszać w moje życie, podjechałem bliżej placu zabaw, by zabrać stamtąd Martę, Papiego i Lee. W końcu mogliśmy wrócić do domu i zacząć pakować się na nasz wielki wyjazd. Poczułem, że świat stoi dla nas otworem.

Nie byłem nikim nadzwyczajnym. Tak jak wszyscy inni budziłem się każdego ranka i chodziłem spać każdego wieczoru. Tak jak wszyscy inni czułem. Tak jak wszyscy inni cierpiałem. Tak jak wszyscy inni szukałem szczęścia. Tak jak wszyscy inni po prostu żyłem. A mój aktualny cel życiowy? Dobra zabawa z ludźmi, których kocham ponad wszystko. I dobrze wiedziałem, że tego marzenia nic ani nikt nie będzie mi w stanie odebrać.


*

Wieczorem, kiedy już wszystko było zapięte na ostatni guzik, Marta i Pauline robiły razem spaghetti jako danie pożegnalne dla Pi. Wszystko wskazywało na to, że kiedy my będziemy już na Seszele, ona wróci do Paryża i nie będziemy się widzieć przez najbliższe kilka miesięcy.

- Nie wierzę, że się rozstajemy. – Mruknęła cicho Marta do rudowłosej, posypując wierzch spaghetti parmezanem. Zauważyłem jak sięga po ścierkę i koniuszkiem wyciera sobie kąt oka. Podszedłem do niej, by ją objąć. Zatopiłem twarz w jej włosach, pozwalając, by zapach truskawkowego szamponu drażnił moje nozdrza. – Byłaś tutaj ze mną od samego początku, a teraz… Teraz, kiedy wrócimy z wakacji ciebie już nie będzie.
Pauline tylko zaśmiała się na te słowa i dostrzegłszy smutną minę Marty jak i moją, przytuliła nas mocno do siebie. Zamknęła oczy na krótką chwilkę, po czym wróciła do nakładania kolejnej porcji makaronu.
- Mademoiselle Wronicz, Monsieur Kaulitz! Ne pleure pas! Nie płaczemy! – krzyknęła, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. – Każda piosenka kiedyś się kończy. Ale czy to powód, by nie cieszyć się muzyką?
Nie sądziłem, że kiedyś w ogóle uda mi się o tym pomyśleć, ale na prawdę będę za nią tęsknił. W głowie stanęły mi obrazy z chwil, które spędziliśmy razem i pomimo naszego złego początku, uśmiechnąłem się na wspomnienie wspólnych momentów. Ciągle pamiętam ten piekący ból, gdy jej ręka wymierzyła mi siarczysty policzek. Właściwie od tego się zaczęło. Nazwałem ją ‘dziwką’, ona mnie uderzyła, a potem… potem było już tylko lepiej. Kto mógłby przypuszczać, że tak to wszystko się potoczy? Że po takim incydencie zostaniemy przyjaciółmi? Że to właśnie dzięki niej będę najszczęśliwszym człowiekiem pod Słońcem, mając u boku tak wspaniałą dziewczyną jaką była Marta? Pamiętam też jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem jej twarz w tym domu! Pauline była akurat ostatnią osobą, o której pomyślałabym, że mogłaby być kuzynką Marty! Później ten pechowy klub i próba gwałtu… Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Uratowałem ją i udało nam się dojść do porozumienia. To ona mówiła, żebym nie zostawiał Marty. Żebym przy niej był. Otworzyła mi oczy i uświadomiła, jak bardzo się myliłem. Dzięki niej poznałem Ich historię. Młodej dziewczyny i chłopaka zakochanych po uszy, którym los odbiera wszystko jednym ruchem ręki. Ale zostawia także po sobie niezapomniany i najpiękniejszy ślad – dziecko. Będące przypieczętowaniem tej miłości. Historia bolesna, lecz pełna uczucia. Historia, której być może nie da się zrozumieć, bo jest zbyt skomplikowana, ale właśnie takie jest życie. Zbyt zakręcone i pogmatwane jak na mały ludzki rozum. I jeśli to dopiero jest zalążek znajomości mojej i Pauline, to jej powrót do Paryża otwiera zupełnie nową książkę. Lepszą i ciekawszą. Nie wiem, jak wszystko się potoczy, kiedy ona będzie daleko, ale wiem, że zawsze będę ją przy sobie miał duchowo. Będę czuł jej obecność. I cholernie będę tęsknił za jej francuskimi przekleństwami kierowanymi do mnie, za jej uśmiechem i pomocną dłonią. Będę tęsknił za naszą Pauline.

Pauline Bianca Clotilde Prevert pewnego dnia zmieni świat. I nawet jeszcze o tym nie wie.***

- Wiesz co? – zapytała nagle Marta po dłuższej chwili, rzucając ścierką gdzieś przed siebie. Na jej twarz wpłynął uśmiech. - Masz rację. Masz świętą rację. I wiesz co jeszcze? Psia mać, ty zawsze we wszystkim miałaś rację i zawsze ją będziesz mieć! Więc ruszmy tyłki do salonu, podajmy na stół to spaghetti, zjedzmy je, powspominajmy wspólne chwile przy naszych piosenkach, płaczmy ze śmiechu i spędźmy ten wieczór po prostu wszyscy razem.

W salonie siedziała spora większość naszego towarzystwa. Georg z obiema rękami w gipsie opowiadał zaciekawionemu Billowi, jak udało mu się dojść do takiego stanu. Siena i Keisse głośno dyskutowały na jakiś temat, gestykulując przy tym rękoma, a gdzieś pod ścianą dostrzegłem tę znienawidzoną przeze mnie blond czuprynę. Kto w ogóle śmiał zaprosić Andreasa na ucztę pożegnalną?! Śmiał się w najlepsze, układając puzzle z Papim i Lily, a kiedy podniósł głowę i nasze spojrzenia przypadkiem się spotkały, szybko odwrócił wzrok. Sukinsyn. Gdyby nie świadkowie, a już zwłaszcza małe dzieci, udusiłbym go gołymi rękami. Nie wiem, dlaczego Bill wciąż utrzymywał z nim kontakty. Nie rozumiem też, czemu Marta litowała się nad nim i zapraszała go do swojego domu. Kto wie, czy jej syn i moja siostra nie dostali od wujka Neumayera prezentu w postaci, hm, ja wiem… opium? A może od razu przeszedł z nimi na kokainę?

Zerknąłem na Martę i pocałowałem jej nagie ramię. Chyba domyśliła się, co mnie trapi, bo kiedy mój wzrok po raz kolejny skierował się w stronę Andreasa, ta uchwyciła mój podbródek, przechylając go w swoją stronę i pocałowała mnie lekko. Chciała odciągnąć moją uwagę.

- Jutro będzie nasze, mein kleiner Schnuckiputzi.**** – Szepnęła, a ja poczułem jej słodki oddech na swojej szyi. Wedle jej ukrytego życzenia, uśmiechnąłem się. Serce zaczęło mi szybciej bić, a po ciele przeszła fala przyjemnych dreszczy. Czy już zawsze będę się tak czuł, kiedy ona będzie w pobliżu?

Jej usta wymruczały coś nieskładnego, czego nie dosłyszałem przez hałas panujący w pokoju. Z ruchu warg wiedziałem jednak jakie znaczenie niosą słowa, które do mnie skierowała i dałbym sobie rękę uciąć, że nikt nigdy nie był tak bardzo zdenerwowany i podekscytowany jednocześnie jak ja. Nie wiem co piję, ale jeśli to miłość to dolej mi jeszcze.
- Powtórz. – Poprosiłem, ukazując równy szereg zębów. Marta przechyliła śmiesznie głowę w lewą stronę i oparła ją o moje ramię. Zachichotała chicho i po sekundzie milczenia odparła:
- Kocham Cię.
- Wiem. Ale ja Ciebie bardziej, Maleństwo. – Musnąłem ją delikatnie w czoło, a kąciki naszych ust podniosły się ku górze. Spojrzałem na anielską twarz, która teraz i na wieczność miała być już tylko cała moja.
- Kłamczuch.

[Lifehouse – Broken]

Zaśmiała się i potarła nosem o moje policzko. W tym czasie obok nas obojętnie przeszła Keisse, kierując się po schodach na piętro. Zauważyłem, że zafarbowała włosy na czerń. Właściwie nie wiem w jakim celu, bo jej brąz był naprawdę odpowiedni. Zmarszczyłem brwi. Musiałem w końcu porządnie przeprosić ją za ostatnie wydarzenie w jej pokoju. Nie chciałem wtedy jej popchnąć. Przecież nigdy nie zrobiłbym dziewczynie krzywdy. Złożyłem na Marty ustach jeszcze krótki pocałunek i dałem znać, że zaraz wrócę. Keisse zniknęła na górze, a ja szybko, lecz po cichu pobiegłem za nią. Zauważyłem, jak zamyka drzwi od łazienki. Nie zastanawiając się dłużej, otworzyłem je z rozmachem i wparowałem do środka.

- Kaulitz! – krzyknęła, odskakując na metr i z prędkością światła podciągnęła do pasa spodnie, które sekundę temu miała jeszcze w kolanach. Jej twarz spłonęła rumieńcem, a skronie niebezpiecznie pulsowały. – Wynocha! – wskazała palcem wskazującym na drzwi – Może twój bystry umysł jeszcze nie przeanalizowal sytuacji, ale chcę zrobić siku i nie potrzebuję w tym twojej pomocy.
- Keis, musimy sobie coś wyjaśnić. – Zacząłem bez owijania w bawełnę. Ta tylko ze zrezygnowaniem opuściła ręce i przysiadła na skraju wanny, czekając. – Wiem. Moja obecność tutaj jest zła, ale moje intencje są dobre. Chciałem cię przeprosić. Za… wiesz za co.
- Przypomnij mi.
- Za tamto.
- Nazwij to.
- Nie drocz się ze mną! – uniosłem głos, coraz bardziej poirytowany jej zachowaniem.
- W takim razie nie mamy o czym rozmawiać. – Uniosła w górę jedną brew, a na jej twarzy zamigotał cwany uśmieszek. Podniosła się z zamiarem opuszczenia łazienki, jednak zatrzymałem ją, sadzając ją z powrotem na wannie. Uwielbiała mieć nad kimś przewagę i właśnie to denerwowało mnie w niej najbardziej. Niemniej jednak, to ona była w tym wszystkim pokrzywdzona, a ja winny. Jak zawsze.
- Nie wiem, jak to się stało. Nie panowałem nad tym. Przecież wiesz, że nie zrobiłbym tego celowo. – Mówiłem powoli, starając się zachowac spokój. Patrzyła mi prosto w oczy, a wyraz jej twarzy nie zmieniał się.
- Wiem? – przerwała nagle moją wypowiedź, znowu się podnocząc. – Skąd mam wiedzieć, że nie zrobiłbyś tego celowo, skoro znamy się zaledwie od… hm… dwóch miesięcy?
Poczułem się jakbym dostał w twarz. Otworzyłem usta, by odpowiedzieć na jej pytanie, ale zabrakło mi słów. Oczywiście, że Bielschowsky miała pieprzoną rację! Ale dlaczego zawsze musiała być taka bepośrednia? Czy nie mogła po prostu przyjąć moich przeprosin i udawać, że nic się nie stało? Keisse była najbardziej upartą osobą, z jaką w życiu miałem do czynienia. I najbardziej tajemniczą. Nigdy nie potrafiłem jej rozszyfrować. Może było to spowodowane tym, że mało kogo w ogóle do siebie dopuszczała, a może po prostu jednak za krótko się znaliśmy
- Widzisz, Kaulitz, tutaj się mylisz. – Zaczęła, widząc, że zamilkłem pod wpływem jej słów – Myślisz, że kogoś znasz, a tak na prawdę nie wiesz o nim zupełnie nic. Nie mogłam wiedzieć, że nie zrobiłeś tego specjalnie. Ba! Ja nawet mgliście nie mogłam przypuszczać, że tak jest! Ty nie znasz mnie, ja nie znam ciebie, więc po co to całe przedstawienie? Udawajmy, że wszystko jest dobrze. W końcu bawimy się w szczęście, nie?
- Skoro twierdzisz, że nie wiesz, czy to było zamierzone czy nie, wystarczy, że uwierzysz moim słowom. A ja obiecam ci, że ta sytuacja już nigdy więcej się nie powtórzy.
Prychnęła, a odgłos jaki z siebie wydała trafił w moje uszy jakby właśnie wybuchła bomba atomowa. Później zaśmiała się ironicznie. Krótko, ale wystarczająco, aby wyprowadzić mnie z równowagi.
- Wzruszyłabym się, ale tusz był za drogi.
- Nie rozumiem cię. – Odparłem zmieszany, ignorując jej docinkę i teraz to ja przysiadłem na skraju wanny. W głowie miałem totalny mętlik.
- Oczywiście, że mnie nie rozumiesz, bo, po pierwsze: nie znasz mnie, a po drugie: nie znasz mnie. Cały czas próbuję ci to uświadomić. – Spojrzała na mnie tym samym wzrokiem, co poprzednio. Jej brązowe oczy… Było w nich coś nieodkrytego. Tutaj już nie chodziło o naszą znajomość lub jej brak. Doskonale znałem to spojrzenie. Smutne, nieobecne, pełne tęsknoty za czymś, czego się pragnie ponad wszystko na świecie. Keisse, widząc w jaki sposób jej się przyglądam, spuściła szybko głowę. Zrobiła to tak niespodziewanie, jakby domysliła się, o czym myślę. Niemożliwe z jaką łatwością mogłem wgryźć się w jej umysł. Czytałem z niej jak z otwartej księgi i najwyraźniej zdała sobie z tego sprawę. Ona była po prostu nieszczęśliwie zakochana. – Okej. Zamknijmy to już. Przeprosiłeś mnie i sprawy nie ma.

Wstała jak oparzona i ruszyła w stronę drzwi. Kiedy je otworzyła, przed oczami śmignęła mi tylko twarz Billa i Sieny, którzy objęci śmiali się z czegoś do rozpuku. W tym samym momencie drzwi ponownie zamknęły się z impetem, a Keisse ciężko oddychając ciągle pozostawała w środku. Przekręciła klucz i zrezygnowana oparła czoło o drzwi.
Zamrugałem kilkakrotnie oczami, starając się zrozumieć. Przecież to było oczywiste! Keisse była zakochana w Billu! Nie wiem, od jak dawna skrywała to uczucie, ale musiało być ono bardzo silne. I cały czas cierpiała, widząc Czarnego i Sienę razem. Człowiek o słabych nerwach nie przetrwałby tego.

Kiedy upuści się na podłogę szklankę lub talerz, roztrzaskuje się on z głośnym hukiem. Kiedy ktoś wybija szybę, tłucze szkiełko w ramce fotografii albo łamie nogę stołu, wszystko to generuje jakiś dźwięk. Złamane serce rozpada się na tysiąc kawałków w kompletnej ciszy. Zdawałoby się, że skoro jest tak bardzo ważne, powinno wydawać najgłośniejszy dźwięk na świecie, coś w rodzaju gongu lub uderzenia dzwonu. Ono jednak milczy i z czasem człowiek niemal zaczyna marzyć o tym, żeby wydało jakiś odgłos, który odwróciłby uwagę od bólu.

- Czemu taka jesteś? – zapytałem, a ona pozostając w takiej samej pozycji, mruknęła cicho i ledwosłyszalnie:
- Jaka?
- Udajesz twardą i szczęśliwą, a tak na prawdę nie dajesz sobie rady.
Odwróciła się w moją stronę i zsunęła, by usiąść na podłodze. Była blada, co jeszcze bardziej widoczne było przy nowym kolorze jej włosów. Przygryzała lekko dolną wargę, będąc w pełni świadoma, że wiem już o wszystkim.
- Bo nauczyłam się, że bycie sobą to za mało.
- Dlaczego mu nie powiesz, co czujesz?
- Po co? – syknęła przez zaciśnięte zęby, a jej pięści zacisnęły się, że aż pobielały jej kłykcie – On jest szczęśliwy, ja nie, ale kogo to obchodzi? On sobie myśli, że możemy być przyjaciółmi, a ja wiem, że to najgorsze, co mógłby mi zaproponować. Kiedy Siena wyskoczyła z tym przebukowaniem biletu na Seszele, myślałam, że to może być jakaś szansa dla nas. Ale musiałabym być kompletną idiotką i egoistką, żeby niszczyć to, co jest między nimi. – Prawie szeptała, uważając na słowa i odpowiednio je dobierając. Obserwowała moją reakcję, a kiedy ja tylko kiwałem się w przód i w tył, słuchając jej słów, kontynuowała – Ale to się skończy, Tom. Wyjeżdżam stąd zaraz po powrocie.

Pośpiesznie wyciągnęła z tylnej kieszeni swoich przetartych jeansów jakąś zwiniętą kartkę i podała mi ją do rąk. Jej dłonie drżały, a kiedy przypadkiem ich dotknąłem, okazało się, że są zimne jak lód. Przechwyciłem świstek papieru, rzucając na niego okiem.

„Przyleć do mnie.

Posyłam Ci pieniądze na podróż i mój adres. Będę po Ciebie na lotnisku, napisz tylko kiedy. Nie mów NIC ojcu.

Obiecuję Ci, że już wszystko będzie dobrze. Kocham Cię.

A.”



Na dole widniał jeszcze adres do nijakiego Alexandra Bielschowsky. W oczy rzucił mi się jedynie napis ‘Wirginia Zachodnia’. Podniosłem głowę, patrząc na Keisse z niedowierzaniem.

- Przecież to w Stanach.
- Owszem. – Odparła całkiem spokojnie i nawet się uśmiechnęła – Spędzimy ze sobą ostatni tydzień, a później… Kto wie, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy?

Każdy utwór ma swój koniec, finałowy moment. Nieważne, czy powoli się wycisza czy kończy się z hukiem, ale każda piosenka kiedyś się kończy. Czy jest to powodem, aby nie cieszyć się muzyką?

______________________
*Ellie, OTH
**Galerianki chyba :]
***Brook o Lucasie, OTH
****Schnuckiputzi (niem.) – nie wiem, jak to przetłumaczyć dokładnie, ale chodzi o ‘skarbeczka’ czy coś w tym stylu.